Notorious (1946 / 100 minut)
reżyseria: Alfred Hitchcock
scenariusz: Ben Hecht
Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły, w tym zakończenie.
Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły, w tym zakończenie.
W latach czterdziestych
Alfred Hitchcock rozpoczął podbój Stanów Zjednoczonych. Ale wciąż
pozostał brytyjskim filmowcem realizującym swoje kino. Wprawdzie
współpraca z Davidem Selznickiem nie układała się najlepiej, ale
w ojczyźnie także miał problemy z przeforsowaniem własnych
pomysłów. Szczególnie głośny był jego konflikt z Charlesem
Laughtonem na planie Oberży Jamajka (1939). Być może to właśnie
on sprawił, że Hitchcock podjął decyzję o przeprowadzce, licząc
na większą swobodę. Dopiął swego. Mimo początkowych trudności, szybko przystosował się do nowych warunków, a w 1946 został
producentem, otrzymując tym samym pełną kontrolę nad własną
twórczością. Kodeks Haysa wciąż obowiązywał i Hitchcock musiał
pewne warunki zaakceptować, ale i tak udało mu się stworzyć
szereg ponadczasowych arcydzieł.
Osobiście nie zaliczam
Osławionej do najlepszych dokonań mistrza suspensu. Nie przekonuje
mnie tu kreacja Cary'ego Granta, nie przekonują mnie deklaracje
miłosne jakie składają bohaterowie, ale jak się spojrzy badawczym
okiem na intrygę to film znacznie zyskuje. Główną bohaterką jest
córka człowieka oskarżonego o zdradę ojczyzny i szpiegostwo na
rzecz Niemców. Jest osławiona, czyli napiętnowana złą sławą.
Popada w rozgoryczenie i alkoholizm, co jeszcze bardziej pogrąża ją
w oczach ludzi. Otrzymuje jednak szansę, by się zrehabilitować,
naprawić to, co zepsuł jej ojciec. Zostaje szpiegiem i przenika do
działającej w Rio de Janeiro organizacji nazistowskiej, by zdobyć
tajne informacje. Aby jeszcze bardziej zamaskować swoją agenturalną
działalność bierze ślub z człowiekiem, którego ma szpiegować.
Trafia jak owca między wilki, a reżyser tylko potwierdza, że
suspens to jego drugie imię.
Mamy tu bardzo nietypową
relację pomiędzy bohaterami. Agent Devlin i Alicia Huberman są
rozdarci pomiędzy miłością, obowiązkiem i prowincjonalną
postawą typu „co ludzie powiedzą”. On bez słowa
sprzeciwu pozwala, by kobieta poślubiła wroga. Boi się przyznać,
że darzy ją uczuciem. Są ku temu dwa powody. Pierwszy to powszechna
niechęć do kobiety wynikająca nie tylko z niechlubnej przeszłości
jej ojca, ale też ze względu na jej sposób prowadzenia się,
żałosny żywot ukazujący jej próżność, skłonność do
imprezowania i używek. Drugim powodem jest obowiązek wobec kraju,
szczególnie ważny zarówno w czasie wojny jak i tuż po niej. W
społeczeństwie panowała wtedy ogromna nieufność, każdy sąsiad
mógł być szpiegiem lub zbrodniarzem wojennym, ludzie byli więc
podejrzliwi, cyniczni, ogarnięci lękiem. Miłość była luksusem,
na który nie każdy mógł sobie pozwolić.
Zostawmy jednak wątek
melodramatyczny i zobaczmy co się za nim kryje. Alfred Hitchcock nie
miał wprawdzie nad sobą irytującego Davida Selznicka, ale pracował
przez trzy miesiące... pod nadzorem FBI. Powodem było umieszczenie
w scenariuszu butelek z uranem, podstawowym składnikiem potrzebnym
do skonstruowania bomby atomowej. Dziś wiemy, że w momencie
premiery filmu to był aktualny temat – zrzucenie bomb na Hiroszimę
i Nagasaki było dowodem, że ten motyw nie leży wyłącznie w
sferze fantastyki. Jednak scenariusz Bena Hechta powstał już w 1944
roku, więc historia wydawała się sensacyjna, daleka od
rzeczywistości. Ponoć pomysł na przechowywanie uranu w butelkach
po winie rzucił Hechtowi i Hitchcockowi dr Robert Millikan, laureat
Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Uran pełni tu rolę MacGuffina,
czyli klasycznego w twórczości Hitchcocka elementu posuwającego do
przodu akcję, mobilizującego bohaterów do działania.
Relacja pomiędzy parą
głównych bohaterów, dobrze rozegrany motyw owcy wśród wilków
oraz genialnie włączony do intrygi wątek zamkniętego pokoju (w
tym przypadku piwnicy z winem) to atuty nominowanego do Oscara
scenariusza Bena Hechta. Zaletą reżyserii Hitchcocka jest natomiast
wykreowanie tak ponurego nastroju, że widz spodziewa się
najgorszego, to znaczy przygotowany jest na brak happy endu. I tu
zaskoczenie! Niektórzy wprawdzie zarzucają filmowi typowo
hollywoodzki happy end, ale to nie jest słuszna argumentacja, gdyż
w gatunku melodramatu – nawet hollywoodzkiego – znaleźć można
wiele przykładów filmów o ponurym, depresyjnym zakończeniu. Taka
jest natura melodramatu – połączyć parę młodych ludzi
pochodzących z różnych światów, otoczyć ich nieprzyjaznym
środowiskiem, najczęściej wojennym, i sprawić by ich nieszczęśliwy
związek spowodował potoki łez.
Hitchcock początkowo
trzyma się reguł melodramatu, unika humoru i pokazuje szpiegostwo
nie jako przygodę, lecz jako zajęcie niszczące człowieka, nie
przynoszące satysfakcji, pogłębiające tylko depresję. Końcowe
wyznanie miłości Devlina wydaje się tak absurdalne, że jest chyba
tylko próbą oszukania samego siebie i kobiety, która znalazła się
na krawędzi życia i śmierci. Podtruwana przez męża kobieta
potrzebuje wsparcia, a wyznanie miłosne z ust Devlina podtrzymuje ją
na duchu. Życie zaczyna nabierać sensu, a widz zamiast ronić łzy
nad nieszczęśliwym związkiem trzymany jest w niepewności. Bo oto
właśnie oboje znaleźli się w gnieździe wroga i mają przed sobą
długie schody, które mogą prowadzić do grobu. Najbardziej
zaskakujące jest jednak to, że mimo tej całej posępnej atmosfery
optymistyczne zakończenie jest pomysłowe i przekonujące. W jednej
chwili bowiem zmienia się sytuacja i rola owcy wśród wilków
przypada mężowi Alicji, zagrożonemu teraz przez organizację za
wprowadzenie szpiega.
Dla Cary'ego Granta to
był drugi z czterech występów u Hitchcocka. To był świetny aktor
komediowy, który w takich mrocznych, niejednoznacznych postaciach
nie czuł się najlepiej. Już w Podejrzeniu (1941) było to
widać – Joan Fontaine zebrała wówczas większość pochwał. Natomiast po zagraniu w czarnej komedii
Arszenik i stare koronki (1944) stało
się jasne, że jest on stworzony do takich filmów, pełnych
absurdu, humoru i szaleństwa. Publiczność z pewnością wolała
go oglądać w lekkich klimatach. On jednak – poniekąd z powodu drugiej wojny światowej – nie chciał grać wyłącznie w komediach, zabiegał o poważniejsze role. W Osławionej rządzi
zdecydowanie Ingrid Bergman – to ona tworzy kreację przez wielkie
K, umiejętnie odgrywając postać kobiety rozgoryczonej, która
„gaśnie” z każdą kolejną minutą. Aktorce z pewnością
pomogły szykowne kostiumy zaprojektowane przez Edith Head, stałą
współpracownicę Hitchcocka. Zaskakujące, że jedyną oscarową
nominacją aktorską wyróżniono Claude'a Rainsa. Dziś już
widać, że ta rola nie ma takiej siły w porównaniu z Ingrid
Bergman i jej ponadczasową charyzmą oraz nieprzeciętnym talentem.
Osławiona była jednym z największych hitów Hitchcocka, dotarła nawet do Niemiec, mimo iż temat był dla mieszkańców tego kraju bardzo niewygodny. Osoby odpowiedzialne za dystrybucję filmu w tym kraju poradziły sobie z nim w taki sposób, że zmienili dialogi zastępując nazistów handlarzami narkotyków. Doceniając tę produkcję warto jeszcze wspomnieć o pracy operatora Teda Tetzlaffa. Syn kierowcy wyścigowego i kaskadera był bardzo cenionym operatorem hollywoodzkim specjalizującym się w lekkich klimatach (Ożeniłem się z czarownicą [1942] René Claira). Gdy jednak trafił na plan filmu Hitchcocka i nauczył się od niego jak dozować napięcie i tworzyć zagęszczoną atmosferę, porzucił pracę operatora na rzecz reżyserii. Kręcił głównie filmy noir. Do najlepszych zaliczane jest Okno (1949) na podstawie opowiadania Cornella Woolricha The Boy Cried Murder, gdzie dobitnie widać szkołę brytyjskiego mistrza suspensu. Myślę jednak, że Osławiona to dość nietypowy obraz w karierze twórcy Psychozy. Chociaż przez dłuższy czas widz ma wrażenie, że ogląda jedno ze słabszych jego dzieł, to zakończenie nie pozostawia wątpliwości, że to kino wartościowe, inspirujące i błyskotliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz