Pages

Czarne wygrywa! O filmach blaxploitation



Black exploitation definiuje się najczęściej jako filmy różnych gatunków realizowane przez Afroamerykanów dla czarnych mieszkańców Ameryki. Nie jest to do końca prawda. Prawdą jest, że blaxploitation to nurt filmowy, a nie gatunek. W jego obrębie powstawały filmy sensacyjne, horrory i dramaty. Za początek ruchu uważa się filmy czarnych reżyserów (Melvina Van Peeblesa, Gordona Parksa), ale ważne filmy czarnej eksploatacji realizowali też twórcy o jasnej karnacji (Jack Hill, Larry Cohen). Możliwe że tego rodzaju filmy w ogóle by nie powstały, gdyby nie antyrasistowskie protesty w latach 60. i filmy takich białych filmowców jak Norman Jewison (W upalną noc), Gordon Flemyng (The Split) i Ralph Nelson (...tick ...tick ...tick).

Paradoksem jest to, że blaxploitation najbardziej było krytykowane przez Murzynów. Bo zamiast rozliczeniowych, poważnych dramatów dostali tanie podróbki kina głównego nurtu, w których Afroamerykanie odgrywali role przeznaczone dla białych. Zapominając o haniebnej przeszłości wkroczyli w świat przemocy i seksu, gdzie kwitnie prostytucja, handel narkotykami, korupcja. Także i dziś jest to kino niszowe, doceniane przez nielicznych, a ci którzy zachwycają się Jackie Brown i Django Unchained Quentina Tarantino mogą nie zdawać sobie sprawy, że nie powstałyby one, gdyby nie specyfika afroamerykańskiej eksploatacji lat 70. Fanem takich obrazów nie jest raczej Spike Lee, bo słowo „nigger” („czarnuch”) pada w nich bardzo często. To filmy dla wrażliwych, ale nie przewrażliwionych.

W dobie kodeksu Haysa nie można było pokazywać na ekranie m.in. związków par mieszanych. Przełom lat 60. i 70. wprowadził zmiany, twórcy filmowi mogli poczynać sobie śmielej w pokazywaniu relacji pomiędzy ludźmi różnych ras. Reżyserzy tworzący w ramach omawianego nurtu posługiwali się nie tylko kluczem rasowym, ale i feministycznym. Portretowali kobiece bohaterki jako istoty silne i zaradne, a niekiedy nawet okrutne. Wcześniej kobiety nie były action heroes (może z wyjątkiem Hongkongu), blaxploiterskie produkcje miały zmienić ten stan rzeczy. Niewiele zmieniły. W kolejnych dekadach kino akcji wciąż było domeną mężczyzn.

Dzisiaj w mojej blogowej „szulerni” wygrywa czarne nieparzyste - siedem filmów zrobionych w pierwszej połowie lat 70, które łączy obecność czarnoskórych protagonistów oraz elementy eksploatacyjnej rozrywki (sex & violence). Filmy siedmiu reżyserów (co ciekawe, tylko dwaj z nich są czarni) z udziałem najpopularniejszych aktorów, takich jak Richard Roundtree, Bernie Casey i Fred Williamson. No i oczywiście Pam Grier, wśród kobiet zdecydowanie numer 1, nie miała wielkiej konkurencji, choć próbowały się też przebić takie aktoreczki jak Gloria Hendry, Brenda Sykes i Tamara Dobson. Filmy uszeregowane według chronologii.

Shaft
(1971 / 100 minut)
reżyseria: Gordon Parks
scenariusz: Ernest Tidyman, John D.F. Black na podst. powieści Ernesta Tidymana

Z początku nie doceniłem tego filmu, ale po ponownym obejrzeniu (i zaliczeniu innych z nurtu blaxploitation) wiem już, że to naprawdę dobre kino. Zwarta, trzymająca się kupy historia opowiedziana za pomocą niezłych dialogów i wolt fabularnych. Nie ma zbyt wiele akcji ani pościgów jak we Francuskim łączniku (do którego scenariusz napisał ten sam autor Ernest Tidyman), ale to dlatego, że twórcy zwrócili się w stronę nastrojowego kina noir, nie zaś klasycznej sensacji. Określenie 'czarne kino' w tym przypadku nabiera dwuznacznego charakteru. Oznacza nie tylko reprezentanta blaxploitation, ale też czarny kryminał w stylu lat 40., którego bohaterem był często prywatny detektyw mający powiązania zarówno z policją jak i gangsterami. John Shaft również ma znajomości, znają go biali nowojorscy gliniarze, czarni przestępcy z Harlemu, tajni informatorzy ukryci pod postacią ślepców i pucybutów. Film Gordona Parksa jest doskonałą alternatywą dla filmu Ralpha Nelsona ...tick ...tick ...tick (1970). W tamtym obrazie mieliśmy południowo-zachodnie regiony Stanów i osamotnionego czarnego szeryfa, który z wielkim trudem znajduje bratnie dusze. Tutaj mamy zupełnie inną atmosferę i obyczaje. Akcja rozgrywa się na północno-wschodnim wybrzeżu USA, a w centrum znajduje się czarny detektyw, którego szanują nawet biali. Największym wrogiem Shafta jest mafia, pragnąca przejąć kilka nowojorskich dzielnic, w tym Harlem należący do Afroamerykanów. Richard Roundtree w swej życiowej roli (powtórzył ją w dwóch sequelach i serialu tv), nie powtórzył już sukcesu, ale wciąż występuje w filmach i serialach. Sygnowane znakiem ryczącego lwa z MGMu dzieło Parksa to właściwie kino głównego nurtu, znalazło się nawet wśród laureatów Oscara (Isaac Hayes zdobył statuetkę za piosenkę tytułową i nominację za muzykę).

Blacula
(1972 / 93 minuty)
reżyseria: William Crain
scenariusz: Joan Torres, Raymond Koenig

Blacula, Blackenstein, Dr Black i Mr Hyde - te tytuły mówią same za siebie, to tandetne przeróbki sztandarowych pozycji grozy stworzonych w XIX wieku. Pierwszy z wymienionych jest ponoć najlepszy z tej trójcy. Książę jednego z afrykańskich krajów przybywa wraz z żoną do Transylwanii, do zamku hrabiego Draculi, by zaprotestować przeciwko niewolnictwu. Wpada w misternie zastawioną pułapkę, jego żona trafia do niewoli, on sam zaś zostaje przeklęty na wieki - Dracula zamienia go w wampira i zamyka w trumnie. Przez wieczność musi przewracać się w grobie, jak zapewne Bram Stoker, autor pierwowzoru o księciu ciemności. Niespełna 200 lat później jego trumna zostaje przeniesiona do amerykańskiej metropolii i nieświadomi zagrożenia ludzie otwierają wieko. Rozpoczyna się horror i love story w jednym. Czarny wampir musi zabijać, by ukoić pragnienie, a gdy poznaje dziewczynę bardzo podobną do porwanej żony pojawia się u niego także apetyt seksualny. Czy znajdzie się jakiś Van Helsing, który będzie w stanie unicestwić nieśmiertelnego krwiopijcę? Pewnie mało kto potraktuje ten film poważnie, ale tak naprawdę nie ma w nim niczego zabawnego. Głód krwi i niespełniona miłość to niebagatelne i nieuleczalne ludzkie schorzenia. Wampir to tylko symbol, ale dosyć wymowny, przedstawiony w filmie niesztampowo, aluzyjnie i nie na żarty. Blacula to trashowy produkt, który powinien wylądować na półce, a nie w koszu. Aktorzy też całkiem spoko, szczególnie ci w kluczowych rolach: William Marshall i Vonetta McGee.

Hit Man
(1972 / 90 minut)
reżyseria: George Armitage
scenariusz: George Armitage na podst. powieści Teda Lewisa Jack's Return Home

Angielski pisarz Ted Lewis zasłynął jako autor klasycznej opowieści o zemście pt. Jack's Return Home. Została ona przeniesiona na ekran trzykrotnie, z najlepszym rezultatem w 1971 (Get Carter, reż. Mike Hodges). Oglądając blaxploiterską wersję w reżyserii George'a Armitage'a trudno uniknąć porównań. Film przegrywa na każdym polu (reżyserskim, aktorskim, muzycznym i wizualnym), ale ma swój własny styl i specyficzną atmosferę, co dla miłośników kina lat 70. ma duże znaczenie i winduje tę produkcję wyżej niż na to zasługuje. Gdy Tyrone Tackett dowiaduje się o śmierci brata przybywa w rodzinne strony, by uczestniczyć w pogrzebie, a także dowiedzieć się, dlaczego zginął jego brat. Podejrzewa, że mógł zostać zamordowany. W toku śledztwa odkrywa, że jego śmierć miała związek z pornobiznesem i likwiduje po kolei tych, co przyczynili się do zabójstwa. W roli tytułowej Bernie Casey, a partneruje mu Pamela Grier (w roli aktorki porno). Film niepoprawny i amoralny, dosadny w portretowaniu zepsucia i deprawacji. Są tu śmiałe sceny erotyczne, ale Tyrone Tackett większą satysfakcję ma z zabijania niż z seksu, jego nadrzędnym celem jest zemsta, a nie wyrwanie jak największej ilości lasek. W pamięci mogą utkwić sekwencje, na których zarejestrowano walkę psów oraz lwicę atakującą Pam Grier (albo jej dublerkę).

Black Mama, White Mama
(1973 / 87 minut)
reżyseria: Eddie Romero
scenariusz: H.R. Christian na podst. fabuły Josepha Violi i Jonathana Demme'a

Kino niskobudżetowe wcale nie musi być kręcone w zamkniętych pomieszczeniach i okolicach miejsca zamieszkania. Niezależni producenci amerykańscy znaleźli sposób, by za niewielki budżet realizować filmy na Filipinach. Szczególnie utwory o tematyce dżunglowej oraz o kobiecych więzieniach sprawdzały się świetnie w tamtejszych plenerach. Roger Corman z NWP i Samuel Z. Arkoff z AIP angażowali nawet do współpracy filipińskich reżyserów, np. Eddiego Romero i Gerardo de Leona. Ten drugi zrealizował film Women in Cages (1971), od którego wywodzi się nazwa podgatunku. Black Mama, White Mama Eddiego Romero to połączenie czarnej eksploatacji, dramatu więziennego w stylu women in cages oraz dżunglowego kina sensacyjno-przygodowego z politycznymi podtekstami (w tle toczy się rewolucja). Ten film wskazuje, że protoplastą nurtu blaxploitation mogła być Ucieczka w kajdanach (1958) Stanleya Kramera, bo mamy tu do czynienia z feministyczną przeróbką tamtego dzieła. W przeciwieństwie do pierwowzoru nie jest to film moralizatorski i nie przemyca głębokich treści. Pokazuje tylko pewną sytuację, która stawia bohaterki na równi. Nie ma znaczenia, że jedna jest biała, a druga czarna - jeśli chcą przetrwać muszą zjednoczyć siły, zapomnieć o urazach, a topór wojenny użyć przeciwko wspólnym wrogom. Wartka akcja, trzymający w napięciu scenariusz (majstrował przy nim Jonathan Demme, późniejszy reżyser Milczenia owiec), nadmorskie i tropikalne plenery, dużo fajnych choć kiczowatych pomysłów (np. więźniarki w przebraniach zakonnic) oraz niezłe role Pam Grier i Margaret Markov. Obie aktorki zagrały także w Arenie (1974) Steve'a Carvera - babskiej, szmirowatej wersji ... Spartakusa (1960).

Black Caesar
(1973 / 87 minut)
scenariusz i reżyseria: Larry Cohen

Bez obaw, nie doszło jeszcze do tego, by Juliusz Cezar zmienił kolor skóry w imię poprawności politycznej. Tytułowy Black Caesar nie jest tu także legendarnym afrykańskim piratem rzekomo działającym na początku XVIII wieku. Druga praca reżyserska Larry'ego Cohena nawiązuje tytułem do prekursorskiego dramatu kryminalnego w reż. Mervyna LeRoya pt. Mały Cezar (1931). Jest to adaptacja powieści Williama Rileya Burnetta (który żył jeszcze w latach 70.), a także pierwsze znaczące osiągnięcie w gatunku 'film gangsterski'. Opowieść o karierze i upadku, o wspinaniu się po trupach do celu, o zwycięstwie siły, bezwzględności i egoizmu. Czarny Cezar to film o zacięciu politycznym. Cohen, który nie tylko wyreżyserował ale i napisał scenariusz, zdaje się mówić poprzez tę historię, że niewiele zmieniło się od czasów Wielkiego Kryzysu. Co z tego, że czarni doszli do głosu, skoro wciąż rządzą ludźmi najgorsze przywary, a polityka ciągle opiera się na tych samych (nieskutecznych) metodach. Czy jesteś pucybutem i nędzarzem, czy jesteś królem podziemia, czy mieszkasz w slumsach Harlemu lub innym zadupiu, czy w jakiejś bogatszej dzielnicy - to wszystko nie ma wielkiego znaczenia, bo i tak możesz się zetknąć z przemocą, niesprawiedliwością i hipokryzją. Żadnego altruizmu i zrozumienia nie szukaj - musisz liczyć tylko na siebie. Utwór wyróżnia się bardzo dobrą kreacją Freda Williamsona. W latach 60. aktywnie udzielał się jako futbolista, w kolejnej dekadzie został gwiazdorem filmowym i choć szybko stracił wysoką pozycję to występuje w filmach do dziś. Autorem ścieżki dźwiękowej jest James Brown, jeden z najważniejszych przedstawicieli muzyki soulowej. Jeszcze w tym samym roku Cohen zrealizował sequel pt. Hell Up in Harlem, już bez muzyki Browna, ale z Williamsonem na pierwszym planie.

Foxy Brown
(1974 / 94 minuty)
scenariusz i reżyseria: Jack Hill

Jackie Brown Quentina Tarantino to nie tylko hołd dla Foxy Brown i gwiazdy tegoż filmu, ale i dla Jacka Hilla, który wypromował tę aktorkę, obsadzając ją w czterech filmach. Najpierw dla NWP Rogera Cormana zrealizował dwa filmy z gatunku women in cages, potem dla AIP stworzył dwa blaxploiterskie akcyjniaki Coffy i Foxy Brown. Uczyniły one Pamelę Grier najpopularniejszą aktorką czarnej eksploatacji. Foxy to podstępna lisica - w przebraniu zabiedzonego pisklaka (chick to zresztą angielskie, potoczne określenie bezbronnej dziewczyny) wdziera się do kurnika pełnego brudu, by go oczyścić, wytępić szkodniki, przywrócić ład i porządek. Nikomu nie może ufać, bo nawet jej brat okazuje się egoistycznym, zdradzieckim sukinsynem. Ale właśnie tacy bohaterowie, którzy mogą liczyć wyłącznie na siebie budzą większy respekt i podziw od tych towarzyskich istot, które otaczają się naćpanymi i uchlanymi kumplami nie widzącymi dalej niż czubek własnego nosa. Kultowa produkcja z prostą, ale wciągającą akcją, motywem zemsty i charakterną bohaterką. Momentami dość brutalna i niepokojąca. Pam Grier błyszczy i sprawia, że trudno nie lubić granej przez nią postaci. Kto nie zaczął jeszcze przygody z blaxploitation to powinien zacząć od tego właśnie filmu. Kwintesencja „gatunku”, a także jeden z tych nieszablonowych (obok Coffy i Cleopatry Jones) sensacyjniaków, które w roli action hero stawiały silną postać kobiecą. Nie bez znaczenia jest to, że kobieta jest główną przeciwniczką Foxy ani to, że ta istota o czarnym charakterze jest rasy białej.

Mandingo
(1975 / 127 minut)
reżyseria: Richard Fleischer
scenariusz: Norman Wexler na podst. powieści Kyle'a Onstotta i sztuki Jacka Kirklanda

Dość nietypowy film nurtu. Nie jest to już tania podróbka mainstreamowego hitu, nie jest to lekka, łatwa i przyjemna rozrywka, lecz skandalizujący melodramat osadzony w burzliwej, niechlubnej przeszłości Ameryki. Mamy tu jasny podział na dobrych i złych, czarnych i białych - ci dobrzy są wyłącznie ofiarami systemu. Systemu, który pozwala na trzymanie niewolników i decydowanie o ich życiu i śmierci. Dziś nazywa się to bezprawiem i tyranią, dawniej było normalnym stylem życia. Dino De Laurentiis (producent) i Richard Fleischer (reżyser), którzy współpracowali już razem przy monumentalnym Barabaszu z 1961, to reprezentanci klasycznego „czystego” kina, ale w połowie lat 70. postanowili zaryzykować tworząc rewizjonistyczny dramat o piekle niewolnictwa. Wzięli na warsztat powieść Kyle'a Onstotta z 1957 i opowiedzieli wstrząsającą historię niewolnika z plemienia Mandingo, który zostaje sprzedany, by zabijać czarnych braci w brutalnych (i dochodowych) pojedynkach. Walki Mandingo są jednym z motywów najnowszego filmu Quentina Tarantino (Django Unchained), nie mają one jednak źródła w rzeczywistości, ale właśnie w książce Onstotta. Tarantino wykorzystał ten motyw w hołdzie dla dzieła Fleischera. Ta fikcja wcale nie osłabia realizmu, wzmacnia tylko przekaz, pokazując jakie piekło może zgotować człowiek drugiemu człowiekowi. W roli tytułowej wystąpił Ken Norton, bokser i aktorski nowicjusz. Partnerowała mu Brenda Sykes, mająca już pewne doświadczenie. Stary wyga James Mason świetnie sportretował charakter despotycznego plantatora. Jego syna zagrał trochę zmanierowany Perry King - ta postać skrywa ludzkie odruchy, ale i tak wyjdą na wierzch hipokryzja i pozerstwo. Prawdziwą gwiazdą filmu, błyszczącą najjaśniej, jest Susan George w roli Blanche. Ta brytyjska aktorka ujawniła tu szeroki wachlarz możliwości. Z pełnym profesjonalizmem odegrała różne stany emocjonalne. Podsumowując, mimo pewnej tendencyjności i egzaltacji jest to bardzo wyrazisty i paraliżujący spektakl o nierówności ras, wyzysku niewolników i kołtunerii bogatych panów.

2 komentarze:

  1. Fajnie, że coraz więcej osób odkrywa/przypomina sobie o blaxploitation - kinie wg mnie bardzo niedocenionym. Jeżeli będziesz miał okazję, koniecznie sięgnij po film "Truck Turner" (często porównywany z "Shaftem"), w którym Isaac Hayes nie tylko zrobił świetną muzykę, ale także zagrał z powodzeniem główną rolę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie słyszałem o tym "Truck Turnerze". Zapisuję i postaram się obejrzeć.

      Usuń