Pages

FILMY O WIKINGACH. Fascynująca podróż śladem wojowników z Północy

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

Spośród licznych podbojów wikingowie mieli największy problem z podbiciem kin i telewizji. Ale w ostatniej dekadzie odnieśli kilka znaczących sukcesów. Po trwającym sześć sezonów serialu Wikingowie (Vikings, 2013–2020) temat wziął na warsztat jeden z najbardziej cenionych twórców współczesnego kina, Robert Eggers (Czarownica…, Lighthouse). Od 22 kwietnia 2022 jego Wiking (The Northman) podbija kina w naszym kraju, wywołując szereg burzliwych dyskusji. Już wiadomo, że jest to kolejny artystyczny sukces reżysera, choć bardzo prawdopodobne, że przy budżecie powyżej 60 milionów dolarów nie przyniesie zysków z kinowych kas. Filmy o tematyce historycznej, nawet te na najwyższym poziomie (np. Ostatni pojedynek Ridleya Scotta), nie są w dzisiejszych czasach tym, co najbardziej interesuje masowego odbiorcę.

Od gniewu ludzi północy zachowaj nas, Panie!

Filmy o wikingach to bardzo wąski nurt kinematografii (szczególnie gdy porówna się z klimatami piracko-korsarskimi), dlatego nowy film Eggersa ma niezbyt mocną konkurencję. Ale jest kilka szczególnych przypadków, które mogą z nim rywalizować, choć nie są szerzej znane (tu mam na myśli przede wszystkim islandzkie produkcje z lat 80., bo jeśli jakiś naród można uznać za specjalistów od wikińskich klimatów, to są to Islandczycy). Niniejsze zestawienie nie ma formy rankingu, tylko chronologicznego spisu 10 najciekawszych filmowych adaptacji legend o Normanach, jak nazywano wikingów w zachodniej Europie (lub Waregach – we wschodniej). Gwoli ścisłości, słowo wikingowie oznacza dokładnie wojowników wyprawiających się za morze w celu grabieży, gwałtów i mordów i może dotyczyć nie tylko ludzi północy (np. w filmie Królowa Wikingów z 1967 to określenie dotyczy Celtów). Z oczywistych względów niniejszy artykuł bierze pod uwagę tylko opowieści o nordyckich wojownikach.

Wiking (1928), reż. Roy William Neill

[aka The Viking]

Film wyprodukowany przez Herberta T. Kalmusa, prezesa korporacji Technicolor, która zrewolucjonizowała kino. Czasy kolorowych filmów nadeszły po etapie udźwiękawiania, ale już w epoce kina niemego eksperymentowano z kolorem. Jednym z takich przełomowych dzieł jest Wiking w reżyserii Roya Williama Neilla, który najpierw (w 1928) trafił na ekrany jako film niemy, jednak gdy włodarze wytwórni MGM zachwycili się nowatorską stroną wizualną, postanowili film dystrybuować w wersji dźwiękowej. Nowa edycja miała premierę w 1929 roku i nie była w pełni dźwiękowa – wciąż widzowie musieli czytać plansze z opisami i dialogiem, lecz inne dźwięki (ryk lwa z MGM-u, muzyka nagrana na płycie, odgłosy tłumu, odgłosy pojedynków na miecze) były w kinie słyszalne. Jednak to głównie użycie koloru robiło wówczas piorunujące wrażenie – już w jednej z początkowych scen mamy czerwone plamy krwi kapiące na książkę po tym, jak wiking morduje jednego z Anglików.

Intryga została zaczerpnięta z książki Ottilie Adeliny Liljencrantz pt. The Thrall of Leif the Lucky: A Story of Viking Days (Niewolnik Leifa Szczęściarza: Historia z czasów wikingów, 1902). Opowieść zaczyna się w Anglii i jest kontynuowana w Norwegii, potem w Grenlandii, aby zakończyć się na odkryciu Ameryki. Lord Alwin (LeRoy Mason) z Nortumbrii zostaje uprowadzony i trafia do wikińskiej niewoli. Kupuje go Helga Nilsson (Pauline Starke), sierota będąca pod opieką wikinga Leifa Ericssona (Donald Crisp). Ważnym motywem filmu jest konflikt między pogańskimi wierzeniami, których zwolennikiem jest Eryk Rudy (Anders Randolf), odkrywca Grenlandii, a chrześcijaństwem wyznawanym przez jego syna, Leifa. Oczywiście więcej tu legendy niż prawdy, wikingowie noszą tu rogate hełmy, a budowa kamiennej wieży w Newport, która stoi do dziś, jest przypisywana Leifowi zgodnie z teorią głoszoną przez duńskiego historyka Carla Christiana Rafna. Przełom, jaki dokonał się za sprawą filmu, nie jest już dziś zbyt znaczący i film zniknął gdzieś w otchłani zapomnienia. Na jego niekorzyść działa też niezbyt przekonująca strona fabularna – to historia z banalnym przesłaniem o sile miłości wspieranej przez wiarę w „jedyną słuszną” religię.

Wikingowie (1958), reż. Richard Fleischer

[aka The Vikings]

W latach 50. – w ramach serii kręconych z rozmachem dramatów historycznych – powstał między innymi Niezłomny wiking (Prince Valiant, 1954) w reżyserii Henry’ego Hathawaya na podstawie komiksu Harolda Fostera. Zdobył jednak mieszane recenzje i ostatecznie nie zwrócił włożonych w niego kosztów produkcji. Realizacja kolejnego filmu o wikingach stanęła więc pod znakiem zapytania, ale podjęto ryzyko, gdy na biurko hollywoodzkich producentów trafiła książka Edisona Marshalla pt. The Viking (1951). Adaptację pod kierunkiem Richarda Fleischera nakręcono w nowoczesnym systemie Technirama, dzięki czemu kolory zostały wzmocnione, podkreślając piękno plenerów: Norwegii, Limskiego Fiordu w Chorwacji czy np. Bretanii we Francji. Tym razem wysiłek opłacił się – to był hit zarówno w Stanach, jak i za granicą. I choć w recenzjach zarzucano, iż bliżej mu do baśni lub westernu niż rasowej produkcji historycznej, to jednak na wiele lat stał się wzorem, jak powinno się robić filmy o wikingach.

Napaść Normanów pod wodzą Ragnara (Ernest Borgnine) i będąca jej skutkiem śmierć króla Nortumbrii stają się pretekstem do objęcia tronu przez uzurpatora i tyrana, Ellę (Frank Thring). Wdowa po poprzednim królu, Enida (Maxine Audley), spodziewa się dziecka – potencjalnej osoby, która może w przyszłości ubiegać się o tron Nortumbrii. Prawdziwym ojcem dziecka jest jednak wódz wikingów, Ragnar. Po dwudziestu latach dochodzi do spotkania niewolnika Eryka (Tony Curtis) i wikinga Einara (Kirk Douglas), którzy mają tego samego ojca, ale jeszcze nie wiedzą, że w ich żyłach płynie ta sama krew. Od pierwszego spojrzenia czują do siebie nienawiść – Eryk napuszcza na Einara drapieżnego sokoła, który pozbawia go oka, wskutek czego Einar wraz z ojcem skazują niewolnika na powolną śmierć – zostaje rzucony krabom na pożarcie. Konflikt zaostrza się, gdy obaj zakochują się w księżniczce Morganie (Janet Leigh).

Poniekąd przypomina to baśń w stylu greckiego mitu z ciążącym nad bohaterami fatum. Wyczuwa się także pokrewieństwo z klasycznym westernem – podboje zachodnich krain, braterski konflikt zwieńczony pojedynkiem, główny bohater przypominający westernowego good bad guya, który mimo złych uczynków nie jest typem mordercy, lecz honorowego człowieka. Wspaniały jest finałowy pojedynek między braćmi, zarówno jeśli chodzi o wybór lokacji, wykonanie, jak i choreografię francuskiego mistrza szermierki klasycznej, Claude’a Carlieza. W następstwie sukcesu filmu powstał serial Tales of the Vikings (1959–60) opowiadający o przygodach Leifa Eriksona. Współproducentem serialu był Elmo Williams, montażysta filmu Fleischera i reżyser drugiej jednostki (prawdopodobnie odpowiedzialny za sceny akcji). Z kolei operator omawianego dzieła, Jack Cardiff, nakręcił w Jugosławii barwne widowisko Długie łodzie wikingów (The Long Ships, 1964). Produkcja ma swoich fanów, aczkolwiek nie należy do nich osoba pisząca te słowa. Na fali wznoszącej okręty wikińskie skorzystali także Włosi – w samym roku 1961 powstały w Italii: Najeźdźcy (aka Erik the Conqueror, 1961) Mario Bavy, Ostatni wiking (1961) Giacoma Gentilomo i Tatarzy (1961) Richarda Thorpe’a, gdzie przeciwnikami tytułowych barbarzyńców są wikingowie.

Ostrza zemsty (1966), reż. Mario Bava

[aka Knives of the Avenger / I coltelli del vendicatore]

Tak jak wielu włoskich twórców kina gatunkowego, tak i Mario Bava bronił się przed zaszufladkowaniem w jednym gatunku. Po sukcesie Maski szatana (1960) stał się mistrzem gotyckiego horroru i chociaż potwierdził to, powracając do gatunku, to próbował także eksperymentować z innymi typami rozrywki. Często były to eksperymenty operatorskie, tak jak w przypadku Najeźdźców (aka Erik the Conqueror, 1961), pierwszego filmu Bavy o wikingach. Fabuła i niektóre pomysły zostały podkradzione z Wikingów (1958) Richarda Fleischera, ale pod względem wizualnym jest to dzieło wyjątkowe – widać, że nakręcone przez artystę, który kamerą i światłem potrafi zdziałać cuda. Przez fabułę jednak uważam, że drugi wikiński film Bavy – Ostrza zemsty (1966) – jest o wiele ciekawszym widowiskiem. Nie oznacza to wszakże, iż jest to dzieło oryginalne, wciąż wyczuwalny jest wpływ amerykańskiego kina, tym razem westernu Jeździec znikąd (1953) George’a Stevensa.

Kobieta imieniem Karin (Elissa Pichelli) wraz z synem słuchają przepowiedni starej wieszczki przywołującej imię boga Odyna. W jej słowach jest zarówno pocieszenie, jak i przestroga. Zwiastuje ona nadzieję, gdyż uznany za zmarłego mąż kobiety, król Harald (Giacomo Rossi Stuart), żyje i wkrótce do niej wróci. Ale także ostrzega, że licho nie śpi, dlatego warto uciekać, trzymając się blisko morza, aby woda zmyła ślady. Ich wrogiem jest okrutny Hagen (Fausto Tozzi) pragnący poślubić Karin, by przejąć władzę nad jej klanem. Ludzie Hagena szybko odnajdują kryjówkę kobiety, ale ich zmagania z bezbronną damą zostają przerwane przez tajemniczego „jeźdźca znikąd” (Cameron Mitchell), który szczególnie dobrze posługuje się nożami. Nieznajomego dręczą demony przeszłości – w morderczym szale zemsty zabił niegdyś niewinnych ludzi, a jego imię Ator budziło strach. Teraz pragnie naprawić krzywdy i bogowie dają mu taką szansę, stawiając na jego drodze Karin i jej syna.

Co ciekawe, do reżyserowania filmu został zatrudniony Leopoldo Savona, który nie podołał wyzwaniu. Mario Bavę ściągnięto, by ratował projekt, a ten napisał scenariusz od początku i w krótkim czasie ukończył film. Szybko i tanio to nie są słowa, które kojarzą się z epicką produkcją historyczną czy przygodową, więc na pozór nie brzmi to obiecująco. I jeśli ktoś oczekuje spektakularnych scen bitewnych i konfliktów wyciągniętych z kart średniowiecznej historii, to będzie rozczarowany. A jednak film doskonale się broni, oferując fascynującą opowieść z pogranicza mrocznej baśni i kameralnej opowieści o próbach odpokutowania za dawne grzechy. Ostrza zemsty to przykład geniuszu Maria Bavy – dowód na to, że do nakręcenia dobrego filmu potrzebne są: solidny warsztat, dusza artysty, energia twórcza, a dopiero na kolejnym pieniądze.

Alfred Wielki (1969), reż. Clive Donner

[aka Alfred the Great]

Biografię jednego z najwybitniejszych angielskich władców zrealizował Clive Donner, niemający doświadczenia w realizacji wysokobudżetowych obrazów. W efekcie powstało niesztampowe widowisko oparte na relacjach między bohaterami, a nie efektownej batalistyce. Jednak udało się uniknąć irytującej teatralnej maniery i wkroczyć też na pole bitwy. Sceny ukazujące żołnierzy w spartańskiej falandze robią wrażenie, ale obok potwierdzonych historycznie starć Anglików z Duńczykami ważne dla filmowców były również ludzkie postawy w obliczu kryzysowych sytuacji. Alfred zamiast miecza w dłoni wolałby trzymać krzyż i wznosić modły, bo czuł, że jego przeznaczeniem jest zostać księdzem. Ale gdy jego kraj atakują ludzie północy, zostaje zmuszony do zmiany życiowych planów i podejmuje rolę wojennego stratega, w której sprawdza się idealnie. Jako król Wesseksu nie odchodzi zbyt daleko od kapłańskiej posługi, bo religia jest wszędzie. Konflikt dwóch państw o odmiennych zwyczajach to także walka dwóch demiurgów: chrześcijańskiego Boga i nordyckiego boga wojny, Odyna.

Scenariusz jest adaptacją książki Eleanor Shipley Duckett. Autor scenariusza James R. Webb i producent Bernard Smith współtworzyli sukcesy historycznych westernów Jak zdobyto Dziki Zachód (1962) i Jesień Czejenów (1964), zrealizowanych dla Metro-Goldwyn-Mayer. Tym razem sięgnęli do historii Europy, plan filmowy zaś zorganizowali w hrabstwie Galway w Irlandii. W przeciwieństwie do wielkiego Alfreda, twórcy filmu ponieśli klęskę. Zarówno w starciu z krytykami, jak i publicznością film nie miał szans. Chociaż dziś można go wyróżnić jako ciekawego reprezentanta brytyjskiego dramatu kostiumowego lat 60., to trzeba też przyznać, że ma on swoje słabości, widoczne na przykład w niedopracowanych dialogach. Ciekawostką jest, że w filmie wystąpiła żona dramaturga Harolda Pintera, Vivien Merchant, która nie wypowiada tu żadnych kwestii – odmówiła wygłoszenia zdań ze scenariusza ze względu na ich poziom.

Wyjęty spod prawa: Saga o Gislim (1981), reż. Ágúst Guðmundsson

[aka Outlaw: The Saga of Gisli / Útlaginn]

Gísli Súrsson to bohater islandzkiej sagi rozgrywającej się w X wieku, opowiadającej o więzach krwi, które zostają przecięte przez nienawiść, zazdrość i surowe prawo zemsty. Gísli wraz z bratem Thorkellem i dwoma szwagrami – bratem jego żony, Vésteinnem, i mężem jego siostry, Thorgrímurem – próbują zawrzeć pakt krwi, ale dochodzi do konfliktu, który niszczy tę relację. Vésteinn zostaje zabity we własnym barłogu, a o zabójstwo zostaje posądzony Thorgrímur. Niedługo śmierć dopada również Thorgrímura i z tego powodu Gísli staje się człowiekiem wyjętym spod prawa, ściganym jak dzikie zwierzę. Gdy wiking akurat nie uczestniczy w wyprawie łupieżczej ani nie bierze udziału w bitwie, szuka konfliktu wewnątrz własnego klanu. Brak wspólnego wroga sprawia, że więzy krwi przestają mieć znaczenie, bo w żyłach wikinga płynie krew wojownika.

Gdy Islandczycy wzięli na tapet sagi nordyckie, to powstało dzieło niebanalne, niemal naturalistyczne, stanowiące ciekawą przeciwwagę dla hollywoodzkich superprodukcji. Oprócz dość realistycznie ukazanych rytuałów (głównie pogrzebów) są też pomysły niemające wiele wspólnego z dbałością o realizm, jak np. mecz hokeja na lodzie. Islandzki plener ukazywany jest zarówno wśród zieleni, jak i śniegów, co ma też podkreślić, że relacje między ludźmi zmieniają się tak szybko, jak zmieniają się pory roku. Film wydobywa z sag to, co najlepsze dla ukazania wiarygodnej opowieści z dawnych, już na wpół legendarnych dziejów Północy. Obraz Ágústa Guðmundssona mógł stać się wzorem dla wielu filmowców zainteresowanych tym fascynującym okresem historii, ale właściwie tylko jeden twórca postanowił pójść tą drogą. Był to Hrafn Gunnlaugsson, autor znakomitej Trylogii Kruków.

Kruk / Zemsta barbarzyńców (1984), reż. Hrafn Gunnlaugsson

[aka When the Raven Flies / Revenge of the Barbarians / Hrafninn flýgur]

Gdy Harald Pięknowłosy po zjednoczeniu plemion norweskich stał się władcą całej Norwegii, wielu jego przeciwników wyruszyło na morze w poszukiwaniu schronienia. Islandia okazała się idealną kryjówką, gdzie można było w spokoju, z dala od wielkiej polityki, założyć rodzinę i prowadzić gospodarstwo. Jednak przeszłość wojownika przysporzyła mu wielu wrogów i niełatwo jest uciec przed zemstą, a przelatujący kruk zwiastuje brutalną i niehonorową śmierć. Thord dwadzieścia lat wcześniej zaatakował Irlandię, zrabował skarby (głównie srebro) i zabił wielu mieszkańców. Syn jednego z zabitych przybywa do Islandii, nie ujawniając swojego imienia – nazywany jest po prostu Gościem (w tej roli Jakob Thór Einarsson). Jego celem jest pomszczenie ojca i odnalezienie siostry porwanej przez wikingów. Plan Gościa polega na skłóceniu dwóch band – Thorda (Helgi Skúlason) i Erika (Flosi Ólafsson).

Tytułowy kruk to nordycki pośrednik między światem ludzkim i boskim, przynoszący wieści Odynowi, największemu z bogów. Reżyser czerpał inspiracje z filmów Akiry Kurosawy i Sergia Leone, od razu narzuca się skojarzenie z fabułą Straży przybocznej (1961) i Za garść dolarów (1964). Ale także styl daleki jest od hollywoodzkiego przedstawiania mroków średniowiecza. Inspiracja westernem Leonego jest najbardziej wyraźna podczas finałowego pojedynku, gdy Gość odziany w zbroję próbuje zbliżyć się do wroga i atakowany jest strzałami. Klasyczna, by nie powiedzieć banalna, fabuła została pomysłowo zaadaptowana do realiów średniowiecznej północy Europy i wzbogacona lokalnym folklorem. Klimat znakomicie budowany jest przez islandzkie plenery i powtarzającą się na pozór niepasującą do filmu muzykę (jako temat przewodni wykorzystano utwór Sigvaldiego Kaldalónsa pt. Á Sprengisandi). Hrafn Gunnlaugsson spożytkował sukces filmu i zainteresowanie widzów średniowiecznymi dziejami Islandii, realizując jeszcze dwie opowieści nordyckie. Warto je również włączyć do niniejszego zestawienia, bo mimo podobieństw różnią się od siebie i świetnie uzupełniają.

W niewoli u wikingów / Tam, gdzie na kamieniach rosną drzewa (1985), reż. Stanisław Rostocki, Knut Andersen

[aka Trees Grow on the Stones Too / I na kamnyakh rastut derevya]

Sowiecko-norweska koprodukcja na motywach powieści Jurija Wronskiego Niezwykłe przygody Kukszy. Jasnowłosy młodzieniec Kuksza (Aleksandr Timoszkin) zostaje wzięty do niewoli podczas ataku Norwegów na Gardarikę. Thorir (Thor Stokke), lider najeźdźców, widzi w nim jednak zadatki na wojownika, więc adoptuje go. Chłopiec żywi nienawiść do Duńczyków, którzy przed przybyciem Norwegów wymordowali jego bliskich. Ale motyw zemsty okazuje się mniej istotny od motywu tęsknoty za ojczyzną, ważne są także tematy wolności i szczęścia, ich znaczenia, pozorów, wykorzystywania ich celem zniewolenia człowieka. Kuksza otrzymuje nowe imię, Einar Szczęśliwy, zakochuje się w pięknej królewskiej córce o imieniu Signy (Petronella Barker), a jego rywalem zostaje wsławiony w boju berserk Sigurd (Thorgeir Fonnlid).

Konsultantem przy filmie był między innymi rosyjski antropolog mediewista Aron Guriewicz i w pewnym stopniu starano się oddać sprawiedliwość epoce. Ale to w dużej mierze produkcja młodzieżowa – baśń o miłości i poznawaniu obcej kultury, piękna wizualnie i niepozbawiona naiwności, ale potrafiąca zaskoczyć niekonwencjonalnymi zagrywkami fabularnymi. Warstwa wizualna jest inspirowana rosyjskim malarstwem, przede wszystkim dziełami Wiktora Wasniecowa, np. Powitanie wikingów na Rusi. Do pomocy przy scenach walk wynajęto zawodników uprawiających rosyjską sztukę walki – bojowe sambo. Kiedy trzeba, jest efektownie i brutalnie, jak podczas morskiej potyczki Norwegów z Duńczykami. Ale kiedy jest to uzasadnione, klimat zmienia się na intymny i sielankowy.

W niewoli uwikingów nie może się wprawdzie równać z poprzednimi arcydziełami Stanisława Rostockiego (Tak tu cicho o zmierzchu, 1972; Biały Bim, Czarne Ucho, 1977), ale to kolejny udany film tego reżysera. Z pewnością pomogło współfinansowanie ze strony Norwegów, dzięki temu uzyskano pełniejszy obraz dawnej epoki, przy okazji skutecznie walcząc o korzyści finansowe (ostatecznie film był hitem, niestety jednak nie doczekał się kontynuacji).

Cień kruka (1988), reż. Hrafn Gunnlaugsson

[aka Shadow of the Raven / Í skugga hrafnsins]

Spośród islandzkich filmowców największy wkład w gatunek średniowiecznych opowieści przygodowych wniósł Hrafn Gunnlaugsson. Zrealizował trzy filmy wchodzące w skład popularnej głównie w USA i Italii odmiany kina rozrywkowego. Pierwszy z tych obrazów nosi międzynarodowy tytuł When the Raven Flies (1984), na temat ostatniej części Trylogii – The White Viking (1991) – więcej w dalszej części tekstu, a teraz parę słów o środkowym filmie cyklu, znanym na świecie jako Shadow of the Raven (1988).

Fabuła została zaczerpnięta z celtyckiej legendy o Tristanie i Izoldzie, ale także ze skandynawskich podań o krwawych waśniach między klanami. Rzecz dzieje się w 1077 roku, gdy Islandia była już mocno schrystianizowana, ale dawne zwyczaje wciąż jeszcze były żywe. Protagonistą jest młody podróżnik Trausti (Reine Brynolfsson), który w Norwegii studiował teologię i chociaż ma pogańskich przodków, jest już w dużym stopniu przepełniony wiarą chrześcijańską. Gdy wraca do ojczystej Islandii, staje się mimowolnym uczestnikiem kłótni o wyrzuconego na brzeg wieloryba, który jest prawdziwym skarbem pozwalającym przetrwać surową zimę. Gdy współplemieńcy i nieprzyjaciele ogarnięci są wściekłością, nienawiścią i żądzą zemsty, on myśli w kategoriach chrześcijańskiego przebaczenia i miłości. Doskonała w tym kontekście jest scena, w której Trausti wbija wikiński nóż w ziemię na znak pokoju, a za jego plecami współplemieniec Grim (Helgi Skúlason) rzuca swoim nożem, zabijając sąsiada i wywołując tym czynem gniew jego córki, Izoldy (Tinna Gunnlaugsdóttir, siostra reżysera, co może być zaskakujące, gdyż wystąpiła w namiętnych scenach miłosnych).

To nie wszystkie ważne elementy fabuły, bo gdy do wioski wkracza biskup (Sune Mangs) wraz ze swoim synem Hjörleifurem (Egill Ólafsson), akcja jeszcze bardziej się komplikuje i tworzy się kolejny konflikt. Mamy tu do czynienia z porywającym, dynamicznym spektaklem, który trzyma w napięciu i wciąga swoim przeraźliwie zimnym i ponurym klimatem. Aura wykreowana wokół bohaterów zwiastuje brak nadziei na lepsze jutro. Po środkowym, nieco spokojniejszym akcie następuje obskurny i bezlitosny ostatni rozdział, gdzie modlitewna formułka Kyrie eleison jest już tylko aktem desperacji, a nie prawdziwym wyznaniem wiary, bo świat został przysłonięty cieniem piekielnego kruka – symbolu wojny i śmierci – i żaden Bóg nie otworzy człowiekowi bram do raju. Jako ciekawostkę dodam, że Cień kruka ma swój opis w leksykonie 1000 filmów, które tworzą historię kina (Piotr Kletowski & Wydawnictwo Dragon, 2020). Znalazł się tam w ramach formułowania na nowo kanonu kinomana (notabene polecam tę książkę także dlatego, że mam w niej skromny udział).

Biały wiking (1991), reż. Hrafn Gunnlaugsson

[aka The White Viking / Hvíti víkingurinn]

Ludzkość stworzyła wiele broni, ale najostrzejszą z nich jest pewna księga, zwana Pismem Świętym. Chrystianizacja okazała się skuteczniejsza od wikingów w podboju świata i Odyn musiał w końcu ulec chrześcijańskiemu Bogu. Akcja Białego wikinga toczy się w schyłkowym okresie panowania norweskiego króla Olafa Tryggvasona (w latach 999–1000), który wsławił się dążeniem do wyeliminowania pogańskich świątyń i zastąpienia ich kościołami katolickimi. Podstawowym źródłem inspiracji dla scenarzystów była Księga o Islandczykach (Íslendingabók) Ariego Thorgilssona spisana w XII wieku.

Główni bohaterowie filmu to Askur (Gotti Sigurdarson) i Embla (Maria Bonnevie) – to imiona z nordyckiej mitologii oznaczające pierwszych ludzi stworzonych przez bogów, a więc pogańskie odpowiedniki Adama i Ewy. Już to świadczy o tym, jak dwie religie są do siebie podobne, bo każda opiera się na tych samych zasadach. Embla jest córką norweskiego jarla Godbrandura, ojcem Askura zaś jest „głosiciel praw” islandzkiego Althingu, Thorgeir Thorkelsson (autentyczna postać, w którą wcielił się Helgi Skúlason). W początkowej sekwencji uczestniczą oni w rytuale zaślubin na wzór tradycyjnych nordyckich ceremonii, ale uroczystość zostaje przerwana przez zwolenników chrześcijaństwa pod wodzą króla Olafa (Egill Ólafsson). Askur zostaje zmuszony do przekonania swoich rodaków, Islandczyków, by przyjęli wiarę chrześcijańską. Aby mieć pewność, że ten poważnie potraktuje to zadanie, bierze jego młodą żonę jako zakładniczkę.

Film istnieje w trzech edycjach. Najbardziej popularna jest dwugodzinna wersja producencka z Askurem jako głównym bohaterem. W drugiej edycji film ma formę czteroczęściowej miniserii, w której znajdują się autentyczne sceny składania ofiar ze zwierząt. Natomiast trzecie wydanie, udostępnione w 2007, to wersja reżyserska zatytułowana Embla. Jest ona krótsza od pierwotnej, bo reżyser usunął wiele scen z Askurem, aby lepiej ukazać charakter kobiecej bohaterki (ten zabieg był najpewniej nie tylko wynikiem wizji reżysera, ale też tego, że debiutująca na ekranie Maria Bonnevie wypadła o wiele lepiej od jej filmowego partnera).

Wiking (2022), reż. Robert Eggers

[aka The Northman]

Gdy bohater łapie w locie włócznię i odrzuca ją w stronę wroga, a następnie wraz z niewielkim oddziałem wojowników, z szaleńczą furią wypisaną na twarzy, forsuje mury miasta – i jest to jeszcze nakręcone w formie mastershota – to już wiadomo, że mamy do czynienia z filmem, którego reżyser doskonale wie, co robi. Scenariusz swojego trzeciego pełnometrażowego filmu Robert Eggers oparł na duńskiej legendzie o księciu Amlecie, synu Horwendila, władcy Jutów. Legenda najbardziej jest znana z przekazów Saxo Gramatyka (Czyny Duńczyków / Gesta Danorum, XII/XIII wiek), a dziś kojarzona jest z Hamletem Williama Szekspira. Film zaczyna się od powrotu króla Horwendila (Ethan Hawke) do rodzinnego gniazda, gdzie z utęsknieniem czekają na niego żona Gudrún (Nicole Kidman) i 12-letni syn Amleth (Oscar Novak). Zaprawiony w bojach władca chce przekazać swoje dziedzictwo synowi, ale niedługo po rytuale inicjacyjnym zostaje zabity przez Fjölnira (Claes Bang), swojego brata. Świadkiem zabójstwa jest Amleth, którego celem życia jest od tej pory pomszczenie ojca.

Eggers interpretuje motyw zemsty jako odrzucenie człowieczeństwa i wejście w duszę dzikiego zwierzęcia. Bohater z niewinnego dziecka przekształca się w berserka o imieniu Björn-úlfur (Alexander Skarsgård), niedźwiedzia-wilka, w którego sercu tli się nigdy niegasnący płomień. Efektem tego żaru jest nieposkromione szaleństwo czyniące z głównej postaci figurę antybohatera – kogoś, kto stał się bestią okrutniejszą od tej, która przyczyniła się do jego krzywdy. Ale nawet bestia ma ludzkie odruchy i najbardziej są one widoczne w relacji ze słowiańską niewolnicą Olgą (Anya Taylor-Joy). Żywot człowieka północy – tytułowego northmana – przypomina nieurodzajną, wulkaniczną glebę Islandii – nie rozkwitają piękne owoce, tylko gorzkie, halucynogenne, niekiedy nawet trujące chwasty.

Konsultantem przy filmie był brytyjski archeolog Neil Price, specjalista od epoki wikingów, ale reżyser wraz z islandzkim scenarzystą Sjónem Sigurdssonem (Tańcząc w ciemnościach, Lamb) potraktowali z szacunkiem nie tylko historię Islandii przełomu IX i X wieku, ale też jej mitologię i zwierzęce symbole (kruki, niedźwiedzie, wilki). Widzowie otrzymują, oprócz historycznych realiów – najbardziej wiarygodnych w warstwie wizualnej, pełnej brudu, krwi, ekstremalnej przemocy, surrealistycznych rytuałów i naturalnych plenerów Islandii – także dużą dawkę mistycyzmu i psychodelii. Główna rola oparta jest na fizyczności, ale wyzwanie dla Skarsgårda było niełatwe, bo wymagało wydobycia z siebie zwierzęcej natury. Robert Eggers przygotował kolejną udaną filmową ucztę, o której długo się będzie pamiętać. I choć pewnie omawiana produkcja znajdzie się w czołówce moich ulubionych filmów roku, to w kategorii opowieści nordyckich stawiam ją jednak niżej od Trylogii Kruków Hrafna Gunnlaugssona.

__________

Artykuł powiązany z tematem:
NAJEŹDŹCY Z PÓŁNOCY. Wikingowie atakują kina

__________

korekta: Sandra Popławska

1 komentarz:

  1. A zero słowa o "Eryk Wiking" 1989? To jeden z moich ulubionych o wikinach, bo maczała w tym palce ekipa od monty pythona.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń