Pages

16/16, czyli 16 filmów w 2016 roku. Podsumowanie.


Miniony rok zapamiętam dobrze, bo - po pierwsze - wróciłem do intensywnego pisania recenzji i artykułów. A to za sprawą dołączenia do redakcji film.org.pl. Po drugie - za sprawą innego portalu (kinomisja.pl) relacjonowałem festiwal kina azjatyckiego, co było dla mnie nowym, pozytywnym i inspirującym doświadczeniem. Te dwa powody wystarczą, by uznać poprzedni rok za udany. Nawet mimo tego, że najlepsze filmy jakie obejrzałem w ubiegłym roku to starocia. Nowości, na które trafiłem, nieczęsto mnie zachwycały, ale nie było też wielkich rozczarowań.

Reklamowane wszem i wobec oraz przyciągające tłumy widzów powroty do znanych postaci i niezapomnianych historii okazały się - tak jak przypuszczałem - średniej jakości produkcjami. Mowa o takich tytułach jak: Ben Hur, Siedmiu wspaniałych, Creed czy Jason Bourne. W przeciwieństwie do komercyjnych serwisów (takich jak wspomniane film.org.pl) nie ma tu sztywnych reguł, więc mogę uwzględnić także te filmy, które nie trafiły do dystrybucji kinowej w naszym kraju. Zanim zacznę wyliczankę powiem jeszcze, że gdyby to była dwudziestka to na miejscach 17-20 znalazłyby się następujące tytuły: The Meddler, Nienawistna ósemka, Destrukcja i Wołyń.

16. Zwycięzca (reż. Stephen Hopkins)

Amerykański lekkoatleta Jesse Owens to urodzony zwycięzca, ale nie Stephen Hopkins, więc jego film nie może wylądować w czołówce. Nie ma jednak wątpliwości, że ten bio-pic udał się temu twórcy, który nie ma zwykle szczęścia do dobrych scenariuszy. Race to biografia słynnego biegacza, który na olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku zdobył cztery złote medale (w tym jeden w skoku w dal i jeden w sztafecie). Był on także bohaterem filmu Leni Riefenstahl, która kręciła w czasie olimpiady swoje dzieło życia - produkcję dokumentalną, cechującą się wysokim nakładem kosztów (ponad czterdzieści kamer). Film Hopkinsa, podobnie jak ten nakręcony przez Niemkę, jest pochwałą sportowej rywalizacji i czystej gry (fair play). Momentami zbyt pretensjonalny i uproszczony, ale elegancko zrealizowany, błyskotliwy i zapadający w pamięć dzięki wielu kapitalnym fragmentom i dobrym aktorom. W rolach głównych Stephan James i Jason Sudeikis (jako trener), na drugim planie Jeremy Irons, William Hurt i Carice van Houten w roli Leni Riefenstahl. No i klimat lat trzydziestych XX wieku, który uwielbiam (w niniejszym zestawieniu znajdują się trzy filmy rozgrywające się w tej dekadzie).

15. Bone Tomahawk (reż. S. Craig Zahler)

To był dobry rok dla westernów. Zaczęło się już w styczniu, kiedy to polskie premiery miały: Nienawistna ósemka i Zjawa. Potem na ekranach pojawiły się: Bone Tomahawk, Goldstone i Aż do piekła. Żaden z nich nie jest westernem gatunkowo czystym, gdyż kostiumy i estetyka charakterystyczne dla Dzikiego Zachodu zostały w nich doprawione przeróżnymi składnikami. Na przykład Bone Tomahawk rzuca westernowych bohaterów w sam środek horroru o kanibalach. Jest więc ostro i niekonwencjonalnie, choć w fabule mieszają się motywy z Poszukiwaczy (1956) i Rio Bravo (1959). Niewiele jest filmów, które każą zastanowić się, jak to jest być zjedzonym. Przerażające i niezwykłe tym bardziej, że korzysta się tu z elementów najbardziej „szlachetnego” gatunku amerykańskiego. Kanibale obdzierają ten gatunek z elegancji i uroku, tak jak obdzierają człowieka ze skóry. Kurt Russell to aktor stworzony do tego, by grać w westernach - to Wyatt Earp naszych czasów - więc i tutaj wpasował się idealnie. Towarzyszy mu Richard Jenkins przypominający Stumpy'ego z Rio Bravo.

14. Nie oddychaj (reż. Fede Alvarez)

Urugwajski filmowiec Fede Alvarez to zręczny chirurg, który ładnie pozszywał w jedną całość wiele elementów. Powstał trzymający w napięciu thriller, dzięki któremu wielokrotnie można podskoczyć w fotelu. Trójka młodych ludzi zamierza obrabować weterana wojennego, mieszkającego z psem - okrutną bestią. Zadanie wydaje się łatwe, bo mężczyzna jest niewidomy, a psa można łatwo przechytrzyć. Jednak szybko okazuje się, że ten dom jest jak więzienie - łatwiej do niego wejść niż się z niego wydostać. Odgrywany przez Stephena Langa niewidomy weteran okazuje się wychowankiem tej samej szkoły, co grana przez Rutgera Hauera postać ze Ślepej furii. Film zawiera niezliczoną ilość zwrotów akcji, ale czasem razi brak prawdopodobieństwa niektórych wydarzeń. Główny bohater momentami przypomina komiksową postać superherosa Daredevila. Aczkolwiek temu thrillerowi należy się miejsce wśród najlepszych - za akcję, suspens, kameralną atmosferę, brak jednoznacznie pozytywnych bohaterów i znaki ostrzegawcze dla niemyślących nastolatków.

13. Uciszone (reż. Hae-young Lee)

Południowokoreański film grozy zrealizowany zgodnie z regułami  horrorów pensjonarskich, nawiązujący do najlepszych tradycji reprezentowanych przez hiszpańską Rezydencję (1969) i włoską Suspirię (1977). Podobnie jak w tym pierwszym placówka dla dziewcząt symbolizuje rządy totalitarne. Akcja rozgrywa się w latach trzydziestych XX wieku, kiedy to Korea (zarówno Północna jak i Południowa) była okupowana i kontrolowana przez Japończyków. To film nastrojowy, pełen tajemnic, nieprzewidywalny i formalnie wyrafinowany. Cichy i skromny jak jego tytuł, ale podskórnie szalony i nieobliczalny. Produkcja niedoceniana, bo korzystająca z szablonów, które dziś wydają się zbyt banalne i pospolite. Miłośnicy azjatyckich straszaków z pewnością znają lepsze pozycje w tym gatunku. Ja jednak szczerze polubiłem ten film - jest błyskotliwy i nakręcony z dużym wyczuciem konwencji. Poszczególne sekrety ujawniają się bez pośpiechu, ale swoim ciężarem są w stanie przygnieść i zmusić do rozważań na temat ludzkiej natury. Różne czynniki, w tym np. oprawa audiowizualna, składają się na zwartą opowieść o piekle na ziemi. Niepozorne kino, które w każdej chwili może eksplodować dużym ładunkiem emocji.

12. Lament (reż. Hong-jin Na)

Film znacznie bardziej niejednoznaczny i skomplikowany od Uciszonych, z którymi prezentowany był podczas zeszłorocznego przeglądu kina azjatyckiego w Warszawie. Oba południowokoreańskie horrory wykorzystują silnie zakorzenioną w kraju nienawiść do Japończyków. Lament to inteligentny dreszczowiec, bo jego autorzy nie traktują widza jak zwykłego obserwatora. Dają publiczności wyzwanie - przeprowadzenie śledztwa, rozwiązanie zagadek, wyjaśnienie nieścisłości, zdemaskowanie zła. Ogląda się z ogromnym niepokojem, wyczekując niecierpliwie jakiegoś punktu zwrotnego, który pobudziłby mózg do jeszcze większego wysiłku. Film o tym, jak skutecznie zło się kamufluje - żyje obok nas, zatruwa nasze otoczenie. Nawet używając szarych komórek możemy wyjść z tego labiryntu sponiewierani. Szarpiący nerwy horror - dzięki licznym niedomówieniom - żyje w pamięci jeszcze długo po seansie, służąc jako materiał do analizowania i przemyśleń. Dwuipółgodzinna uczta dla koneserów.

11. The VVitch: A New-England Folktale (reż. Robert Eggers)

Jest pewna grupa filmów określanych mianem folk-horrorów. Ich najlepszy okres trwał krótko - na przełomie lat 60. i 70. Najciekawsze przykłady: Witchfinder General (1968), Znak diabła (1970), Krew na szponach szatana (1971) i Kult (1973). Podejmują one temat religijności, ignorancji i hipokryzji, dodając pytania na temat istnienia Boga i Diabła. Film Roberta Eggersa genialnie nawiązuje do tego zapomnianego nurtu. Autor przenosi widza do Nowej Anglii w XVII wieku, każąc obserwować losy głęboko religijnej rodziny, która zostaje wygnana gdzieś w mroczne i rzadko odwiedzane tereny. Dochodzi tu do niewytłumaczalnych zjawisk, które fascynują szarego człowieka. Może to tylko koszmary senne, bo trudno zrozumieć ich znaczenie. Atmosfera, którą tu wykreowano kusi, intryguje, uderza z niezwykłym impetem. Z ekranu wyłazi delikatna ironia, jakby ktoś chciał powiedzieć: „Jeszcze niczego nie wiecie!”.

10. Neon Demon (reż. Nicolas Winding Refn)

Po obejrzeniu tego obrazu (w tym przypadku to idealny zamiennik słowa „film”) przychodzi na myśl cytat z Charlesa Bukowskiego: „Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że jesteś brzydki, bo gdy ludzie cię lubią, to przynajmniej wiesz, że z innego powodu”. Dla mnie, czyli widza, który nie jest miłośnikiem twórczości NWR (doceniam Drive, ale Valhallę i Only God Forgives uważam za przeciętniaki), najnowszy film tego twórcy okazał się miłą niespodzianką. Prowokacyjny i wysublimowany jest to film, w którym poddawana próbie jest cierpliwość widza. Aby w pełni go docenić nie należy się rozpraszać, tylko chłonąć tę zmysłową aurę - te dźwięki i barwy, które składają się na nieszablonowy spektakl. Film nie oferuje logicznej i prostej fabuły, ale stawia w centrum uwagi temat dążenia do doskonałości. Kobiety są tu jednocześnie piękne i odpychające, bo ich piękno wydaje się sztuczne, wystawione na pokaz. Refn dodaje do swojego dzieła kilka ohydnych scen, które jeszcze dobitniej podkreślają, że mimo wszechobecnego kultu młodości i piękna nasz świat jest zdeformowany i nieatrakcyjny.

9. Hunt for the Wilderpeople (reż. Taika Waititi)

Totalnie rozbroił mnie ten film. Plakat i fabuła sugerują raczej szablonową komedię familijną, jakich wiele w ogólnodostępnej telewizji, szczególnie w okresie świątecznym. Ale ta nowozelandzka komedia przygodowa to wyśmienita i niegłupia rozrywka, która przetrwa dłużej niż jeden sezon. Doświadczony Sam Neill i otyły dzieciak przeżywają zabawną przygodę w buszu, a publiczność nie da rady tego oglądać inaczej niż z wielkim uśmiechem na twarzy. Opowieść o dwóch wyrzutkach, którzy uciekają przed cywilizacją w dzikie rejony, będące idealnym schronieniem dla osoby zahartowanej. Jest tu kilka dramatycznych sekwencji, ale autor kreśli więcej jaskrawych barw, odcieniami szarości malując dalszy plan. Nad całością unosi się duch sprzyjający dobrej zabawie, sympatyzujący z ludźmi ceniącymi wolność, współdziałanie i poczucie humoru.

8. Cloverfield Lane 10 (reż. Dan Trachtenberg)

Nietypowy blockbuster, bo dający większe pole do popisu aktorom, a nie technikom. Firmowany marką Cloverfield, więc kto widział film o takim tytule (lub kojarzy polski tytuł Projekt: Monster) ten spodziewa się nietypowego kina science-fiction. Projekt Matta Reevesa intrygował paradokumentalną formą realizacji. Dzieło Dana Trachtenberga ma zupełnie inne atuty. Właściwie to w ogóle nie przypomina poprzednika. Łączy je nazwisko producenta J.J. Abramsa. Pseudo-sequel jest przede wszystkim zaskakująco kameralny - przez długi czas rozgrywa się w zamkniętym bunkrze. Pomiędzy dwojgiem młodych ludzi i zachowującym się dziwnie właścicielem bunkra toczy się pełna napięcia gra nerwów. Facet sprawia wrażenie psychola i John Goodman zagrał tę rolę w taki sposób, by widz podejrzewał go o najgorsze. Elementy science-fiction nie osłabiają klimatu. Przeciwnie - to dzięki nim pojawia się niepewność, a poziom napięcia sięga szczytu. Muszę jeszcze wyróżnić Mary Elizabeth Winstead. Przyznam, że nie doceniałem tej aktorki, mimo iż obsadził ją nawet Tarantino (Grindhouse: Death Proof). Cloverfield Lane to pierwszy film, dzięki któremu doceniłem nie tylko jej urodę, ale i umiejętność odgrywania konkretnych emocji.

7. 183 metry strachu (reż. Jaume Collet-Serra)

Ten film doskonale przywołuje emocje, jakie towarzyszyły widowni 40 lat temu podczas emisji Szczęk (1975) Stevena Spielberga. I choć nie wywoła on pewnie strachu przed głęboką wodą (bo ona jest przerażająca sama w sobie) to mocnych wrażeń nie zabraknie. Największą wartością tego survivalowego thrillera nie są zdjęcia i efekty specjalne (choć są niewątpliwie udane), ale główna bohaterka. I to nie z powodu bikini, lecz twarzy, na której malują się prawdziwe emocje. Blake Lively już od początku wzbudza sympatię, potem zaś ujawnia się niezwykle silny charakter odgrywanej przez nią postaci. Kobieta walczy z własnym strachem, a jej silna wola przeżycia nie pozwala się poddać. Mocne wrażenia gwarantowane - to survivalowy thriller w najlepszym wydaniu, bez ustanku trzymający w napięciu i zaskakujący coraz bardziej się komplikującą sytuacją. Produkcję realizowano na jednej z australijskich wysepek, ale z oczywistych powodów sceny akcji musiały być nakręcone w studiu (dobrze się tu sprawdził kompleks zbiorników wodnych w australijskim Village Roadshow Studios).

6. Przełęcz ocalonych (reż. Mel Gibson)

Mel Gibson rzadko staje za kamerą jako reżyser, ale każdy jego film to wielkie wydarzenie. Przełęcz ocalonych to jego powrót do reżyserii po 10 latach. Powrót bardzo udany, udowadniający że nie utracił jeszcze dawnego błysku, który czynił jego filmy wyjątkowymi. Trailer sugerował kino, które może zdobyć nagrodę w kategorii „największe stężenie patosu na milimetr taśmy filmowej”, ale na szczęście nie jest tak pretensjonalnie jak mogłoby być. Film z gatunku „ta historia naprawdę się wydarzyła, bez kitu”. W czołowej roli Andrew Garfield, ale na drugim planie też dużo się dzieje (dobre występy zaliczyli Hugo Weaving i Vince Vaughn). Wybierając Desmonda Dossa na bohatera swojego projektu Gibson pokazał zupełnie inne spojrzenie na wojnę niż wielu przed nim. Okazuje się bowiem, że do armii zgłaszali się ochotnicy, którzy ... odmawiali służby wojskowej. Należał do nich Desmond Doss. Chciał dołączyć do kolegów na polu bitwy, ale jako medyk, więc odmawiał noszenia broni. Podobno w rzeczywistości wziął do ręki karabin, by ... usztywnić rękę rannego żołnierza. To bardzo uczciwa biografia, wiarygodna psychologicznie i pokazująca wojnę bez upiększeń - z całym tym brudem, potem i łzami. Momentami naiwna, tak jak naiwny jest jej bohater. I zostawiająca widza z przekonaniem, że Bóg istnieje, jeśli nie w raju to na pewno w ludziach.

5. Jadotville (reż. Richie Smyth)

„Słońce w Afryce jest jak piec hutniczy - albo cię stopi, albo zahartuje” - już wstęp dobitnie sugeruje, z jakim kinem mamy do czynienia. Na początku lat 60. bogata w miedź i złoto prowincja Katanga odłączyła się od nowo powstałej Republiki Konga. Trwała wtedy zimna wojna i wielkie mocarstwa pragnęły umocnić swoją potęgę kosztem bogatych w złoża afrykańskich państewek. W tym celu ONZ wysłała do Afryki Środkowej ... „strażników pokoju”. Batalion irlandzkich żołnierzy po dotarciu na miejsce stanął przeciwko lepiej uzbrojonym francuskim i belgijskim najemnikom. Bardzo udane kino wojenne przybliżające mało znany epizod z historii, o którym ONZ chciało zapomnieć. Biorący udział w misji żołnierze dopiero niedawno doczekali się uznania. Irlandzki dramat Jadotville powstał w oparciu o książkę Declana Powera, zaś zdjęcia realizowano w RPA. Dystrybutorem jest firma Netflix, a istotne role zagrali w nim Jamie Dornan i Mark Strong. Jednakże największym atutem jest scenariusz z ciekawie przedstawioną sytuacją i wiarygodnymi bohaterami.

4. Aż do piekła (reż. David Mackenzie)

Chciałoby się powiedzieć, że takie filmy powstają raz na dziesięć lat. Bo niemal dziesięć lat po filmie To nie jest kraj dla starych ludzi powróciły w wielkim stylu te same duchy z amerykańsko-meksykańskiego pogranicza. Scenarzysta Sicario, Taylor Sheridan, połączył siły z utalentowanym szkockim reżyserem Davidem Mackenziem, a efektem ich pracy jest jeden z najbardziej fatalistycznych filmów roku. Utrzymany w tonie smutnego rozważania bandycki quasi-western, w którym śmiech grzęźnie w gardle, gdyż umysł dochodzi do takiego wniosku jak w tytule. „Come Hell or High Water” – nieważne czy będzie pożar czy powódź, bo wszystko jest już przesądzone i człowiek, choćby się starał, nie zmieni przeznaczenia. W obsadzie Jeff Bridges, Ben Foster i Chris Pine - wszyscy trzej bardzo przekonujący w westernowej estetyce. Za ścieżkę dźwiękową odpowiadali Nick Cave i Warren Ellis, a ich czas jest cenny, dlatego przyłączają się tylko do projektów arcyciekawych i frapujących.

3. Ostatni mistrz (reż. Haofeng Xu)

Wspaniały hołd dla kina sztuk walki - gatunku liczącego niespełna 90 lat, który od czasu Spalenia Klasztoru Czerwonego Lotosu (1928) zyskuje coraz większą popularność. Najpierw wśród Azjatów, a od kilku dekad podbijając także inne kontynenty. Akcja filmu Ostatni mistrz rozgrywa się w latach trzydziestych XX wieku, gdy zagrożone inwazją japońską Chiny duży nacisk przykładały do nauki sztuk walki, w szczególności posługiwania się różnego typu bronią. Mamy tu imponujący pokaz siły i zręczności chińskich filmowców i fighterów. Kung fu, a szczególnie jedna z jej odmian zwana wing chun, jest tutaj nie tylko formą samoobrony, ale i pewną filozofią, stylem życia, dziedzictwem przekazywanym z pokolenia na pokolenia. Wspaniała strona wizualna - wyczuwa się nostalgię za tym okresem, który minął bezpowrotnie. Scenariusz nie mnoży atrakcji mechanicznie i bez pomysłu. Fabuła znajduje idealne odzwierciedlenie w oprawie wizualnej. Każdy kadr został drobiazgowo rozplanowany i na ekranie wygląda olśniewająco. Reżyser (i zarazem adaptator własnej powieści) potraktował swoich bohaterów z szacunkiem, podkreślając ich wiarygodność za pomocą różnych środków - konwersacji, dramatycznych i pełnych napięcia scen, delikatnej ironii. I jak to zwykle bywa w tym gatunku - mocnym atutem są znakomite sceny pojedynków, nakręcone w starym, klasycznym stylu.

2. Zjawa (reż. Alejandro G. Iñárritu)

Pochód tego dzieła po kinowych ekranach rozpoczął się na przełomie 2015 i 2016 roku, czyli w czasie „gorączki oscarowej”. Minął już rok, film zgarnął trzy Oscary, trzy Złote Globy, cztery BAFTy i wiele innych nagród. Polscy widzowie chyba już zapomnieli o tym filmie, bo rzadko pojawia się w polskich podsumowaniach roku, a przecież w naszym kraju film jest oglądany od stycznia 2016. Zjawa to adaptacja książki Michaela Punke Revenant: A Novel of Revenge, wydanej w 2002 roku, ale podobieństwa do znakomitego Człowieka w dziczy (1971) Richarda C. Sarafiana nie są przypadkowe, gdyż zarówno film z Richardem Harrisem jak i powieść Punke inspirowane są autentyczną historią amerykańskiego trapera Hugh Glassa. Film zrealizowany przez Meksykanina jest bliższy prawdzie, co nie oznacza, że jest bardziej wartościowy. Oba są kapitalne, świetnie zagrane i sfotografowane, pełne surowości i napięcia. Znakomicie ukazana walka o przetrwanie - mimo wielkiego cierpienia bohater nie zamierza się poddać. Wrażenia gwarantują aktorzy z pierwszej ligi: Leonardo DiCaprio i Tom Hardy, a także specjaliści od efektów i charakteryzacji, odpowiedzialni za kluczową scenę filmu - atak niedźwiedzia grizzly. Operator Emmanuel Lubezki zaliczył hat-tricka - trzeciego Oscara z rzędu - trzeci raz pokonując Rogera Deakinsa (w sumie 13 nominacji, żadnej statuetki). Nie do końca to sprawiedliwe, ale trzeba przyznać, że Lubezki podszedł do zadania z właściwym sobie profesjonalizmem. Aby uchwycić w kadrze bezwzględność natury kręcił sceny w naturalnym świetle, w kanadyjskiej zimowej scenerii i przy zachmurzonym niebie. Efektem jest film przytłaczający, ponury, przeraźliwie chłodny. Dwie i pół godziny naprawdę mocnego kina.

1. Goldstone (reż. Ivan Sen)

Sequel nakręconego w 2013 roku australijskiego kryminału Mystery Road, w którym detektyw Jay Swan (z pochodzenia Aborygen) prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny. W ubiegłym roku Ivan Sen (reżyser, scenarzysta) oraz Aaron Pedersen (odtwórca głównej roli) powrócili do tej postaci, tworząc kolejny znakomity film, zręcznie mieszając konwencje westernu, policyjnego kryminału i południowego gotyku. Takie filmy mają już swoją osobną nazwę - outback gothic. Koncentrują się na surowości i pięknie australijskiego krajobrazu, pokazując przy okazji bardzo pesymistyczną wizję współczesnego świata. Ivan Sen nie mknie do finału w błyskawicznym tempie, podąża bardzo wolno, by złapać oddech i pomyśleć. O problemach współczesnego świata, takich jak handel narkotykami (Mystery Road) i handel żywym towarem (Goldstone). W jego nowym filmie bohaterowie mówią nie tylko po angielsku, ale i po mandaryńsku (w jednej z ról pamiętna Nefrytowa Lisica z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka). W Australii do dziś pełno jest obszarów niezaludnionych, co sprzyja powstawaniu takich miasteczek na odludziu jak Goldstone, w których społeczność ustala własne reguły. Motto takiej wspólnoty brzmi: „uważaj gdzie stąpasz, by nie wpaść w kłopoty”. Na tych australijskich pustkowiach jest bardzo cienki grunt dla osoby z zewnątrz. Dla osoby, która żyje zgodnie z innymi zasadami.

36 komentarzy:

  1. O Goldstone nie słyszałem, a Mystery Road bardzo mi się podobał! Czas nadrobić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie do nadrobienia, tym bardziej jeśli Mystery Road przypadło do gustu.

      Usuń
  2. 9 widziałem, z pozostałych jeden mam na liście must see. Ogólnie jest dobrze, chociaż kolejność , to u mnie byłaby na pewno inna.
    Jak chodzi o westerny, to ,, Bone Tomahawk'' jest z 2015.Ale rok i bez niego był urodzajny , a te dwa contemporaries uważam za najlepsze. Z tym, że wyżej stawiam ,, Aż do piekła'': kolesie robią banki ,, na Charleya Varricka'' nie po to, żeby poprawić swą egzystencję , tylko żeby jeden z nich mógł ocalić tę resztkę dumy, którą daje obniżenie poziomu gówna (w którym tkwi) od dziurek w nosie do szyi. A drugi jest gotów oddać za to życie . I będzie najszczęśliwszy, gdy zafunduje sobie śmierć w stylu ,, High Sierra'' . W tej całej beznadziei udaje się jednak na moment ocalić ducha anarchistycznego , bardzo westernowego DIY : chłopaki wiedząc, że z bankiem wygrać się nie da ,spłacą kredyt kasą , którą zapierdolą z tegoż banku . Swoją drogą jest to postawa ostro w klasycznych westernach napiętnowana , a w tych późniejszych ( tak od ,, Warlocka'' i ,, The Last Sunset'' ) jak i tu - ukazywana z podkreśleniem nie tyle nikczemności, co tragizmu takich bohaterów. Cała rzeczywistość tego filmu,to jak Manhattan w ,, Ucieczce z Nowego Jorku'' - prawdziwy świat jest gdzie indziej, oddzielony barierą nie do przejścia. Finałowa konfrontacja antagonistów kończy się wymianą namiarów na siebie , bo ,, może kiedyś zrobimy ustawkę i w zależności od humoru, albo się napijemy, albo pozabijamy '' Dla mnie to nie żadni Coenowie, a czysty Peckinpah.

    Z kolei w ,, Goldstone'' udała się rzecz wyjątkowo trudna . Bez naiwności i uproszczeń , wiarygodnie wskrzeszono klasyczny western ( już sam tytuł, jako nazwa miasta bezprawia ! ) . No i interior ujęty jako nawet nie tło, ale wręcz żywy organizm , co typowe i zawsze niesamowite w kinie australijskim ( i takiego światła słonecznego chyba nigdzie nie ma ) . Trochę aborygeńskiego wtajemniczenia , bez rozwinięcia, ale z pełną powagą , a w scenach spływu klimat, jak z ,, Rouge'' . Ivan Sen chyba sam strzela na długie dystanse - bardzo zadbał tu i w ,, Mystery Road'' o realizm w tej kwestii ; chodzi mi o te krótkie interwały czasowe między strzałem ze sztucera a trafieniem . Bardzo rzadko w filmach zwracają na to uwagę.
    Ale żeby rok westernowo w pełni podsumować, czekam jeszcze na ,, Brimstone'' i ,, Kill or be Killed ''. Obydwa unurzane na maxa w odmętach brudnej eksploatacji . Ten drugi już mam i chyba jeszcze dziś odpalę. Z tego typu rzeczy mieliśmy w tym roku ,, Outlaws & Angels'' , ale za dużo potencjału tam zmarnowano.
    Ps. Coś Ci się z tymi jedynkami powaliło . ,, The Witch'' prawidłowo powinna mieć przed sobą jedną, a ,, Goldstone '' dwie:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może nawet Bone Tomahawk widziałem w 2015, ale do polskich kin trafił w kwietniu 2016, więc można podpiąć pod ten rok.
      Też zwróciłem uwagę na te interwały czasowe (to tak a propos filmu Sena).
      Z czasem też zauważam coraz więcej Peckinpaha w Hell or High Water, ale jednak postać Jeffa Bridgesa bardziej kojarzy mi się z Coenowskim bohaterem.
      Ps. To być może dlatego, że Witch widziałem już wiele miesięcy temu i trochę pozapominałem, z początku to nawet zapomniałem go uwzględnić w zestawieniu, ale Superchrupka swoim podsumowaniem przypomniała mi o tym tytule :D A Goldstone to widziałem niedawno i właśnie przez to wskrzeszenie klasycznego westernu tak bardzo mi się podobał.

      Usuń
    2. Z ciekawości zapytam: Jaką kolejność byś ustawił (ilość tytułów dowolna)?

      Usuń
    3. 1 The Witch
      2 Neon Demon
      3. Hell or High Water
      4. Elle
      5. Cosmos
      6. Ostatnia Rodzina
      7. The Shallows ( tu kolejność jw. )
      8 . Dog Eat Dog
      9. Autopsy of Jane Doe
      10. Goldstone ( ex aequo z ,, Don't Breathe - dawno się tak nie ubawiłem )

      Nie widziałem jeszcze Służącej, Lamentu i Brimstone, które mogą jeszcze sporo namieszać, mam nadzieję.

      Usuń
    4. Ja "Służącą" widziałem, ale tak mniej więcej po godzinie seansu (czyli w połowie) przestało mnie obchodzić, co się dzieje na ekranie. Zupełnie nie trafił do mnie ten film, ten styl, ta estetyka... Ale Tobie może się spodobać.
      "Elle" ma polską premierę 27 stycznia, więc za rok będę brał ją pod uwagę. Zaskoczył mnie "The Shallows" na Twojej liście (i to jeszcze ta sama pozycja), bo jak przeglądałem inne rankingi to nikt tego filmu nie wymieniał, myślałem więc, że tylko ja go naprawdę polubiłem :D

      Usuń
    5. The Shallows to jest przykład genialnej niemal precyzji w budowaniu historii ( czy bardziej opisaniu rozwoju sytuacji ). Tam nie popełniono ani jednego, nawet małego błędu - każdy detal ma swoje miejsce w szeregu , zero marnotrawstwa . Dramaturgia tego filmu powinna robić za wzór . Rewelacyjny pomysł z tym, że wszystko dzieje się 100 m. od brzegu , CGI rekin zajebiście wykonany i użyty, rola Blake , dobór i ogranie miejscówki ... nosz'kurwa o co byś nie zahaczył, to zachwyt. Jak mógłbym coś takiego zignorować ?! Tak zakurwistego survivalu nie było od lat . A co na to inni, to mnie serdecznie wali .
      PS. Masz gruby błąd w tekście , który puściłeś na Kinomisji. Te filmy od SyFy o CGI zmutowanych rekinach to nie jest żaden animal attack ( tak napisałeś ) , tylko gówniane monster movies . Żadnych animali tam nie ma.

      Usuń
    6. Nie uważam, że to błąd. Wiem, że są filmy o zmutowanych, rekinopodobnych stworach, ale rekin to animal...

      Usuń
    7. No fuckin' way .To nie są filmy o rekinach tylko o chujach mujach dzikich wężach . To różnica. Fantastyczny mutant to nie animal , nie ważne z jakich organizmów powstały, tak jak mutant sam w sobie nie jest gatunkiem . To samo z wyolbrzymionymi nienaturalnie zwierzętami ( King Kong ) - to wszystko podpada pod monster movies, creature features, jak tam zwał , a nie animal attack. Nawet jakby zrobili film o Tobie o rozmiarach King Konga, jak rozwalasz Lublin, to też nie będzie human attack, tylko monster movie :-P

      Usuń
    8. Ja zauważyłem, że te gatunki traktuje się synonimicznie, tylko Ty traktujesz to zbyt serio :) Nie uważam, aby nazywanie King Konga zwierzęciem było grubą przesadą. Może powiem Marcinowi, żeby to poprawił na sharksploitation, bo jednak monster movie jest zbyt ogólne, a mi chodziło tylko o rekiny.

      Usuń
    9. Tak zrób. King Kong by się pewnie nie obraził za nazwanie go zwierzęciem ( chociaż ciul go tam wie ) ,ale chodzi o to , że jest on stworem fantastycznym . Monster movies i animal attack to są dwa odrębne podgatunki i to nie ja tak ustaliłem.

      Usuń
    10. Retro-szesnastkę też wklejasz ?

      Usuń
    11. Hehe :-D Nie starczy mi już na to czasu. Zresztą starym filmom, które mi się szczególnie podobały, poświęciłem recenzje (albo wrzuciłem je do zestawień, jak francuskie kino gangsterskie). Właściwie tylko o jednym "szczególnym" filmie nie miałem okazji napisać i to ten wybrałem na Kinomisję (dowiesz się w środę).

      Usuń
  3. To kolejne zestawienie, gdzie pojawia się "Goldstone" o którym nie słyszałem. Vince Vaughn w "Przełęczy..." był zajebisty. Ten jego opierdalatorski ton z zacięciem na dowcipkowanie bardzo mi się podobało :) "I zostawiająca widza z przekonaniem, że Bóg istnieje, jeśli nie w raju to na pewno w ludziach." To ładnie napisałeś :) A jak ci się podobał finał w "Cloverfield lane 10"? Ja po tym obrocie o 180stopni stałem się bardzo łasy na taką odwagę scenarzystów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro mam napisać o finale Cloverfield Lane to muszę ostrzec przed SPOILEREM... Taki finał kupuję bez zastrzeżeń, ale najbardziej mi się w nim podobała decyzja bohaterki, która w tym momencie jest już zahartowana i zamiast uciekać do bezpiecznej strefy wybiera drogę wojowniczki.

      Usuń
    2. Dokładnie. Cały pobyt w schronie to było dla niej jak szkolenie. Gdy już przeszła takie coś, to co tam jacyś obcy :) A pytałem się z ciekawości, bo czytałem wiele opinii pogrążających tytuł właśnie za "niedorzeczny" (?!) finał.

      Usuń
    3. Jeśli nie planujesz zrobić własnego podsumowania to przyznaj się, jakie jest Twoje The Best of 2016.

      Usuń
    4. Dużo więcej obejrzałem świetnych starszych, niż zeszłorocznych. Ale skoro się już pytasz... :)

      Aż do piekła
      Eskorta
      Shin Gojira
      Zwierzęta nocy
      La La Land (jestem ciekawy Twojego zdania)
      Nowy początek
      Przełęcz ocalonych
      Wołyń
      Nie oddychaj
      Cloverfield lane 10

      Usuń
    5. La La Land to chyba musical. Nie przepadam za starymi musicalami, więc i z tym nowym mogłem mieć problem. Dlatego wolałem nie oglądać :)

      Usuń
    6. Moja lista jest pozbawiona numeracji. To po prostu najlepsze filmy zeszłego roku i tyle :P Zapomniałem o "Ostatniej rodzinie". Dodaję :) Co do musicali... no to pomyliłem się, bo myślałem, że lubisz i byłem ciekawy jak jako miłośnik starych musicali odniesiesz się do nowego :) :)

      Usuń
    7. Wiadomo, że w każdym gatunku można znaleźć coś fajnego, ale gdyby ktoś mnie zapytał o ulubione musicale to bez wahania podałbym tylko jeden tytuł - Deszczową piosenkę - a potem zapadłoby dłuuuugie milczenie :)

      Usuń
  4. Przeglądając te wszystkie best-of-listy zaczynam sobie myśleć, że z wiekiem robię się coraz większym zgredem, bo zwykle mam tylko jeden tytuł, którego wszędobylskość w rocznych zestawieniach mnie wkurwia, a w tym roku mógłbym wymienić parę :) Ale po kolei...

    Mi się podobały Ben-Hur, The Magnificent Seven i Creed.

    The Hateful Eight bym rzucił na punktowany top i to wysoko, bo wg mnie rządzi.

    Bone Tomahawk widziałem w 2015, ale raczej przychylam się do opinii, że to spoko film jest.

    Don't Breathe fajne.

    The Vvvvvitch nie jest może aż tak przehajpowane jak It Follows, ale przehajpowane jest.

    Nie rozumiem o czym gadają ludzie, kiedy rozpływają się nad wizualną stroną The Neon Demon. Drive, Valhalla Rising i Only God Forgives wszystkie miały o wiele spójniejszy i bardziej dopracowany mise en scene niż Demon. Brak szerokich kadrów. Średnie kadry i zbliżenia. Budowanie scen montażem, że nie jest się pewnym, czy postacie są w tym samym pomieszczeniu. Scena klubowa nakręcona może z pięcioma osobami. Scena pokazująca chód modelek bez pokazywania chodu modelek. Scena pokazu mody bez pokazywania pokazu mody. Momenty kiedy neonowa aura się sypie, gdy trzeba kręcić w dzień. Wyraźnie widać taniość i oszczędności. I to tylko strona wizualna, nie wspominając już o tym, że film ma facepalmjąco głupie sceny.

    Hunt for the Wilderpeople i 10 Cloverfield Lane spoko.

    Lubię The Shallows, ale to IMO zniżka formy po passenger-57owsko-flightplanowym Non-Stop.

    Hell or High Water nie jest kompletnie tragiczne i gdyby jakieś 5 lub 10 osób wstawiło go na swój best-of i mówiło, że to przyjemny film gatunkowy z paroma dobrymi kreacjami, to nie byłoby problemu. Ale że dosłownie każdy się uparł, by ogłaszać go jednym z najlepszych filmów roku, to nie da się użyć innego sformułowania niż: czy was wszystkich pojebało? Szkocki reżyser wziął aktorów z wybrzeży Stanów i Australijczyków od soundtracków, i zebrał ich do Teksas country zabawy w kowbojów, i każdy ma wypadać przekonujące? Na-kurwa-prawdę? A kiedy konkretnie czuliście się przekonani? Przy siódmej czy ósmej scenie gapienia się bohaterów na zachód i/lub wschód słońca? Może przekonało was to jak ta cała ekonomiczna zapaść regionu został dogłębnie i wiarygodnie przedstawiona przez kolejną reklamę kredytu bankowego na skraju malowniczej drogi? A może naprawdę przekonywujący był ich ten cały bandycki plan i jego wykonanie? No tak obrabujemy kilka banków i wymienimy pieniądze na żetony, i nie da się niczego udowodnić, jesteśmy nietykalni. Policja powie, brat tego kolesia, który rabował banki właśnie spłacił długi, ale on przecież nie może mieć z tym nic wspólnego. Zresztą nawet, gdyby miał, to jak to udowodnić? No nie da się, bo indiańskie kasyna to magiczne miejsca, gdzie można wyprać pieniądze w 5 min. W Teksasie Dziki Zachód jest wciąż żywy! Tzn. poza bankami. Banki nie są z Dzikiego Zachodu.

    Revenant ujdzie, ale ma chujowe zakończenie, które zaprzecza reszcie filmu.

    Co do Goldstone, to kompletnie nie rozumiem czarnych charakterów. Skoro to jakiś górniczy moloch i skorumpowana burmistrz, to po cholerę im burdel z nielegalnymi Azjatkami? Tam wszystko wydaje się być gatunkową kliszą, która służy opowiadanie o postaciach, które zachowują się jak gatunkowe klisze. To, że coś jest poetycko nakręcone nie znaczy, że nie jest głupie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię tą twoją krucjatę na Hell or High Water :) Tak jakbyś się uparł czy coś :) :)

      Usuń
    2. Tak, wschody i zachody słońca w Teksasie wyglądają magicznie, przekonuje mnie to, że bohaterowie się na nie gapią, sam też pewnie bym się gapił gdybym tam był. Co innego w wolnych chwilach robili kowboje, jeśli nie mieli telewizora? I za to (między innymi) lubię westerny, a oba te filmy (Goldstone i Hell or High Water) doskonale przywoływały ten klimat - spokój, rutyna, długie oczekiwanie jak cisza przed burzą, delikatne sugerowanie, że coś wisi w powietrzu, a na koniec porządny finał, który wyjaśni kto miał rację. To jest to! Cieszę się, że wielu ludziom się podoba, bo to oznacza, że takich filmów będzie więcej. Jasne, że to klisze, ale który film nie składa się z klisz. Może Neon Demon, ale on też Ci się nie podobał. Dlatego jestem bardzo ciekaw, jaka jest Twoja ulubiona dziesiątka.

      Usuń
    3. @Patryk
      I shall rid the world of this film, come hell or high water!

      @Mariusz
      "Co innego w wolnych chwilach robili kowboje, jeśli nie mieli telewizora?"

      Prawdziwi kowboje, czy ci w westernach? Bo ci z tego filmu powinni być chyba zbyt zajęci licznymi komplikacjami wynikającymi z ich sytuacji finansowej i przestępczych planów, by poświęcać tyle filmowego czasu na to naiwne, sentymentalne zapatrzenie, które tak sympatycznie ci się kojarzy. Mogliby też może próbować dać im więcej jakiś konwersacji rozwijających ich braterstwo zamiast iść na skróty scenami ukazującymi jak to pięknie i bratersko spoglądają na rozległy krajobraz.

      "ale który film nie składa się z klisz. Może Neon Demon, ale on też Ci się nie podobał"

      Tak, bo np historię o karierze nowej it girl w mieście to Refn wymyślił.

      "Dlatego jestem bardzo ciekaw, jaka jest Twoja ulubiona dziesiątka."

      Musiałbym skonsultować moje zapiski i konto na filmwebie, ale te filmy, o których pisałem w komentarzu, że spoko, fajne, lubię i podobają mi się pewnie mógłbym umieścić na liście ulubionych.

      Usuń
    4. "zamiast iść na skróty scenami ukazującymi jak to pięknie i bratersko spoglądają na rozległy krajobraz."

      Ale to nie jest chodzenie na skróty. To ważny moment w filmie, bo pokazuje coś na zasadzie (w odniesieniu) do chwili, na której też się łapałeś: "Ech, jak to było zajebiście być dzieciakiem i nie martwić się o pensje, pracę, raka itp.". Tutaj jest podobnie, ale dochodzi marzenie o ujeżdżaniu byków, koni, łapanie na lasso dziewczyn kiedy oddychałeś powietrzem a nie ratami i biedą". To naświetlenie biednego losu tych konkretnych bohaterów jest też bardzo ważne. Tam coś pada w stylu "Kto urodził się biedakiem..." Oni właśnie pochodzą z takiej rodziny i to patrzenie na prerię cofa ich do momentu, kiedy bieda była, ale nie myślało się o niej tyle. Ja bardzo lubię ten film i nie wiem dlaczego tak się go czepiasz :) Tzn. możesz się czepiać, ale nie można mu odmówić wielu wartości, w tym całego szeregu odniesień do tęsknoty za Dzikim Zachodem, nie podanej jednak nachalnie a właśnie przez zachowania bohaterów. I to widz czuje, że najchętniej wszyscy w filmie przenieśliby się do "starych czasów". Indianin ujebałby łeb szeryfowi, rednecki z miasta przesiedliby się na konie i nie utknęliby swoimi pickupami na pierwszym większym kamyku. Tylko jeden brat dokończył żywota jak prawdziwy wyjęty spod prawa rewolwerowiec, czyli stoczył samotną bitwę na górce z okrążającymi go stróżami prawa. Tęsknota tutaj jest jak film w filmie. Obok funkcjonuje cały aspekt wysysania witalności z tego rejonu, przez pieniądze, ropę itd. Innymi słowy sami zgotowaliśmy sobie taki los. Te krainy traktowane są jak dziwki, które będzie się tak długo wykorzystywać aż padną pod ostatnim klientem. To mądry film.

      Usuń
    5. @ Daniel
      Żaluzje sobie na monitorze zamontuj.

      Usuń
    6. Jak dla mnie ta tęsknota właśnie jest podana nachalnie i jest łopatologiczna. Ciągle tylko pocztówkowe krajobrazy zachodu, które od czasu do czasu oszpeci reklama banku czy szyb naftowy. Widz może sobie tę tęsknotę wydedukować po 10 minutach filmu, ale oni walą dalej tymi obrazkami. I w dialogach o tym jest jakby ktoś jeszcze nie załapał. Kiedy mówię, że mogliby nie iść na skróty, chodzi mi oto, że mogliby wzbogacić te postacie o coś unikatowego. Osadzanie ich w stereotypowych obrazkach Dzikiego Zachodu niesie ze sobą łatwe do rozszyfrowania konotacje. Albo jeśli już ma być stereotyp, to wystarczy go zaznaczyć raz albo dwa i wymyślić jeszcze coś, co wyniesie ten film ponad westernowe laurki. A nie ciągle do niego (tego stereotypu) wracać i katować nim widza.

      Usuń
    7. Ok, zrobiłem na szybko listę swoich ulubionych filmów. Jest alfabetycznie, z bałaganiastymi sekcjami i uwagami, i mam jeszcze sporo filmów, które chcę nadrobić, but there it is...

      The best, better than all the rest:

      10 Cloverfield Lane (2016), reż. Dan Trachtenberg
      The Alchemist Cookbook (2016), reż. Joel Potrykus
      Dog Eat Dog (2016), reż. Paul Schrader
      Don't Breathe (2016), reż. Fede Alvarez
      Green Room (2015), reż. Jeremy Saulnier
      Hail, Caesar! (2016), reż. Joel Coen, Ethan Coen
      The Hateful Eight (2015), reż. Quentin Tarantino
      Julieta (2016), reż. Pedro Almodovar
      Little Sister (2016), reż. Zach Clark
      Louder Than Bombs (2015), reż. Joachim Trier
      Love & Friendship (2016), reż. Whit Stillman
      The Nice Guys (2016), reż. Shane Black
      Tickled (2016), reż. David Farrier, Dylan Reeve
      Too Late (2015), reż. Dennis Hauck
      -----

      Również bardzo dobre:

      The Blackcoat's Daughter / February (2015), reż. Oz Perkins
      Carol (2015), reż. Todd Haynes
      Creed (2015), reż. Ryan Coogler
      Circle (2015), reż. Aaron Hann, Mario Miscione
      Hunt for the Wilderpeople (2016), reż. Taika Waititi
      Krigen (2015), reż. Tobias Lindholm
      Morgan (2016), reż. Luke Scott
      Saul fia / Son of Saul / Syn Szawła (2015), reż. Laszlo Nemes
      They Look Like People (2015), reż. Perry Blackshear
      -----

      Dobre, może nie doskonałe, ale z fajnymi i/lub ciekawymi rzeczami:

      Always Shine (2016), reż. Sophia Takal
      Baskin (2015), reż. Can Evrenol
      Last Girl Standing (2015), reż. Benjamin R. Moody
      Miles Ahead (2015), reż. Don Cheadle
      Shelley (2016), reż. Ali Abbasi
      -----

      Filmy, z którymi miałem całkiem sporo frajdy (Ale czasami była to bardzo głupia frajda):

      The Accountant (2016), reż. Gavin O'Connor
      Barbarella An Axel Braun Parody (2015), reż. Axel Braun
      Eliminators (2016), reż. James Nunn
      Hard Target 2 (2016), reż. Roel Reine
      Neighbors 2: Sorority Rising (2016), reż. Nicholas Stoller
      Now You See Me 2 (2016), reż. Jon M. Chu
      Pitbull. Nowe porządki (2016), reż. Patryk Vega
      The Secret Life of Pets (2016), reż. Chris Renaud, Yarrow Cheney
      Suicide Squad: An Axel Braun Parody (2016), reż. Axel Braun
      Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows (2016), reż. Dave Green
      X-Men: Apocalypse (2016), reż. Bryan Singer
      Zhan Lang / Wolf Warrior (2015), reż. Wu Jing (Jacky Wu Jing, Jacky Wu Zong Xian, Jacky Wu, Wu Tsung Hsien, Wu Zong Xian, Jason Wu, Jing Wu, Ng Ging Ng, Chung Hin, Wu Zong Xian)
      -----

      Usuń
    8. Bardzo mi się podobały przy pierwszym obejrzeniu i chcę je obejrzeć drugi raz, aby zweryfikować opinię:

      Ben-Hur (2016), reż. Timur Bekmambetov
      Blood Father (2016), reż. Jean-Francois Richet
      The Finest Hours (2016), reż. Craig Gillespie
      The Magnificent Seven (2016), reż. Antoine Fuqua
      Southbound (2015), reż. Various Artists
      Standoff (2016), reż. Adam Alleca
      -----

      Podobały się przy pierwszym obejrzeniu, ale pewnie ich w najbliższym czasie drugi raz nie obejrzę:

      The Greasy Strangler (2016), reż. Jim Hosking
      -----

      Podobały się/zaintrygowały czymś przy pierwszym obejrzeniu i chcę je obejrzeć drugi raz, aby zweryfikować opinię:

      Midnight Special (2016), reż. Jeff Nichols
      Sully (2016), reż. Clint Eastwood
      -----

      Podobały się/intrygowały przy pierwszym obejrzeniu i już oglądałem je drugi raz... I w sumie mam ochotę obejrzeć trzeci:

      Batman v Superman: Dawn of Justice (2016), reż. Zack Snyder
      High-Rise (2015), reż. Ben Wheatley
      -----

      Filmy, które chce obejrzeć jeszcze raz, bo myślę sobie, że może zbyt surowo je oceniłem:

      The Invitation (2015), reż. Karyn Kusama
      -----

      Filmy, które po obejrzeniu oceniłem tak sobie, ale wracając do nich myślami, coraz bardziej mi się podobały:

      Morris from America (2016), reż. Chad Hartigan
      -----

      W sumie (bardzo?) dobre, ale poprzednie filmy tych reżyserów były lepsze:

      Cafe Society (2016), reż. Woody Allen
      Captain America: Civil War (2016), reż. Joe Russo, Anthony Russo (Winter Soldier też nie był jakiś zajebisty, ale są rzeczy, w tych filmach, które mi się podobają.)
      The Shallows (2016), reż. Jaume Collet-Serra
      -----

      Nikomu się te filmy nie podobały, ale ja w sumie myślę że są całkiem niezłe i nawet interesujące:

      Blair Witch (2016), reż. Adam Wingard
      -----

      Najlepszy kinowy seans:

      Hardcore (2015), reż. Ilya Naishuller
      (Blair Witch też był fajnym seansem)
      -----

      Usuń
    9. Filmy z 2015, które widziałem po raz pierwszy w 2016 i mi się podobały:

      Bridge of Spies (2015), reż. Steven Spielberg
      Crimson Peak (2015), reż. Guillermo del Toro
      Chi-Raq (2015), reż. Spike Lee
      Demon (2015), reż. Marcin Wrona
      Irrational Man (2015), reż. Woody Allen
      Legend (2015), reż. Brian Helgeland
      The Martian (2015), reż. Ridley Scott
      Sicario (2015), reż. Denis Villeneuve
      Trainwreck (2015), reż. Judd Apatow
      The Visit (2015), reż. M. Night Shyamalan
      Welcome to Leith (2015), reż. Michael Beach Nichols, Christopher K. Walker
      -----

      Filmy z 2014, które widziałem po raz pierwszy w 2016, i mi się podobały:

      Fort Tilden (2014), reż. Sarah-Violet Bliss, Charles Rogers
      Nobi / Fires on the Plain / Ognie w polu (2014), reż. Shinya Tsukamoto
      Predestination (2014), reż. Spierig Brothers
      Queen and Country (2014), reż. John Boorman
      Der Samurai (2014), reż. Till Kleinert
      -----

      Usuń
  5. Ale to jest prosty w zamyśle film, jak jego bohaterowie i sama historia . Ja nie odczułem tu żadnego wybrakowania co wymagałoby ,wzbogacenia czymś unikatowym' . Los bohaterów toczy się od napadu do napadu , a to co pomiędzy jest pustką . I tyle, tu nic nie jest szyfrowane. Ich rozkminy na ganku o zachodzie słońca korespondują z podobnymi scenami z szeryfem i zastępcą , którzy też w wielu scenach siedzą pod jakąś chałupą , snują do nikąd prowadzące pogaduchy , jak to w pustce. To wszystko razem jest w pełni zbalansowane , nie ma w tym filmie żadnej dysharmonii. A skrótowe ujęcie recesji , pt : bankowe billboardy w kompletnie wyludnionych miejscówkach jest wystarczająco wymowne . Nie ma potrzeby do tego drugich ,, Gron Gniewu'' dokręcać.

    OdpowiedzUsuń
  6. W prostocie siła. Czasem wystarczy słońce oświetlające jałową teksańską ziemię i mamy prostą opowieść o jałowym życiu zwykłych ludzi, którzy odliczają czas i poruszają się do przodu jak pionki na szachownicy, dopóki ktoś ich nie odstrzeli.

    @ Daniel:
    To jest lista zrobiona na szybko? Wygląda mi ona na całkiem przemyślaną :D Większości tych filmów nie widziałem. No i przypomniałeś mi, że "Hail, Caesar!" Coenów mam jeszcze do nadrobienia. A wybierałem się nawet na to do kina, nic jednak z tych planów nie wyszło. Recenzje nie zachęcały, a potem o nim zapomniałem.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Simply
    Zgadzam się, że film jest bardzo prosty. Nie uważam też, że koniecznie trzeba go wzbogacać czymś unikatowym. Ale przydałoby się go czymś wzbogacić, bo tak naprawdę prezentuje skrótowe ujęcie we wszystkim: w recesji, relacjach między bohaterami (zarówno w przypadku kowboj-braći, jak i stróżów prawa), kryminalnych poczynaniach, wizją zachodu itd. Aktorzy są na tyle dobrzy, że potrafią przykryć to charyzmatycznymi występami, ale tylko do pewnego stopnia. Z tym szyfrowaniem odnosiłem się do tego, co napisał Patryk: "nie można mu odmówić wielu wartości, w tym całego szeregu odniesień do tęsknoty za Dzikim Zachodem, nie podanej jednak nachalnie a właśnie przez zachowania bohaterów". Rozumiem, że w tych scenach jest tęsknota za Dzikim Zachodem, to jest oczywiste, łatwe do rozszyfrowania. I zrozumiałem to w pierwszej takiej scenie, i w drugiej też zrozumiałem, i w korespondującej scenie z szeryfem i zastępcą też, i w kolejnej miałem już tego serdecznie dosyć. Ale film wciąż o tym przypomina następnymi scenami. Podobnie ujęcie recesji, jest wymowne i nie muszą robić z niego Gron Gniewu. Ale też jest tak podkreślane, że zwraca uwagę na swoją skrótowość i płytkość.

    @Mariusz
    Prowadzę spis wszystkich filmów, które oglądam, więc przejrzałem tylko swoją listę z tego roku i zastanowiłem się przez sekundę, co na tą chwilę myślę o danym tytule. Właściwie to najwięcej roboty było z kopiuj-wklej. Jak najbardziej polecam Hail, Caesar!, ale jest tam parę musicalowych wstawek, więc czuj się ostrzeżony :)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Hell or High Water" wśród nominowanych do Oscara, m.in. za najlepszy film, scenariusz i drugi plan (Jeff Bridges). "Hacksaw Ridge" - za najlepszy film, reżyserię i pierwszy plan (Andrew Garfield). Meryl Streep z dwudziestą nominacją :)

    OdpowiedzUsuń