Pages

Windą na szafot

Ascenseur pour l'Échafaud (1957 / 88 minut)
reżyseria: Louis Malle
scenariusz: Roger Nimier, Louis Malle na podst. powieści Noëla Calefa

Wiele jest w historii kina mistrzowskich debiutów, które stały się najlepszymi filmami w karierze ich twórców. Do takich błyskotliwych początków zalicza się start Louisa Malle'a, który po asystenturze u Roberta Bressona (Ucieczka skazańca, 1956) i współreżyserowaniu dokumentu przyrodniczego Świat milczenia (1956, gł. reż. Jacques-Yves Cousteau) zrealizował swoją pierwszą fabułę - przenikliwy kryminał Windą na szafot. 25-letni reżyser otrzymał Nagrodę Delluca przyznawaną filmom o wyjątkowym artyzmie i stylistycznej maestrii. Niektórzy zaliczyli tę produkcję do nurtu Nowej Fali, który dopiero się kształtował, ale Louis Malle nie chciał być niewolnikiem jednego nurtu - szukał ciągle nowych form wypowiedzi, bawiąc się różnymi gatunkowymi kliszami (w debiucie są to klisze czarnego kryminału, thrillera i melodramatu).

Zaczerpnięta z powieści, świetnie obmyślona intryga dzięki młodym, zdolnym filmowcom zyskała na ekranie bardzo atrakcyjną formę. Jedno morderstwo powoduje szereg zdarzeń, w wyniku których czwórka bohaterów znajduje się w potrzasku. Wiadomo kto jest mordercą, ale niełatwo odgadnąć rozwiązanie. Zaczyna się od tego, że Florence i Julien wyznają sobie miłość. Czynią to przez telefon, co jakby podkreśla dystans między nimi. Od szczęścia dzieli ich mąż kobiety - bogaty, szanowany i prawdopodobnie nieuczciwy biznesmen. Julien, weteran wojny w Indochinach, postanawia go zabić pozorując samobójstwo. Nie brakuje mu zapału i odwagi, by dokonać zbrodni, ale prześladuje go pech. Zapomina zatrzeć wszystkie ślady i gdy chce wrócić by to naprawić ... zostaje uwięziony w windzie. W tym samym czasie dwójka młodych kochanków, Louis i Véronique, kradnie samochód pechowego mordercy i ... zmierza nim prosto na szafot.

„Gdybym nie słyszał twojego głosu zaginąłbym w krainie ciszy” - takie słowa wypowiada człowiek, który w imię miłości zrobiłby każde głupstwo. Te słowa wydają się prorocze, bo wkrótce znajdzie się w krainie ciszy i nie będzie mógł porozmawiać z ukochaną. Droga od miłości do zbrodni jest bardzo krótka i w wielu filmach opowieść romansowa szybko zmienia się w historię kryminalną. W debiucie Malle'a mamy nawet dwie takie opowiastki, których bohaterami są młodzi ludzie, zbuntowani przeciwko nakazom, regułom prawa i normom społecznym. Te dwie pary zakochanych mimo podobieństw wiele jednak dzieli. Julien i Florence cechują się opanowaniem, precyzją i chłodem emocjonalnym, zbliżają się do 30-tki i podążają przez życie ostrożnie jakby chodzili przez pole minowe. Louis i Véronique są zaś postrzelonymi nastolatkami, którzy szukają wrażeń, chcą się wyszaleć. Niezależnie od tego ile masz lat, jakiej jesteś płci i jaki masz charakter możesz popełnić błąd, który będzie drogo kosztować. Jedynym świadkiem zabójstwa w filmie jest czarny kot, tak jakby reżyser chciał powiedzieć, że prawdziwy pech nie spotyka ludzi uczciwych lecz tych, którzy popełniają największe błędy w swoim życiu.

Przez pierwsze 10-15 lat po wojnie filmowcy nie tylko poszukiwali nowych środków wyrazu, ale i nowych gwiazd. W debiutanckim obrazie Malle'a wystąpiła trójka aktorów, która w przyszłości miała zawładnąć kinowymi ekranami: Jeanne Moreau, Maurice Ronet i Lino Ventura. Ten ostatni nie miał wiele do zagrania, ale i tak miło zobaczyć, że po roli łajdaka w Nie tykać łupu dość swobodnie wskoczył w skórę czujnego komisarza. Jeanne Moreau, która we wspomnianym filmie Beckera też zagrała, wreszcie otrzymała większą i bardziej wymagającą rolę. Wcieliła się w postać podminowanej i przeraźliwie smutnej femme fatale, nienagannie ukazując dwoistość charakteru - dziką namiętność i lodowatą przenikliwość. Maurice Ronet wydał mi się niezbyt wyrazisty, gdybym go zobaczył w innym filmie to mógłbym go nie rozpoznać. Może właśnie o to chodziło, aby mordercą był człowiek niewyróżniający się z tłumu. Ubrany w szykowny garnitur wygląda na wzorowego obywatela, ale tacy amanci też mają skazę na charakterze.

Reżyser znalazł sposób by kamera Henriego Decaë nie tylko rejestrowała wydarzenia, ale też opisywała uczucia bohaterów, ich wewnętrzne rozterki i dramaty. Zdjęcia plenerowe (kręcone w Paryżu) mówią więc o pragnieniu niezależności, walce z monotonią, korzystaniu z życia. Kameralne i ponure ujęcia z dźwigu szybowego opowiadają o przygnębieniu i rozczarowaniu życiem, o tym że człowiek żyje w potrzasku, z którego nie potrafi się wyzwolić. Nie przypadkiem na ścieżce dźwiękowej słychać trąbkę Milesa Davisa. Nowoczesny jazz, jaki w filmie wykorzystano to symbol buntowniczego stylu życia. Improwizowany temat skomponowany przez czarnoskórego trębacza nie jest tradycyjną ilustracją muzyczną, ale komentarzem do scenariusza. Gdy Jeanne Moreau spaceruje ulicą nieświadoma tego co się stało muzyka podkreśla jej niepokój i zdenerwowanie. Na zewnątrz kobieta jest spokojna, ale w środku kotłują się myśli i emocje. Kobieca intuicja podpowiada jej, że nadciąga katastrofa.

W czasach obecnych kłopoty jakie przydarzyły się bohaterom filmu byłyby łatwiejsze do rozwiązania. Gdyby Julien miał przy sobie telefon komórkowy zadzwoniłby do ukochanej i powiadomił ją, jak wygląda sytuacja. I vice versa - Florence widząc jego samochód z dziewczyną na siedzeniu pasażera zadzwoniłaby się upewnić, czy to Julien siedzi za kierownicą. Dzisiaj informacje docierają szybko, dawniej takich udogodnień nie było. Utknąłeś w windzie, nie miałeś przy sobie telefonu, zostałeś całkowicie odcięty od świata, przepadłeś jak kamień w wodę. Film może być więc odbierany, wbrew intencjom reżysera, jako opowieść o zmieniających się czasach i postępie technologicznym, który ułatwia życie każdemu, także mordercom.

Windą na szafot to misterny, nowatorski dramat kryminalny, w którym poetyka filmu noir, melodramatyczny patos i amerykański sznyt integrują się z europejską estetyką, nowofalową koncepcją i sprzeciwem wobec tradycyjnych metod. Tytułowy elewator pełni podobną funkcję jak np. kabina prysznicowa w Psychozie - oznacza zasadzkę, miejsce zdradliwe i klaustrofobiczne. Chojrak z francuskiego thrillera nie potrafi zapanować nad windą, co w zamyśle scenarzystów ma zapewne oznaczać utratę kontroli nad życiem bohatera. Z powodu przeklętego urządzenia i własnej bezmyślności powoli traci wszystko o co walczył. Winda zjeżdżająca w dół wbrew jego woli to metafora upadku człowieka - upadku bolesnego i niespodziewanego, przed którym nic nie jest w stanie uchronić.

Louis Malle już w tym pierwszym filmie udowodnił, że potrafi posługiwać się filmowym językiem w sposób kreatywny i innowacyjny. Jego późniejsze poszukiwania były czasem dość osobliwe i karkołomne (np. Viva Maria!, gdzie wymieszano zwariowaną komedię, musical, western, kino przygodowo-kostiumowe i dramat rewolucyjny). W Windzie... jak również w innych filmach Malle'a czytelne są fascynacje amerykańskim kinem gatunków. Podobny jest np. rysunek postaci - odtwórca roli Louisa przypomina buntowników w stylu Marlona Brando i Jamesa Deana, zaś dwójka głównych bohaterów podobna jest do pary kochanków z filmu Listonosz zawsze dzwoni dwa razy. Można się dopatrzyć niedorzeczności w postępowaniu bohaterów, ale one tylko akcentują prawdę, że ludzie nie zawsze właściwie używają mózgu i niepotrzebnie ulegają pokusom. I do takich dramatycznych sytuacji jak w tym filmie dochodzi tylko przez ludzką głupotę, a nie przysłowiowe fatum. Przypadki nie istnieją, wszystko co wygląda jak niefortunne zrządzenie losu jest wynikiem działań człowieka.

9 komentarzy:

  1. Po raz pierwszy o tym filmie usłyszałam w jednej z książek Krajewskiego i od tej chwili bardzo go chcę obejrzeć. Ciekawa recenzja ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jakiś dłuższy cykl z francuską klasyką czy tylko dzieło przypadku? Po raz pierwszy, i jak dotąd jedyny, widziałem to parę lat temu, klasa sama w sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam planów na dłuższy cykl, po prostu zobaczyłem w etykietach, że na temat kina włoskiego mam ponad 40 wpisów, więc postanowiłem nadrobić trochę francuskiej klasyki, a potem może kino azjatyckie, żeby było różnorodnie :D

      Usuń
  3. Stare francuskie kino :) kiedy te lata wrócą...

    OdpowiedzUsuń
  4. jeanne moreau flaneur..... Miles wtedy często bywał w Paryżu, kochał się ( ze wzajemnością ) w Juliette Greco. Malle puszczał nie zmontowaną surówkę na ekran , a Davis z malutkim combem jechali z naprzeciwka na żywo. Potem montowano i jedno i drugie.
    kobieta + mężczyzna + zbrodnia + suspense + ULICA .. to jest sekwencja !

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mnie zaintrygowałeś, ostatnio jakoś odeszłam od oglądania starszych filmów i chcę to zmienić. Film, co widać po zdjęciach, zachwyca wizualnie więc postaram się go odnależć!

    OdpowiedzUsuń
  6. Obituary

    8 sierpnia na łono Abrahama przeniosł się Menachem Golan ( 85 ) , izraelski producent i reżyser . W latach 80', wraz ze swym kuzynem Yoramem Globusem dowodził wytwórnią Cannon Films, która pod ich przewodem stała się prawdziwym inkubatorem hiciorów spod znaku ,,akcja & sztuki walki'' - wypromowali m.in. Norrisa ( ,, Missing in Action'' ) i Van Damme'a ( ,, Bloodsport'' ). Równolegle pod szyldem Cannon pojawiały się produkcje renomowanych reżyserów kina autorskiego ( Konczałowski, Cavani, Zeffirelli, Jordan ) . Golan jako reżyser ma na koncie mega hit kasowy ( ,, Delta Force'' ) , mega klapę ( ,, Over the Top'' ) , adaptację aszkenazyjskiej klasyki ( ,, Magican from Lublin'' ) , pierwszą fabularną rekonstrukcje rajdu na Entebbe ( ,, Operation Thunderbolt'' z Kinskim i Sybil Danning w rolach terrorystów ) , a także musical wg. brechtowskiej ,, Opery za Trzy Grosze'' ( ,, Mack the Knife'' ) .
    Zrealizował tez dwie biografie sławnych żydowskich gangsterów - ,, Lepke'' 75' z Tony'm Curtisem ( średni ) i ,, Hit the Dutchman'' 92' z Bruce'm Nozickiem w roli Dutcha Schulza ( zajebisty ) . Obu bohaterów pokazał w ciepłym świetle , jednocześnie obsmarowując włoską mafię bez litości.
    RIP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tych, które widziałem najbardziej mi się podobał "Delta Force", zaskoczyło mnie to, że w akcyjniaku z Norrisem wystąpili tacy znakomici aktorzy jak Lee Marvin, Shelley Winters, George Kennedy, Martin Balsam (czyli czworo laureatów Oscara) i jeszcze parę innych znakomitości. Nic dziwnego że film odniósł kasowy sukces. Nie jest to najlepszy film z Norrisem (na to miano bardziej zasługuje "Samotny wilk McQuade"), ale z tego co pamiętam to zastosowano tu ciekawy kompromis - połowę filmu rozegrano w sposób realistyczny, by potem przejść na tradycyjne kino akcji.
      Do nadrobienia: "Operation Thunderbolt" i "Hit the Dutchman". Ponieważ jestem z Lublina to chętnie obejrzałbym także tego "Sztukmistrza".

      Usuń