Pages

Miasto żywej śmierci

Paura nella Città dei Morti Viventi (1980 / 93 minuty)
reżyseria: Lucio Fulci
scenariusz: Dardano Sacchetti, Lucio Fulci

Horror to bardzo stary, ale wciąż popularny gatunek filmowy. Już w epoce kina niemego wykorzystywano efektowną charakteryzację by wywołać u odbiorców uczucie strachu. Specjalistą od metamorfozy był sto lat temu Lon Chaney zwany „Człowiekiem o tysiącu twarzy”. Przez lata tworzyły się różne odmiany gatunku: filmy wampiryczne, ghost story, monster movie i inne. Gdy amerykański twórca Herschell Gordon Lewis zrealizował Krwawą ucztę (1963) pojawił się nowy podgatunek określany jako splatter/gore. Szczególną popularność zyskał on we Włoszech w latach 70. Jeden z tworzących wtedy reżyserów, Lucio Fulci, przez wiele lat szukał dla siebie właściwej drogi i dopiero po sukcesie Świtu żywych trupów (1978) zdecydował, że to właśnie horror gore jest tym, co go najbardziej przyciąga.

Miasto żywej śmierci to jednak nie zamknięcie cyklu zainicjowanego przez George'a Romero, ale rozpoczęcie nowej serii, nad którą składają się także Siedem bram piekieł i Dom przy cmentarzu. Fulci bawi się w nich motywami z klasycznej literatury grozy (Lovecrafta, Poego) i filmowego horroru. Wprowadza wariackie pomysły, które mogą wprawić w konsternację nawet zagorzałego miłośnika gatunku. Oglądane dawniej Miasto żywej śmierci nie spełniło moich oczekiwań, ale powtórzone po latach (gdy już lepiej poznałem filmografię Fulciego) okazało się bardzo interesującym przykładem wykorzystania lęku przed śmiercią i pogrzebaniem żywcem. Ale co chyba bardziej istotne - mamy tu jedne z najlepszych scen gore w historii filmowego horroru. Fabuła to tylko pretekst, by Fulci mógł wykreować takie sceny, na jakie miał ochotę. Nie dokonałby tego bez udziału kreatywnych fachowców od efektów i specjalnej charakteryzacji, którymi dowodził Gino De Rossi.

Gdy ksiądz popełnia samobójstwo to z tym światem musi być coś nie tak. To niecodzienne wydarzenie powoduje otwarcie bramy piekieł i wszelkie złe duchy, demony, umarlaki skazane na wieczne potępienie zyskują wolność i zakłócają spokój małej mieściny o nazwie Dunwich (znajduje się niedaleko Bostonu, ale to fikcyjne miasto, wymyślone przez pisarza Howarda P. Lovecrafta). Tymczasem w Bostonie pewna nieznajoma kobieta ma przerażającą wizję, która działa na nią tak silnie, że traci przytomność. Budzi się w trumnie na cmentarzu i próbuje rozpaczliwie wydostać się z beznadziejnej sytuacji. Ta scena trzyma w napięciu, więc nie należy zdradzać rozwiązania. Należy przejść do następnego rozdziału. A w nim szereg okropności wywołanych otwarciem piekielnych wrót. Te dantejskie sceny trudno opisać słowami, a kto spróbuje ten spotka się z niedowierzaniem i niezrozumieniem. Wiele tu fragmentów makabrycznych, odpychających, szalonych. Fulci czerpie perwersyjną przyjemność z obserwowania strachu na twarzach aktorów, a później także i widzów.


Trzy filmy Fulciego z lat 1980-81 zyskały miano trylogii nie tylko ze względu na wspólną tematykę, ale też z powodu udziału brytyjskiej aktorki Katherine MacColl. Ładna i charyzmatyczna wykonawczyni pokazała się w tych filmach jako prawdziwa mistrzyni krzyku. Reżyser zapewnił jej takie wrażenia, po których z pewnością miała koszmary. Oglądając Czarnego kota byłem trochę rozczarowany odtwórczynią głównej roli Mimsy Farmer i wydaje mi się, że MacColl lepiej by sobie poradziła. Ale w końcu to nie aktorstwo jest najważniejszym atutem filmów Fulciego, więc wszelkie decyzje obsadowe łatwo wybaczyć. Tak jak i mankamenty w scenariuszu lub efektach specjalnych. Efekty w filmach włoskiego mistrza zachwycają kreatywnością a nie perfekcją techniczną. Dysponowano niewielkim budżetem, który dzięki pomysłowości filmowców wykorzystano bardzo rozsądnie, nie tracąc czasu na zbędne i przegadane sceny. Fakt że w ciągu trzech lat (1979-82) Fulci nakręcił osiem filmów potwierdza, że nie marnował czasu ani pieniędzy, tylko żył i oddychał kinem. I co równie ważne, siedem z nich to mistrzowskie osiągnięcia gatunku (nie widziałem jeszcze ósmego, czyli Manhattan Baby).

W lovecraftowskim mieście wszystko jest możliwe. Jeśli ktoś popełnia morderstwo to nie strzela między oczy ani nie dusi krawatem, bo to by było zbyt banalne, ale przewierca na wylot twarz ofiary. Jeśli ktoś płacze to krwawymi łzami, a gdy wymiotuje to trzewiami. Gdy pada deszcz to razem z robalami i larwami, a gdy ktoś umiera to zanim zostanie pochowany w trumnie i głęboko zakopany w ziemi wraca do świata żywych jako zombie. A czym właściwie jest zombie? W filmie Spacer z zombie (1943) Jacquesa Tourneura tytułowa istota była zupełnie niegroźną chorą kobietą, ale 25 lat później Noc żywych trupów George'a Romero ukazała zombiaki jako budzące grozę stworzenia pragnące ludzkiej krwi. Lucio Fulci w filmie Zombie, pożeracze mięsa podtrzymał taki wizerunek żywego trupa, ale w Mieście żywej śmierci zrezygnował z tego stereotypu. Tutaj zombiaki będące wysłannikami piekła mogą nawet znikać jak duchy. Reguły gatunku są po to, by je łamać i reżyser korzysta z tego prawa. Film będący adaptacją sennych koszmarów okazał się doskonałym i bardzo szerokim polem do popisu dla nieskrępowanej wyobraźni włoskiego artysty.


Scenarzystów nie ograniczały prawa logiki, a reżysera - zasady przyzwoitości. Bardzo dobra jest muzyka, ale to już stało się regułą we włoskich filmach grozy. Kompozytor Fabio Frizzi, a także twórcy oprawy wizualnej Sergio Salvati i Gino De Rossi potrafili wywołać uczucie strachu, niepokoju i wstrętu. Ich kreatywność w połączeniu z perwersyjną osobowością reżysera przyczyniła się do powstania kilku mistrzowskich horrorów, do których recenzowany produkt się zalicza. Szkaradny i popieprzony film o piekle na ziemi nie wszystkim fanom gatunku się spodoba. Bo jest zbyt niekonwencjonalny i szalony. A to dopiero początek jazdy przez piekło. Druga odsłona serii znana pod kilkoma tytułami (The Beyond, Hotel siedmiu bram albo Siedem bram piekieł) zdobyła jeszcze większe grono zwolenników z powodu dzikiej drapieżności i całkowitej rezygnacji z logiki wydarzeń. Natomiast ostatnia część trylogii, Dom przy cmentarzu, wykorzystuje schematy ghost story i slashera, by opowiedzieć kolejną bezkompromisową historię o zetknięciu zwykłych ludzi ze zjawiskami, które przerastają ich wyobrażenia.

10 komentarzy:

  1. To jest piękne we włoskim kinie gatunku, że przedstawia coś jakby alternatywną rzeczywistość, świat mający nawet własną logikę. Fajne jest "Miasto", niezły finisz księdza ;] Tylko mała poprawka: gore wprowadził do Włoch już Mario Bava w "Masce szatana".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Maskę szatana" widziałem. Ten film był pod wieloma względami przełomowy dla włoskiego kina, ale epoka prawdziwego horroru gore rozpoczęła się w latach 70. Ten sam Bava zrealizował "Krwawą zatokę" w 1971 i po niej nastąpił wysyp tego rodzaju filmów, nie tylko we Włoszech. Tak przynajmniej ja to widzę.

      Usuń
  2. Ostatnio zaliczyłem kilka filmów Fulciego, których wcześniej nie widziałem: "Una sull'altra", pierwsze giallo tego reżysera, wyuzdany, trzymający w napięciu kryminał ze świetnie skonstruowaną intrygą. "Dom przy cmentarzu", niezły ale jednak trochę słabszy od innych z tego okresu, głównie z powodu okropnego dubbingu. Znalazłem jeszcze dwa filmy Fulciego z Sylvą Kosciną: komedie "Masażystki" i "Costante Nikosia". Na temat pierwszego się nie wypowiem, bo go nie zrozumiałem (miałem wersję włoskojęzyczną, a dialogów jest dużo), ten drugi to zaś komedia wampiryczna. Film durny, ale kilka pomysłów jest rozbrajających. W sumie widziałem 16 filmów Fulciego i żaden według mnie nie jest słaby. W każdym jest coś co sprawia, że chce się do nich wrócić.

    OdpowiedzUsuń
  3. ,,Una Sull'Altra '' to maja najpoważniejsza zaległośc , z resztą mam ten film , nie wiem, dla czego tak go odwlekam. Nie tak dawno - courtesy of Haku - zaliczyłem w końcu ,,,Manhattan Baby '' i lucjanowe ,, ostatnie tchnienie'' ,, Door to Silence''. Ten pierwszy imo rozczarowujący i drętwy , naszpikowany patentami. jak z jakiegoś ciulskiego fantasy, nie polecam ale też i bardzo nie odradzam , od biedy da się obejrzec.
    ,,Door to Silence'' lepszy , choc szału wielkiego nie ma - bardzo kameralny , stonowany i zupełnie bezkrwawy mystery/thriller , klimatem ( i konceptem ) przypominający ,, Alice , ou la Derniere Fugue' Chabrola. Ma też coś w sobie ze Stefana Grabińskiego. Nawet dośc przyjemnie mi się go oglądało , mimo iż żadne mecyje to nie są.
    Ja nie jestem w stanie zrobic rankingu filmów Fulciego - za dużo jest tu bardzo dobrych rzeczy w zupełnie nieporównywalnych konwencjach ; Fulci jest jak King Crimson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z rankingiem też jest problem, bo takie zestawienie nie mówiłoby wiele o filmach, gdyż nawet filmy zajmujące ostatnie pozycje nie byłyby wcale takie złe. No ale to może się zmienić, gdy obejrzę jego późniejsze dzieła, poczynając od "Manhattan Baby",

      Usuń
    2. Do tych póżniejszych, lepiej zastosowac pewną taryfę ulgową i raczej odpuścic sobie konfrontowanie ich z filmami z okresu świetności ( od ,, Czasu Masakry'' do ,, Rozpruwacza..'' ) . Kilka pozycji jest na pewno godnych uwagi, jeśli się podejdzie bez wygórowanych oczekiwań.

      Usuń
  4. Z nieobejrzanych, to mam jeszcze na wishliście ,, Murderock'' ( 84 ) - ostatnie giallo w jego filmografii, z muzyką Keitha Emersona.
    Ale póki co, u mnie w rozpisce na chwile obecną nowości - , The Raid 2 '' i ,, Under the Skin'' , którego pierwsze 10 minut obejrzałem gdzieś nad ranem ( na taki film nie można byc wyciętym ) - poczułem się skonfudowany, zachwycony i otumaniony zarazem. Kroi się coś absolutnie wyjątkowego .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem już kilka recenzji "Raid 2" i też mam go w planach. Co do "Under the Skin" to nie jestem przekonany. Może kiedyś.
      Przy okazji zapytam: i jak tam z tymi filmami Lewtona, które miałeś oglądać? Ja widziałem tylko "I Walked with a Zombie". Przyznam że jestem rozczarowany, po intrygującym początku nie zdarzyło się w nim nic szczególnego. Fajne wykorzystanie oświetlenia i straszących cieni, ale w warstwie fabularnej brakuje jakiegoś mocniejszego uderzenia, a motyw magii wudu wypadł blado. Zakończenie też słabe, z początku go nie zauważyłem, gdy na ekranie pojawił się napis The End musiałem przewinąć o kilka minut. Finał jest zupełnie nijaki, bez pomysłu.

      Usuń
  5. Nie czytałem żadnych recenzji ,, Raidu 2'' po co ? Wiem bez tego, że będzie pierdolnięcie na miarę jedynki albo lepiej, nie ma innej opcji . Masochistycznie odwlekam seans :D
    W międzyczasie Gareth Evans nie dał o sobie zapomniec, machnął segment do nowelowego V/H/S/ 2 i pokazał, kto tu rządzi ; bardzo fajna w pomyśle i perfekcyjnie budowana story , gęstniejąca z każdą chwilą atmosfera która w pewnym momencie pęka i eksploduje jednym z dzikszych splatterfestów ostatnich lat .
    ,, I Walked with Zombie'' to bardzo dziwny film, na ekranie prawie nic się nie dzieje, za to strasznie dużo gadają i monologują i o dziwo te teksty są dużo ciekawsze niż właściwa akcja ; mroczne, poetyckie, melancholijne - w zderzeniu z semantycznie obcymi im obrazami przydają im jakiegoś dziwacznego, niejasnego sensu ; jakbyś się gapił na morze i przez dłuższy czas ktoś ci metaforycznie nawijał o śmierci, to po pewnym czasie ten pejzaż nie będzie już taki sam. Jeszcze raz to muszę obejrzec - nie powiem, żeby urwało dupę, ale gdzieś tam siadło i intryguje...
    ,, Seventh Victim'' całkiem niezłe - obsesyjne i fatalistyczne ( na miarę lat 40 ' ) na tamten moment film mógł byc mocno niepokojący, przez wprowadzenie motywu covenu którego macki oplatają wszystkie poczynania bohaterki, poszukującej prawdy - to był nowy topos dla horroru , który musiał kilkanaście lat poczekac na właściwe podjęcie, wtedy jeszcze zbyt bano się Diabła. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawa recenzja. Lucio Fulci to po Dario Argento mój ulubiony reżyser.

    OdpowiedzUsuń