Taggart (1964 / 85 minut)
reżyseria: R.G. Springsteen
scenariusz: Robert Creighton Williams na podst. powieści Louisa L'Amoura
Kiedy w roku 1964 powstał film Jesień Czejenów było już wiadome, że western znajduje się w jesieni życia. Zaczęły wtedy powstawać spaghetti westerny i antywesterny, które stopniowo zabijały klasycznych bohaterów Dzikiego Zachodu. Wspomniany na początku western Johna Forda pokazywał jakie zmiany zaszły w historii westernu. A najważniejszą zmianą był sposób pokazywania na ekranie Indian. Dawniej pokazywano ich jako dzikusów zabijających mężczyzn, kobiety i dzieci, potem jako ofiary próbujące bezskutecznie się bronić, wreszcie zaś stali się pierwszoplanowymi bohaterami. Nadal jednak jakby w innym świecie, bo zupełnie ignorując zmiany, jakie zaszły w tym gatunku, powstawały produkcje, gdzie Indianie byli bezimiennym złem atakującym znienacka. Jednym z takich filmów jest Taggart w reżyserii R.G. Springsteena.
Reżyser tego filmu to specjalista od B-klasowych westernów, który potrafił bardzo szybko, tanio i z minimalną ilością dubli przygotować klasyczny western, dostarczający sporej frajdy wielbicielom gatunku. Film zaczyna się jak typowa opowieść o zemście, bo najpierw zostaje zamordowana rodzina głównego bohatera. Jednak Taggart nie gania za mordercą do końca filmu, lecz bardzo szybko załatwia sprawę, czym wydaje na siebie wyrok śmierci. Rządzący miastem przedsiębiorca wyznacza 5 tysięcy dolarów za głowę tytułowego ranczera. Zadania dostarczenia go martwego podejmuje się pewien gadatliwy rewolwerowiec, zaś Taggart zmuszony jest zamienić swoje ranczo na pustynne równiny, gdzie obok ścigających go złoczyńców może się natknąć na walecznych Apaczów.
Bardzo długo można opisywać fabułę tego filmu i trudno się zdecydować, w którym momencie skończyć, bo pojawiających się w filmie westernowych motywów jest tak wiele, że można by nimi obdzielić wiele filmów. Dużą zaletą filmu Springsteena jest spora ilość akcji, rozgrywającej się w wielu malowniczych plenerach Dzikiego Zachodu. Fabuła jest ciekawa, postacie zróżnicowane, a Indianie wyjątkowo nieustępliwi, broniący swojego terytorium za wszelką cenę. Tytułowy bohater ceni swoje życie, nie szuka kłopotów i jedyne czego potrzebuje to koń, by nie zabłądzić na pustyni i broń, by móc się obronić przed atakami ze strony Indian. Główny czarny charakter oprócz tych dwóch rzeczy potrzebuje do szczęścia pieniędzy lub złota. Aby je zdobyć gotów jest zabijać. Jest w filmie także jego kobieca wersja - zuchwała Meksykanka gotowa pozbyć się męża dla złotego kruszcu.
Tu nie ma miejsca na subtelności ani na poprawność polityczną. Meksykanie i Indianie są tu złem wcielonym i należy się ich wystrzegać. Elsa Cardenas, która w Olbrzymie zagrała Latynoskę budzącą współczucie z powodu dyskryminacji, tym razem przekonująco zagrała złą i chciwą kobietę, nie zasługującą na szacunek. Niestety, jest to chyba jedyna dobrze odegrana postać, bo aktorstwo to zdecydowanie najsłabszy element filmu. Nie przeszkadza jednak zbytnio w oglądaniu, a wszelkie nietrafione decyzje obsadowe wynikające z ograniczonego budżetu rekompensuje tu sprawna realizacja, dużo westernowej akcji oraz ciekawa fabuła, w której zmieściło się mnóstwo westernowych motywów, miejsc akcji i zaludniających Dziki Zachód zróżnicowanych charakterów. Czegóż chcieć więcej od klasycznego westernu? Film zyskuje także dzięki atrakcyjnym, zapadającym w pamięć tekstom, takim jak np: „On ciągle podąża na południe, jak gęsi jesienią” albo „Wsiadaj na konia i jedź stąd jak najdalej. I nic już nie gadaj, bo im więcej gadasz, tym dłużej jesteś w mieście”. Albo „Ten Taggart sprawia wrażenie człowieka, który chce dożyć brzydkiej starości z reumatyzmem i brakiem zębów”. Ja dostałem znacznie więcej niż oczekiwałem po tym filmie. Taggart to bardzo solidna produkcja rozrywkowa.
teoretycznie, westerny nie służą zaspokajaniu wybujałych oczekiwań ;-). Taggarta nie widziałem, ale po recenzji wnosząc, zdaje się być bardzo typowym obrazem. Swoją drogą, ciekawy zbieg okoliczności: w tym samym roku (64) powstał Za garść dolarów (czyli, wspomniany we wstępie spaghetti western) i zaczynała się dobra ręka Serio Leone.
OdpowiedzUsuńRok 1964 to właśnie taki rok przełomowy, później westerny już nie były takie jak dawniej, a "Taggart" to idealne podsumowanie klasycznego okresu w historii westernu, bo sporo tu motywów, za które fani westernu kochają ten gatunek.
OdpowiedzUsuń