Pages

Rezydencja

La Residencia (1969 / 100 minut)
reżyseria: Narciso Ibáñez Serrador
scenariusz: Narciso Ibáñez Serrador (pod pseud. Luis Peñafiel) na podst. opowiadania Juana Tébara

Ten film właściwie nie ma polskiego tytułu, ale jakimś miłośnikom horrorów udało się go wygrzebać z filmowego śmietnika pełnego trashu różnej maści, od włoskiego giallo po hiszpański gotyk. Dzięki temu film jest dostępny w sieci i kto jest chętny ten śmiało może odpalać. Raczej nie pożałuje, chyba że oczekuje krwistego gore lub czegoś energicznego. Nie tędy droga, bo ten hiszpański produkt reprezentuje starą szkołę filmowego horroru, a więc kino oparte na budowaniu atmosfery, stopniowaniu napięcia, niedomówieniach i aluzjach. Ważna jest tu gotycka scenografia i zróżnicowane charaktery zamknięte na terenie mrocznej posiadłości. La Residencia (albo The House That Screamed) to pierwszy z dwóch kinowych straszaków Serradora. I chociaż to debiut bije od niego profesjonalizm i wyczucie stylu.

Francja pod koniec XIX wieku. Do szkoły z internatem zarządzanej przez madame Fourneau przybywa nowa uczennica, 18-letnia Teresa Gravaine z Awinionu. Jest to szkoła dla dziewcząt sprawiających problemy wychowawcze, dlatego dyrektorka wprowadza ostrą dyscyplinę. Najbardziej oporna z dziewcząt dostaje baty - jest więc przykładem dla innych, że nie warto się buntować. Nowicjuszka wydaje się tu nie pasować, jest zbyt grzeczna i miła, więc można snuć podejrzenia, że znalazła się tu z winy rodziców, a nie swojego charakteru. Szkoła na pozór wygląda sympatycznie, dziewczyny mogą tu ćwiczyć balet, gotowanie, ogrodnictwo, szycie, ale w rzeczywistości to perfidna pułapka. Nie dość że administratorem placówki jest wredny babsztyl to uczennicom grozi śmierć, bo na terenie szkoły grasuje wariat ze sztyletem.

W porównaniu do dzisiejszych standardów jest to produkcja nadzwyczaj stonowana, trudna do oglądania przez widzów wychowanych na ociekających krwią slasherach z lat 80. Swoim klimatem dzieło Serradora przypomina gotyckie kino Mario Bavy lub Antonio Margheritiego, będąc jednocześnie inspiracją dla przyszłych filmowców, takich jak Dario Argento, który w Suspirii wykorzystał fabułę Rezydencji, dodał więcej krwawych scen, a gotyk zastąpił barokową estetyką. Hiszpańska produkcja wygląda jak kino z odległej epoki, dla ludzi o innej wrażliwości, posiadających wyobraźnię, dzięki której nie potrzebują zalewającej ekran posoki, by wyczuć intencje reżysera. Debiutujący filmowiec znakomicie ogarnął to wszystko, co było potrzebne do wykreowania nastrojowej, klaustrofobicznej i intrygującej opowieści.


Właściwie w niewielkim stopniu jest to horror, bo ważniejsze są tu zróżnicowane charaktery i międzyludzkie zależności. Madame Fourneau niczym generał Franco rządzi twardą ręką i wymusza posłuszeństwo, stosując kary cielesne. Nie może sobie pozwolić na pokazanie słabości, aby nie utracić autorytetu. Równie podła, jeśli nie bardziej, jest dziewczyna imieniem Irene, która dzięki silnej osobowości i temperamentowi zdobyła tu wysoką pozycję, zyskała zaufanie szefowej i może sobie pozwolić na więcej. Korzysta z tego przywileju - jej złośliwość, sadyzm, skłonności do poniżania słabszych czynią z rezydencji miejsce nieprzyjazne jak więzienie o zaostrzonym rygorze. Jeśli señoritę Fourneau można porównać do naczelnika więzienia to Irene byłaby niepobłażliwą i skorumpowaną strażniczką. I podobnie jak w dramatach więziennych tu też mamy osobę, którą możemy określić jako „niesłusznie oskarżoną”, z którą widz powinien sympatyzować. Jest nią 18-letnia Teresa Gravaine, opuszczona przez najbliższych, skazana na nędzną egzystencję wśród zepsutych dziewcząt.

Dzięki spokojnemu rytmowi opowiadania Serrador mógł skupić się na charakterach. Udało mu się wydobyć z postaci kobiecych, a także z aktorek, nieprzeciętną osobowość. Gwiazdą produkcji jest urodzona w Poznaniu 50-letnia Lilli Palmer, bardzo doświadczona aktorka, laureatka nagrody w Wenecji. Tutaj w roli despotycznej i zaborczej preceptorki. Jednak błędem jest pomijanie tych mniej znanych aktorek, bo one też dały niezły popis. Na pewno w pamięć zapadnie Mary Maude w roli Ireny, przywódczyni stada - jest jak ożywiony posąg z bryły lodu, nie wiadomo czy ma serce, nie wiadomo czy posiada uczucia. Aktorka dobrze ukazała moralną dwuznaczność swojej postaci. Na pierwszym planie znajduje się również bohaterka odgrywana przez Cristinę Galbó. Dziewczyna subtelna, czysta jak łza, nie pasująca do tego miejsca, stanowiąca idealny kontrast dla horroru, jaki ma miejsce na terenie szkoły.


Niemałą robotę wykonali: operator Manuel Berenguer, kompozytor Waldo de los Ríos i scenograf Ramiro Gómez. Bez ich wsparcia film nie wyglądałby tak dobrze. Strona wizualno-muzyczna jest na wysokim poziomie, pozwala się zagłębić w historię i przeżywać ją razem z bohaterkami. Scenarzysta i reżyser, czyli Chico Serrador, zadbał o trochę kontrowersji. Wątek kazirodczy (relacje matki z synem) i homoseksualny (postać Ireny jest prawdopodobnie lesbijką) w Hiszpanii lat 60. mogły przejść tylko dzięki aluzjom i niedomówieniom. Widz nie powinien czuć się winny, bo nie wkracza w sferę intymną, gdyż nawet scena prysznicowa odbywa się w szlafrokach. Choć w warstwie horrorowej film wygląda ubogo to pierwsze morderstwo jest całkiem pomysłowo zainscenizowane, drugie jest totalnie nieprzewidywalne. Nie tylko jednak dla tych scen warto obejrzeć film, bo jest to nade wszystko wnikliwe studium charakterów, a dopiero później trzymający w napięciu thriller z zaskakującym finałem.

3 komentarze:

  1. Wspaniale nakręcony obraz Narciso Ibáñeza Serradora zwraca uwagę przede wszystkim świetnie oddaną atmosferą represji i ciągłego strachu przed dyrektorką szkoły, która przejawia cechy faszystowskie (tak w ubiorze, jak i w zachowaniu). Nietrudno o taką interpretację, wiedząc iż Hiszpania(kraj pochodzenia reżysera) była ówcześnie rządzona przez frankistowski reżim, zaś edukacja moralna prowadzona przez madame Fourneau wydaje się być ukazaniem prawdziwych stosunków panujących w ówczesnych sierocińcach i internatach w Hiszpanii (dobrym zabiegiem okazało się przeniesienie akcji filmu do Francji, celem uniknięcia problemów z cenzurą). Dla dyrektorki internatu liczą się tylko narzucone przez nią zasady, nieważne jak opresyjne by one nie były. Relacja apodyktyczna matka - kochający syn wydaje się być nawiązaniem do Psychozy, zaś sama fabuła, oraz wspaniała operatorska gra cieniami i kolorami faktycznie zapowiada słynną Suspirię. Gotycki budynek będący w rzeczy samej więzieniem dla młodych dziewcząt wspaniale podkreśla klaustrofobiczną atmosferę dzieła, które nastrojem przypomina ówczesne produkcje brytyjskiej wytwórni Hammer, oraz produkcje włoskiego mistrza klimatu Mario Bavy. Mimo ewidentnych skrótów fabularnych - a w szczególności braku wyrazistego, głównego bohatera, obraz zaciekawia i staje w rzędzie prekursorów produkcji opowiadających o internatach dla dziewcząt (niektórzy widzą w nim nawet zapowiedź Pikniku pod Wiszącą Skałą Petera Weira, mimo iż książka, na której oparto scenariusz powstała 2 lata wcześniej), a także dużo późniejszych slasherów (tutaj kłaniają się krwawe "Kawałki" (Pieces) z 1981 roku).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, nie widziałem "Kawałków", ale z pozostałą częścią Twojego wpisu trudno mi się nie zgodzić. Do niedawna w ogóle o nim nie słyszałem, a teraz nie dość że go nadrobiłem to i dowiedziałem się skąd wzięła się nazwa bloga, którego jesteś współautorem :D

      Usuń
    2. Tak. Mam wielki sentyment do tego filmu, stąd ta nazwa. Nawet zboczeni fani gore bywają sentymentalni :D

      Usuń