Pages

Harry Palmer. Agent niepokorny

Filmy o brytyjskich służbach specjalnych (MI5 i MI6) stanowiły niejako oręż w ideologicznej walce między Wschodem i Zachodem. Dlatego takich filmów z zasady nie wyświetlano za „żelazną kurtyną”. A w latach 80. można je było oglądać na pirackich kasetach wideo. W okresie PRL-u tylko dwa filmy o Bondzie trafiły do polskich kin i były to filmy pozbawione antykomunistycznych podtekstów: w 1988 pokazano Żyj i pozwól umrzeć z 1973, a kilka miesięcy później - Moonrakera sprzed dziesięciu lat. Utwory Iana Fleminga też ukazały się w Polsce dopiero u schyłku PRL-u. Bohater serialu 07 zgłoś się nie mógł być polskim Bondem, mimo że tytuł produkcji sugerował podobieństwo. W innych krajach próbowano zaś zdyskontować sukces bondowskiego cyklu. I tak na przykład włoski superagent nosił kryptonim 077, francuski X 13, zaś amerykańską odpowiedzią na tego typu kino były przygody Matta Helma (Dean Martin) i Dereka Flinta (James Coburn).

W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości też działali dwaj wyjątkowo skuteczni i charyzmatyczni bohaterowie. Drugim, po agencie 007, superagentem brytyjskim był Harry Palmer, sztywny dżentelmen o przeciętnym wyglądzie i nudnych przyzwyczajeniach. Mimo iż obu szpiegów wiele różniło to walczyli o te same wartości i ideały. Filmy o Palmerze nie miały być konkurencją dla Bonda, raczej alternatywą, gdyż jedną i drugą serię firmował swoim nazwiskiem Harry Saltzman. W 1974 roku podjął on zaskakującą i niezrozumiałą decyzję - odsprzedał swoje prawa do filmów o agencie 007. Saltzman realizował nie tylko filmy szpiegowskie, ale był też współtwórcą nurtu brytyjskich młodych gniewnych (jako producent Miłości i gniewu oraz Z soboty na niedzielę). Produkował też Falstaffa Orsona Wellesa i Bitwę o Anglię Guya Hamiltona.

Scenarzyści trylogii o Palmerze czerpali pomysły z powieści Lena Deightona, lecz w książkach centralny bohater był osobą bez imienia i nazwiska. Producent zdecydował, że może nazywać się Harry Palmer, gdyż sugeruje to osobę nudną, przeciętną, antypatyczną. Kim właściwie jest ten Anglik? Współpracownicy i przełożeni mówią, że jest niepokorny i bezczelny. Lekceważący stosunek do zwierzchników pojawił się u niego z powodu niechęci do wykonywanej pracy. Nie zgłosił się do niej na ochotnika, brakuje mu entuzjazmu, który został zastąpiony przez pogardę i cynizm. Lubi gotować, czytać gazety lub książki, a także słuchać muzyki klasycznej, w szczególności Mozarta. Whisky pije okazjonalnie, preferując herbatę lub kawę. Nie ryzykuje bez potrzeby i nie dokonuje podbojów miłosnych. Mówi z cockneyowskim akcentem i nosi okulary, które podkreślają, że jest typem inteligenta, a nie mięśniaka i kobieciarza. Nie potrzebuje licencji na zabijanie, bo i tak nie potrafiłby zabić człowieka z zimną krwią.

Teczka Ipcress
The Ipcress File (1965 / 109 minut)
reżyseria: Sidney J. Furie
scenariusz: Bill Canaway & James Doran

W tajemniczych okolicznościach znika wybitny naukowiec. Brytyjski wywiad wysyła swoich agentów, by szukali jakiegoś tropu, który zaprowadzi ich do wyjaśnienia tej zagadkowej sprawy. Najbliższy rozwiązania jest Harry Palmer, były żołnierz wplątany niegdyś w kradzież pieniędzy. Dano mu wybór: odsiadka albo służba dla MI5. Jako szpieg narażony jest na liczne nieprzyjemności, stara się jednak trzymać nerwy na wodzy i zachowywać jasność umysłu. Z tym ostatnim może być problem, bo jego przeciwnicy zajmują się praniem mózgów. Dla porwanego naukowca mózg jest głównym narzędziem pracy, takie eksperymenty sprawiają więc, że staje się bezużyteczny. Temat prania mózgów wykorzystano wcześniej w słynnym, antykomunistycznym thrillerze Przeżyliśmy wojnę (Manchurian Candidate, 1962). Zarówno u Johna Frankenheimera jak i Sidneya J. Furiego ten motyw można odczytać jako metaforę reżimu, który narzuca obywatelom tok myślenia, wskazuje kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Teczka Ipcress to nie jest film akcji, nie dostarcza takich emocji jak filmy o Bondzie, jednak jest dziełem wartościowym i niebanalnym. Z nutą szyderstwa opowiada o człowieku, który nie wie komu zaufać - jest tylko bezwolnym narzędziem w rękach osób, które chcą go zniewolić i wykorzystać. Oprócz dobrej kreacji Michaela Caine'a atutem filmu jest muzyka Johna Barry'ego - tego samego, który zilustrował muzycznie wiele filmów o agencie 007. Kanadyjski reżyser Sidney J. Furie nie ma zbyt wielu spektakularnych sukcesów w swoim filmowym dorobku, ale Teczka Ipcress zaliczana jest do jego najważniejszych osiągnięć. Dla entuzjastów westernów dobrą propozycją jest także jego następny film, Appaloosa (1966) z Marlonem Brando.

Pogrzeb w Berlinie
Funeral in Berlin (1966 / 102 minuty)
reżyseria: Guy Hamilton
scenariusz: Evan Jones 

Druga odsłona przygód Palmera zaczyna się efektownie - od brawurowej ucieczki przez mur berliński. Tę „betonową kurtynę” zbudowano w 1961 roku, by zatrzymać falę ucieczek za granicę. Mimo to wielu ludzi wciąż próbowało przedostać się na drugą stronę i wielu osobom ta sztuka się nie udała. Przeszkodą był nie tylko sam mur, ale też drut kolczasty, miny i uzbrojeni strażnicy. Palmer zostaje wysłany do Berlina, by pomóc w ucieczce rosyjskiemu pułkownikowi, który zaoferował Anglikom współpracę. Plan przewiduje zorganizowanie pogrzebu, gdyż opuścić legalnie tę krainę można tylko w trumnie. Guy Hamilton był już reżyserem o ustalonej renomie, zrealizowany przez niego Goldfinger (1964), trzeci segment bondowskiej kolekcji, cieszył się wielkim powodzeniem. Jego wcześniejsze dzieła nie są jednak gorsze (Colditz Story, Uczeń diabła). Pogrzeb w Berlinie to zaś numer 1 jeśli chodzi o kolekcję Harry'ego Palmera. Akcji jest wciąż mało, ale intryga bardziej zajmująca, osadzona w ciekawszych realiach (przenosimy się z Londynu do Berlina). Film nie pozbawiony zaskakujących wolt i wzbogacony większą, w stosunku do pierwowzoru, dawką uszczypliwych i dowcipnych uwag („Dostajemy pełno Rosjan. Szkoda, że nie jest pan Chińczykiem”, „Lubię gry, w których można oszukiwać”). Zapadający w pamięć jest Oscar Homolka w roli komunistycznego szpiega, dobrze zaprezentowała się debiutująca Niemka Eva Renzi w roli Samanty Steel. Świetna jest muzyka, mimo że Johna Barry'ego zastąpił Niemiec Konrad Elfers, o którym pewnie mało kto słyszał. Ciekawostką jest fakt, że operację „pogrzeb w Berlinie” wykonał również MacGyver (po obejrzeniu filmu Hamiltona warto więc obejrzeć prolog odcinka 12. pt. Deathlock).

Mózg za miliard dolarów
Billion Dollar Brain (1967 / 111 minut)
reżyseria: Ken Russell 
scenariusz: John McGrath

Pierwszy film kinowy Ken Russell nakręcił w 1964, a więc przystępując do pracy nad sequelem przygód Palmera był twórcą początkującym, próbującym zaistnieć w branży. Ale w kolejnej dekadzie był już jednym z najbardziej kontrowersyjnych brytyjskich filmowców. Mózg za miliard dolarów to podobna satyra polityczna jak Dr Strangelove (1964) Stanleya Kubricka. Amerykański generał pragnący zaatakować ZSRR przedstawiony jest jako kompletny idiota i oszołom, więc pojawiają się przypuszczenia, że film w istocie nie jest antykomunistyczną agitką, lecz satyrą na amerykańską manię wielkości. Zdjęcia realizowano głównie w Finlandii, co jakby dodało filmowi odpowiedniego chłodu pasującego do zimnowojennej farsy. Harry Saltzman zawsze dbał o porządną oprawę muzyczną swoich filmów i zatrudniając Richarda Rodneya Bennetta wiedział co robi. Kompozytor poradził sobie znakomicie, a temat przewodni najlepiej rozbrzmiewa w trakcie efektownej czołówki zaprojektowanej przez Maurice'a Bindera (tego samego, który tworzył czołówki do wielu filmów o Bondzie). W obsadzie są aktorzy o słowiańskim rodowodzie: Karl Malden, Oscar Homolka i Vladek Sheybal (ten ostatni znany z Kanału Wajdy). Główną rolę kobiecą zagrała Françoise Dorléac. To jej ostatnia rola - pięć miesięcy przed premierą zginęła w wypadku samochodowym. Niestety, scenariuszowo i realizacyjnie jest gorzej niż w poprzednich odsłonach. Ale jak tworzy się serię filmową to zawsze któraś część musi być lepsza, a któraś gorsza. Film Russella ogląda się z niewielkim bólem głowy i odrobiną irytacji - jest znośnie, lecz mogło być zdecydowanie lepiej. Finałowa akcja na pękającym lodowym pustkowiu jest dość widowiskowa jak na standardy serii i stanowi dobre zwieńczenie trylogii. Mimo licznych absurdów i bufonady film posiada klimat typowy dla szpiegowskiego thrillera.

Postscriptum: Po prawie 30 latach Michael Caine powrócił do postaci Harry'ego Palmera w dwóch telewizyjnych filmach: Czerwona zagłada (Bullet to Beijing, 1995) i Rosyjski łącznik (Midnight in Saint Petersburg, 1996). Powstały one już po śmierci producenta Harry'ego Saltzmana i nie wzbudziły wielkiego uznania.

9 komentarzy:

  1. My cocaine;) od paru filmów gra ciągle tę samą postać. Strasznie to jest wkurzające. Wszędzie jest tym cholernym Alfredem z Batmana co to pomoże, doradzi, a i mądrością jakąś sypnie. Nie oglądałam chyba żadnego filmu z okresu, kiedy My cocaine był młody i piękny. Czas nadrobić. Lubię filmy o agentach wszelkiej maści, a jeszcze jak mają wielkie okulary - kupionam:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnaś sobie obejrzeć seriale oparte na prozie Le Carre z Aleciem Guinnessem w roli Smileya.Nie dość, że nosi wielkie okulary, zakrywające pół twarzy, to tak grube, że aż paskudne. Bardzo nastrojowe i mimo braku wartkiej akcji angażujące produkcje.

      Usuń
    2. Z Le Caree miałam styczność tylko dwa razy. "Szpieg" (genialny) i "Wierny ogrodnik" (świetny). W domu leży kilka książek ale nie czytałam. Czas wrócić do dobrych, starych filmów. Coraz słabsze to dzisiejsze kino, na szczęście mam spore zaległości i mnóstwo starszych filmów przede mną.
      A Smileya wygooglałam. Rzeczywiście paskudne. Ale i tak git. ;)

      Usuń
    3. Dżema, pukniesz rolkę ?

      Usuń
    4. Ze współczesnych ról Caine'a cenię najbardziej jego występ w filmie "Harry Brown", bo przypominał mi jego najlepsze, dawne role filmowe. Ze starych filmów z Cainem lubię przygodówkę "Człowiek, który chciał być królem", gdzie zagrał u boku Seana Connery'ego, oraz klasyk kina zemsty "Get Carter". Ale jeśli miałbym polecić coś kobiecie to chyba najlepsza będzie "Edukacja Rity", gdzie zagrał brodatego profesora literatury angielskiej.

      Usuń
    5. @madalena - jeśli "Szpieg" jest genialny, to co dopiero mówić o produkcji BBC "Tinker Tailor Soldier, Spy", bo filmowy Szpieg oparty jest na tej samej książce Le Carrego co serial.

      @Mariusz ja z współczesnych ról Caine lubię za rolę w "Spokojny Amerykanin" i trochę za "Flawless". Ze starszymi rolami Caine'a jest taki problem, że często brał co było, stąd jego role i filmy, w których grał są bardzo nierówne. Dobre projekty przeplatają się z totalnym chłamem, jak "Rój" na przykład.

      Usuń
    6. Tak, wiem. Dlatego wymieniłem te, które warto zaliczyć w pierwszej kolejności.
      "Spokojnego Amerykanina" jeszcze nie widziałem, więc do nadrobienia. Seriale z Guinnessem też jeszcze przede mną.

      Usuń
  2. W końcu! Trochę kazałeś czekać na ten tekst. Zgadzam się co do podziału. Najciekawsza, najlepsza jest dwójka, widać rękę Hamiltona. Natomiast "dzieło" Russella to już coś z pogranicza autoparodii, coś jak filmy z Moorem w cyklu o Bondzie. Chociaż porównanie do Dr Strangelove też zasadne. No i pamiętny Oscar Homolka, który brwi ukradł Breżniewowi, jako naczelny szwarccharakter i nemezis Palmera daje radę. Jedna z lepszych ról w tym cyklu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówię, że coś obejrzę, to zwykle dotrzymuję słowa ;) Te filmy obejrzałem już parę tygodni temu, ale tekst dość długo powstawał. Czuję, że się starzeję, bo tempo jest u mnie coraz wolniejsze :)
      W międzyczasie obejrzałem też dwa filmy Hamiltona, o których wspomniałem w tekście: "Colditz Story" i "Uczeń diabła". Mogę je polecić, są dosyć ciekawe, a w tym pierwszym jest nawet kilka scen w języku polskim.
      Dodam jeszcze, że wspomniany "Dr Strangelove" Kubricka nie przypadł mi do gustu. Film Russella lepiej mi się oglądało, mimo że nie jest pozbawiony wad i dłużyzn.

      Usuń