scenariusz i reżyseria: Damien Power
Film obejrzany podczas trzeciej edycji festiwalu horroru Splat! FilmFest w Lublinie.
Dla miłośników opowieści survivalowych Killing Ground (Zabójcza ziemia) to nie lada gratka. Australijskie kino tego gatunku posiada komponenty,
dzięki którym znakomicie się to ogląda. Przede wszystkim plenery są
majestatyczne i mroczne, piękne i niepokojące. Wystarczy zatrudnić
dobrego operatora, który sfilmuje to w taki sposób, by wykreować nastrój. Słaby
operator mógłby je sfilmować tak, że do filmu wkradłaby się
nuda, ale Simon Chapman potrafił z pleneru wydobyć nie tylko piękno, ale i grozę. Realizujący dotychczas krótkometrażówki Damien Power także spisał się znakomicie. Stworzył realistyczny i brutalny thriller, wykazując się umiejętnością w dozowaniu napięcia. Aktorów poprowadził inaczej niż doświadczony przewodnik turystyczny, gdyż postanowił nie omijać szlaków niebezpiecznych, gotując im prawdziwą szkołę przetrwania.
Ian i Samantha to szczęśliwe małżeństwo. On jest lekarzem, więc kobieta może się czuć przy nim bezpiecznie. Jednak pomysł, by spędzić sylwestra daleko od cywilizacji okaże się dla nich błędną decyzją. Takie odosobnione tereny sprzyjają mrocznym instynktom, tkwiącym w człowieku. Większa szansa, że z człowieka wyjdzie potwór jest na odludziu, w leśnej gęstwinie, niż wśród tłumów na wystawnym przyjęciu. Sielanka kończy się, gdy małżonkowie znajdują dziecko bez opieki. Szukając jego rodziców trafiają na dwóch myśliwych. Ze strzelbą w ręku mężczyźni czują się jak panowie świata. Ich światem jest kawałek australijskiego buszu, gdzie mogą dać upust swoim pragnieniom. Ramię sprawiedliwości tak daleko nie sięga.
Najczęstszym zarzutem odnośnie filmu jest głupota niektórych bohaterów. Jest to zarzut bez wątpienia błędny, wynikający z błędnego przekonania, że film realistyczny to taki, w którym wszyscy zachowują się racjonalnie. Grany przez Iana Meadowsa lekarz nie zachowuje się zbyt mądrze, co widać szczególnie w scenie, w której udaje mu się powalić bandytę, lecz zamiast zabrać mu broń w panice ucieka. Ale to jest wpisane w naturę tej postaci i jest z pewnością przemyślane. Ian to człowiek wykształcony, zajmujący dobrą posadę, zarabiający dużo kasy. Dla swojej żony jest bohaterem i niewykluczone, że kiedyś uratował komuś życie. Ale szkoła przetrwania, jaką funduje mu życie jest ponad jego siły.
Łatwo jest oceniać bohaterów siedząc przed kinowym ekranem. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji. W recenzowanym filmie przemoc nie ma uzasadnienia, pojawia się od tak, znikąd, atakuje niewinnych, niczego nie podejrzewających osób i ulatnia się jak gdyby nigdy nic. Postacie pozytywne przypominają zwyczajnych ludzi, więc ich los wzbudza niepokój. Bo każdego z nas może to spotkać. Aby zdobyć się na bohaterstwo trzeba sporo wysiłku i silnej motywacji. Ciekawym zabiegiem autora jest włączenie do brutalnej opowieści małego dziecka, które pełni tu niejako rolę kluczową. Twórca zapewne chciał w ten sposób jeszcze bardziej uzewnętrznić surowość spektaklu i bezsens przemocy, a także bezsilność bohaterów i przewagę przestępców. Dziecko w samym środku buszu, bez opiekunów, to obraz niezwykle sugestywny. Niewinna istota, która nie wiadomo kim zostanie w przyszłości, już w początkach swojego życia zostaje postawiona w sytuacji przerastającej nawet dorosłego człowieka.
Australijska flora i fauna jest zdradziecka – sprzyja bowiem złu, jest tylko niemym świadkiem brutalnych wydarzeń. Damien Power zrealizował thriller, nomen omen, z powerem. Obraz surowy i przekonujący, czerpiący garściami z brutalnych dzieł zwanych ozploitation, czyli tanich australijskich dreszczowców popularnych szczególnie w latach 70. i 80. Jak na kino eksploatacyjne aktorstwo jest ponadprzeciętne. Główna bohaterka Harriet Dyer jest wiarygodna, ale najbardziej w pamięci pozostaną odtwórcy ról zwyrodnialców: Aaron Glenane i Aaron Pedersen. Ten drugi zabłysnął jako detektyw Jay Swan w znakomitych filmach Mystery Road (2013) i Goldstone (2016). Poczciwość tamtej postać tutaj powoli przygasa, za to rozpala się płomień zmieniający go w okrutnego łowcę. Aktor nie stosował wyszukanych chwytów, by mocniej wryć się w pamięć. Z taką twarzą właściwie nie musiał nic robić, bo wyraża ona właściwie wszystko.
Film został ukończony w 2016 roku, ale przez rok przechodził przez różne festiwale, między innymi Sundance w USA i Nowe Horyzonty w Polsce. Doceniano trik narracyjny polegający na wprowadzeniu retrospekcji, która boleśnie uświadamia widzom w jaką pułapkę pakują się bohaterowie. Napięcie z każdą kolejną minutą wzrasta, klimat się zagęszcza, a w powietrzu unosi się fatum. Ten fatalistyczny ton nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Problemem takich filmów jest zwykle zakończenie, które rzadko widzów zadowala. Finał Killing Ground mnie satysfakcjonuje. Utwierdził mnie w przekonaniu, że to historia spójna i przemyślana od początku do końca. Wadą może być to, że reżyser trochę przyhamował, aby za bardzo nie szokować widza – mógł uderzyć mocniej, by widz poczuł się bardziej niekomfortowo. Da się to jednak wybaczyć, ponieważ to debiutant, osoba nieśmiało wkraczająca w świat kina, więc jeszcze niepewna swoich możliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz