La Maschera del demonio (1960 / 87 minut)
reżyseria: Mario Bava
scenariusz: Ennio De Concini & Mario Serandrei na podst. noweli Mikołaja Gogola
Tekst, opublikowany także w serwisie film.org.pl w cyklu Od szeptu w krzyk,
powstał w ramach Wyzwania dot. Mario Bavy.
Reżyser filmowy kojarzy
się z krzykaczem, który przez tubę zwołuje wszystkich na plan,
głośno i stanowczo wydaje polecenia oraz wścieka się, gdy coś
nie idzie po jego myśli. Ale Mario Bava wspominany jest przez
znajomych jako człowiek niezwykle opanowany i skromny. Na planie
nigdy nie podnosił głosu, ale zawsze miał konkretną wizję, którą
potrafił zrealizować nawet przy minimalnym budżecie. Jego
umiejętności w kwestiach technicznych budziły podziw u
współpracowników i obserwatorów. Uważano go – z pewnością
bez cienia przesady – za geniusza. Ale mimo iż w ciągu dwudziestu
lat stworzył szereg bardzo zróżnicowanych (gatunkowo i
stylistycznie) obrazów, pozostaje w pamięci głównie jako mistrz
gotyckiego kina grozy i thrillerów w stylu giallo. Natomiast
na pytanie o jego najlepsze dzieło, większość kinomanów odpowie:
Maska szatana, znana
również pod tytułem Czarna niedziela. Ten film to
jego samodzielny debiut reżyserski, który odniósł tak duży
sukces kasowy, że zainicjował we Włoszech modę na horrory
gotyckie.
Gdy lata pięćdziesiąte
dobiegały końca, znalazło się paru filmowców, którzy próbowali
wskoczyć w nową dekadę z przytupem, tworząc coś niesztampowego.
W samym roku 1960 powstało zaskakująco wiele produkcji
przełomowych, wyprzedzających swoją epokę. Najsłynniejszy z nich
to oczywiście nakręcona w USA Psychoza Alfreda Hitchcocka,
ale równie ważne są: brytyjski Podglądacz Michaela Powella,
francuskie Oczy bez twarzy Georgesa Franju, amerykańska
Zagłada domu Usherów Rogera Cormana, japońskie Piekło
Nobuo Nakagawy i właśnie Maska szatana. Wszystkie należące
do gatunku horroru. Co ciekawe, w tym samym roku powstał również
inny włoski gothic, w dodatku nakręcony w kolorze, Młyn
kamiennych kobiet Giorgio Ferroniego – bardzo udana, lecz
niestety kompletnie zapomniana produkcja.
Już od lat trzydziestych
Mario Bava, syn operatora filmowego i pioniera efektów specjalnych,
pracował z kamerą, nie podejrzewając jaki czeka go rozwój
kariery. Przełom nastąpił w latach pięćdziesiątych. Gdy w
ekspresowym tempie (nie przekraczając harmonogramu i budżetu)
dokończył filmy rozpoczęte przez innych, producenci zdali sobie
sprawę, że nadaje się na reżysera. Przygotowując swój debiut
wziął na warsztat nowelę Mikołaja Gogola pt. Wij, ale
scenariusz, który napisali Ennio De Concini i Mario Serandrei,
trudno nazwać ekranizacją tej książki. To bardziej hołd złożony
przedwojennym klasykom kina grozy, realizowanym w wytwórni
Universal. Włoski reżyser nie tworzy tu nowego gatunku, ale
odświeża skostniałe schematy gotyckiej literatury, nawiązującej
do bałkańskich legend o wampirach i żywych trupach.
To, co jednak najbardziej zachwyciło ówczesnych krytyków i zachwyca do dziś, to strona wizualna. Za pomocą scenografii i oświetlenia wykreowano niesamowicie odrealnioną atmosferę, bliską estetyce niemieckiego ekspresjonizmu, niepokojącą jak gęsty las, w którym nie widać wyjścia. Podobno Bava uczestniczył przy pracach nad scenariuszem, ale jego najmocniejszą stroną była technika – triki jakie zastosował przy niewielkim budżecie świadczą o jego fachowej ręce... Drzewa z rozpostartymi, jakby żywymi, gałęziami. Podziurawiona twarz głównej bohaterki. Zdejmowanie maski z umarlaka, ujawniające gromadę małych skorpionów. Puste oczodoły wypełniane bielmem. Twarz odbijająca się w stawie... Pełno tu doskonałych scen, zrealizowanych dzięki kreatywności reżysera i jego ojca, Eugenio Bavy, który pomagał przy tworzeniu efektów specjalnych.
Film warto obejrzeć dwa
razy. Za pierwszym można śledzić treść, motywy fabularne,
zachowanie bohaterów i grę aktorską. Wtedy film może okazać się
rozczarowujący. Drugi seans przyniesie satysfakcję, jeśli zwróci
się szczególną uwagę na stronę wizualną. Mario Bava studiował
w Akademii Sztuk Pięknych i zawsze większe znaczenie miała dla
niego estetyka kadru, a nie intryga. Prawdziwie malarskie były,
rzecz jasna, jego barwne filmy, bo w malarstwie kolor jest
najważniejszy. Ale już w tym debiutanckim czarno-białym obrazie
rzucają się w oczy cechy typowe dla artysty-malarza: stosowanie
różnych perspektyw, kreowanie nastroju za pomocą kontrastów,
deformacja świata, wyrazisty styl.
Jak już wspomniałem film zapoczątkował w Italii modę na gotycką grozę, ale żeby być uczciwym należy też wspomnieć o Wampirach (1957) Riccardo Fredy. Ten film ze względu na elementy gotyku zaliczany jest do pionierskich osiągnięć włoskiego kina gatunkowego. Ten fakt nie odbiera Bavie statusu pioniera, gdyż przy Wampirach pełnił również ważne funkcje. Przede wszystkim współtworzył ten film jako operator i wraz ze scenografem Giorgio Giovanninim przyczynił się do wykreowania atmosfery grozy. Była ona we włoskim kinie czymś nowym, bo wcześniej w tym kraju horrorów nie realizowano. Freda jednak filmu nie dokończył i właśnie Bava – mimo iż nie został wymieniony w czołówce – wyreżyserował część materiału. Dostarczył gotowy produkt w terminie, ratując tym samym producentów przed dodatkowymi kosztami. Będący hybrydą kryminału i horroru film jest średnio angażujący, ale zawiera świetny efekt transformacji – Gianna Maria Canale przekształca się w „panią Hyde”.
Większy wpływ na dalszą
karierę Mario Bavy miał hammerowski Horror Draculi (1958),
bo właśnie dzięki niemu włoski filmowiec zapragnął realizować
gotyckie filmy grozy. Mimo iż (w przeciwieństwie do reżyserów
Hammera) nie mógł nakręcić Maski szatana na kolorowej
taśmie i tak zrobił wiele, by wzbudzić zainteresowanie. We
Włoszech koszty włożone w produkcję zwróciły się, ale to
amerykański rynek okazał się dla reżysera bardziej przychylny.
Stamtąd pochodziło wiele pozytywnych recenzji, a zyski
błyskawicznie rosły. Zabawne, że amerykańscy dystrybutorzy kupili
prawa do filmu za kwotę większą niż jego budżet. Mimo iż w
Stanach film skrócono, zmieniono tytuł i dodano inną muzykę, nie
stracił on swojego charakteru, bo jego siła tkwi w oprawie
wizualnej. Mario Bava zdawał sobie sprawę, że za granicą ma
większe szanse powodzenia, dlatego zaangażował aktorów o
anglojęzycznych nazwiskach, Barbarę Steele i Johna Richardsona.
Przy nazwisku Barbary Steele warto zatrzymać się dłużej. W kręgach miłośników starych horrorów jest to postać kultowa, wręcz ikoniczna. Ta brytyjska aktorka zagrała w Masce szatana swoją pierwszą dużą rolę, a właściwie to nawet dwie role, bardzo od siebie odmienne: siedemnastowiecznej mołdawskiej księżniczki i jej dalekiej pra-potomkini. W jednym filmie pokazała dwa oblicza: żądnej zemsty czarownicy i jej potencjalnej ofiary. Występ okazał się bardzo udany, sypały się więc kolejne propozycje – od Rogera Cormana, Riccardo Fredy, Federico Felliniego, Lucio Fulciego, Antonio Margheritiego i wielu innych. Bez wahania można ją określić „królową horroru”, bo temu gatunkowi poświęciła wiele energii. Czarne długie włosy i duże ciemne oczy dodawały postaciom, które grała, mrocznego charakteru, ale zmysłowa sylwetka i właściwa gra spojrzeń potrafiły zasugerować prostoduszność i dostojność. Dlatego podwójna rola w debiucie Bavy to bardzo celny pomysł castingowy i jedna z jej najlepszych ról.
Dzisiaj
Maska szatana
może już nie robić wrażenia, bo w ciągu ponad pięćdziesięciu
lat od premiery tego dzieła powstało już tak wiele zróżnicowanych
i coraz bardziej emocjonujących horrorów, że taki film można
traktować już tylko jako ciekawostkę. Ale z pewnością warto
sięgać po takie kino, choćby ze względu na osobę Mario Bavy,
znakomitego i wszechstronnego filmowca: reżysera, operatora,
geniusza od efektów. Każdy kto miał okazję poznać go osobiście
wspomina go z podziwem i szacunkiem. Takie obrazy jak Bicz i ciało (1963), Dziewczyna,
która wiedziała za dużo (1963),
Sześć kobiet dla mordercy
(1964), Operacja strach
(1966) i Krwawa
zatoka (1971)
dowodzą jego mistrzostwa w kwestiach technicznych. Napięcie jest
kunsztownie budowane nie za pomocą dialogów czy gry aktorskiej, ale
pięknie sfotografowanych scen i niebanalnych ujęć.
Choć kręcił też filmy oparte na
dialogach i aktorstwie (np. Wściekłe
psy z 1974, o których pisałem w artykule o poliziottesco).
Maska szatana może i nie jest tak przełomowym dla kinematografii dziełem jak Obywatel Kane (1941), ale z filmem Orsona Wellesa coś jednak ją łączy – obie produkcje należą do najlepszych debiutów reżyserskich w historii kina.
Maska szatana może i nie jest tak przełomowym dla kinematografii dziełem jak Obywatel Kane (1941), ale z filmem Orsona Wellesa coś jednak ją łączy – obie produkcje należą do najlepszych debiutów reżyserskich w historii kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz