reżyseria: Robert Moore
scenariusz: Neil Simon
Dramaturg i scenarzysta Neil Simon za pośrednictwem innego pisarza Trumana Capote'a zaprasza na kolację połączoną z morderstwem. Reżyser Robert Moore zaprasza na komedię połączoną z kryminałem, a groteskę i absurd z makabryczną fabułą. Wydaje mi się, że właściwym twórcą filmu jest Neil Simon, ponieważ jego prześmiewczy, ironiczny scenariusz oraz błyskotliwe dialogi i absurdalne dowcipy są największą atrakcją tej produkcji, wyglądającej raczej jak sztuka teatralna niż prawdziwy film. Oprócz tego na planie zebrano taką doborową ekipę doświadczonych aktorów, że żadna reżyseria nie była potrzebna - aktorzy wiedzieli co robić, bo mieli doświadczenie, odpowiednie wyczucie komizmu i potrafili się dostosować do pastiszowej konwencji, wypowiadając z powagą nawet najgłupsze kwestie.
Ekscentryczny milioner zaprasza do tajemniczego zamku grupę najsłynniejszych detektywów, znanych z literatury i kina. Przy stole mówi im, że w jego posiadłości dojdzie do morderstwa, a morderca i ofiara siedzą przy tym stole. Nasuwają sie więc trzy możliwości, ten milioner jest: albo jasnowidzem, albo wariatem, albo mordercą. Od tej pory detektywi najpierw wspólnie, a potem osobno próbują rozwikłać zagadkę. Nie będą mieli czasu zjeść kolacji, bo czyhają na nich pułapki, muszą nie tylko rozwiązać zagadkę, ale również walczyć o życie. Każdy może być mordercą, nawet ofiara tegoż morderstwa, a jeśli tak, to czy w ogóle było jakieś morderstwo. Każdy ma motyw, ale te motywy są tak głupie i nieprawdopodobne, że ewidentnie widać, że to przede wszystkim komedia, a nie kryminał. Tu nie chodzi o to, kto zabił, tu chodzi o cytaty i nawiązania do literatury, które wielbiciele kryminałów wyłapią z łatwością. Na tym polega zabawa, jaką Neil Simon zaprezentował widzom. Przy okazji scenarzysta oskarża autorów kryminałów (książkowych i filmowych) o to, że tworząc intrygę kryminalną nie dają czytelnikom lub widzom żadnych wskazówek, nie dają pola do popisu dla wyobraźni, nie próbują zmusić do myślenia, nie prowadzą gry w zgadywanie, kto jest zabójcą. Zamiast tego próbują na siłę zaskoczyć, np. poprzez uczynienie mordercą osoby, która pojawiła się znikąd. Te oskarżenia wydają się trochę przesadzone, ale nie są całkiem bezpodstawne.
Oddzielny akapit należy poświęcić ekipie aktorskiej i odtwarzanym przez aktorów postaciom. Ze względu na prawa autorskie, odważne żarty z klasyków gatunku oraz grę z widzem zmieniono imiona i nazwiska bohaterów. Peter Falk i Eileen Brennan przypominają duet Humphrey Bogart - Lauren Bacall, a postać detektywa Sama Diamonda przypomina bohaterów kryminałów Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera. Jednak Peter Falk nawet bez prochowca wygląda jak detektyw Columbo. Belgijski detektyw z wąsem, Milo Perrier, to odpowiednik Herculesa Poirot z książek Agathy Christie - zagrał go James Coco, ale możliwe, że rola została napisana z myślą o Albercie Finneyu, który dwa lata wcześniej zagrał Herculesa Poirot w Morderstwie w Orient Expressie (1974). Bohaterką książek Agathy Christie jest także panna Marple, która u Neila Simona występuje pod nazwiskiem Jessica Marbles - w tej roli pamiętna narzeczona Frankensteina Elsa Lanchester. David Niven i Maggie Smith jako Dick i Dora Charleston, jak łatwo się domyślić, to Nick i Nora Charles z Pościgu za cieniem Dashiella Hammetta. Peter Sellers w roli Chińczyka Sidneya Wanga wraz ze swoim przybranym synem przypominają bohaterów cyklu Earla Biggersa o przygodach Charliego Chana.
Jednak najlepszy z całej obsady jest bez wątpienia Alec Guinness. Mimo że zagrał kiedyś detektywa w sutannie w Przygodach księdza Browna (1954) to tym razem twórcy nie chcieli go obsadzić w roli jednego z kilku detektywów, woleli mu dać oryginalną rolę - niewidomego lokaja. A w finale aktor sparodiował swoją zdolność do transformacji, którą udowodnił chociażby w filmie Szlachectwo zobowiązuje (1949), gdzie zagrał osiem ról, w tym jedną kobiecą. Obsadę dopełnia Truman Capote w roli ekscentrycznego milionera, Lionela Twaina - jest to pierwsza i jedyna ważna rola aktorska tego pisarza.
O tym, że mamy do czynienia z filmem pozbawionym logiki świadczy już bezsensowny tytuł - określenie „zabity na śmierć” jest tak samo błędne jak np. „cofanie się do tyłu”. Należy więc potraktować ten film jako pastisz. Dialogi są zabawne, nie pozbawione dwuznaczności. Zabawna jest np. scena rozmowy niewidomego lokaja z głuchoniemą kucharką. Śmieszne są powiedzonka i porównania Sidneya Wanga. Jego riposta na pewną teorię brzmi: „Interesująca teoria, ale ma jeden słaby punkt - jest głupia” - dowcip polega na tym, że większość teorii w tym filmie nie grzeszy inteligencją ani logiką. Wbrew pozorom satyra Neila Simona jest inteligentna, może nie powoduje głośnego śmiechu, ale poprawia humor.
Świetna recenzja, bardzo pomocna :) Naprawdę, zachęciłeś mnie do obejrzenia tego filmu. Tym bardziej, że jestem fanką tego typu produkcji, gdzie pastisz, miesza się z groteską i absurdem. Z pewnością, zapamiętam ten tytuł :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńkiedyś słyszałem o filmie, ale jakoś szybko mi wypadło. zachęciłeś mnie do projekcji. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDoskonała komedia, byłem w kinie gdzieś na początku 80-tych. Teksty w stylu:
OdpowiedzUsuń- Nie będzie mi tu żaden Francuzik tłumaczył, co mam robic.
- Wypraszam sobie, nie jestem Francuzikiem, tylko Belgusiem. ( Poirot był Belgiem)
Albo:
- Obejmij mnie...
- Sama się obejmij.