Il Prezzo del Potere / The Price of Power
(1969 / 108 minut)
(1969 / 108 minut)
reżyseria: Tonino Valerii
scenariusz: Massimo Patrizi
Tekst opublikowany także w serwisie Kinomisja Pulp Zine
W ciągu ostatnich pięciu lat Tonino Valerii i
Giuliano Gemma opuścili ten ziemski padół, ale to co po sobie
zostawili szybko nie przepadnie. W szczególności miłośnicy
spaghetti westernów będą nieraz wracać do ich dwóch wspólnych
prac – Day of Anger (1967) i The Price of Power (1969). Ten
pierwszy to jeden z najlepszych w swoim gatunku, pamiętany m.in.
dzięki ścieżce dźwiękowej Riza Ortolaniego, po którą sięgnął
Quentin Tarantino podczas realizacji pierwszej części Kill Bill
(2003). Natomiast drugi z wymienionych tytułów – Cena władzy – to western polityczny i to taki, który po upływie wielu lat nic
nie traci na aktualności. Świat dzieli się tu bowiem na dwie
frakcje: zwolenników reform i tych, dla których wygodniejszy jest
stary porządek. A gdzieś pośrodku znajduje się główny bohater,
który pragnie tylko jednego – sprawiedliwości.
W drugiej połowie lat 60. powstały setki
westernów, z czego znaczna większość to eksploatowane do
znudzenia motywy zainspirowane dziełami Leone i Corbucciego. Na tle westernów z lat 1965-68 Cena władzy Valeriiego wydaje się czymś świeżym, bo nawiązuje
bezpośrednio do historii Stanów Zjednoczonych, przypominając
podziały, jakie wytworzyły się po zakończeniu wojny secesyjnej.
Bohaterami są byli żołnierze Unii i Konfederacji. Jedni
zaakceptowali reformy, jakie wdrożono po śmierci Abrahama Lincolna
(przede wszystkim zniesienie niewolnictwa). Inni nie mogą się
pogodzić ze zmianami, w efekcie czego planują zamach na prezydenta,
który wyruszył z Waszyngtonu do Teksasu. Hiszpańska Andaluzja
udaje Teksas wraz z jej stolicą – Dallas.
Miejsce akcji jest tu kluczowe, bo Dallas kojarzy
się z zabójstwem Johna F. Kennedy'ego. To skojarzenie jest jak najbardziej
słuszne. Film bowiem wprowadza treści polityczne bliższe
współczesności – Ameryce lat 60. XX wieku. Nazwisko głowy państwa w filmie
nie pada, a przynajmniej we włoskojęzycznej wersji nie ma mowy o
tym, jak nazywa się szef amerykańskiego rządu. Wiarygodne źródła
podają, że chodzi o Jamesa Garfielda, drugiego po Lincolnie
prezydenta USA zabitego w zamachu. Rzecz w tym, że Garfield zginął
na północy Stanów, a nie na południu. Dallas jako miejsce akcji
oraz sposób przeprowadzenia zamachu (strzały podczas przejazdu
prezydenta przez miasto) jasno nasuwają skojarzenia z zamachem na Kennedy'ego.
Dużo dobrego można powiedzieć o scenariuszu, który
podpisał Massimo Patrizi. W jego niezbyt imponującym dorobku dominują obrazy Luigiego Comenciniego. Stosując typowe dla gatunku chwyty
dramaturgiczne scenarzysta wprowadził szereg zróżnicowanych
postaci, które współtworzą bardzo ciekawą rzeczywistość.
Politycy, bankierzy, dziennikarze prasowi, weterani wojenni,
skorumpowani stróże prawa, zbuntowane bandy, ofiary systemu
(głównie Murzyni), a gdzieś pośrodku jeden sprawiedliwy człowiek
o burzliwej przeszłości. Bill Willer (nazywający się podobnie jak wiceprezydent William Wheeler) został niegdyś oskarżony o zdradę i spędził cztery
lata w więzieniu. Teraz spotkało go kolejne nieszczęście – jego
ojciec został zabity, gdyż dowiedział się o planowanym zamachu na
prezydenta. Syn będzie teraz kontynuował to, co nie udało się
ojcu - działania mające na celu udaremnienie zamachu. Zabicie szefa
państwa może mieć katastrofalne skutki. Gdy władzę przejmą
zwolennicy Konfederacji może wybuchnąć kolejna wojna domowa.
Przy pracy nad scenariuszem pomagał Ernesto
Gastaldi (Arizona Colt, Day of Anger, My Name Is Nobody). Może był script doctorem albo tylko konsultantem, lecz
ostatecznie nie wymieniono jego nazwiska w napisach. To wcale nie
musi oznaczać, że jego wkład był niewielki. Wystarczy po
obejrzeniu filmu spojrzeć raz jeszcze na czołówkę, by się
przekonać, że nie pojawiły się w niej nazwiska aktorów
odgrywających dość istotne role. Na przykład José Calvo,
pamiętany z występu u Sergia Leone w Za garść dolarów (1964).
Tutaj w roli lekarza-pijaczyny, który i cygarem nie pogardzi, bo
powietrze w jego mieście i tak jest już zanieczyszczone korupcją,
przemocą i strachem. Trudno też zapomnieć występ Michaela Harveya
w roli herszta bandytów, Wallace'a. Odegrał swoją rolę jak
„wściekły pies” – idealny zabijaka, pełnokrwisty czarny
charakter. Też nie został wpisany w czołówce.
Obsada to bardzo mocny atut omawianego westernu. W roli prezydenta USA wystąpił Van Johnson, który w latach 40. i 50. był gwiazdą wytwórni MGM, obsadzaną m.in. w produkcjach wojennych (Trzydzieści sekund nad Tokio [1944], Pole bitwy [1949]). Ale pierwszy plan należy do Giuliano Gemmy, który po rolach w Powrocie Ringo (1965), Długich dniach zemsty (1967) i Dniach gniewu (1967) był już ikoną gatunku, docenianą za sprawność fizyczną i umiejętność połączenia w jednej postaci cech prostolinijnego chłopa i niezłomnego zabijaki. Dzięki roli Billa Willera dał kolejny dowód na to, że idealnie nadaje się do spaghetti westernów. Przy okazji stworzył kolejną świetną kreację, mimo tego, iż w filmie roi się od bardzo ciekawych postaci. Nie ma jednak w obsadzie aktora o charyzmie Lee Van Cleefa ani Franco Nero, więc Giuliano Gemma jest tak naprawdę jedyną gwiazdą i to na ukazaniu jego twarzy oraz moralnych dylematów jego bohatera skupia się kamera Stelvio Massiego.
Dla niektórych aktorów udział w filmie był rutynową robotą, a dla innych ciekawym wyzwaniem, dającym wiele satysfakcji i umożliwiającym wyjście z cienia. Do tej ostatniej kategorii należą Warren Vanders i Ray Saunders. Ten pierwszy w swoim ojczystym kraju był aktorem serialowym i epizodystą. Dzięki Włochom zagrał ciekawą pierwszoplanową postać – przedstawiciela amerykańskiego rządu, który jest przekonany, że pewne prawdy muszą pozostać w ukryciu, aby zapanował pokój. Przekaz, jaki płynie z tej historii, jest jasny i przekonujący. Nawet żyjąc w czasach na pozór spokojnych musimy być świadomi tego, że mogą wyjść na wierzch brudy, które zatrują ludzkie umysły. W każdej chwili może dojść do buntu i wojny. Żyjemy na polu minowym i musimy być ostrożni.
Dla niektórych aktorów udział w filmie był rutynową robotą, a dla innych ciekawym wyzwaniem, dającym wiele satysfakcji i umożliwiającym wyjście z cienia. Do tej ostatniej kategorii należą Warren Vanders i Ray Saunders. Ten pierwszy w swoim ojczystym kraju był aktorem serialowym i epizodystą. Dzięki Włochom zagrał ciekawą pierwszoplanową postać – przedstawiciela amerykańskiego rządu, który jest przekonany, że pewne prawdy muszą pozostać w ukryciu, aby zapanował pokój. Przekaz, jaki płynie z tej historii, jest jasny i przekonujący. Nawet żyjąc w czasach na pozór spokojnych musimy być świadomi tego, że mogą wyjść na wierzch brudy, które zatrują ludzkie umysły. W każdej chwili może dojść do buntu i wojny. Żyjemy na polu minowym i musimy być ostrożni.
Inny aktor, którego wymieniłem wyżej – Ray
Saunders – reprezentuje z kolei inny ważny motyw zaczerpnięty z
historii USA. Chodzi o pogardę, jaką południowcy żywili do
Murzynów, szczególnie po przegranej wojnie. Bo dawni niewolnicy
nagle uzyskali przywileje i prawa, skończyły się więc dobre czasy
dla plantatorów i handlarzy żywym towarem. Czarni aktorzy we
włoskich westernach to rzadkość, jednak Valerii i Patrizi,
podejmując temat współczesnej Ameryki, nie mogli pominąć
czarnych mieszkańców. Ray Saunders reprezentuje w
tym filmie licznych Afroamerykanów, którzy w latach 60. XX wieku walczyli o swoje prawa. Odgrywany przez Saundersa bohater – Jack Donovan – jest tutaj bity i więziony, pada ofiarą podstępu, ale
ma także swoje chwile triumfu (w pomysłowy sposób ucieka z
więziennej celi). Tego aktora i kaskadera fani włoskiej
pulpy mogą kojarzyć z więziennego epizodu w Mieście przemocy
(1970), gdzie zagrał u boku Charlesa Bronsona oraz z filmu
należącego do nurtu macaroni combat – Sól w ranie (1969),
gdzie był jednym z trzech głównych bohaterów.
Wielu jest tu hiszpańskich aktorów, którzy nie
odgrywają jednak meksykańskich bandytów (jak każe tradycja), lecz
postacie o angielsko brzmiących nazwiskach. Na przykład Antonio
Casas, były zawodnik Atlético Madrid, wystąpił w roli Willera,
ojca protagonisty. Natomiast Fernando Rey, znany zarówno z ambitnych
jak i rozrywkowych produkcji, zagrał niejakiego Pinkertona. To
mylące nazwisko, bo nie chodzi tu o założyciela słynnej agencji
detektywistycznej. Ten Pinkerton to nieprzejednany południowiec,
skorumpowany prezes Bank of Texas i właściciel lokalnej gazety.
Egoista, który manipuluje ludźmi, by osiągnąć własne cele.
Chodzi mu wyłącznie o wpływy finansowe, a pierwszym krokiem w tym
kierunku jest obalenie obecnej władzy i wyniesienie na najwyższy
urząd takiego człowieka, którego da się łatwo zastraszyć i
kontrolować.
Jak widać sporo tu interesujących postaci, a nie
wspomniałem jeszcze o głównym antagoniście. Dla Billa Willera
jest on wrogiem numer 1, gdyż wydał rozkaz zabicia jego ojca. To
szeryf Jefferson, zasłaniający się odznaką i armią zastępców,
którzy są zwykłymi bandytami. Tę rolę zagrał Benito Stefanelli,
pełniący także funkcję maestro d'armi, czyli specjalisty do spraw
broni. Między nim a Giuliano Gemmą dochodzi do nietypowego
pojedynku. Scena rozgrywa się w ciemnej sali, oświetlonej jedynie
palącym się cygarem. Takie momenty, podszyte szaleństwem,
przypominają że mimo tej całej amerykańskiej otoczki mamy tu do
czynienia z włoskim kinem gatunkowym. Kicz i szaleństwo wymieszane
są z realizmem i szczyptą psychologii, rozrywka znajduje wspólny
język z polityką, natomiast fakty i wymysły scenarzystów zostają
wrzucone na jeden teren i nie popadają w konflikt.
Oglądając Cenę władzy wyczułem powiew świeżości. Autorzy filmu dość wnikliwie podeszli do tematu amerykańskiej polityki i historii, przedstawiając temat nieco inaczej niż koledzy po fachu. Podobnie jak w Dniach gniewu (1967), sztandarowym
dziele Valeriiego, historia jest tylko pozornie prosta, kryjąca
wiele poziomów interpretacyjnych. Stelvio Massi – późniejszy reżyser, który
zasłynął ze współpracy z Maurizio Merlim – tu pełnił funkcję
dyrektora ekipy zdjęciowej. Za pomocą wymownych zbliżeń i najazdów
kamery próbował wychwycić pewne niuanse, zwrócić
uwagę na to, jak gorące tereny południowego zachodu podgrzewają
ludzką krew do temperatury wrzenia. Nie tylko aktorzy, ale i
(tradycyjnie) hiszpańskie plenery odgrywają tu istotną rolę. Nie
zawiódł Luis Enríquez Bacalov, autor ścieżki dźwiękowej, która ma w
sobie niewymuszony urok i klasyczne, eleganckie brzmienia z nutą
nostalgii, zadumy i tragizmu. Dzięki pracy operatora i kompozytora wyczuwa się europejską wrażliwość i włosko-hiszpańską specyfikę, która odróżnia tę produkcję od podobnych tematycznie dzieł zza oceanu.
Słowem podsumowania: ceną władzy jest często
przedwczesna śmierć, wartość takiej filmowej perełki jest znacznie niższa.
Za niewielką cenę otrzymujemy masę przyjemności i
satysfakcji, czyli to, czego władza nam nie zapewni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz