Pages

Jeremiah Johnson - 10 powodów, dla których warto obejrzeć ten film

Jeremiah Johnson (1972 / 108 minut)
reżyseria: Sydney Pollack
scenariusz: John Milius, Edward Anhalt na podst. powieści Vardisa Fishera Mountain Man i opowiadania Raymonda W. Thorpa i Roberta Bunkera Crow Killer

Niniejszy tekst został również opublikowany na stronie film.org.pl  
- w ramach cyklu Najlepsze filmy lat 70.

Jeden z najwspanialszych filmów lat 70. Jeremiah Johnson Sydneya Pollacka to pierwszy western jaki pokazano na festiwalu w Cannes. I choć nie zdobył Złotej Palmy należy do wybitnych osiągnięć w dziejach kinematografii. Ten western ekologiczny, jak zwykli nazywać go niektórzy krytycy to film, który nie ma słabych stron. Scenariusz, sposób realizacji i montowania poszczególnych ujęć, dobór aktorów oraz wiele innych czynników złożyło się na obraz nasycony pięknem i poezją. Już od pierwszych kadrów film Pollacka zachwyca genialnymi w swej prostocie zabiegami - widać, że twórcy nie poszli na łatwiznę, bo nawet klisze gatunkowe zostały wzbogacone natchnionym liryzmem, intrygującą dramaturgią i błyskotliwym humorem. Zresztą istnieje co najmniej 10 powodów, dla których warto obejrzeć ten film.


1. Malownicza sceneria

Zdjęcia do filmu powstawały w puszczy w stanie Utah i film ten jest przede wszystkim pochwałą amerykańskich gór i leśnych ostępów. Jeden z bohaterów mówi pod koniec: „Coś czuję, że Andy to tylko same pagórki, Alpy są zaś dobre dla dzieciaków”, co ma oznaczać, że tylko amerykańskie góry są dla prawdziwych facetów. Niebezpieczne, nieokiełznane, dostarczające wielu przygód i wrażeń, wzmacniające hart ducha - tylko tu człowiek czuje, że naprawdę żyje. I tylko tu pragnie umrzeć. Duke Callaghan filmuje scenerię w taki sposób, by odkryć jej piękno, ale także by ukazać góry i lasy jako tajemnicze, niezgłębione tereny, które mają w sobie jakąś magię, przyciągającą potencjalnych odkrywców i osadników. Gdy na początku filmu w zasypanych śniegiem plenerach główny bohater znajduje zamarzniętego człowieka nie ma złudzeń, że życie tutaj, z dala od cywilizacji będzie trudne, ale w zamian otrzyma wolność i niezależność. Zresztą czy życie wśród cywilizowanych ludzi naprawdę jest łatwiejsze? Z pewnością nie było łatwiejsze w Ameryce w XIX wieku, gdy toczyła się wojna amerykańsko-meksykańska, a po niej wojna secesyjna.

2. Bohater i jego związek z naturą

Jeremiah Johnson to postać autentyczna, prawdziwy mountain man z krwi i kości, o którym krążyły legendy. W interpretacji Roberta Redforda jest to bohater trochę nieporadny, ale szybko poznający i uczący się życia w głuszy, gdzie można natknąć się na niedźwiedzia albo Indian. Nie jest całkowicie sam, poznaje podobnych do niego wyrzutków, którzy również próbują się zasymilować z naturą. Nie jest to świat, którym rządzi pieniądz - aby zdobyć pożywienie trzeba użyć sprytu oraz wykazać się cierpliwością. Wymagają tego zajęcia typu rybołóstwo i myślistwo - dobre wyuczenie tych zawodów, tropienie i osaczanie zwierzyny, wytrwałość w dążeniu do osiągnięcia celu pozwalają przetrwać w tym świecie i nie zwariować.

Zanim Indianie trafili do rezerwatów również byli poniekąd ludźmi gór, ukrywającymi się przed białymi osadnikami, lecz nie unikający walki i broniący swojego terytorium do ostatniej kropli krwi. Gdy biali docierają na ich teren, Indianie wkraczają na wojenną ścieżkę, a wtedy to nawet bezbronne kobiety i dzieci nie są bezpieczne. Jeremiah Johnson wcześniej czy później musiał spotkać Indian na swojej drodze. I przekonał się, że nawet na takim odludziu istnieją różne plemiona indiańskie. Jedni chętnie handlują z białymi, oferując w zamian coś czego próżno szukać w miastach. Ale są też Indianie wrogo nastawieni do przybyszów, gotowi walczyć i zabijać bez cackania się, bez pokojowych rozmów i negocjacji. Człowiek kruchy i pozbawiony wyobraźni nie ma szans, by przeżyć - bo jeśli nie zabiją go Indianie to zrobi to przyroda.


3. Dialogi i humor

Scenarzyści postawili tu na minimalizm - nie ma scen, w których aktorzy gadaliby bez sensu przez długi czas. Jeśli ktoś ma coś powiedzieć to mówi to, co mu leży na sercu, co jest dla niego istotne. Nie ma tu ścian, które mają uszy - jest echo, ale nie zdradza ono tajemnic ukrytych w górskich ostępach. Można się więc zwierzać ze swoich pragnień bez obaw, że słowa dotrą do miasta. Nie brakuje tu humoru - z dialogów można się na przykład dowiedzieć, że jeleń nie wie, ile koń ma nóg. Albo że łysina to najlepszy sposób na uniknięcie oskalpowania przez Indian spragnionych zwycięstw i cennych skalpów. John Milius i Edward Anhalt doskonale scharakteryzowali bohaterów opowieści poprzez błyskotliwe dialogi, w których wyraża się miłość do gór i stosunek do ludzi. Przy tym dialogi czasem zaskakują elokwencją i poezją, np. gdy jeden z bohaterów opowiada w pozbawiony sentymentalizmu sposób o amerykańskich górach jako o prawdziwym cudzie natury.

4. Spokój i melancholia 

Akcja w tym filmie toczy się spokojnym rytmem, bohater znajduje się z dala od zgiełku, więc może się wyciszyć, przewartościować swoje życie i pomyśleć, co robić dalej. Ten spokój powoduje, że i widz ma czas na zastanowienie, nie przytłoczony nawałem akcji i dramatycznych momentów. Śniegi, wzgórza i lasy są doskonałym towarzyszem podróży, pomagają przetrwać, wskazują ślady, które dla bystrego tropiciela są cenną wskazówką. Wszechobecna cisza pozwala w porę dostrzec niebezpieczeństwa i daje czas na podjęcie odpowiednich działań. W drugiej połowie filmu obecny jest melancholijny klimat, bo obok pięknych widoczków człowiek jest świadkiem przemocy i okrucieństwa, chwile szczęścia muszą zostać przeciwstawione przygnębieniu, desperacji i tragedii. Bo człowiek docenia życie i spokój tylko wówczas gdy doświadcza również najcięższych trudów tego świata, niesprawiedliwości i agresji. W filmie Pollacka doskonale został ukazany ten kontrast między jasną i ciemną stroną życia.


5. Akcja i przygoda

Życie trapera jest pełne komplikacji, dramatów i niełatwych wyborów, ale z pewnością nie jest to życie nudne. I film z Redfordem także nudny nie jest. Żywot bohatera obfituje w podróże, polowania i pojedynki - wszystko ma swój konkretny cel, nikt nie zabija dla zabawy, nikt nie poluje dla sportu, ale po to, by przeżyć. Na swojej drodze bohater poznaje zróżnicowanych bohaterów, walczy o swoje miejsce, udowadnia swoją wartość, siłę i odwagę. Dochodzi do wielu nieprzewidzianych sytuacji, które stopniowo ukazują świat i ludzi, jacy zaludniają górskie przełęcze i puszcze. Jeremiah znajduje zamarzniętego człowieka, zabiera jego broń, poluje na jelenie, oprawia skórę niedźwiedzia, kradnie konie Indianom z plemienia Czarnych Stóp, sprzedaje je Saliszom, żeni się z córką wodza, buduje dom i choć na chwilę ma swoje gniazdko, w którym może spędzić resztę życia. Ale konflikt z plemieniem Kruków kieruje go na inną drogę. Mimo spokoju i melancholii w tym filmie dzieje się sporo, a wszystkie wydarzenia są doskonale umotywowane. Przemoc ma swoje uzasadnienie, działania bohatera wynikają z sytuacji, w jakiej się znalazł - nie ma tu ujęć, które nic nie wnoszą do historii i charakterystyki postaci.

6. Brak zbędnych scen

Nie ma tu przypadków, każdy coś wnosi do tej historii. Nawet trup, Jack Hatchett, który pośmiertnie kontaktuje się z Johnsonem, by przekazać mu swój karabin. Dobra strzelba przyda się w tym regionie, używana zgodnie ze zdrowym rozsądkiem jest w stanie zawojować Dziki Zachód i wzbudzić respekt wśród wojowniczych plemion indiańskich. Spotkanie starego trapera zwanego Niedźwiedzim Pazurem też nie jest bez znaczenia, to on pomaga Johnsonowi zahartować się w tych dzikich górach. A inny spotkany po drodze oryginał, łysy Del Gue, tylko pozornie sprawia wrażenie człowieka, który języka używa do paplania. W rzeczywistości jest doświadczonym traperem, który zna język Indian i wie jak uniknąć kłopotów. Niedźwiedzi Pazur i Del Gue podążają jednak własną ścieżką, więc wcześniej czy później zostawią głównego bohatera, by wzbogacony nowymi doświadczeniami spróbował sam przeżyć. Traperzy to samotnicy, którzy czują się w swoim żywiole dopiero wówczas, gdy otoczeni są wyłącznie przez wiatr i wszechobecną ciszę oraz górskie i leśne schronienia. Spotkanie z szaloną kobietą, przygarnięcie jej syna i relacje Johnsona ze squaw także mają duży wpływ na ewolucję tytułowej postaci. A fragment, w którym Jeremiah zostaje przewodnikiem żołnierzy okazuje się ważnym punktem kulminacyjnym filmu.


7. Brak schematyzmu

Western to jeden z najstarszych gatunków filmowych - już niemal od początku istnienia kinematografii powstawały filmy obrazujące Dziki Zachód i jego bohaterów. W latach 70. ten gatunek miał już najlepsze lata za sobą, małymi krokami zbliżał się zmierzch i trudno było zaangażować widzów w ten świat znany z licznych filmów. Jeremiah Johnson klasyfikowany jest jako western ponieważ korzysta ze schematów tego gatunku, lecz mimo to reżyser i scenarzyści znaleźli sposób by opowiedzieć tę historię bez oglądania się na innych twórców. Nie korzystają z retrospekcji, by ukazać przeszłość bohatera, gdyż taki chwyt narracyjny wykorzystano w o rok wcześniejszym Człowieku w dziczy, nie przeciwstawiają natury z cywilizacją ani Indian z amerykańską armią, jak to było w Małym wielkim człowieku, nie skupiają się na wątku miłosnym jak w Balladzie o Cable'u Hogue'u. Twórcy filmu na czele z Sydneyem Pollackiem rezygnują z ukazania tej historii za pomocą zużytych wielokrotnie klisz. Jeśli bohaterowie polują na niedźwiedzia lub jelenia to inaczej niż widz to sobie wyobraża, jeśli pojawi się motyw zemsty to zostanie rozwiązany w zaskakujący sposób, jeśli żołnierze przejdą przez przeklęty indiański cmentarz to nie oni będą najbardziej żałować tego czynu. Rozwój wydarzeń można przewidzieć tylko wówczas, gdy już raz ten film się oglądało.

8. Dramaturgia

Pierwsza część filmu to asymilacja bohatera z otoczeniem, po której następuje chwilowa stagnacja. Następnie mamy punkt kulminacyjny, który wyznacza dalszą drogę bohatera. Tak oto skonstruowany scenariusz nabiera barw dzięki dodaniu kilku dramatycznych momentów, dobrych dialogów i przepięknych scen rozegranych w malowniczych górskich plenerach. Film wciąga i dostarcza emocji ze względu na wyjątkowo charyzmatyczną osobowość tytułowego bohatera i jego przygody nasycone realizmem i urokiem. Poprzez opowieść o Johnsonie twórcy filmu zdają się mówić, że świat jest piękny, ale i brutalny. Film trzyma w napięciu, bo stawia bohatera w trudnych sytuacjach, w jakich zwykły człowiek miałby duży problem z przystosowaniem się. Jednak Jeremiasz to silna osobowość, której nie złamią wielkie, zdradliwe i mroźne jak cholera przestrzenie. Niewiele wiemy na temat jego przeszłości, ale skoro trafił do dzikiej puszczy to zapewne marzył o wolności i niezależności. Sympatyzujemy z nim, bo raczej nic nie wskazuje na to, aby był przestępcą uciekającym przed prawem. Aby wzmocnić jeszcze bardziej dramaturgię reżyser wraz z operatorem filmują scenerię w sposób zapierający dech w piersiach. Aż chciałoby się tam pojechać, by zobaczyć te cuda natury na własne oczy.


9. Realizm poetycki

Ramy opowieści stanowi piosenka - ballada, którą wykonuje Tim McIntire, co jeszcze bardziej podkreśla, że przedstawiony tu bohater to raczej legenda niż autentyczna postać. Twórcy filmu wyraźnie mitologizują Johnsona, pod koniec nawet stawiają mu pomnik (dosłownie). Połączenie realizmu z poezją wyraźne jest także w kilku dialogach lub też w monologu jednego z bohaterów, który tak oto opisuje tereny, które odkrył: „Oto najpiękniejsza z Bożych rzeźb! Ryzykantów nie zamyka się tu w więzieniach, a szaleńców - w przytułkach. Nie istnieje żaden kościół z wyjątkiem tego tutaj. I nie ma kapłanów - z wyjątkiem ptaków. Jestem człowiekiem gór i będę żył, póki nie dosięgnie mnie strzała lub kula. A wtedy pozostawię swe kości na tej wielkiej wspaniałej ziemi.” To właśnie ta wspaniała ziemia budzi w tych traperach natchnienie, każąc im wypowiadać oracje i pochwały. Ten film to w dużej mierze ballada niż typowy dramat lub western.

10. Muzyka

John Rubinstein i Tim McIntire to przede wszystkim aktorzy, okazjonalnie zajmujący się pisaniem muzyki i piosenek. Do filmu Pollacka stworzyli przepiękną partyturę, która świetnie wybrzmiewa w filmie, towarzysząc Johnsonowi w trudnej wędrówce lub też w chwilach wytchnienia i ciężkiej pracy. Autorzy soundtracku nie uderzają w patetyczne tony, bo i film pozbawiony jest nachalnego patosu i sentymentalizmu. Jeremiasz Johnson nie może usłyszeć muzyki w kniei, do której trafił, ale słyszalne dla widzów kompozycje spoza kadru wydają się należeć do świata przedstawionego w filmie. Muzyka została nie tylko napisana z pazurem i artyzmem, ale i w sposób bardzo przemyślany włączona do filmu jako ilustracja konkretnych sekwencji.

Podsumowanie

Jeremiah Johnson Sydneya Pollacka to kino doskonałe pod względem artystycznym i wizualnym. Wyraziste zdjęcia krajobrazów, nastrojowa muzyka oraz pełne autentyzmu i lirycznej głębi losy trapera składają się na fascynujące widowisko łączące egzystencjalny dramat z ekologicznym westernem i ekscytującą przygodą. Sydney Pollack sprawdził się w nowym dla niego gatunku, a Robert Redford zagrał jedną z najlepszych ról w karierze. Film, który genialnie łączy w sobie spokój z dramatyzmem i melancholię z humorem, piękne widoczki z dobrymi dialogami i muzyką. Reżyser poprowadził akcję nieśpiesznym rytmem, a montażysta wyciął zbędne sceny zostawiając tylko to co konieczne dla zbudowania porządnej relacji tytułowego bohatera z naturą. I tak powstał znakomity film, pozbawiony słabych momentów, zachwycający nie tylko wielbicieli westernu, ale wszystkich tych, którzy cenią dobre kino osadzone w trudno dostępnych regionach świata. Nie może być innej oceny dla tego filmu jak tylko 10/10.

5 komentarzy:

  1. To nie recenzja, a inauguracja procesu beatyfikacyjnego :D
    A tak bez żartu, film faktycznie zajebisty, co by nie mówic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z obejrzanych ostatnio :

    ,,T jak Twardziel'' ( The Tall T ) reż. Bud Boetticher 1957

    Tłumaczenie tytułu własne.
    Były kowboj, teraz rychtujący własne ranczo, Pat Brennan ( Randolph Scott, ofkors ) udaje się na zaprzyjażnioną farmę po byka rozpłodowego. Przyjmuje zakład,że otrzyma za darmo tego, którego sam zdoła ujezdzic, stawiając do ,,puli'' swojego konia...
    ...wracając potem z buta z siodłem na plecach (ale utrzymał się całe 20 sekund , liczyłem,w PBR byłby milionerem ), łapie dyliżans. Pasażerowie, to świeżo poślubiona para, miglanc w garniaku ( John Hubbard ) i kobieta o przywiędłej urodzie ( Maureen O'Sullivan ).
    Najbliższą stacją dyliżansów prowadzi znajomy Brennana z synkiem, lecz zamiast nich z budynku wychodzi dwóch obcych, uzbrojonych typów.
    Za chwile pojawia się trzeci... i robi sie gorąco : Henry Silva w całej okazałości. Niedbale rozsiada się na kożle ( nie odmawiając sobie wcześniej zastrzelic wożnicy ) i gapi się na Scotta z jednym wielkim,,sprowokuj mnie'' w oczach. Twarz Scotta tężeje, targany strasznym przeczuciem, cedzi przez zęby:
    Scott : - Gdzie właściciel ?
    Silva : - W studni.
    Scott: - A jego dziecko?
    Silva: - Też...
    Silva ma ksywę Chink, ale to nie on jest szefem, a Frank Usher (Richard Boone). Nikt z pasażerów nie ma kasy i Frank nie bardzo wie, co z nimi w takim układzie zrobic. W sukurs przychodzi mu zesrany ze strachu żonkoś, sprzedając na ucho cynk, ze jego młoda zona , to córka własciciela kopalni miedzi i mogą za nią wziąc solidny okup. Bandyci zabierają trójkę zakładników do szopy na zadupiu i próbują ustalic warunki przejęcia okupu.
    Historia, jak to u Boettichera, uderza prostotą. Karty rozdane są na początku, każdy ma wiadomą rolę do odegrania. Mąż, który okazał się tchorzem, pozostanie nim do końca, kobieta zdaje się byc całkowicie bezwolną , bierną ofiarą, Brennana w pierwszych scenach filmu poznajemy go, jako nader pogodnego , pełnego entuzjazmu osobnika ; po tym, co usłyszał od Chinka zachodzi w nim błyskawiczna przemiana - odtąd jest nieprzenikniony, lakoniczny i podejrzanie chłodny. Można się tylko domyslic, co dzieje się z nim w środku. Udaje mu się wzbudzic sympatię Franka, który pod maską bezwzględności ujawnia jakąś nieokreślona nostalgię, może za byciem innym człowiekiem, kiedy się wie, że już na to za póżno ? To też wychodzi od niego tak mimochodem i bardziej między wierszami. Cała relacja między nimi, to kawał znakomitego aktorstwa Scotta i Boone'a, prawdziwy pojedynek na minimalizm środków dla rąbka odkrywanych emocji. Silva (29 lat ) już teraz, w drugoplanowej roli prezentuje tę skumulowaną energię, która uczyni go legendą. Jego Chink, bardzo lubi zabijac, ale nie wyrywa się z tym, nie jest w gorącej wodzie kąpany, za to widac w nim prawdziwie kocie wyczekiwanie okazji. Jest zdemoralizowany, i dobrze mu z tym, nie ma nerwowych odruchów świra, ani kija w dupie posągowego pseudo-cool-kabotyna. W rozmowach z Brennanem, jest grzeczny na progu bezczelności, przy czym w jego geście, spojrzeniu i intonacji czuc wyzywającą pogardę.
    Brennan też wyczekuje okazji, lecz pozostając przy karcianych sformułowaniach, z tym co ma w kartach, zadany jest tylko na założenie blefu. Co też czyni.
    Reguły gatunku są znane,do konfrontacji dojśc musi,a w B klasowym westernie AD 1957 roku jej wynik nie jest zaskoczeniem.
    Mamy też nieobce Boetticherowi dwa idiotyzmy fabularna w finale, z czego na jeden można ewentualnie machnąc ręką.
    Film jest krótki, powolny, przewidywalny, lecz dzięki swoistemu klimatowi i rasowemu aktorstwu - angażujący. Temat i Richard Boone mogą słusznie kojarzyc się z póżniejszym ,,Hombre'', a surowa aura i asceza formalna wskazują, skąd do swych lunatycznych westernów czerpał natchnienie Monte Hellman.
    Raczej dla fanów westernów, niż dla mas



    OdpowiedzUsuń
  3. Filmy Boettichera są krótkie, ale konkretne, mnie się podobają, choć widzę w nich wady. "Tall T" jeszcze nie widziałem, ale chętnie obejrzę, Scott do takich ról pasował idealnie, Boone również (czytając Twój tekst faktycznie nasunęło mi się skojarzenie z "Hombre"). Atrakcją filmów Boettichera obok klimatu może być właśnie udział "twarzowców", bo przecież w jego filmach pojedyncze występy zaliczyli: Lee Marvin, Lee Van Cleef, James Coburn, L.Q. Jones oraz właśnie Boone i Silva.
    Natomiast Maureen O'Sullivan była najpiękniejszą aktorką lat 30. i chętnie zobaczyłbym jak bardzo jej uroda przywiędła :)

    PS. Ja tymczasem zabieram się za oglądanie "Buntu" Kobayashiego :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo nieatrakcyjnie wygląda, gdyby ją goryl porwał, to Tarzan by palcem nie kiwnął.
    Scott tu jest dużo lepszy, niż w innych Boetticherach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Próbowałem wcześniej znaleźć tę notkę o Jeremiah, gdy wpisałeś się u mnie na blogu, ale coś nie mogłem. Teraz ją dopiero odgrzebałem. Bardzo dobra notka. Świetny pomysł aby wymienić 10 powodów, dla których warto obejrzeć film. I rzeczywiście to film, który ogląda się bardzo przyjemnie mimo, iż jest bardzo długi. Królują zdjęcia i rewelacyjnie napisane postacie. Ja osobiście dałbym mu 8,5-9/10, bo jako Western z lat 70'tych jest zrobiony z pomysłem i piekielnie solidnym warsztatem, ale nie jest tak genialny i błyskotliwy, jak np. wymieniony przez Ciebie "Mały Wielki Człowiek" (choć to dwa różne filmy).

    OdpowiedzUsuń