Pages

Operacja Argo

Argo (2012 / 120 minut)
reżyseria: Ben Affleck
scenariusz: Chris Terrio na podst. artykułu Joshuy Bearmana

Argo to znany z greckiej mitologii wielki okręt, którym 50 herosów zwanych Argonautami przeprawiło się do Kolchidy, by zdobyć wyjątkowo cenne „złote runo”. Nowy film Bena Afflecka niewiele ma wspólnego z tamtą opowiastką poza tym, że główny bohater niczym Jazon z Tesalii wykonuje na obcym terenie niebezpieczną misję. Twórcy filmu rekonstruują wydarzenia, jakie rozegrały się w Iranie na przełomie lat 70. i 80., kiedy ten kraj pogrążony był w chaosie. W prologu za pomocą rozrysowanych kadrów i głosu narratora przedstawiono krótko przyczyny wybuchu rewolucji, potem zaś nieco bardziej szczegółowo zaprezentowano bohaterów biorących udział w tajnej operacji, której celem jest uratowanie sześciu pracowników amerykańskiej ambasady.

Z politycznej, intrygującej fabuły wyłania się interesujący i wiarygodny obraz Hollywoodu, który pod koniec lat 70-tych wkroczył w nową fazę zapoczątkowaną zaskakującym sukcesem Gwiezdnych wojen George'a Lucasa. Krawaciarze z wielkich hollywoodzkich wytwórni wiele zrobią, by niewielkim kosztem wyprodukować potencjalne hity kasowe i ludzie po drugiej stronie Atlantyku gotowi są uwierzyć, że nawet tandetne filmy science fiction mogą powstawać w ogarniętym rewolucją państwie. Takie spojrzenie Wschodu na stolicę kina jest częścią planu operacji, o jakiej przez 17 lat nie wiedział nikt „z zewnątrz” i dopiero w 1997 roku prezydent Clinton odtajnił akta dotyczące tej misji. Po klęsce jaką była amerykańska interwencja w Wietnamie Stany Zjednoczone nie mogły sobie pozwolić na kolejną kompromitację, ale w niektórych sytuacjach opłaca się podjąć ryzyko zamiast siedzieć bezczynnie za biurkiem.

Ben Affleck tym razem nie napisał scenariusza, ale powierzył tę funkcję osobie, która była w stanie ogarnąć całą wiedzę na temat akcji w Teheranie, wymierzonej przeciwko niesprawiedliwości i terroryzmowi. Za wykonanie akcji odpowiedzialny był doświadczony agent CIA, Tony Mendez. Czy przeprowadził ją skutecznie czy nie, czy otrzymał pomoc z zewnątrz czy musiał liczyć tylko na siebie i na łut szczęścia - tego nie będę zdradzał, bo może nie wszyscy znają fakty dotyczące tych wydarzeń. Ja nie znałem tych faktów i nie chciałem o nich czytać, aby nie psuć sobie seansu. I dzięki temu film oglądałem w ogromnym napięciu, nie mając zupełnie pojęcia co się może wydarzyć. Przy okazji należy ostrzec widzów spodziewających się brawurowych akcji i widowiskowych fajerwerków. Główny bohater nie udaje komandosa, który gotów jest pozabijać złych Irańczyków, by umożliwić dyplomatom wyjazd z niebezpiecznego kraju. Napięcie nie jest potęgowane ilością trupów, lecz wiszącą nad postaciami groźbą wykrycia przez wroga. Gdyby zostali wykryci mogłoby się skończyć publiczną egzekucją, wieszaniem lub dekapitacją - bez żadnych ceregieli jak w średniowieczu, gdzie nie istniały prawa godne cywilizacji ludzkiej.


Nieprzypadkowo w obsadzie znaleźli się doświadczeni aktorzy, bo obok przykuwającej uwagę historii w scenariuszu udało się wykreować ciekawych bohaterów, będących wyzwaniem dla aktorów. Agent CIA Tony Mendez, wicedyrektor agencji rządowej Jack O'Donnell, producent filmowy Lester Siegel i mistrz charakteryzacji John Chambers (Oscar specjalny za przygotowanie masek do Planety małp z 1968 roku) to postacie, które nie tylko tworzą zgraną ekipę, ale są indywidualnościami, którzy mogą doczekać się własnej biografii. Kompletując obsadę producenci (a wśród nich Ben Affleck i George Clooney) wraz z dyrektorką castingu sugerowali się podobieństwem aktorów do autentycznych postaci (co widać chociażby na umieszczonych w napisach końcowych fotografiach), a dopiero potem zastanawiali się, czy ci aktorzy potrafią grać. Dotyczy to szczególnie odtwórców ról dyplomatów, dla których zorganizowano tę całą akcję. Natomiast obsadzenie w filmie Johna Goodmana, Alana Arkina i Bryana Cranstona groziło tym, że mogli ukraść show głównemu wykonawcy. Ben Affleck, wiedząc że nie ma szans się wyróżnić w takiej ekipie poddał się, nie próbując stworzyć ponadprzeciętnej kreacji, stosując metodę aktorską, jaką preferowali Robert Bresson i Manoel de Oliveira (według nich aktor to „para ruchomych oczu w ruchomej głowie osadzonej na ruchomym tułowiu”). Jednak mimo to postać Mendeza wzbudza zaufanie i nietrudno uwierzyć, że ludzie pokładają w nim nadzieję licząc na ocalenie. Żaden z aktorów pewnie Oscara nie dostanie, ale byłoby miło gdyby wyróżniono Johna Goodmana, bo nie ma on jeszcze żadnej oscarowej nominacji, choć z pewnością zasłużył.

Film typowany jest jako jeden z faworytów do przyszłorocznych Oscarów i tę nagrodę może dostać chociażby za to, że pokazuje Amerykanów w pozytywnym świetle - jako ludzi, którym wprawdzie zdarza się popełniać błędy (jak ukrywanie szacha Pahlaviego), lecz nie mają w zwyczaju zostawiać swoich ludzi na pastwę żądnego krwi tłumu rebeliantów. Operacja Argo to dwa rzetelnie zrobione filmy w jednym - trzymający w napięciu thriller i solidna rekonstrukcja faktów. Ben Affleck po raz trzeci pokazał swój kunszt reżyserski polegający na tym, że pozbawioną fajerwerków historię z życia wziętą przedstawił bardzo wiarygodnie i za pomocą niewyszukanych metod stworzył suspens, dzięki któremu ogląda się z zainteresowaniem. Świetnie spisali się ludzie odpowiedzialni za odwzorowanie tamtych czasów, kiedy to zmarł symbol amerykańskiego kina, John Wayne, słynny napis Hollywood na wzgórzu został uszkodzony, a w kinach sukcesy odnosiły space opery inspirowane Star Wars.

Mimo iż reżyserowi udało się licznymi zaletami przyćmić wady scenariusza i braki w swoim aktorskim warsztacie to z pewnością nie jest to film lepszy od poprzedniego filmu Afflecka, Miasto złodziei. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich filmów reżysera nie ma tu niejednoznacznych bohaterów - Terrio i Affleck nie dają widzom pola do interpretacji i mówią wprost kto jest dobry a kto zły, czyje decyzje są profesjonalne a czyje pozbawione sensu. Parę razy można się uśmiechnąć, np. gdy okazuje się, że nawet fantastyczny cykl Planety małp mógł być dla rządu źródłem „genialnych” pomysłów. Mimo wad na pewno warto obejrzeć ten film, bo to świetnie nakręcony i dynamiczne zmontowany polityczny dreszczowiec o mało znanym epizodzie w historii, który zapisał się nie tylko w dziejach USA, ale dzięki utalentowanym filmowcom także w dziejach kina. A tym, którzy nadal wątpią, że Ben Affleck jest zdolnym reżyserem można rzucić kwestię wypowiadaną w filmie przez Alana Arkina: „Argo fuck yourself”.

15 komentarzy:

  1. Z tego co się orientuję, to dawno nie sięgałeś Mariuszu po nowsze kino. Ale pamiętam jak mówiłeś, że Afflecka musisz zobaczyć koniecznie.
    Ja jeszcze Argo nie oglądałem, ale jak na razie sądzę, że to może być jedna z ważniejszych pozycji w tym roku. Szczególnie, że jak do tej pory wszystkie filmy mnie zawodzą.
    Dla mnie Gdzie jesteś, Amando? to jego najlepszy film. Miasto złodziei trochę mnie zawiodło, ale jednak było dobre na tyle, by utwierdzić mnie w przekonaniu, że Affleck dobrym reżyserem jest i kropka. Dlatego oczekiwania wobec Argo mam spore.
    Trochę szkoda, że jak piszesz, nie ma tu niejednoznacznych bohaterów. Bo to jednak, bądź co bądź, była najmocniejsza strona poprzednich filmów. Ale być może takie rozwiązanie w tym wypadku się sprawdzi.
    Obejrzeć muszę koniecznie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chodzę do kina średnio raz w miesiącu i staram się, aby w każdym miesiącu przynajmniej jeden nowy film znalazł się na blogu - w grudniu obejrzałem "Argo", w listopadzie "Gangstera", nieco wcześniej "Skyfall". W kinie najlepiej ogląda mi się produkcje sensacyjne i takie też głównie wybieram, chociaż zdarzają się wyjątki.
    Ben Affleck karierę reżyserską zaczął niedawno i dlatego fajnie jest obserwować na bieżąco jak rozwija się jako reżyser :) U mnie wybór filmów jest przemyślany, nie chcę wydawać kasy na coś eksperymentalnego, co może mi się nie spodobać, no i pewnie zauważyłeś, że znaczna większość moich recenzji jest pozytywna, bo po prostu mam szczęście i oglądam w większości dobre filmy :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę powiedzieć, że ta recenzja zachęciła mnie do obejrzenia filmu (to już 3-cia pozytywna razem z Klapserką i Agniechą)-ogólnie mam mieszane uczucia co do Bena A., choć mam wrażenie, że reżyserka idzie mu o niebo lepiej niż aktorstwo. Ale ponieważ nie gra tu pierwszych skrzypiec, być może "Argo" okaże się jednym z lepszych filmów.
    A tak w ogóle to ciekawe mitologiczne skojarzenie, wcześniej w żadnej recenzji go nie widziałam:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do tego mitologicznego skojarzenia to w filmie jest o tym wzmianka - gdy bohaterowie mówią o scenariuszu zatytułowanym "Argo" to ktoś dopytuje się, czy ma on coś wspólnego z Jazonem i Argonautami :) W dodatku jakiś czas temu trafiła w moje ręce książka o mitologii autorstwa Tadeusza Zielińskiego pt. "Starożytność bajeczna", więc tytuł "Argo" od razu mi nasuwał skojarzenia z mitem o Argonautach :) Co do Bena Afflecka to on jednak gra pierwsze skrzypce, ale rolę zagrał w zastępstwie, gdyż początkowo miał zagrać Brad Pitt, który jednak nie znalazł wolnych terminów. Mi obecność Afflecka w obsadzie nie przeszkadzała ani w tym filmie ani w "Mieście złodziei", co wydaje mi się dziwne, gdyż w filmach innych reżyserów mnie irytował :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Recenzja faktycznie zachęcająca, w dodatku nie pierwsza. Mi sie niestety nie podobło, Argo jest nudne i niepasjonujące a przynajmniej nue w stopniu w jakim fascynowały jego wcześniejsze filmy. Przez cały seans miałam wrażenie marnowanego czasu tak jakbym oglądała film pierwszego lepszego hollywoodzkiego rzemieślniia. Wg mnie ten film zupełnie nie zasługuje na najwyższe nagrody...

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu, wiem już że jesteś wymagającym widzem i nie dziwi mnie Twoja opinia :) Ja się nie nudziłem, dla mnie ten film to coś więcej niż film zwykłego hollywoodzkiego rzemieślnika, po pierwsze ze względu na tematykę, po drugie - ze względu na realizację i zręczne połączenie sensacji, polityki, dramatyzmu, rekonstrukcji faktów, znalazło się nawet miejsce na odrobinę humoru. Niby sporo, ale nie ma wrażenia chaosu, wszystko podane w rozsądnych dawkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie twierdzę, że w filmie panował chaos, ale odczułam lekkie niedopasowanie tematu do formy. Bardzo w zasadzie prosta historia została opowiedziana przy pomocy z zbyt dużej ilości środków, obraz z przepychu momentami wylewał się z ekranu. Wszędzie widziałam tą strasznie drogą scenografię, która zupełnie tam nie pasowała. Chyba wolałam Gone Baby Gone.

      Usuń
    2. Ja też wolę "Gone Baby Gone", ale minimalnie :) U mnie tak wygląda mniej więcej ranking filmów Afflecka:
      "The Town" - 9/10
      "Gone Baby Gone" - 8/10
      "Argo" - 7/10

      Tymczasem dowiedziałem się, że "Argo" zdobyło 5 nominacji do Złotego Globu: za najlepszy dramat, reżyserię, scenariusz, muzykę i rolę drugoplanową Alana Arkina. Tyle samo nominacji otrzymał "Django" Tarantino.

      Usuń
    3. Miasta jeszcze nie widziałam niestety, a o nominacjach czytałam. Cóż, Globy i Oscary traciły mój szacunek dawno temu. Nominowanie na zasadzie- droższe to lepsze, absolutnie mi nie pasuje. Zastanawiam się jak nisko te nagrody muszą upaść, by coś zmieniono w sposobie dobierania filmów.

      Usuń
  7. Co do solidnej rekonstrukcji faktów... Bynajmniej w sieci mruczą, że film jest dość naciągany w stosunku do rzeczywistości - podobno z korzyścią dla filmu. Miasto złodziei oceniłem dość nisko, inaczej niż Argo, widać różnica w gustach znacząca ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie bym siedział w kinie i oglądał, ale taśmy nie dotarły. :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Pewnie to oglądnę z czystej ciekawości, ale żadnych olśnień się nie spodziewam. Widziałem tylko ,, Miasto Złodziei'' i dałbym temu jakieś
    6/10. Solidna poprawnośc i tyle. Affleck ma przyzwoity warsztat ale brakuje mu iskry szaleństwa, wyobrażni i odwagi. Z drugiej strony, byc może nie należy wymagac za wiele, przy standardowo-gównianym poziomie amerykańskiego mainstreamu. Średniaki żądzą.

    OdpowiedzUsuń
  10. ... rządzą :D :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli "The Town" ma u Ciebie ocenę 6/10 to jestem ciekaw, jak oceniłbyś "Argo" i "Gone Baby Gone" :) To prawda, że jego filmy nie mają tej iskry, która pozwoliłaby określić jego filmy jako arcydzieła, ale to jednak mimo wszystko coś więcej niż średniaki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Pojęcie ,,arcydzieło'' też się jakby zdewaluowało. Tego już się raczej nie oczekuje. Jak film gatunkowy cię dosyc wciągnął i zaangażował ( jak w wypadku ,, the Town'' ), to jest nieżle, choc równie szybko wyparował i żadnych trwałych emocji, czy impresji w tobie nie zostawił ( ibidem :D ). Może sobie byc średniak, ale jakimś zaskakującym, zapadającym w pamięc, niekonwencjonalnym giftem. 6/10 to nie jest wcale zła ocena, jak na średniaka bez gifta :D

    OdpowiedzUsuń