Pages

Viridiana - uboczne skutki pobożności i miłosierdzia

Viridiana (1961 / 90 minut)
reżyseria: Luis Buñuel
scenariusz: Luis Buñuel, Julio Alejandro

Kino to świat marzeń i instynktów. Oczywiście, technika też ma znaczenie, ale jeżeli się ją zauważa, to klęska filmu jest już przesądzona. A psychologia? Unikam jej. Kiedy któryś z moich bohaterów wpada w jej pułapkę, uśmiercam go. Te słowa Luisa Buñuela idealnie charakteryzują twórczość reżysera, w tym także Viridianę. Oglądając ten film nie zwracałem uwagi na pracę kamery czy montaż, nie ma tu skomplikowanych ujęć, które rozpraszałyby widza, odwracały uwagę od opowiadanej historii. Bohaterowie w tym filmie nie zastanawiają się długo nad swoim postępowaniem, działają instynktownie. Gdy pojawia się w ich głowie jakiś pomysł szybko go realizują, nie myśląc o konsekwencjach. Jedyna osoba, która wpada „w pułapkę psychologii” i zaczyna myśleć, zgodnie z powyższymi słowami reżysera bardzo szybko umiera.

Nie ma tu wielkich kreacji aktorskich, ale jest przemyślany scenariusz oraz bohaterowie, których czyny poddane zostały analizie. Wychowana w klasztorze dziewczyna, Viridiana, wyjeżdża w odwiedziny do swojego wuja. Planowany na kilka dni pobyt przedłuża się z powodu nieprzewidzianych wydarzeń. Wuj dziewczyny, don Jaime, to człowiek bogaty i dumny, zakochany bez wzajemności w swojej kuzynce. Skierowana do Viridiany prośba, by założyła suknię ślubną jego zmarłej żony jest delikatną zapowiedzią oświadczyn. Gdy kobieta z oburzeniem odrzuca oświadczyny, a potem wyraźnie pokazuje niechęć i odrazę do swojego kuzyna, don Jaime próbuje ją zgwałcić. Z czasem zdaje sobie sprawę ze swojego grzechu i mimo że zgrzeszył myślą i słowem, a nie czynem, odbiera sobie życie. Ta sytuacja powoduje, że Viridiana oraz syn zmarłego zamieszkują w majątku jako jedyni spadkobiercy.

Tytułowa bohaterka czuje się winna śmierci wuja i aby zmazać swoją winę zakłada przytułek dla biedaków. Tak naprawdę nie wiadomo czy robi to dlatego, by pomóc bliźniemu, czy może kierują nią egoistyczne motywy. Oprócz Viridiany jednym z głównych bohaterów jest współspadkobierca posiadłości, Jorge. Nietypowe są jego relacje z kobietami - swoją dziewczynę zaniedbuje, wydaje się być zainteresowany Viridianą, ale widzowie spodziewający się romansu tych dwojga będą rozczarowani. Mimo że Jorge ma raczej chłodny stosunek do żebraków jest bez wątpienia postacią pozytywną. Skąd wiemy, że jest to człowiek dobry i wrażliwy, skoro nie pomaga biednym, nie modli się, nie próbuje naprawiać świata? O jego wrażliwości świadczy scena, w której kupuje psa, będącego ofiarą ludzkiej bezmyślności i nieczułości. Ta scena idealnie pokazuje, że to człowiek bezinteresowny, który nie musi wszędzie ogłaszać, że jest bogaty i chętnie służy pomocą, ale po cichu, bez niepotrzebnego rozgłosu spełnia dobre uczynki. W przeciwieństwie do naiwnej Viridiany, która znajduje się w centrum uwagi, by udowodnić wszystkim, jaką jest altruistką.

W sposób dość nietypowy zostali pokazani biedacy - nie wyglądają na ponurych i nieszczęśliwych, sprawiają wrażenie ludzi, którzy chcą się zabawić, szukają rozrywki, a oprócz tego są podstępni, niewdzięczni, chciwi i zazdrośni. Kulminacją jest zaś scena uczty, która niepokoi, irytuje, budzi niesmak, a widz zadaje sobie pytanie: czemu ta scena ma służyć? I wkrótce otrzymujemy odpowiedź - w pewnym momencie uczta żebraków zaczyna przypominać biblijną ostatnią wieczerzę z obrazu Leonarda da Vinci. I tego typu wykorzystanie symboli religijnych (do których zaliczyć można jeszcze koronę cierniową i scyzoryk w kształcie krzyża) doprowadziło do tego, że film został zakazany w kraju, w którym powstał (w Hiszpanii), a reżyser kolejne filmy nakręcił za granicą, m.in. we Francji, gdzie Viridiana odniosła sukces i zdobyła nawet Złotą Palmę w Cannes.

Zachwyca w tym filmie to, że zrobiony jest bardzo skromnymi środkami i w sposób bardzo prosty, ale pozostawiający duże wrażenie, opowiada o tym, jak pobożność i cele religijne brutalnie stykają się z ludzkimi ułomnościami i grzechami. W centrum uwagi jest kobieta, która stopniowo traci zaufanie do ludzi, a może nawet traci wiarę w Boga. Bo jeśli dobroczynność doprowadza ją na skraj wyczerpania i rozpaczy, to co powinna czynić? Czy w ogóle jest sens, by naprawiać świat, skoro każdy człowiek jest grzesznikiem i każdy prędzej czy później pokaże swoją mroczną stronę? Czy mamy w tym filmie do czynienia z profanacją świętości i szydzeniem z chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego? Czy pokazując ludzi, którzy popełniają wszystkie siedem grzechów głównych reżyser chciał wzbudzić jakiekolwiek kontrowersje? A może Buñuel chciał ostrzec widzów przed nadmierną dobroczynnością, chrześcijańskim miłosierdziem i fałszywą pobożnością? Viridiana to mistrzowskie dzieło i doskonały przykład na to, jak się robi ambitny film bez nadmiernej psychologii, moralizowania oraz intelektualnych frazesów. Po filmie pozostaje w głowie bardzo dużo myśli i pytań, a także pojawia się ochota na obejrzenie innych filmów Luisa Buñuela.

9 komentarzy:

  1. "Viridiana" to swego rodzaju suplement do równie udanego "Nazarina", z którym wiąże się zabawna historia dotycząca Watykanu. Zobacz koniecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tzn. to już kontekst pozafilmowy.
    Polecam autobiografię Bunuela, świetnie napisana i bardzo ciekawa (choć niewiele w niej miejsca na same filmy).

    OdpowiedzUsuń
  3. Filmografia Bunuela jest dość obszerna, więc dzięki za polecenie "Nazarina". Poszukam także tej autobiografii.

    OdpowiedzUsuń
  4. nie widziałam tego filmu niestety, ale brzmi bardzo ciekawie; lubię religijne motywy w filmach, szczególnie postacie które powoli acz skrupulatnie tracą wiarę

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja do tego filmu byłem sceptycznie nastawiony, myślałem, że mnie nie zaciekawi i nie będę go oglądał do końca. Ale jakoś mnie wciągnął, miał w sobie coś, co nie pozwalało oderwać się od ekranu. Kilka dni później na tym samym programie (TVP Kultura) obejrzałem "Anioła zagłady" tego samego reżysera, ale niestety ten film już nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Mimo to nadal chciałbym poznać dalszą (lub wcześniejszą) twórczość Bunuela.

    OdpowiedzUsuń
  6. Im dłużej kręcił, tym bardziej ciągnęło go do swoich korzeni ("Pies andaluzyjski" i "Złoty wiek"), aczkolwiek w tych ostatnich filmach więcej jest teatru absurdu niż filmowego surrealizmu sensu stricto. W każdym razie filmy z lat 50. powinny przypaść Ci w takim razie do gustu:) Ja najbardziej lubię Bunuela właśnie spod znaku "Anioła zagłady".

    OdpowiedzUsuń
  7. Anna - w kinie Bunuela nie sposób opędzić się od religii, także śmiało;]

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się podoba Twoja recenzja. Brawo. :)

    OdpowiedzUsuń