Pages

Najtrudniejszy pierwszy krok - o filmowych debiutach

Wszystkich filmowców łączy jedno - każdy ma na swoim koncie debiutancki film, którym próbował zaistnieć w elitarnym świecie kina. Niektórzy już na początku drogi twórczej doskonale wiedzieli w jakim kierunku chcieli podążyć. Inni podjęli poszukiwania, które zaprowadziły ich na szczyt lub pogrążyły w otchłani zapomnienia. Nieliczni zdobyli bezgraniczne zaufanie widzów i krytyków, większość musiała jednak każdym nowym filmem udowadniać swoją wartość. Wielu reżyserów marzyło o twórczej niezależności, ale nawet ich wkrótce zjadła komercja. Historia kina obfituje w zróżnicowane debiuty zarówno tych, którzy nie wykorzystali tkwiącego w nich potencjału jak i twórców cechujących się indywidualnym stylem, który wraz z doborem odpowiednich tematów uczynił ich prawdziwymi mistrzami kina.

Człowiek na planie filmowym nabiera doświadczenia i pewności siebie, jakich może nie zdobyć w szkole filmowej. Nic więc dziwnego, że aktorzy, operatorzy, montażyści, czasami nawet autorzy scenariuszy próbują sił w realizacji własnego filmu. Reżyseria to nie jest łatwy zawód, bo wymaga dużej cierpliwości, zwracania uwagi na detale, konsekwencji w przeforsowaniu własnych pomysłów oraz umiejętności zarządzania sporą ekipą i panowania nad ludźmi o różnych gustach i upodobaniach. Jak mawiał bodajże Woody Allen: „Jeśli masz coś do powiedzenia możesz wysłać telegram, nie musisz robić o tym filmu”. I wiele osób decyduje się na reżyserski debiut tylko wówczas gdy naprawdę mają do przekazania coś ważnego, czego nie da się opowiedzieć za pomocą telegramu. Wykorzystują więc do tego uniwersalny język kina, który dotrze do milionów odbiorców na całym świecie.

Ja wybrałem 10 najciekawszych moim zdaniem debiutów reżyserskich. Nie jest to ranking, ale subiektywny zestaw filmów, które zostały wymienione w kolejności chronologicznej.

Obywatel Kane (1941), reż. Orson Welles

Welles otrzymał od RKO pełną swobodę twórczą i wraz z operatorem Greggiem Tolandem oraz montażystą Robertem Wise'em stworzył dzieło innowacyjne pod względem technicznym. Fabuła (przy której udział miał również Herman J. Mankiewicz) została zaczerpnięta z biografii kilku wpływowych ludzi, w tym magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta. Użycie retrospekcji, narracji z offu, dużej głębi ostrości, transformacji optycznych i zmian perspektywy wskazują, że mamy tu do czynienia z przemyślanym, nowatorskim dziełem sztuki. Krytycy bardzo szybko docenili wartość artystyczną filmu, lecz skłonność młodego twórcy do eksperymentowania spowodowała niechęć publiczności, a w konsekwencji klapę finansową.

Sokół maltański (1941), reż. John Huston

Chociaż nie jest to pierwsza adaptacja Sokoła maltańskiego (1930) Dashiella Hammetta to właśnie ten film rozpoczął nurt, będący doskonałym odbiciem pesymistycznych nastrojów jakie ogarnęły społeczeństwo czasów II wojny światowej. Debiut Hustona to opowieść detektywistyczna o cynizmie, chciwości i perfidii rodzaju ludzkiego. Walka samotnego detektywa z korupcją nie jest przedstawiona jako dynamiczne kino sensacyjne lecz jako wnikliwa krytyka stosunków społecznych. Zauważalna jest tu tendencja, by za pomocą studyjnej scenografii i gry światłocieni przedstawić mroczną opowieść o przestępczości i samotniku stojącym na straży prawa, uwikłanym w drapieżne i zuchwałe porachunki.

Easy Rider (1969), reż. Dennis Hopper

Film, który zburzył staroświeckie fasady, odkrywając kontrkulturowe pokolenie buntowników poszukujących wolności. Narkotyki, motocykle, postawa bohaterów, odrzucenie przez nich normalności symbolizują bunt przeciwko konwencjonalnym ideom, jakie przyświecały hollywoodzkim klasykom kina. Niezależna produkcja Hoppera to jeden z pierwszych stanowczych kroków mających odmienić amerykańskie kino, które dotychczas niewolniczo trzymało się żelaznych reguł. Debiut Orsona Wellesa poniósł finansową klęskę, bo publiczność nie była gotowa na formalne eksperymenty, ale Dennis Hopper ze swoim dziełem trafił w odpowiedni czas. Easy Rider odniósł spory sukces kasowy, bo znudzona hollywoodzkimi mądrościami widownia oczekiwała jakiegoś przełomu i świeżego spojrzenia na rzeczywistość.

Zagraj dla mnie Misty (1971), reż. Clint Eastwood

Z dzisiejszego punktu widzenia wyraźnie widać, że utworzenie wytwórni Malpaso i podjęcie przez Eastwooda próby reżyserskiej to nie był żaden gwiazdorski kaprys, ale w pełni przemyślana strategia. Patrząc na filmografię Eastwooda-reżysera można odnieść wrażenie, że ilość była dla niego ważniejsza niż jakość to jednak debiutanckie dzieło Play Misty for Me jest dobrym jakościowo i sprawnym warsztatowo psychologicznym thrillerem. Już w tym pierwszym filmie Clint ujawnia artystyczną dojrzałość - wie jak korzystać z kamery i jak prowadzić aktorów, nie boi się także zagrać postaci wbrew własnemu emploi. Dla widzów musiało to być zaskoczeniem, że etatowy twardziel kina dostaje wycisk od nieustępliwej kobitki. Jessica Walter jako psychopatyczna wielbicielka daje znakomity popis gry aktorskiej, a Clint jako reżyser i odtwórca roli prezentera radiowego pokazuje słabość do muzyki jazzowej (Dee Barton, Erroll Garner).

Tańczący z wilkami (1990), reż. Kevin Costner

Oscarowy triumf Costnera wydaje się nieco gorzki, gdy przypomina się iż nominowano wówczas Chłopców z ferajny Martina Scorsese, ale mnie decyzja Akademii nie dziwi, bo Tańczący z wilkami to dzieło ambitne, sugestywne i wiarygodne. Opowieść o poruczniku wojsk Unii, który poznaje kulturę Siuksów zaskakuje połączeniem elegijnych i lirycznych fragmentów z brutalnością, która wcześniej czy później i tak musiała się wkraść w życie Indian. Film pokazuje w epickim stylu jakim szaleństwem było dążenie amerykańskiej armii do zniszczenia indiańskiej cywilizacji. Costner okazał się sprawnym filmowcem potrafiącym stworzyć wielkie niezapomniane dzieło filmowe, cechujące się autentyzmem i wymownymi zdjęciami podkreślającymi piękno krajobrazu i ekologiczne, antyamerykańskie przesłanie.

Wściekłe psy (1992), reż. Quentin Tarantino

Siłą tego debiutu nie jest reżyseria, ale mistrzowski scenariusz, którego autorem jest debiutujący reżyser. Zawarta w scenariuszu charakterystyka męskich postaci i hipsterskie dialogi sprawiły, że film nie potrzebował reżysera, który poprowadziłby znakomitą obsadę przez meandry zawiłej intrygi. Źle przeprowadzony napad na sklep jubilerski prowadzi do wzajemnych oskarżeń, burzliwych dyskusji i brutalnych zagrywek. Quentin Tarantino bezbłędnie zaliczył swoje pierwsze ważne ćwiczenie stylistyczne, poskładał sceny niechronologicznie i zrezygnował z pokazania sceny napadu, co wzmocniło suspens, zaintrygowało odbiorców i dało do myślenia. Mający swoją własną wizję kina debiutant nie zmarnował potencjału tkwiącego w scenariuszu i aktorach (Harvey Keitel, Tim Roth, Michael Madsen i Steve Buscemi pokazali się z jak najlepszej strony).

Człowiek bez twarzy (1993), reż. Mel Gibson

W tym pierwszym filmie Gibsona-reżysera nie widać jeszcze fascynacji historycznymi tematami, która to ujawni się dopiero w następnych latach. Człowiek bez twarzy zdradza za to zamiłowanie twórcy do poezji, w szczególności dzieł Szekspira, lecz oprócz tego wyraźny jest tu obraz małomiasteczkowej społeczności, której system wartości nie pozwala spojrzeć przychylnie na coś czego się nie zna, co wzbudza niepokój i umacnia poczucie zagrożenia zrodzone z plotek i niewiedzy. Gibson jako aktor jest tu w szczytowej formie - w roli oszpeconego nauczyciela jest przekonujący, jako reżyser również dał radę, chociaż z pewnością nie jest to jego najlepszy film.

Prawo Bronxu (1993), reż. Robert De Niro

Wieloletnia współpraca z Martinem Scorsese umożliwiła Robertowi De Niro nie tylko stworzenie znakomitych aktorskich kreacji, ale i udanego reżyserskiego debiutu o tematyce gangsterskiej. Prawo Bronxu to film oparty na historii Chazza Palminteriego, aktora urodzonego i wychowanego w niebezpiecznej nowojorskiej dzielnicy (w tytułowym Bronxie). Historia ojca, którego syn trafia pod opiekę rządzącego dzielnicą gangstera. Nie jest to jednak zepsuty do szpiku kości przestępca, ale człowiek rozważnie podejmujący decyzje. Znany z ról gangsterów De Niro tym razem nie może zaimponować mafijną stanowczością (tę funkcję przejmuje sam Palminteri) - aby zwrócić uwagę syna musi użyć legalnych środków. Problem w tym, że dzieciom bardziej imponuje ten drugi alternatywny świat, do którego zwykli obywatele nie mają wstępu.

Mała miss (2006), reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris

Skrzyżowanie filmu drogi z krzepiącą i niegłupią opowiastką familijną - tak w skrócie można opisać pierwszy film fabularny twórców wideoklipów - małżonków Jonathana Daytona i Valerie Faris. Szóstka skomplikowanych postaci poznaje samych siebie w trakcie podróży na konkurs piękności, gdzie swoją osobowość ma zaprezentować nastoletnia okularnica. Inteligentny i zabawny scenariusz, którego autorem jest Michael Arndt, pozwolił grupie utalentowanych aktorów na stworzenie ciekawych ról na pograniczu karykatury i psychologicznej prawdy. Twórcy wyśmiewają salonowe obyczaje i moralność, kwestionują słuszność imprez takich jak konkursy piękności oraz tzw. talent shows. Dystans jaki dzieli bohaterów od akceptowalnej normalności okazuje się zbawienny, oczyszczający, przynoszący nadzieję.

Gdzie jesteś Amando? (2007), reż. Ben Affleck

Jeden z wielu dowodów na to, że debiuty reżyserskie aktorów są ciekawsze od debiutów prawdziwych mistrzów reżyserii. Nagrodzony Oscarem za swój trzeci film Ben Affleck zadebiutował stylowym dramatem kryminalnym na podstawie powieści Dennisa Lehane'a. Historia detektywa, który staje przed trudnym wyzwaniem - śledztwo dotyczące zaginionej dziewczynki wpłynie znacząco na jego psychikę, zasieje w umyśle ziarno niepokoju i wątpliwości. Suspens, moralne dylematy, sąsiedztwo i rodzina nie dające możliwości rozwoju, a także trudna do wyjaśnienia zagadka i wszechobecny pesymizm charakteryzują ten dojrzały artystycznie debiutancki obraz, który w równym stopniu sprawdza się jako refleksyjny i psychologiczny dramat oraz jako trzymający w niepewności kryminał.

21 komentarzy:

  1. Widzę, że całkiem sporo zebrało się aktorów-reżyserów i całkiem udane produkcje im wyszły; jeśli nie za 1. razem to z czasem nazbierali tych Oscarów za reżyserie. Ben Affleck reżyseruje swojego brata muszę to zobaczyć i Obywatela Kane'a koniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyliczę ile z tych filmów jeszcze nie widziałam - wstyd. Uwielbiam jednak "Tańczącego z wilkami" i "Małą Miss"!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja teraz zauważyłem, że zapomniałem o jednym ważnym debiucie - "Dwunastu gniewnych ludzi" Lumeta.

    OdpowiedzUsuń
  4. prawie sami aktorzy (poza tą parą od R.E.M.)
    może to trzeba nieźle poznać pracę od strony aktorskiej by debiut reżyserski wypadł lepiej od przeciętnych? pewnie właśnie tak jest....
    scoutek

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie to w zestawieniu jest sześciu debiutantów, którzy mieli już doświadczenie na planie filmowym jako aktorzy, bo Huston dopiero później zaczął grać w filmach, a Welles i Tarantino rozpoczęli karierę aktorską równocześnie z reżyserską :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Welles to dla mnie słuchowisko "Wojna światów" dla CBS w 1938 roku, to BYŁ dopiero debiut z przytupem.
      Nie wiem czy był tylko reżyserem tego słuchowiska czy w nim grał również, ale sam efekt tego przedsięwzięcia był nieprawdopodobny.
      scoutek

      Usuń
    2. To chyba nie był debiut, ale jedna z wielu audycji radiowych jakie Welles przygotował pod koniec lat 30. wraz z grupą teatralną, której był współzałożycielem. Welles cechował się mocnym, wyrazistym głosem, który szlifował najpierw w teatrze i radiu, by potem zaskoczyć debiutem kinowym. Ze względu na swój głos często pełnił funkcję narratora (np. w serialu "Szogun").

      Usuń
  6. Tarantino i jego Wściekłych psów nie mogło tu zabraknąć. Dla wielu ten pierwszy film w dorobku Quentina jest właśnie najlepszym, lepszym nawet od Pulp Fiction. Warto też wspomnieć, że Wściekłe psy były debiutem nie tylko Tarantino, ale też polskiego operatora Andrzeja Sekuły, który właśnie razem z Quentinem zadebiutował w filmowych światku, a potem współpracowali jeszcze razem przy kilku filmach.

    Faktycznie, jeśli chodzi o Bena Afflecka to debiut reżyserki miał imponujący. Ja niewiele się po nim spodziewałem, trudno było uwierzyć, że chłopak może nakręcić tak dobry film. I udało mu się, a obecnie może być jednym z najbardziej rozchwytywanych reżyserów w Hollywood.

    Debiutu reżyserskiego Eastwooda jeszcze nie oglądałem, co szybko muszę nadrobić, bo jego reżyserski talent cenię sobie na równi z aktorskim, a może nawet bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Debiut Eastwooda obejrzałem niedawno i to ten film sprawił, że postanowiłem zrobić takie zestawienie.
      Niedawno w telewizji przypomniałem sobie film "Dzieci gorszego boga", który też należy do udanych reżyserskich debiutów. Reżyserka filmu Randa Haines nie powtórzyła już nigdy sukcesu swojego pierwszego dzieła.

      Usuń
  7. większość tych filmów to praktycznie kamienie milowe światowej kinematografii. Bardzo równe i trafne zestawienie. Jeśli subiektywne, to i tak obiektywne ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejny ciekawy zestaw. Pozycja każdego chyba filmu na tej liście dobrze jest umotywowana.
    Mogę tylko - niejako w ramach dopełnienia - wspomnieć jeszcze o "Kto się boi Virginii Wolf" Mike'a Nicholsa, "400 batach" Francoise'a Truffauta... Z nieco nowszych debiutów: "Sex, Lies, and Videotapes" Sodergergha, "The Shawschank Redemption" Darabonta, "Beeing John Malkovich" Kaufmana, "Hunger" McQueena...

    A co do debiutujących w reżyserii aktorów: uważam, że niezły był "Bob Roberts" Tima Robinsa, ciekawy "Heaven Can Wait" Warrena Beatty'ego, bardzo dobry "Ordinary Men" Riberta Redforda, i całkiem przyzwoity "Pollock" Eda Harrisa.

    Ale widzę, że niemal zupełnie pomijamy tu kinematografie inne niż amerykańskie. A przecież, nawet u nas były ciekawe debiuty (exemplum: "Nóż w wodzie" Polańskiego).

    I jeszcze na koniec ciekawostka: czy po takiej "Piranii II" (debiucie reżyserskim Camerona( moglibyśmy się po nim spodziewać takich filmów jak np. "Terminator", "Aliens", "Titanic", "Avatar"... ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obok "400 batów" także i inny nowofalowy film, "Do utraty tchu" Godarda również zaliczany jest do udanych debiutów. Bardzo podobał mi się "Shawshank Redemption", ale nawet mi nie przyszło do głowy, że to mógł być debiut. A "Nóż w wodzie" również jest świetny, może powinien się znaleźć w zestawieniu zamiast "Sokoła maltańskiego" (jak ponownie oglądałem debiut Hustona to wydał mi się nudny i zbyt przegadany, w gatunku 'film noir' z pewnością można znaleźć lepsze pozycje). No i słusznie zwróciłeś uwagę, że istnieje też grupa reżyserów, którzy za swój właściwy debiut uznają drugi film, tak jak James Cameron (albo np. Stanley Kubrick) :D

      Usuń
  9. Fajne zestawienie, choć rzeczywiście listę można by poszerzać w nieskończoność i kurczaki, muszę w końcu nadrobić tego Easy Ridera...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, "Easy Rider" nie należy do moich ulubionych filmów, widziałem go tylko raz i nie miałem ochoty na więcej, ale nie da się zaprzeczyć, że to film przełomowy i ważny, więc w tym przypadku postanowiłem zachować obiektywizm.

      Usuń
  10. Bardzo dobre debiuty zaliczali reżyserzy horrorów ; Sam Raimi, George Romero, David Cronnenberg, Dario Argento, Wes Craven, Clive Barker, Michele Soavi, Narciso Ibanez Serrador... tak licząc z marszu. A bywało, że trafiał się debiut genialny,do którego poziomu autor się póżniej nawet nie zbliżył, jak
    ,,Teksańska...'' Tobe Hoopera.
    Też bym tu widział ,,Performance''Roega, ,,Amores Perros''Inaritu, ,,Simple Blood'' Coenów i ,,Trzecią Częśc Nocy'' Żuławskiego.
    Co ciekawe, niejeden z mistrzów kina europejskiego debiutował jakimś przeciętniakiem, nijak nie zapowiadającym póżniejszych dokonań ( Antonioni, Bergmann, Fellini, Visconti)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, szczególnie debiut Romero zaskoczył wszystkich, nikt takiego filmu w latach 60. się nie spodziewał. Do tego co wymieniłeś można jeszcze dopisać debiut Juana Antonia Bayony i mamy kolejne zestawienie - 10 debiutanckich horrorów (chociaż ja jeszcze nie widziałem filmu Hoopera, Soaviego i Serradora).
      Z filmów Bergmana to widziałem bodajże jego pierwszy albo drugi film ("Deszcz pada na naszą miłość") i nawet mi się podobał (chociaż w porównaniu do "Tam gdzie rosną poziomki" to chyba faktycznie przeciętniak). A debiut Viscontiego to przecież "Opętanie" - rewelacyjna (podobno) adaptacja "Listonosza" Caina i zapowiedź neorealizmu (znajduje się na mojej liście must see).

      Usuń
  11. Mnie ten Visconti akurat nie powalił. No i w porównaniu np. ze ,,Zmierzchem Bogów'' , czy chocby z paradokumentem o sardyńskich rybakach - ,,Ziemia Drży'', to dośc cienko się prezentuje. Ale obejrzec można.
    Bayony z tym kompletnie, nie wiedziec za co, przechwalonym ,,Sierocińcem'', to bym w życiu nie stawiał w jednym rzędzie z wyżej wymienionymi. Czysty mezalians:D
    To jest film, nad którym spuszczają się głównie ci, co porządnego horroru w życiu nie widzieli i zwykli deprecjonowac ten gatunek. Może i ciekawie się toto zaczyna, ale prawie od połowy jest już tylko pretensjonalną, nadętą i po stokroc idiotyczną, quasi-artystowską ścierą.
    PS. Brakuje dziesiątego do zestawienia? Proszę bardzo : Alexandre Bustillo & Julien Maury ,, L'Interieur''2007.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do "Sierocińca" to jest to film, który doceniają zwykle ci, co wiedzą iż horror to nie tylko krew, flaki i facet biegający z siekierą lub piłą mechaniczną :P

      Usuń
  12. Dobrze wiesz, że nie w tym rzecz. ,,Sierociniec'' wykorzystuje tylko poetykę horroru, by sprzedac duszoszczipatielną lamentację na niespełnione macieżyństwo, wartości rodzinne przeciągnięte na tamten świat i w ogóle wszelkiej maści nieutulenia w żalu.Wielu ludziom to pasuje, jak ulał, do ich oczekiwań. Ten film, w efekcie odwołuje się do wzruszenia i żałości, niż do grozy i niepokoju, a jako że te pierwsze uczucia są większości ludzi bliższe, to i większości przypasował, jako ,,horror nie pozbawiony głębszych treści''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. duszoszczipatielną lamentację - że co ? :D
      Wiem, że w horrorze chodzi o grozę i niepokój, ale trudno mi krytykować "horror nie pozbawiony głębszych treści", bo to że jest "głębszy" od innych w niczym nie umniejsza wartości i jego i tych bardziej krwawych horrorów, zrealizowanych z nie mniejszą finezją (takich jak wymienione wyżej debiuty).

      Usuń
  13. ..że biadolenie, a nie horror.

    OdpowiedzUsuń