Pages

Śmiertelne manewry

Southern Comfort (1981 / 106 minut)
reżyseria: Walter Hill
scenariusz: Michael Kane, Walter Hill, David Giler

Na południu Stanów Zjednoczonych, nad Zatoką Meksykańską, znajduje się Luizjana, obszar kolonizowany niegdyś przez Francuzów, potem sprzedany Amerykanom. Pełno tu bagien i lasów, które tworzą labirynt i dlatego nie jest to dobre miejsce dla turystów. Niewskazane jest podróżowanie po tych terenach bez zaufanego przewodnika i bez kompasu. Walter Hill pokazał południowców jako nieprzyjaznych tubylców, którzy o swój spokój walczą tak jakby walczyli o życie. Gdy widzą, że ich równowagę zakłócają obcy przybysze to stają się bezwzględnymi kłusownikami, dla których człowiek jest równie dobrym celem co zwierzę. Walka z bezimiennym wrogiem w bagnach i błocie nasuwa skojarzenia z wojną w Wietnamie, która dla wielu Amerykanów była koszmarnym wspomnieniem.

Bohaterami swojego filmu uczynił Hill rezerwistów z amerykańskiej Gwardii Narodowej. Pochodzący z różnych klas społecznych gwardziści uczestniczą co roku w manewrach wojskowych. Ćwiczenia odbywają się na niezamieszkałym terenie z użyciem ślepej amunicji. Nikt nie spodziewa się niebezpieczeństw, a jednak strefa okazuje się zaludniona przez garstkę żądnych krwi tubylców. Kradzież indiańskich czółen staje się początkiem drogi przez mękę. Gwardziści, jeden po drugim, wykruszają się, wypadają z szeregu. W starciu z nieznanym wrogiem dysponującym ostrą amunicją okazują się bezradni. Mogą jedynie strzelać ślepakami, by wystraszyć przeciwnika, ale nie potrafią działać rozsądnie, gdyż są zupełnie nieprzygotowani na taką sytuację. Są jak psy, które aby wystraszyć intruza mogą tylko głośno szczekać, bo nie potrafią skutecznie zaatakować.

Walter Hill to utalentowany scenarzysta, pisał dla Sama Peckinpaha (Ucieczka gangstera) i Johna Hustona (Człowiek Mackintosha), zajmował się także produkcją, współfinansując różne gatunkowo utwory (seria sci-fi Obcy, antologia grozy Opowieści z krypty). Jako reżyser nie był innowatorem, ale udowodnił biegłość warsztatową w wielu filmach rozrywkowych. Jego największym komercyjnym triumfem jest brawurowa komedia sensacyjna 48 godzin (1982), która wywarła duży wpływ na rozwój kina akcji lat 80. Ten film przysłonił inne dokonania reżysera, wśród których znajduje się zrealizowany rok wcześniej survivalowy thriller Śmiertelne manewry. Prawie w ogóle nie ma tu kobiet, a jeśli jakaś się pojawi to niewiele ma do powiedzenia. Rządzą mężczyźni i to im los funduje ekscytującą przygodę, która może albo zakończyć ich żywot albo nauczyć sztuki przetrwania.


Każdy dobry scenarzysta oprócz wymyślenia ciekawej fabuły i zwrotów akcji powinien też umieć wykreować interesujących bohaterów. Hill to potrafi, chociaż w Śmiertelnych manewrach rysunek postaci jest dość konwencjonalny. Aby widzowie polubili dwóch pierwszoplanowych bohaterów tercet scenarzystów Kane/Hill/Giler uczynił z ich towarzyszy totalnych kretynów, którzy nie potrafią działać zespołowo. Dzięki temu można przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się akcja. Obsadę zasilają szeregi niezbyt popularnych aktorów. Szerzej znany był tylko Keith Carradine, który zaliczył kilka udanych występów u Roberta Altmana (zdobył nawet Oscara, ale nie jako aktor, tylko twórca piosenki do filmu Nashville). Razem z nim w pierwszym szeregu maszeruje Powers Boothe, późniejszy specjalista od ról czarnych charakterów. U Waltera Hilla jest jednak pozytywną postacią - bystrym, przezornym i opanowanym Teksańczykiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu z niewłaściwymi ludźmi.

Śmiertelne manewry to film, który nieprędko wypadnie z pamięci, bo jest prosty i łatwy w odbiorze. Ale oprócz przyjemnej rozrywki stanowi interesujący przegląd charakterów postawionych przed trudnym wyzwaniem. Gdy żołnierz idzie na wojnę spodziewa się, że będą do niego strzelać by zabić, ale tutaj rezerwiści stają oko w oko z czymś niespodziewanym i zawiłym. Wychodzi na jaw nieprzygotowanie żołnierzy i nieumiejętność zachowania zimnej krwi. Zagubieni, uwięzieni w pułapce bohaterowie nie widzą jakichkolwiek szans na powrót do normalności. Aby zwiększyć szanse na przeżycie trzeba uwolnić instynkt przetrwania, tkwiący podobno w każdym człowieku. Znakomicie ukazano napięcia między postaciami oraz oczekiwanie, które jest gorsze od śmierci. Za fasadą sensacyjnego dramatu dokonano interesującej analizy psychologicznej. Poprzez analogie do Wietnamu reżyser opowiedział o stawianiu czoła przemocy, o tym że nawet żołnierz nie jest całkowicie gotowy do walki. W wykreowaniu atmosfery pomogły monochromatyczne zdjęcia w surowej scenerii Luizjany, skromna oprawa scenograficzna, przekonujące aktorstwo i relaksująca, bluesowo-folkowa muzyka Ry Coodera.

6 komentarzy:

  1. To jest właśnie film, który zawsze mylił mi się z "Deliverance". "Southern Comfort" widziałem raz, z 15 lat temu i pamiętam bardzo dużo. Ten klimat zaszczucia, te gęste bagna. Można go trochę porównać do slashera. Tutaj przecież też agresor wykańcza bohaterów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie, to ciężko nazwac całe to tałatajstwo ,,żołnierzami''. Chłopaki potraktowały te manewry nie jak taktyczne cwiczenia,a jako dobrą zabawę - napic piwska, skurzyc jointa , jaja se porobic - ot, miła ,łikendowa odskocznia od codzienności. A od autochtonów ( Cajunów ) raczej ciężko oczekiwac przyjaznego nastawienia, jak zaczęli do nich nakurwiac z M szesnastek ( skąd tamci mieli wiedziec, że to ślepaki - strzelają do ciebie, to się bronisz ) I jak łeb dowódcy rozleciał się na kawałki , kolesie zaczęli sobie zdawac sprawę, że wpierdolili się w to bagno, jak krewetki w gumbo :D
    Poza jedną durną sceną ( bagnet na broń i heja z buta na niewidzialnego wroga ) -film dla mnie po prostu doskonały, drugi po ,, Deliverance'' w tej kategorii ( O'fuck, jeszcze nie widziałem kanadyjskiego ,, Rituals'' 77' , to się musi zmienic jak najszybciej ! )
    Cały kilkunastominutowy finał, to arcydzieło nie tylko narastającego zagrożenia, ale i jeden z najwspanialszych przykładów diegetycznego wykorzystania muzyki . Tam non stop leci wykurwiste zydeco , grane na imprezie przez oryginalną, rootsową kapelę Cajunów , Balfa Brothers , co robi taki klimat, że ciary od stóp do głów.
    Ry Cooder też genialnie zasuwał swamp bluesy , piękny slide ! Absolutnie jego najlepszy soundtrack , nawet ,, Paris,Texas'' siada.
    Fajnie zagrał też Fred Ward.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałem kilka dni temu, zachęcony entuzjastycznymi opiniami Simply'ego. Ale rozczarowałem się mocno, tak że ostatni kwadrans właściwie pominąłem. Z "Southern" było jak w przypadku hamburgerów - reklama nie była odzwierciedleniem rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hamburgerów ?? Chyba gumbo a la swamp z krewetkami w mundurkach . Kuchnia Cajunów nie wszystkim pasi .

    OdpowiedzUsuń
  5. Też się chyba skuszę, bo brzmi to całkiem obiecująco.

    OdpowiedzUsuń