Noryang (2023 / 152 minuty)
reżyseria: Kim
Han-min
scenariusz: Kim
Han-min & Yun Hong-gi
Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
Warto na początek dodać, że rolę admirała Yi w każdym z tych filmów zagrał inny aktor, co może sugerować, że nie mamy do czynienia ze spójną fabularnie trylogią, lecz trzema osobnymi filmami skupiającymi się na różnych cechach osobowości głównego bohatera. To z kolei generuje dla widzów informację, że nieznajomość pozostałych części trylogii nie jest przeszkodą w odbiorze. Informacja szczególnie istotna dla polskich odbiorców. Bo w naszym kraju poprzednie filmy Kima nie miały szerokiej dystrybucji, mimo iż pierwszy z cyklu był jednym z największych hitów kasowych w Korei Południowej. Morskim diabłom także niczego nie brakuje do osiągnięcia sukcesu. W czasach gdy kino super-bohaterskie traci swoją mocną pozycję, warto zwrócić uwagę na filmy o wyjątkowych bohaterach z kart historii, a kimś takim jest admirał Yi Sun-shin. Film można również potraktować jako preludium do nadchodzącej premiery serialu Szogun (2024).
Wiosną 1592 roku japońska flota złożona z setek okrętów pod wodzą Konishiego Yukinagi najechała Pusan, rozpoczynając wojnę Imjin. Celem japońskiej inwazji było nie tylko podbicie Joseon, jak nazywano wówczas Koreę, lecz także opanowanie chińskiego imperium dynastii Ming przeżywającego „złoty wiek”. Japończykom udało się podporządkować Koreę dopiero na początku XX wieku, ale za czasów Yi Sun-shina było to niewykonalne. Taktyka walki Joseończyków okazała się wyjątkowo trudna do przełamania, a jednak uparci wyspiarze nie chcieli przyznać się do kapitulacji. Tak w skrócie prezentuje się kontekst historyczny omawianego dzieła. Morskie diabły to już ostatni rozdział trwającej siedem lat wojny – nocna bitwa w cieśninie Noryang zakończyła konflikt koreańsko-japoński. Pokój i bezpieczeństwo granic osiągnięto bardzo wysoką ceną.
Jedna noc – z 15 na 16 grudnia 1598 – zapisała się w kronikach jako czas krwawej bitwy morskiej o ogromnym znaczeniu historycznym. Aby rzetelnie przedstawić te wydarzenia oraz bohaterów biorących w nich udział zorganizowano gigantyczny budżet i sformowano liczny oddział, w skład którego weszło m.in. ponad 800 pracowników zajmujących się efektami specjalnymi. Oczywiście bardzo istotna była warstwa scenograficzno-kostiumowa i prezentuje się ona na ekranie znakomicie, jednak 60 procent filmu (90 minut ze 150) zajmują sekwencje bitewne. W związku z tym spora część funduszy (22 miliony dolarów) została przeznaczona na efektowną oprawę bitwy morskiej. Ze względu na to, że walki rozgrywały się w nocy, nie zdecydowano się kręcić w plenerze, bo nie dałoby się wtedy uzyskać odpowiedniego nastroju i wiele czynników wymknęłoby się spod kontroli. Sunące po wodzie okręty, w tym specyficzne dla koreańskiej marynarki „żółwie”, a także abordaże, salwy armatnie, ataki łuczników i cały bitewny zgiełk zostały sfilmowane na planie krytego lodowiska z sufitem oświetlonym diodami LED.
Pierwsza godzina filmu prezentuje wątki polityczno-dyplomatyczne, kluczowe postacie wydarzeń i skomplikowane zależności między nimi. Europejski widz może być z początku zagubiony, próbując odróżnić reprezentantów trzech mocarstw – Korei, Japonii i Chin – bo sceny w szybkim tempie przeskakują z jednego obozu do drugiego. Reżyser zadbał jednak o to, by ta najważniejsza relacja symbolizująca sojusz Joseon/Ming wybrzmiała wyraźnie i miała w sobie nie tylko elementy współdziałania, lecz także zwątpienia i refleksji. Natomiast sam admirał koreańskiej floty jawi się jako człowiek mądry i przenikliwy, ale też wewnętrznie cierpiący z powodu strat, jakich doświadczył podczas wojny. Chociaż oprawa filmu jest nowoczesna, z dominującą rolą CGI, to narracja bliższa jest klasycznym dramatom historycznym, gdzie ambicją jest ukazanie kilku stron konfliktu, jak w Najdłuższym dniu (1962). Każda ważna postać jest podpisana z imienia i nazwiska, a dialogi i wydarzenia, w szczególności sceny śmierci, przepełnione są patosem. Kluczowy jest szczególnie motyw bębna, za pomocą którego admirał podtrzymuje ducha walki swojego oddziału, jednocześnie osłabiając morale przeciwnika.
Podstawowa refleksja, jaka przychodzi po seansie, dotyczy tego, w jaki sposób należy coś zakończyć, by nie powróciło z zamiarem zemsty. Yi Sun-shin uważał, że po siedmioletnich działaniach zbrojnych nie może tak po prostu pozwolić odejść wrogom, nawet jeśli ci pragną się już wycofać. Nie chce pokoju, lecz bezwarunkowej kapitulacji wroga. Bo odejście na pokojowych warunkach może odbić się na nich negatywnie. Należy więc trzymać przeciwnika w szachu i wykorzystać okazję do uderzenia całą swoją potęgą, by agresorom nie przyszła do głowy myśl o powrocie. Czy w obliczu zakończenia wojny, gdy wrogowie są już tak rozbici, że marzą o powrocie do ojczyzny, warto ryzykować jeszcze jedną bitwę? Czy warto poświęcić teraźniejszość dla marzenia o bezpiecznej przyszłości kraju i kolejnych pokoleń?
Morskie diabły to kino rzadko goszczące na ekranach polskich kin, chyba że w ramach Festiwalu Kina Azjatyckiego Pięć Smaków lub podobnych wydarzeń. Mamy tu ciekawy, ale nieznany poza Azją wycinek z historii kolonializmu. Yi Sun-shin, bohater narodowy Korei (znakomicie zagrany przez Kima Yoon-seoka), na naszych oczach przeobraża się z człowieka obarczonego wielką odpowiedzialnością w mitycznego bohatera spełniającego doskonale swoją rolę, którą wyznaczył mu los. Ogląda się to z dużym zainteresowaniem, choć nie udało się uniknąć dłużyzn i pewnej sztuczności wynikającej z nadmiaru operatorskich trików i efektów CGI. Ale taki już casus współczesnych czasów, że pewnych rzeczy nie da się ogarnąć innymi sposobami. W omawianym filmie i tak zachowano godną podziwu drobiazgowość, która pozwala zanurzyć się w epokę i obserwować bitwę zarówno z fascynacją, jak i niepokojem. Gust i wymagania miłośników widowisk batalistycznych powinny zostać zaspokojone.
______________________
Plakat i zdjęcia pochodzą z materiałów prasowych (dystr. 9th Plan).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz