Pages

Lee J. Cobb (1911-76)

Amerykański aktor Lee J. Cobb to jeden z tych aktorów charakterystycznych, których twarz widzowie pewnie kojarzą, lecz nie pamiętają nazwiska. Mimo wielu sukcesów teatralnych i filmowych oraz dwóch nominacji do Oscara nigdy nie został gwiazdorem przyciągającym publiczność do kin. Marlon Brando, Henry Fonda, Gary Cooper - to ich nazwiska na plakatach miały największą czcionkę, ale Cobb wcale nie wypadł gorzej od nich. Zaczynał karierę w latach 30, lecz dopiero w następnej dekadzie trafiały mu się role w prestiżowych produkcjach. Przełomem, który zmienił go w aktora wybitnego była kreacja w wystawionej na Broadwayu w 1949 roku sztuce Arthura Millera Śmierć komiwojażera. Reżyser tego przedstawienia Elia Kazan szanował aktorów i gdy trafił na kogoś wyjątkowo uzdolnionego walczył o jakąś porządną rolę dla niego. Gdyby więc on realizował kinową wersję Śmierci komiwojażera to Cobb miałby zapewnioną rolę Willy'ego Lomana i mógłby rywalizować o Oscara z Marlonem Brando i Humphreyem Bogartem. Jednak powstałej w 1951 roku filmowej wersji dramatu Millera dokonał Laslo Benedek, obsadzając w czołowej roli laureata dwóch Oscarów, Fredrica Marcha. Cobb musiał więc jeszcze poczekać na swoje pięć minut sławy.

Zanim jednak Kazan wyniósł na wyżyny Marlona Brando i Karla Maldena jego aktorskim odkryciem był właśnie Lee J. Cobb, z którym pracował najpierw na Broadwayu, po czym obsadził go w roli szefa policji w filmie Bumerang (1947). Najlepsze rezultaty obaj osiągnęli jednak 7 lat później - filmem Na nabrzeżach (1954). Aktor wcielił się w postać nieuczciwego i brutalnego przywódcy związkowców, 'przyjaznego' Johnny'ego, który ceni sobie lojalnych pracowników, gardzi zaś kapusiami. W rzeczywistości nie okazał się jednak lojalny, tak jak i twórcy tego filmu Elia Kazan i Budd Schulberg - aby uniknąć wpisania na czarną listę złożyli oni zeznania przed komisją do badania działalności antyamerykańskiej, ujawniając powiązania kolegów z branży z partią komunistyczną. Nie przeszkodziło im to jednak zdobyć oscarowych nominacji. Cobb stał się specjalistą od ról apodyktycznych, pełnych wad twardych mężczyzn. Taka była też jego druga nominowana do Oscara postać - ojciec braci Karamazow w ekranizacji powieści Dostojewskiego, reżyserowanej przez Richarda Brooksa w 1958. W młodości Cobb chciał zostać muzykiem, ale złamany nadgarstek przyczynił się do tego, że gra na jakimkolwiek instrumencie sprawiała mu ból. Porzucił więc marzenia o karierze muzycznej stając się wirtuozem gry aktorskiej.

W roli lokalnego bossa w Na nabrzeżach (1954)

Największe filmowe sukcesy odnosił w latach 50. W westernie Człowiek zachodu (1958) Anthony'ego Manna zagrał okrutnego szefa gangu. Ta rola to nic innego jak westernowy odpowiednik postaci bossa z Na nabrzeżach. Tak jak w tamtym filmie grany przez niego bohater zostaje zdradzony przez człowieka, którego uważał za przyjaciela. A gdy łamane są zasady honoru i solidarności musi dojść do rozlewu krwi. W tamtym filmie mieliśmy w końcówce dramatyczny i niezbyt elegancki pojedynek na pięści w nowojorskich dokach, w westernie Manna obserwujemy rozgrywającą się w skalistej scenerii strzelaninę. Równie mocną osobowość zagrał Cobb w dramacie sądowym Dwunastu gniewnych ludzi (1957) Sidneya Lumeta - przekonany o winie oskarżonego przysięgły numer 3 to człowiek nieprzejednany i do końca trzymający się swoich racji.

Lee J. Cobb to charyzmatyczny i utalentowany aktor, który nigdy nie dał się przyćmić nawet aktorom z pierwszej ligi. Nawet krótki czas ekranowy potrafił wykorzystać do stworzenia zapadającej w pamięć kreacji, czego dobrym przykładem jest rola patriarchy argentyńskiego rodu w dramacie wojennym Czterech jeźdźców Apokalipsy (1962). Odpowiednie warunki zewnętrzne (1.80 m wzrostu), majestatyczny głos i wygląd człowieka po przejściach predestynowały go do grania postaci o cechach przywódczych, a także bohaterów starszych niż on sam - np. był przybranym ojcem starszego o 10 lat Gary'ego Coopera w Człowieku zachodu. Nawet grając podobne postacie potrafił nadać im indywidualnego charakteru. Nie dzielił ról na pierwszo- i drugoplanowe, bo wierzył że nawet w małej roli można zabłysnąć. Dlatego za każdym razem dawał z siebie wszystko.

Jako najbardziej gniewny z Dwunastu gniewnych ludzi (1957)

Dwukrotnie wystąpił u boku Humphreya Bogarta - jako francuski pułkownik w Sirocco (1951) i w roli chińskiego generała w Lewej ręce Boga (1955). Inne ważniejsze postacie, w które się wcielił to: francuski lekarz, sceptycznie nastawiony do objawień tytułowej bohaterki Pieśni o Bernadetcie (1943), najbliższy doradca króla w Annie i królu Syjamu (1946), dobroduszny uczestnik wyprawy Corteza w Szpadzie Kastylii (1947), redaktor naczelny chicagowskiej gazety w Dzwonić Northside 777 (1948), dwulicowy handlarz owoców i warzyw w Złodziejskim trakcie (1949), psychiatra próbujący pomóc głównej bohaterce filmu Trzy oblicza Ewy (1957), porywczy gangster w Party Girl (1958), niespokojny szeryf w Jak zdobyto Dziki Zachód (1962, epizod ostatni pt. Wyjęci spod prawa), arogancki policjant w Blefie Coogana (1968) oraz całkowicie zbędna postać w Egzorcyście (1973). W międzyczasie występował w serialach (rola sędziego w Wirgińczyku w latach 60.) i filmach telewizyjnych (Śmierć komiwojażera z 1966). Podobnie jak wielu niedocenianych i traktowanych marginalnie aktorów amerykańskich Cobb spróbował swoich sił w cechującym się specyficznym stylem kinie włoskim - zagrał m.in. w Dniu puszczyka (1967) Damianiego.

Oglądanie tego aktora to wcale nie mniejsza przyjemność niż oglądanie Marlona Brando, Paula Newmana czy Henry'ego Fondy. Widać u niego pełny profesjonalizm, lecz trzeba przyznać, że nie dano mu okazji rozwinięcia skrzydeł. Obsadzany był zgodnie z określonym typem ról i grane przez niego postacie mają wiele cech wspólnych. Był więc typowym aktorem charakterystycznym o jasno sprecyzowanym emploi, którego wygląd, daleki od postaci amanta i sympatycznego gościa, miał większy wpływ na rozwój kariery niż umiejętności aktorskie. A żydowskie korzenie i znajomość z Elią Kazanem z pewnością ułatwiły mu osiągnięcie sukcesów w Hollywood. Urodził się w Nowym Jorku, zmarł w Los Angeles na atak serca - ponad 30 lat spędził na planach filmowych pomagając swoją aparycją i talentem w budowaniu ciekawych historii i przyczyniając się do sukcesów takich filmów jak Na nabrzeżach, Dwunastu gniewnych ludzi, Bracia Karamazow i wielu innych.

13 komentarzy:

  1. ,,dwulicowy handlarz owoców i warzyw'' - brzmi grożnie :D:D Ja nawet ,,Złodziejski trakt'' przed laty w TVP widziałem, pamiętam przez mgłę klimaty, jak z Marka Hłaski - szoferzy, lewe kursy, itp.
    Faajny aktor, twardziel o plebejskiej, naburmuszonej facjacie - potwornie brakuje takich w obecnym kinie. W ,,Karzmazowych...'' był genialny, jako jurny dziad i cynik, ale dalej łasy na życie - myślę , że sam Dostojewski by mu ochoczo pionę przybił.
    Co do Kindermana, to się zupełnie nie zgadzam, że był zbędny ; zaczyna węszyc wokół zaginięcia aktora. Z jednej strony ma jasnośc, że złapał dobry trop a z drugiej, jego blacharski nos mówi mu, że dzieje się tu coś, co przerasta jego ( i w ogóle ludzkie ) możliwości, zatem trzyma dystans. Gliniarz z definicji jest racjonalistą ( except agent Cooper ) - Kinderman odpuszcza racjonalne myślenie, jako tutaj nieprzydatne, a że ma z tym słusznośc -jest więc racjonalistą do kwadratu i dobrym psem.
    A poza tym głupio tak prowadzic sprawę przeciw własnemu pracodawcy - gdyby nie było zła na świecie, to by poszedł na zasiłek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałem, że był zbędny bo mimo iż kilka razy widziałem ten film to słabo pamiętam sceny z jego udziałem - pamiętam jedynie fragment jak Kinderman przyrównał młodego księdza do Sala Mineo :)

      Usuń
  2. Pamiętam go z "Dwunastu gniewnych ludzi" - świetny tam był.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli się nie mylę, to oglądałem go chyba tylko w "Egzorcyście". Poza "12 gniewnymi ludźmi" oczywiście. Ale z filmu Friedkina jakoś słabo go pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  4. z ostatnio obejrzanych:

    ,,Sweeney'' reż. Nick Love 2012

    Autor niezapomnianego ,, Football Factory'' tym razem uraczył bardzo udanym wielkomiejskim akcjonerem , którego bohaterami są członkowie
    lotnej brygady ( tytułowa Sweeney) londyńskiej policji, wykonujący akcje przeciw szczególnie niebezpiecznym przestępcom. Tworzą idealnie zgrany zespół, łączą ich więzy nie tylko zawodowe, ale i kumpelskie, po robocie lubią poimprezowac i poszlajac się po knajpach w pełnym składzie. Szefem i twórcą jednostki jest niedżwiedziowaty Jack Regan ( Ray Winstone), prawdziwy bicz boży i zmora kryminalistów, których lubi katowac bez litości, za to z wyrażną frajdą. ,,Gatunek wymierający'', jak mówi o nim szefostwo.
    Ogólnie fajny chłop z poczuciem sarkastycznego humoru,do tego ma dziki romans z koleżanką z brygady ( na prawdę iskrzy między nimi !)
    Żeby było śmieszniej, laska ma męża, smutnego krawaciarza z wydziału wewnętrznego, który ma za zadanie kontrolowac, czy ludzie ze Sweeney nie przekraczają kompetencji.
    Właściwa akcja koncentruje się na dwóch sprawach prowadzonych przez brygadę : tajemniczym morderstwie popełnionym podczas napadu na jubilera i ochronie prywatnego banku, o którym Regan dostał od uchola cynk, że ktoś planuje go ,,zrobic''. W międzyczasie Regan poważnie przegina pałę i podpada przełożonym - wcześniej też mu się nazbierało - akcje brygady były już ostro krytykowane, za totalny rozpierdol i zniszczone mienie . Dla tego podrywając ekipę na nogi po sygnale o napadzie na wiadomy bank, otrzymuje kategoryczny rozkaz pozostania na miejscu. Olewa to , Sweeney wkracza do akcji. Niestety, tym razem wydarzenia przybierają obrót najfatalniejszy z możliwych, a nawet jeszcze gorszy. Reagan ma pozamiatane, jest w ciężkiej dupie i nie ma już żadnej możliwości manewru. Mimo to nie rezygnuje, pakując się w jeszcze większy syf, praktycznie bez wyjścia. I co teraz będzie?
    Taki nowy mainstream, to ja mogę oglądac z przyjemnością. Świetnie poprowadzona, najeżona zakrętami fabuła, doskonałe dialogi, pełne czerstwych, acz inteligentnych ripost ( czego w amerykańskich nowych produkcjach próżno szukac), aktorzy z Winstone'em na czele - OK/All Right i ten niepowtarzalny, wyspiarski, międzyludzki klimat.
    Mamy spektakularną scenę miejskiej strzelaniny w stylu ,,Gorączki'', ale ze słabszym, że tak powiem, feelingiem. Za to efektownie zbudowaną na kolejnych zmianach miejscówek : rozpierducha zaczyna się na zabytkowym placu z fontanną, potem przenosi się do pobliskiego parku, następnie do biblioteki, by znależc finał na podziemnym parkingu.
    Film bazuje na serialu z lat 70 pod tym samym tytułem z Johnem Thaw w roli Regana, w reżyserii Toma Clegga ( ..Kpt. Sharpe'' ).
    Polecam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może obejrzę, ostatnio coś nie mam szczęścia do filmów.
      W ostatnim czasie nie obejrzałem filmu, który by mnie zachwycił - dlatego na razie nie ukazują się na blogu recenzje.

      Usuń
  5. Zawsze możesz coś efektownie zgnoic ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Chociaż bloga założyłem głównie po to, by nie zapomnieć dobrych filmów, jakie widziałem. Dlatego wolę pisać o tych, do których warto wracać.

      Usuń
  6. A na jakie kino masz teraz najbardziej ochotę? Może mógłbym coś zasugerowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najchętniej to bym obejrzał jakiś klasyczny film samurajski, ale niestety w internecie jest ubogo pod tym względem.

      Usuń
  7. Taa? To wklep Sword of Doom online i będziesz miał , z angielskimi subami, na www.hulu
    I to nie żaden ,,jakiś'' .
    Ja może dziś zapodam czekający w kolejce ,,Samueai Assasin'', też Okamoto-san.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki wielkie. Wprawdzie na tym hulu pojawia się jakiś błąd, nie chce się odtwarzać, ale znalazłem ten film na innej stronie (viooz.eu). Obejrzę wieczorem.

    OdpowiedzUsuń
  9. w dwunastu gniewnych zagrał mocno, dobra rola

    OdpowiedzUsuń