Pages

Elita zabójców

Killer Elite (2011 / 116 minut)
reżyseria: Gary McKendry
scenariusz Matta Sherringa inspirowany książką Ranulpha Fiennesa pt. The Feather Men

Po efektownym prologu mamy informację, że film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. Taka informacja jest z reguły, dla reżyserów i scenarzystów, najprostszym usprawiedliwieniem wszelkich nielogicznych wydarzeń i niewiarygodnych zachowań bohaterów. W związku z tym w filmie McKendry'ego obserwujemy wiele spektakularnych sytuacji, nastawionych przede wszystkim na dostarczenie widzom rozrywki, a nie realistyczne przedstawienie działań jednostki specjalnej SAS. Jednak podjęcie takiej tematyki sprawia, że mamy tu do czynienia nie tylko z kinem akcji, ale także z thrillerem politycznym o tym, że w rękach silnej, budzącej respekt organizacji i ludzi mających duże wpływy zabójcy są tylko pionkami w rozgrywce na śmierć i życie. Nikogo nie obchodzi, że się nawzajem pozabijają, bo ludzie na szczytach władzy i tak osiągną swój cel, mają do tego odpowiednie środki i wpływy.

Akcja filmu krąży od Meksyku przez Europę i Półwysep Arabski aż po Australię, ale niezależnie od tego, czy jesteśmy w Londynie, Paryżu czy na pustyni w Omanie to reguły są takie same. Śmierć człowieka pociąga za sobą kolejne ofiary, zabójstwo powoduje odwet, zaś akcja odwetowa przyczynia się do wojny, w której zacierają się granice między dobrem a złem. I efektem tego jest długi film o zabijaniu, w którym nie ma postaci jednoznacznie negatywnej, każdy ma tu jakieś szlachetne motywy i honorowe zasady, nikt nie zabija dla przyjemności. Słowo 'elita' pasuje więc do nich bardziej niż słowo 'zabójca'. W filmie pada inteligentne zdanie, że „wojna kończy się wtedy, kiedy obie strony deklarują pokój”. Kiedy więc jedna osoba ma dość zabijania i chce się wycofać, może liczyć na spokój tylko wtedy, gdy jego przeciwnicy będą chcieli tego samego. A z tym jest już gorzej, bo jeśli straci się kogoś bliskiego trudno o tym zapomnieć i myśli się wyłącznie o zemście. Trzeba silnej woli i motywacji, by rozpocząć nowe życie i zapomnieć o przeszłości. 

Bohaterowie są tu świetnie zarysowani, chociaż są to typowi przedstawiciele kina akcji. Potrafią wyczuć niebezpieczeństwo i wtedy, nie zważając na przeszkody, uciekają. Kiedy jednak wpadają w pułapkę i są przyparci do muru toczą zawziętą walkę, nie dając się złapać ani zabić. Cenią więc życie, mimo że sami je odbierają ludziom. Jason Statham w jednej ze scen mówi „Zabić jest łatwo, trudniej jest z tym żyć” i te banalne słowa idealnie charakteryzują jego bohatera - człowieka, który chce skończyć z zabijaniem i spędzić resztę życia z kobietą u boku. Robert De Niro świetnie się odnajduje w konwencji kina akcji u boku młodszych aktorów, choć jego umiejętności aktorskie nie mogły zostać w pełni wykorzystane w takim filmie, gdzie strzelaniny są ważniejsze od charakterystyki postaci.

Trudno wyróżnić najlepszego aktora z obsady, bo moim zdaniem wszyscy bardzo dobrze wykonali swoją pracę. Mówiący zmęczonym głosem Jason Statham, mający bystre spojrzenie Clive Owen czy  Robert De Niro, który czasem zachowuje się jak dobry dziadek, a czasem zaskakuje sprawnością nie gorszą od młodszych kolegów. Niespodzianką jest występ Dominica Purcella, który z zaskakującą lekkością wcielił się w postać jednego z zabójców, w paru momentach wybijając się na pierwszy plan. Ale aktorzy na drugim planie też nie zawiedli. Cała obsada sprawiła, że nawet sceny dialogowe świetnie się ogląda.

Elita zabójców to solidnie zrealizowany film sensacyjny, w którym fabuła, bohaterowie i sceny akcji zostały świetnie przedstawione na ekranie. Na początku obecne są retrospekcje, które wprowadzają do filmu trochę tajemnicy, są zbyt sielankowe i spokojne, sugerując w ten sposób zbliżające się zagrożenie. Podobało mi się to, w jaki sposób została poprowadzona akcja, a zakończenie jest doskonałym podsumowaniem całego filmu. Nie jest to film o bezmyślnym zabijaniu kolejnych przeciwników, fabuła jest dobrze skonstruowana i trzyma w napięciu. Po obejrzeniu filmu mam ochotę przeczytać pierwowzór literacki, powieść Ranulpha Fiennesa, która dla Gary'ego McKendry'ego i scenarzysty Matta Sherringa była czymś więcej niż tylko źródłem inspiracji, skoro pisarz i jego książka stały się także elementami fabuły.

2 komentarze:

  1. Cieszy dobra forma Jasona. Film w zapowiedziach wyglądał na interesujący, dobrze, że pokrywa się to z rzeczywistością.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jason :) serce trzepocze (jestem niepoprawna, jeżeli chodzi o Stathama).
    I teraz mam ochotę zobaczyć, Owena również cenię na ekranie, a Twoja rekomendacja również coś znaczy.
    Ale nie wiem, które wybrać, "Drive" czy "Killer's Elite"? Bo czasu na oba raczej w najbliższej przyszłości nie znajdę...

    OdpowiedzUsuń