Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
Kino sztuk walki jest gatunkiem dość pojemnym obejmującym współczesne filmy akcji, szalone komedie, epickie dramaty historyczne i efektowne produkcje fantasy. Gatunek ma też swoich mistrzów, którzy wymykają się prostym klasyfikacjom, łącząc tradycje gatunku z filozofią, mistycyzmem i oryginalną wizją opartą na własnych przemyśleniach i wyobraźni. Takim twórcą był King Hu (właśc. Hu Jinquan, 1932–1997), bohater retrospektywy będącej częścią festiwalu kina azjatyckiego Pięć Smaków. Miłośnicy wschodniej kultury i azjatyckiego kina mogli obejrzeć – zarówno stacjonarnie w kinie Muranów, jak i online – sześć filmów reżyserowanych przez Kinga Hu.
Kiedy masz przewagę liczebną, strategia wygrywa z siłą.
W październiku 2013 roku Ministerstwo Kultury uruchomiło inicjatywę „Ratowanie starych filmów tajwańskich” z zamiarem odnowienia 13 klasyków, w tym sześciu w języku tajwańskim i siedmiu w języku mandaryńskim. Inicjatywę poparła aktorka Hsu Feng, odtwórczyni głównych ról w filmach Kinga Hu, a zarazem producentka wspierająca ambitne kino (Czerwony pył, Żegnaj, moja konkubino, Kusicielski księżyc). Przekazała po pięć milionów tajwańskich dolarów na renowację Dotyku zen, Legendy gór i Deszczu w górach. Inna aktorka – Sylvia Peng, też dołączyła do akcji i przekazała hojną darowiznę na cyfrową naprawę Koła życia, w którym zagrała trzy role. W związku z powyższym klasyka kina tajwańskiego ponownie trafiła na festiwalowe salony i można ją oglądać również w Warszawie w ramach 17. edycji festiwalu Pięć Smaków. Jednakże te filmy są też dostępne online na stronie festiwalu (pod tym linkiem). Od 15 listopada do 3 grudnia.
Zapraszam na przegląd twórczości Kinga Hu w formie zestawu minirecenzji, uwzględniający tylko te tytuły, które zostały sprowadzone na pięciosmakową ucztę.
Napij się ze mną (Come Drink with Me, 1966)
Swoim trzecim filmem King Hu wskazał kierunek założonej w 1958 roku i działającej w Hongkongu wytwórni Shaw Brothers. Tym przełomowym dziełem była opowieść o wojowniczce – Złotej Jaskółce (Cheng Pei-Pei), córce wysokiego rangą urzędnika, która próbuje odbić brata z rąk bandytów dowodzonych przez Jadeitowego Tygrysa (Chen Hung-Lieh). Do pierwszej konfrontacji dochodzi w gospodzie, ale bohaterka poznaje wtedy nie tylko swoich wrogów, lecz także zdobywa sojusznika zwanego Pijanym Kotem (Yueh Hua). To on zaproponuje tytułowego drinka, oferując tym samym wspólną walkę z wrogiem, która następnie przenosi się do buddyjskiego klasztoru. Pijany wojownik ma też swoje motywacje – szuka zemsty za śmierć nauczyciela.
Za choreografię scen akcji odpowiadał Han Ying-Chieh, kaskader i instruktor sztuk walki, ale protagoniści nigdy wcześniej nie trenowali kung-fu. Odtwórczyni głównej roli kobiecej Cheng Pei-Pei, przez 6 lat uczyła się baletu i jej zdolności taneczne zadecydowały o angażu do roli Złotej Jaskółki. Zafascynowany Operą Pekińską reżyser chciał, aby sceny walk w jego filmie przypominały efektowną choreografię, jaką stosuje się w pokazach tanecznych. Celem nie był realizm, w związku z tym umiejętności bohaterów są celowo przesadzone, zbliżają film w stronę baśni. Mimo to reżyser starał się zachować dbałość o wizualne detale wskazujące na konkretny okres historyczny – scenografię, kostiumy i otaczającą przyrodę.
To, co w filmie zwraca szczególną uwagę, to mnogość bohaterów skrywających się za „maską”, udających kogoś innego, jakby odgrywali role w teatrze. Mamy więc kobietę udającą mężczyznę, łączącą w sobie urok i wrażliwość z odwagą i sprytem. Towarzyszy jej pijak i żebrak, który okazuje się wpływową osobą i mistrzem z Shaolin. Po drugiej stronie natomiast mamy ubranego na biało złoczyńcę noszącego dumne imię Tygrysa, przypominającego jednak z wyglądu zniewieściałego mężczyznę. I jest jeszcze wpływowy mnich buddyjski, ukrywający pod strojem zakonnika charakter zdrajcy i mordercy. Takie igranie z archetypami od tej pory stanie się nieodłączną cechą gatunku. Bo najlepszą strategią walki jest odgrywanie roli, by ukryć swoje najmocniejsze strony i cel wędrówki. Film Kinga Hu zaskakuje także brutalnością – już podczas pierwszej sceny walki obserwujemy obcięcie ręki mieczem, a w dalszej części filmu m.in. zabicie dziecka zatrutą strzałką wystrzeloną w oko.
Gospoda Smocze Wrota (Dragon Inn, 1967)
Dzięki wytwórni Shaw Brothers King Hu zyskał uznanie i popularność, ale ograniczenia narzucone przez producentów oraz wykluczenie reżysera z prac postprodukcyjnych spowodowały opuszczenie przez niego nie tylko wytwórni, ale i kraju. W poszukiwaniu swobody twórczej trafił do kompanii Union Film mającej siedzibę na Tajwanie. Tam zrealizował swój pierwszy projekt, który można określić jako „w pełni autorski”. Jednak w zamian za zerwanie kontraktu z Braćmi Shaw King Hu oddał im prawa do dystrybucji Gospody… w Hongkongu, więc i tak firma na niej zarobiła, bo ten tajwański obraz pobił rekordy kasowe.
W Gospodzie Smocze Wrota reżyser i scenarzysta w jednej osobie wprowadził postać wpływowego eunucha, mającą duże znaczenie w historii Chin (w czasie panowania dynastii Ming eunuchowie pełnili ważne funkcje w państwie). Kierowana przez eunuchów Wschodnia Agencja, działająca w imieniu cesarza, miała na celu eliminację rebeliantów. Po dokonaniu egzekucji na przeciwniku politycznym – generale Yu, eunuch Tsao (Pai Ying) pragnie zgładzić krewnych generała, by zapobiec rebelii. W tym celu oddział dowodzony przez Shao Tunga (Miao Tian) dociera do Smoczej Karczmy, gdzie zostaje przygotowana zasadzka. Przeszkodę stanowi tajemniczy przybysz Hsiao (Shih Chun), więc w celu usunięcia przeszkody zostaje mu podane zatrute wino.
Mimo że intryga krąży wokół jednej miejscówki, tytułowej gospody, jest to dzieło epickie pełne szerokich planów ukazujących piękno tajwańskich plenerów. Dzieje się tu sporo, ale więcej na poziomie suspense thrillera niż klasycznej akcji w stylu kung-fu. Dominuje klaustrofobiczny nastrój, mają miejsce podchody i zasadzki, sytuacja jest napięta, nerwy trzymane w ryzach, ale wyczuwalny jest także humor, który chińska publiczność mogła odbierać jako satyrę na totalitaryzm panujący w ich kraju. Reżyser nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził silnej postaci kobiecej, tym razem granej przez Polly Shang-Kuan. A na drugim planie – w roli córki generała Yu – King Hu obsadził debiutantkę Hsu Feng, która wkrótce stanie się jego ulubioną aktorką.
Dotyk zen (Touch of Zen, 1971)
Wreszcie dochodzimy do filmu, który jest sztandarowym reprezentantem gatunku wuxia i zarazem wymarzonym projektem Kinga Hu. Reżyser poświęcił mu trzy lata swojego życia i w efekcie stworzył trzygodzinną epopeję filmową, będącą hołdem dla kultury i filozofii Wschodu. Tworząc Dotyk zen, autor czerpał inspirację z Dziwnych historii z Liao Zhai autorstwa Pu Songlinga. Paradoksalnie, niewiele jest tu filozofii zen – angielski tytuł był w dużej mierze chwytem marketingowym, bo akurat ten nurt buddyzmu wzbudzał w latach 70. zainteresowanie na Zachodzie. Oryginalny chiński tytuł Xiá nǚ (俠女) oznacza waleczną kobietę, co wskazuje na postawę feministyczną reżysera, obecną także w poprzednich jego dziełach. W roku 1975 Dotyk zen miał swoją europejską premierę na festiwalu w Cannes, gdzie zdobył nagrodę za osiągnięcia techniczne.
Już od początku film zadziwia wizualną perfekcją, a zaczyna się od ujęcia pająka wijącego się w sieci, próbującego chwycić swoją ofiarę. Ta scena stanowi doskonałą metaforę całej historii, w której mądrość góruje nad siłą. Głównym bohaterem jest malarz-portrecista Ku Shen-Chai (Shih Chun), który nie jest wprawiony w sztuce walki, ale pokonuje przeciwników dzięki dobrze przemyślanej strategii. Przy okazji zakochuje się w wojowniczce Yang Hui-Ching (Hsu Feng), która w przeciwieństwie do innych kobiet nie szuka męża. Uciekając przed agentami rządowymi, bohaterowie trafiają na teren buddyjskiego klasztoru, gdzie opat Yuan (Roy Chiao) oferuje lekcję „duchowego oświecenia”.
Film wyraźnie podzielony jest na trzy akty – w pierwszym, pozbawionym scen walk, poznajemy głównego bohatera, którego nudne życie zaczyna nabierać barw, kiedy poznaje tajemniczą dziewczynę. Drugi akt przybliża historię tej kobiety i jej towarzyszy uciekających przed wysłannikami rządu. W tej środkowej części filmu ma miejsce brawurowa, niezapomniana sekwencja rozgrywająca się w bambusowym lesie, która inspirowała kolejne pokolenia filmowców, także tych współczesnych, jak Ang Lee (Przyczajony tygrys, ukryty smok, 2000) i Zhang Yimou (Dom latających sztyletów, 2004). W ostatnim akcie dochodzi do konfrontacji między otoczonymi aurą niesamowitości mnichami a głównodowodzącym rządowym wysłannikiem, generałem Hsu, w którego wcielił się instruktor sztuk walki Han Ying-Chieh. Rolę jednego z jego ludzi (synów?) zagrał Sammo Hung Kam-Bo, który wkrótce stanie się jedną z czołowych gwiazd hongkońskiego kina akcji. Pełnił m.in. funkcję choreografa scen walk w dwóch następnych filmach Kinga Hu: The Fate of Lee Khan (1973) i The Valiant Ones (1975).
Deszcz w górach (Raining in the Mountain, 1979)
Ukończenie Dotyku zen w roku 1971 po trzyletnim okresie produkcyjnym pozwoliło reżyserowi dopracować do perfekcji jakość artystyczną, lecz wpłynęło negatywnie na wartość komercyjną, gdyż na początku lat 70. popularność zdobywał Bruce Lee wraz ze współczesną odmianą kina kung-fu i wraz z nowym graczem na rynku: wytwórnią Golden Harvest. W związku z powyższym klasyczne wuxia straciło dużą część publiczności. King Hu powrócił do Hongkongu i związał się na krótko z Golden Harvest, realizując dla niej dwa filmy – wspomniane wyżej The Fate of Lee Khan (1973) i The Valiant Ones (1975). Kolejnym etapem jego wędrówki była Korea Południowa, gdzie dla wytwórni z Hongkongu zrealizował dwa następne autorskie projekty – Deszcz w górach i Legenda gór, obie datowane na 1979 rok.
Zdjęcia do filmu Deszcz w górach powstawały w dużej mierze w okolicach Pulguksy, buddyjskiego klasztoru z VIII wieku. W murach klasztornych tworzy się sieć intryg, tajemnic i kłamstw. Opat szuka następcy, który byłby godzien objąć zwierzchnictwo nad „domem Buddy” i zauważa tę „iskrę” u przestępcy Chiu Minga (Tung Lin), który prawdopodobnie został fałszywie oskarżony o kradzież przez skorumpowanych urzędników. Odrzucił jednak gniew, zachowując wewnętrzny spokój, co sprawiło, że opat dostrzegł w nim potencjał. Tymczasem otaczający go ludzie pozbawieni są tych cech – większość pragnie zdobyć cenny starożytny zwój ukryty w klasztornej bibliotece. Wśród nich jest „konkubina” wysokiego rangą urzędnika: Wena (Sun Yueh) – w rzeczywistości jest jednak wynajętą złodziejką: osławioną Białą Lisicą (Hsu Feng).
Nie jest to film przepełniony akcją – jak sugeruje powyższy opis, ważniejsze od scen walk są sprawy duchowe. Odrzucanie negatywnych emocji, mądrość ponad gniewem i przemocą, dążenie do wewnętrznej harmonii – to są cechy respektowane przez reżysera. I aby osiągnąć swój cel, autor nie potrzebował dużego ładunku przemocy. Jest jedna dość dynamiczna sekwencja pościgu w lesie, gdzie dochodzi do walk, które choreograficznie opracował Ng Ming-Choi. Można też wspomnieć, że Shih Chun, dotychczas obsadzany przez Kinga Hu w głównych rolach, tym razem pojawił się na drugim planie. Ogólnie film dobrze ukazuje chorobliwą chciwość i ambicję, dążenie człowieka do zwycięstwa w wyścigu o rzeczy materialne i zapominanie przy tym o rozwoju duchowym, który w szerszej perspektywie okazuje się znacznie bardziej wartościowy.
Legenda gór (Legend of the Mountain, 1979)
Drugi górski film Kinga Hu nakręcony w Korei Południowej może się pozornie wydawać „bratem bliźniakiem” wcześniejszego dzieła. Jednak okazuje się, że obie produkcje znacząco się od siebie różnią. Przede wszystkim King Hu dotychczas aż tak bardzo nie wchodził do świata nadprzyrodzonego – w Dotyku zen ukazywał nawiedzoną posiadłość, jednak ingerencja duchów nie miała tu miejsca. Tym razem – posiłkując się scenariuszem swojej żony Chung Ling – opowiedział o demonach wkraczających w życie śmiertelników. W związku z tym jest to czystej wody kino fantasy, w którym bohaterowie nie tylko latają i skaczą nienaturalnie wysoko, lecz także znikają i rzucają czary.
Widzowie znający omówione wyżej filmy rozpoznają twarze ulubionych aktorów Kinga Hu. Shih Chun odgrywa postać skryby Ho Yun-Qinga, który zostaje zatrudniony do przepisania starożytnej sutry tybetańskiej, nie zdając sobie sprawy, że słowa sutry posiadają magiczną moc. Udaje się on w samo „serce gór” – miejsce, które ma być oazą spokoju… Z kolei ulubiona aktorka bohatera omawianej retrospekcji – Hsu Feng – otrzymała wyzwanie wcielenia się w demoniczną kobietę: Melodię, próbującą wykorzystać moc sutry do czynienia zła. Sama posiada moc hipnotyzowania śmiertelników za pomocą rytmicznych uderzeń bębna. Nową twarzą w tego typu kinie może być dla wielu Sylvia Chang, której przypadła rola flecistki o imieniu Chmura. Aktorkę można zobaczyć także w nowym filmie pokazywanym na festiwalu – Światło nie zgaśnie nigdy (2022, reż. Anastasia Tsang). W związku z tym, że istotną rolę w fabule Legendy gór odgrywają bęben i flet, zwraca uwagę hipnotyzująca, ale też w dużej mierze eksperymentalna, ścieżka dźwiękowa autorstwa Wu Da-Jianga.
Ponad akcją i aktorstwem stoi atmosfera – doskonale wykreowana, mistyczna, pełna urzekających kadrów i malowniczych krajobrazów. Strona wizualna dobrze współgra z fantastyczną intrygą osadzoną w czasie rządów dynastii Song (960–1279). Reżyser poprzednie filmy osadził w epoce Ming, bo był pasjonatem historii z tamtych czasów, ale tym razem realizował scenariusz swojej żony – pisarki, tłumaczki poezji, profesorki uniwersyteckiej – której pasją był inny okres w historii Chin. King Hu dostosował się do jej wizji, ale mimo odmiennej narracji i formy udało mu się wzbogacić opowieść osobistą wrażliwością i refleksją, przywodzącą na myśl Dotyk zen. Nakręcona w Korei Legenda gór to najdłuższy z omawianych w tym zestawieniu filmów – trwa 192 minuty. Podobno oryginalna wersja Dotyku zen była dłuższa, ale w ramach festiwalu zaprezentowano 180 minut tego dzieła.
Koło życia (The Wheel of Life, 1983)
Na zakończenie przeglądu tajwańskiego filmowca zespół Pięciu Smaków zaoferował produkcję nowelową, będącą wspólnym projektem trzech reżyserów: Kinga Hu, Lee Hsinga i Pai Ching-Juia. Każda z trzech średniometrażówek trwa około 35 minut, co daje dokładnie 105-minutowy seans. W tym samym składzie (plus czwarty zawodnik: Li Han-Hsiang) został zrealizowany podobny projekt 13 lat wcześniej (Four Moods, 1970). Celem zarysowania problematyki filmu zacytuję słowa prelegentki Marty Dymek: „Tytułowy krąg życia jest koncepcją zakorzenioną w buddyzmie i symbolizuje nieprzerwany cykl życia: narodziny, życie, śmierć i reinkarnację, który trwa, dopóki istnienie nie osiągnie oświecenia lub spełnienia duchowego”.
King Hu powrócił do Tajwanu i ponownie wziął na warsztat ulubioną epokę – etap dziejów imperium mingowskiego. Główny bohater opowieści Lu Zhen-Yi (Shih Chun) jest niejednoznaczną postacią – nie ma pewności, czy jest wiernym cesarzowi agentem tajnej policji, sprzyjającym rebeliantom szpiegiem, czy może łowcą nagród kierującym się jedynie własnym interesem. Nieprzyzwyczajony do krótkich form reżyser próbował podkręcić do maksimum tempo, zwiększając przy okazji liczbę cięć, by zmieścić w filmie jak najwięcej atrakcji, zanim przeznaczony dla niego czas ekranowy dobiegnie końca. Dlatego dużo się dzieje w ciągu pierwszych 35 minut. Trójka aktorów wystąpiła we wszystkich trzech historiach. Ich postacie odradzają się w czasach, gdy Chiny są już republiką (1911–1949), a ich życie toczy się wokół trupy teatralnej. Następna reinkarnacja ma miejsce we współczesnym Tajwanie, gdzie awangardowa grupa taneczna zderza się z mentalnością religijnej i przesądnej wioski rybackiej.
Dla azjatyckiego widza najważniejszy może być aspekt filozoficzny – nieustanne poszukiwanie szczęścia dzięki ciągłemu odradzaniu się po niespełnionej ziemskiej wędrówce. Ale dla widza bliższego naszej kulturze najbardziej interesujący może być motyw odradzającej się sztuki, która przyjmuje tu trzy formy – kina, teatru i tańca. Przenikają się one między sobą, każda czerpie garściami od innej, by osiągnąć jak najlepszy efekt, by zachwycić jak największą liczbę widzów. Reżyserzy dwoją się i troją, by w krótkiej formie zawrzeć jak najwięcej treści, ale tak jak w schyłkowym okresie życia, tak i pod koniec każdej opowieści pojawia się uczucie niedosytu. Bo zawsze można było coś zrobić lepiej. Najmniej podobała mi się środkowa część ze względu na najbliższe pokrewieństwo z melodramatem. Za to pierwsza i ostatnia mają w sobie coś, co nie pozwala mi o nich zapomnieć. Na wyróżnienie zasługuje kapitalny występ nieznanej szerzej Sylvii Peng w potrójnej roli. Wspaniale prezentuje się jeden z punktów kulminacyjnych – montaż równoległy sceny tańca z szamańskim rytuałem. Przede wszystkim zachwyca bogactwo wizualne – to jest punkt wspólny wszystkich omówionych wyżej tytułów, co tylko dobitnie podkreśla, jak szlachetną inicjatywą jest cyfrowa renowacja starych filmów przywracająca im dawny blask.
Goodbye…
Uzupełnieniem retrospektywy był pokaz specjalny filmu Goodbye, Dragon Inn (2003) w reżyserii Tsai Ming-lianga. Początkowo planowałem mu nawet poświęcić kilka akapitów, tak jak w przypadku powyższych tytułów, jednak okazało się, że to nie jest kino dla mnie. Mamy tu bowiem do czynienia z kontemplacyjnym slow cinema, który nie wzbudził u mnie żadnych refleksji ani emocji… Zagrał w nim Shih Chun, jeden z czołowych gwiazdorów promowanych przez Kinga Hu. I w materiałach dodatkowych udostępnionych na festiwalowej platformie można obejrzeć rozmowę z tym aktorem przeprowadzoną przez Marcina Krasnowolskiego. Spośród aktorów znał on Kinga Hu najlepiej – wystąpił w jego pięciu filmach pokazywanych w ramach retrospektywy, więc widzowie zainteresowani twórczością reżysera powinni docenić ten wywiad. Shih Chun nie zagrał jedynie w prekursorskim Napij się ze mną, który – co warto podkreślić – prezentowany jest także w sekcji Kobiece oblicza Hongkongu i jest dostępny przez cały czas trwania festiwalu łącznie z edycją online. Pozostałe dzieła Kinga Hu są udostępniane jedynie w weekendy.
Do 3 grudnia można jeszcze wejść do tego niezwykłego świata, w którym roi się od mistrzów miecza, walecznych kobiet, okrutnych eunuchów i tajemniczych mnichów. A wszystko otoczone piękną przyrodą ukazaną w wysokiej rozdzielczości, po cyfrowej renowacji, jakbyśmy oglądali premiery kinowe (jeszcze raz podaję namiary na to magiczne miejsce).
[Wszystkie grafiki użyte w niniejszym artykule pochodzą z materiałów prasowych udostępnionych na stronie festiwalu Pięć Smaków]
korekta: Alicja Szalska-Radomska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz