Pages

Jak zostać królem

The King's Speech (2010 / 118 minut)
reżyseria: Tom Hooper
scenariusz: David Seidler

Czy dwugodzinny film o brytyjskim następcy tronu, który próbuje pokonać wadę wymowy może kogokolwiek zainteresować? Oczywiście, że tak, ale pod warunkiem, że jest świetnie zrealizowany i dobrze zagrany. Kluczem do sukcesu i powodzenia u publiczności są w filmie Hoopera: znakomity scenariusz Davida Seidlera i wybór odpowiedniego aktora do głównej roli.

Książę Yorku, Albert Windsor, w roku 1925 zmuszony jest przemawiać przed wielotysięczną widownią i okazuje się, że ma ogromne problemy z wypowiedzeniem chociażby jednego zdania. Od tej pory szuka pomocy u licznych lekarzy, ale ich absurdalne metody (jak kamienie wkładane do ust) rozczarowują księcia, który z rezygnacją stwierdza, że nie nadaje się na króla i nigdy nie będzie przemawiał przed ludźmi.

I wówczas pojawia się druga ważna postać tej historii - pewien Australijczyk, niespełniony aktor mający dobrą dykcję i nietypowe podejście do klienta. Tak zaczyna się trwająca wiele lat przyjaźń dwóch ludzi, Brytyjczyka i Australijczyka - ich rozmowy, burzliwe kłótnie i nieporozumienia wcale nie pogarszają relacji między nimi. Książę Yorku z czasem stanie się królem Anglii, Jerzym VI, który zostanie ze swoim narodem nawet w czasie najtrudniejszego okresu w historii czyli wojny z Niemcami. Ale nie tylko on się zmieni, zmienią się także czasy, w których żyje - pojawi się radio, które stanie się narzędziem propagandy oraz umożliwi lepszy kontakt z ludźmi w całym kraju.

To zadziwiające, jak scenarzyście udało się rozpisać tę historię w taki sposób, że wciąga mimo iż nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji, a przeważają pełne dialogów sceny gabinetowe. To, że film ogląda się z zainteresowaniem jest też zasługą aktorów, przede wszystkim Colina Firtha i Geoffreya Rusha, więc nie powinno być zaskoczeniem, że ich wspólne sceny to najlepsze fragmenty filmu. W świat brytyjskiej monarchii świetnie wprowadza widzów piękna (choć bardzo skromna) partytura skomponowana przez francuskiego kompozytora Alexandra Desplata.

Film Hoopera to na pewno nie jest film o tym, jak zostać królem, ale jest to film o pokonywaniu barier w komunikacji interpersonalnej, przezwyciężaniu własnych słabości oraz determinacji i ciężkiej pracy, które prowadzą do osiągnięcia zamierzonego celu. Problemy mają nawet ludzie na szczytach władzy, którzy dążą do doskonałości, by nie stać się bohaterami skandali. Wreszcie jest to film o przyjaźni mimo różnic charakterów, mimo różnych warstw społecznych - przyjaźń pomiędzy dumnym, nieufnym monarchą a przyjmującym w obskurnym gabinecie ekscentrycznym i zarozumiałym aktorem-logopedą. 

W jednej ze scen król Jerzy V mówi, że rodzina królewska została sprowadzona do najpodlejszej profesji świata - aktora. Takie stwierdzenie bardziej pasuje do czasów późniejszych, czasów telewizji niż lat 30-tych, kiedy rozwijało się radio, ale i tak wiele mówi o bohaterach - że króla i aktora tak naprawdę niewiele różni. Obaj muszą nie tylko dobrze prezentować się przed publicznością, ale także muszą umieć przemawiać. Jak zostać królem to także film o pogodzeniu się z przeznaczeniem - będący, po swoim bracie, drugi w kolejce do tronu książę Albert nie chce zostać królem, ale musi w końcu zmierzyć się z przeznaczeniem, musi wstąpić na tron i to w czasach nasilenia się faszyzmu i zbliżającej się wojny. 

Całkiem interesujący film kostiumowy w inteligentny sposób łączący historyczne fakty, trzymające w napięciu relacje międzyludzkie i opowieść o człowieku, zmagającym się z pozornie banalnym problemem, który może mu przeszkodzić w wykonywaniu poważnych obowiązków. W tym filmie nie ma kiepskich ról, zarówno pierwszy jak i drugi plan został świetnie obsadzony. Aktorzy zachowują powagę, ale nie brakuje tu momentów szaleństwa, jak np. scena, w której Colin Firth wykrzykuje (bez zająknięcia) szereg przekleństw. Film na pewno warto obejrzeć - nie jest to ciężki dramat pełen symboliki i psychologii, ale lekki film obyczajowy z pewnym dystansem pokazujący monarchię brytyjską w okresie międzywojennym.

7 komentarzy:

  1. Podoba mi się w recenzji to zestawienie zawodu aktora z zadaniami króla, wygląda na to, że w tym filmie można dużo ciekawych interpretacji zawrzeć.
    Generalnie zgadzam się z wszystkim co napisałeś, dla mnie "King's Speech" był rewelacją tegorocznego sezonu oscarowego, i prawdę powiedziawszy cieszy mnie, że wygrał z The Social Network wyścig o główne statuetki. Film skromny, niewielki, ale bardzo ciekawie opowiedziany (podoba mi się jak Hooper używa kamery, żeby opowiedzieć o izolacji głównego bohatera- umieszcza go na gdzieś z boku, a nie w centrum kadru). Właściwie wszystko tu błyszczy od aktorów po scenografię, i nie ma za bardzo czego się czepiać.
    Z kina wyszedłem z uśmiechem od ucha do ucha, co mi się co raz rzadkiej ostatnio zdarza. Gdyby nie "Melancholia" byłby to, póki co, mój film roku. A tak jest na drugim miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Praca reżysera i operatora jakoś szczególnie nie zwróciła mojej uwagi. Zadanie reżysera polegało m.in. na tym, by nie popsuć świetnie napisanego scenariusza i nie zmarnować talentu znakomitych brytyjskich aktorów. Ale pewnie masz rację z tą izolacją bohatera, w końcu reżyser za coś dostał tego Oscara :) Ja nie widziałem "Social Network", ale cieszy mnie to, że film Hoopera pokonał "Czarnego łabędzia" w walce o Oscary.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż mogę dodać? W tym filmie wszystko się zgadzało, a kolejne rewelacyjne elementy sprowadziły się do powstania niesamowitego filmu. Zgadzam się, że największą siłą "The King's Speech" jest jego scenariusz, który nie tylko opowiada świetnie o swoim bohaterze, ale zawiera ciekawie rozpisane tło historyczne z uwzględnieniem takich nowinek technologicznych, jak rozpowszechnienie radia, co łączy się bezpośrednio z osobą głównego bohatera. Colin Firth, niemalże stworzony do odegrania tej roli, a zaplecze aktorów drugoplanowych, tylko wzmocniło całą wartość filmu. Nie bagatelizowałabym jednak roli reżysera w filmie, bo to, że udało mu się nie popsuć scenariusza i że świetnie poprowadził swoich aktorów, już zasługuje na to, by przyznać mu Oscara - niewielu reżyserom się to udaje, w tym wypadku Hooper nie zawiódł. Czekam na kolejny jego film, z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja w moim kinie mam ponowny seans Jak Zostac Krolem w sierpniu, więc wtedy na pewno coś napisze. Jestem nawet ciekaw tego filmu, oczekuje czegos lekkiego z humorem. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Jak zostać królem" był dla mnie filmem o wrodzonej ludzkiej skłonności do czytania/słuchania bajek.

    Powtórzę to, co pisałam u siebie: W bajkach zawsze wszystko się dobrze kończy, zła czarownica zostaje unicestwiona, wyrodne siostry Kopciuszka zdemaskowane, piękna królewna uwolniona z wieży przez jeszcze piękniejszego księcia, król w podzięce za uwolnienie poddanych od złowrogiego smoka dzieli się swym królestwem z prostym szewczykiem – ład i porządek zostają przywrócone, wszyscy żyją długo i są szczęśliwi.

    The King's Speech jest dla mnie taką właśnie bajką.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa oryginalna interpretacja. Kiedy się teraz zastanawiam to faktycznie widzę podobieństwa do takiej klasycznej bajki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałem ten film w kinie jeszcze kiedy chodziłem do podstawówki. Niezmiernie poruszająca historia z dużą dawką inteligentnego humoru, który zachwyca nawet w scenach z wulgaryzmami. Sporo daje też do myślenia cytat o sprowadzeniu rodziny królewskiej do rangi celebrytów wskutek postępu technologicznego i pojawienia się kultury masowej - jest ona aktualny także i dziś.

    OdpowiedzUsuń