Pages

Premiera

Opening Night (1977 / 144 minuty)
scenariusz i reżyseria: John Cassavetes

Po udanym spektaklu słynna aktorka teatralna Myrtle Gordon daje autografy swoim wielbicielom. Wśród nich jest 17-letnia dziewczyna przesadnie demonstrująca swoje uwielbienie dla aktorki. Wkrótce dziewczyna wpada pod samochód, co kończy się dla niej tragicznie. Ta sytuacja diametralnie zmienia doświadczoną aktorkę teatralną, przyczynia się do jej kryzysu psychicznego. Zbliżająca się premiera kolejnej sztuki z jej udziałem stanie pod znakiem zapytania, bo aktorka popada w dziwny stan emocjonalny graniczący z obsesją, załamaniem nerwowym i zwątpieniem co do granej przez siebie postaci. Pojawiająca się w umyśle pani Gordon 17-letnia entuzjastka symbolizuje to, co dręczy główną bohaterkę - samotność i tęsknotę za utraconą młodością. Myrtle nie ma bliskiej osoby, która by ją wspierała, a jedyne co jej pozostało to utrzymać kontakt z publicznością, która wydaje się najlepiej ją rozumieć.

Podobnie jak w przypadku Kobiety pod presją trudno ten film jednoznacznie ocenić jako dobry lub zły. I zamiast pisać tradycyjną recenzję chwalącą lub krytykującą reżysera, warto zastanowić się nad głębszą treścią filmu. Akcja Premiery rozgrywa się w świecie teatru, a sposób przedstawienia tego świata i pracy aktorów prowokuje do rozważań na temat aktorstwa i budowania przez aktora kreacji (teatralnej lub filmowej). Czy aktor, który dostaje scenariusz od razu wie jak zagrać rolę? Czy wykonawca, który ma zagrać np. rzeźnika, potrzebuje rady kogoś, kto uprawia ten zawód? Czy uda mu się wiarygodnie zagrać tę postać bez niczyjej pomocy, korzystając jedynie ze wskazówek reżysera?

Myrtle Gordon, główna bohaterka Premiery, ma jednak inny problem. W sztuce jest mowa o wieku, bo to w dużej mierze spektakl o starości. Myrtle boi się, że postać podstarzałej kobiety może zakończyć jej karierę lub też zaszufladkować ją w rolach starych bab. Zaczyna więc kombinować, by zagrać tę rolę tak, aby wiek nie miał znaczenia. Nie podoba się to autorce dramatu, bo nawet jeśli dzięki pomysłom doświadczonej i zdolnej aktorki sztuka spodoba się widzom, to jej wymowa może ulec zmianie. Ciekawe, czy John Cassavetes, pisząc scenariusz filmu, brał pod uwagę taką możliwość, że jego żona, wybitna aktorka Gena Rowlands, może za pomocą improwizacji zmodyfikować graną przez siebie postać lub też swoją grą wzbogacić nieco przesłanie filmu? Różnica między filmem a spektaklem teatralnym jest taka, że reżyser filmowy niezadowolony z pracy aktora może wyciąć sceny z jego udziałem, w teatrze zaś nie ma takiej możliwości.


Cassavetes w swoim filmie przedstawia żmudny proces kreowania roli przez aktorkę, która ma już za sobą długi staż pracy i licznych wielbicieli, doceniających jej talent, charyzmę i umiejętność wcielania się w zróżnicowane postacie. Momentem kulminacyjnym pracy nad scenicznym dramatem ma być jej oficjalna premiera, podczas której reakcja widzów i recenzje krytyków podsumują efekt końcowy. Dla wielkiej damy teatru zmierzenie się z nową postacią okaże się niezwykle trudne, gdyż w szukaniu inspiracji napotyka na przeszkody w postaci nawiedzającej ją miłośniczki, która zginęła w wypadku. To powoduje, że traci nad sobą panowanie i zaczyna przerażać otaczające ją osoby, np. autorkę sztuki (w tej roli wystąpiła Joan Blondell, specjalizująca się w rolach drugoplanowych, które grała już od początku lat 30-tych).

Pojawiająca się w umyśle aktorki młoda fanka powoduje u niej jeszcze większą frustrację i obawę o własne życie, przede wszystkim zaś obawę przed starością. Bo jeśli ktoś nie umrze w młodym wieku, to będzie się musiał zmierzyć z upływającym bezlitośnie czasem. Ale problem starości jest problemem nierozwiązywalnym, trzeba go zaakceptować i żyć z tym dalej, zaś wszystkie żale i frustracje można ewentualnie przełożyć na rolę, którą się gra na scenie lub w filmie. Obecnie taką godnie starzejącą się aktorką jest Meryl Streep, która nie przejmując się swoim wiekiem przyjmuje kolejne proponowane role i nadal potrafi sprawić, że w każdej roli jest inna, ale równie przekonująca. Nie boi się także zaszufladkowania w roli podstarzałej i irytującej matrony, o czym świadczy rola starszawej i cierpiącej na demencję Margaret Thatcher w Żelaznej damie.

Aby nie nudzić się na tej prawie dwuipółgodzinnej psychodramie należy spróbować wejść w skórę widza teatralnego, bo tylko taki widz potrafi rozkoszować się wybornym aktorstwem i ciętymi dialogami, które to czynniki składają się na interesującą i refleksyjną rozmowę z widownią. Dzięki takiej rozmowie można poznać bliżej drugiego człowieka, jego problemy i rozterki emocjonalne. Gena Rowlands, Joan Blondell, Ben Gazzara i John Cassavetes wyglądają na aktorów maksymalnie zaangażowanych w swoje role, a jednocześnie bardzo naturalnych i prawdziwych. Za pomocą odpowiedniej ekspresji potrafią wyrazić konkretne emocje, by przekazać widzom, co kryje się za odtwarzanymi przez nich postaciami oraz za przedstawioną przez filmowców historią.


Poprzez  tematykę sztuki i zakładania masek (bo tym jest przede wszystkim aktorstwo) reżyser pokazuje kryzysowe sytuacje w kontaktach międzyludzkich, kłopoty ze zrozumieniem drugiej osoby, z zaakceptowaniem jej działań i metod pracy. Problemy aktorów wydają się błahe, ale rezygnacja z nadmiernego dramatyzmu i skupienie się na pracy ludzi teatru sprawiło, że film może być wnikliwą psychoterapią dla osób dotkniętych kryzysem, rozchwianych emocjonalnie, targających za sobą ciężki bagaż pełen przemyśleń, wewnętrznych rozterek i życiowych doświadczeń.

Filmowane w sposób surowy ujęcia oraz umiejętne łączenie zbliżeń z planami ogólnymi (z punktu widzenia teatralnego odbiorcy) prowadzi do tego, że udaje się reżyserowi utrzymać kontakt z publicznością i zamiast chłodnego patrzenia na postępowanie bohaterów widz próbuje zrozumieć ich działania, wejść w ich psychikę. Dotyczy to nie tylko głównej bohaterki, ale też np. dramatopisarki, która poprzez swoją sztukę chciała coś przekazać, lecz to przesłanie może do widzów nie dotrzeć z powodu ambitnej i nieprzewidywalnej gwiazdy. Zarówno dla aktorki jak i pisarki sztuka teatralna jest lekarstwem, dzięki któremu można pokonać kryzys związany ze starością.

Cassavetes należał do filmowców, którzy, nie schlebiając gustom publiczności, kręcili filmy niezgodnie z obowiązującymi w Hollywood zasadami, a przez to trafiające tylko do nielicznych odbiorców, którzy byli w stanie docenić specyficzny styl reżysera. Filmy Cassavetesa mają w sobie coś co przyciąga i prowokuje do tego, by poświęcić swój cenny czas i napisać parę słów na ich temat. Zarówno Kobieta pod presją jak również Premiera to według mnie kino wartościowe, zrealizowane oraz zagrane z pasją i zaangażowaniem, wiele mówiące o ludzkiej naturze, życiowych problemach i dylematach. W Premierze dochodzą jeszcze komplikacje związane z budowaniem aktorskiej kreacji, bo to w dużej mierze osobiste kino, w którym Cassavetes i Rowlands rozważają na oczach widzów dylematy związane ze swoim zawodem.

4 komentarze:

  1. Piekny jest Cassavetes, od dluzszego czasu czaje sie na zestaw wczesnych filmow na DVD. Jakby co sluze "Too Late Blues" (1962)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam sporo zaległości jeśli chodzi o Cassavetesa, na razie widziałem tylko dwa jego filmy (te, o których piszę w recenzji). Wypatruję jego filmów na TVP Kultura, wkrótce mają pokazywać "Cienie", jego debiut, może więc uda mi się obejrzeć zarówno ten jak i inne jego wczesne filmy. Ostatnio w tym programie można było obejrzeć "Zabójstwo chińskiego bukmachera", ale niestety bardzo późno, więc sobie darowałem. Prawdę mówiąc, nie przepadam za eksperymentalnym, ambitnym kinem autorskim (tj. Fellini, Antonioni, Kubrick z paroma wyjątkami), ale w filmach Cassavetesa jest coś, co mnie przyciąga, a przynajmniej w tych dwóch, które widziałem coś było (może to Gena Rowlands :D).

    OdpowiedzUsuń
  3. to był mój pierwszy film Cassavetesa, odkryłam wtedy zupełnie inne kino. Wspaniałe! A Gena - co za aktorka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Twoim, ostatnim akapitem. Bardzo cenię tę niezależność twórczą Cassavetesa, choć nie wszystko mi się podoba, nie wszystko rozumiem, ale nie zraża mnie to do niego. Wole takie kino niż komercyjną papkę jego syna.

    OdpowiedzUsuń