Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
Jean-Paul Belmondo urodził się 9 kwietnia
1933 roku i przeżył już 87 wiosen. Francuski aktor pochodzi z
artystycznej rodziny. Matka Sarah Rainaud-Richard była malarką, a ojciec
Paul Belmondo rzeźbiarzem – jego dwie rzeźby z brązu, Jeannette i Apollo,
znajdują się w ogrodach Pałacu Tuileries. Jean-Paul wybrał aktorstwo
filmowe i teatralne, szybko udało mu się odnieść ogromny sukces i przez
lata ciężko pracował, by utrzymać się na szczycie jak najdłużej. Mimo iż
nie miał warunków amanta, stał się idolem swojego pokolenia. Jego
charyzma, odwaga, poczucie humoru i warsztat aktorski zjednały mu wielu
fanów, ale też krytyków. Trafił doskonale w swój czas, bo gdy skończył
studia, do głosu zaczęli dochodzić młodzi gniewni francuskiego kina.
Młodego aktora pochłonęła Nowa Fala. Jego naturalność oraz połączenie
prowincjonalnej przeciętności Jeana Gabina z szorstką powierzchownością
Humphreya Bogarta to było coś, czego potrzebowali francuscy nowofalowcy,
ale nie tylko oni. Takie filmy jak Na dwa spusty (1959) Claude’a Chabrola, Do utraty tchu (1960) Jeana-Luca Godarda, Moderato cantabile (1960) Petera Brooka, Matka i córka (1960) Vittoria De Siki, Ksiądz Leon Morin
(1961) Jeana-Pierre’a Melville’a uczyniły Belmonda jednym z
najpopularniejszych aktorów w kraju nad Sekwaną. A to był dopiero
początek wielkiej kariery!
Fala ambitnego kina nie pochłonęła go jednak
całkowicie. Komercyjne sukcesy i uwielbienie publiczności pozwoliły mu
na szalone decyzje w wyborze ról. Stracił przez to szacunek krytyków,
ale mógł liczyć na tych widzów, którzy doceniają w filmach akcję,
przygodę i humor. Już w dobie Nowej Fali próbował sił w rolach
awanturniczych – wcielił się w D’Artagnana w telewizyjnej adaptacji Trzech muszkieterów (1959), a potem zagrał gangstera w Kategorii: duże ryzyko (1960) Claude’a Sauteta i zuchwałego rabusia w Cartouche-zbójca
(1962) Philippe’a de Broki. Z czasem zaczął ujawniać predyspozycje do
ról komediowych, co zamieniło się w serię coraz bardziej absurdalnych
błazeńskich komedii. W tej kategorii rządzą Najwspanialszy (1973) Philippe’a de Broki oraz Dubler (1977) Claude’a Zidiego, gdzie bez skrępowania szarżował w podwójnych rolach.
Czuł się jak ryba w wodzie w rolach zimnych drani,
ludzi skłonnych do ryzyka, lawirujących między honorem a cynizmem,
rozwagą i niedojrzałością. Trudno było przewidzieć, kiedy jego bohater
zdecyduje się na grę fair play, a kiedy zacznie grać na własnych
zasadach i narobi bałaganu. Uzyskał status gwiazdora, ale nie pchał się
do Hollywood. Od początku do końca kariery angażował się w produkcje
francuskie lub francusko-włoskie. Partnerował najzdolniejszym i
najpiękniejszym aktorkom europejskim, potrafił dopasować się do stylu
każdego reżysera, a grał u bardzo zróżnicowanych twórców – od
minimalistycznego Jeana-Pierre’a Melville’a do efekciarskiego Henriego
Verneuila.
W jego filmografii znajduje się około 90 tytułów i
można by z tego zrobić ranking dziesięciu albo nawet dwudziestu
najlepszych ról. Myślę jednak, że ciekawszym wyzwaniem jest wybór takiej
kanonicznej piątki, w której uwzględniłoby się możliwie najbardziej
zróżnicowane kreacje. Przy okazji pomijając typową błazenadę, służącą
głównie zabawie, by skupić się na poważniejszych rolach, stanowiących
prawdziwe aktorskie wyzwanie i przynoszących większą satysfakcję.
Starałem się również sugerować wyłącznie własnym gustem, a nie
opracowaniami filmoznawców. Dlatego pominąłem role Belmonda, które nie
zrobiły na mnie dużego wrażenia, mimo iż z dzisiejszej perspektywy są
przełomowe (zaskakujący może być szczególnie brak na liście Do utraty tchu Jeana-Luca Godarda).
5. Charles w filmie Człowiek i jego pies (2008)
Już ponad 20 lat temu Jean-Paul Belmondo poważnie
podupadł na zdrowiu. W 1999 roku zasłabł podczas spektaklu
Érica-Emmanuela Schmitta Frederick albo Bulwar Zbrodni, a dwa
lata później doznał udaru mózgu, co oznaczało już definitywnie koniec
kariery. A jednak po długiej rehabilitacji wrócił na plan filmowy. Jego
wielkim powrotem była rola w remak’eu arcydzieła neorealizmu, Umberto D.
(1952) Vittoria De Siki według scenariusza Cezarego Zavattiniego. Film
nie przyniósł spodziewanych zysków, nie mógł też liczyć na zbyt
pochlebne opinie krytyków ze względu na wybitny pierwowzór, z którym po
prostu nie miał szans się równać. Także wielu jego kolegów z branży, w
tym Alain Delon, wyrażało żal, że ten słynny bohater kina akcji
postanowił zakończyć karierę w taki sposób. Rolą, która wywołuje
negatywne emocje i nie przypomina żadnego z jego najsłynniejszych
wcieleń. Belmondo z pewnością mógł przewidzieć takie reakcje, ale miał w
sobie jeszcze tę odwagę, by z szacunku do widza nie udawać kogoś, kim
nie jest. Dawniej nie udawał bohatera kina akcji, tylko nim był, o czym
świadczą liczne sceny kaskaderskie, które wykonał bez dublerów. Teraz
nie zamierzał udawać wesołego staruszka i pozwolił, by przedstawiono go
na ekranie jako schorowanego i zmęczonego życiem człowieka, który stara
się żyć godnie mimo okrutnych przeciwności losu.
Człowiek i jego pies to film w reżyserii francuskiego aktora Francisa Hustera (Jean Moulin,
2003). Belmondo zagrał postać Charles’a, który żyje ze skromnej
emerytury i bierze udział w demonstracjach, licząc na poprawę swojego
losu. Ponieważ nie ma pieniędzy, by zapłacić za pokój, w którym mieszka,
zostaje wyrzucony przez właścicielkę i zarazem byłą kochankę. Trafia na
ulicę wraz ze swoim psem. Jest tu kilka wzruszających scen, takich jak
ta w schronisku, gdzie odrzucone i zagrożone śmiercią psy, które też
doświadczyły bolesnego kopniaka od życia, mogą już tylko skomleć, bo nic
innego im nie pozostało. Albo fragment, w którym Charles nie potrafi
się przełamać, by żebrać o pieniądze, i wyręcza się czworonogiem.
Poruszająca jest także kulminacyjna scena na torach kolejowych…
Przywołane fragmenty nie mają nic wspólnego z oryginalnością, bo zostały
wymyślone przez Zavattiniego na potrzeby filmu Umberto D., ale
skutecznie działają na widza – udało się je zrealizować w taki sposób,
że budzą emocje. Także twarz Belmonda wiele wyraża – chociaż aktor miał
problemy z mówieniem, udało mu się zbudować sugestywną i wzruszającą
kreację, wbrew pozorom idealną na koniec kariery. Mimo iż w dużej mierze
jest to popis jednego aktora, to trudno zapomnieć szereg zaskakujących
ról epizodycznych (np. Daniel Olbrychski w roli polskiego taksówkarza).
4. Sam Lion w filmie Podróż rozpieszczonego dziecka (1988)
Za postać Sama „Lwa” Ben Johnson otrzymał Oscara, wcielił się w nią w Ostatnim seansie filmowym
(1971) Petera Bogdanovicha, ale film Claude’a Leloucha o przygodach
Sama Liona nie ma nic wspólnego z tym dziełem, opartym na prozie
Larry’ego McMurtry’ego. Francuska produkcja zaczyna się od słów
szwajcarskiego pisarza Alberta Cohena „Każdy człowiek jest sam i nikogo
nie obchodzi, a nasze cierpienia są bezludną wyspą”. Na początku pojawia
się również dedykacja dla Jacques’a Brela, belgijskiego pieśniarza i
kompozytora, którego utwór Une île (Wyspa) zainspirował
Claude’a Leloucha do stworzenia filmu. Mówiąc o karierze Belmonda (ale i
Leloucha), często zapomina się o tym dziele, chociaż nieoczekiwanie
aktor zdobył za ten występ swojego jedynego Cezara, pokonując Gérarda
Depardieu (Camille Claudel), Daniela Auteuila (Kilka dni ze mną), Jeana-Marca Barra (Wielki błękit)
i swojego ekranowego partnera Richarda Anconinę. Jednak Belmondo
odmówił wzięcia udziału w ceremonii i jego nagrodę odebrał Georges
Lautner.
Podróż rozpieszczonego dziecka to ostatni
wielki hit w filmografii Belmonda. Opowieść o człowieku imieniem Sam
Lion, który jako dziecko został porzucony przez matkę i przygarnięty
przez ludzi cyrku. Próbował sił jako akrobata, ale kontuzja zmusiła go
do pójścia inną ścieżką – stał się odnoszącym sukcesy biznesmenem. Ale i
ten fach – dla wielu ludzi będący spełnieniem marzeń – nie jest tym, co
mogłoby sprawić, żeby Sam Lion poczuł się człowiekiem spełnionym i
szczęśliwym. Gdy zauważył, że jego życie minęło błyskawicznie, poczuł
pustkę. Podobnie jak lwy, którymi opiekował się w cyrku, stał się
wymierającym gatunkiem, pragnącym przed śmiercią zaznać prawdziwej
wolności. W tym celu wyruszył na bezkresny ocean, gdzie w ciszy i
samotności mógł przewartościować swoje życie. W końcu musiał dotrzeć do
jakiegoś lądu – jego nowym domem stała się Afryka. Ale nie okazała się
ona kresem wędrówki, bo los zaplanował dla niego jeszcze jedno zadanie.
To film utrzymany w sennym klimacie, pełen
melancholii i liryzmu, nakręcony w charakterystycznym stylu Leloucha
wraz z niestandardowym montażem, przez który historia może się wydawać
niespójna i chaotyczna, oraz oszczędną muzyką Francisa Lai doprawioną
sentymentalnymi piosenkami (np. Qui me dira w wykonaniu Nicole
Croisille). Dużą wartość mają zdjęcia kręcone w malowniczych plenerach –
w pobliżu Wodospadów Wiktorii, na wyspie Alcatraz w zatoce San
Francisco, we Francji, Singapurze, Zimbabwe i Kolonii w Niemczech, a
także na będącym własnością Marlona Brando atolu Tetiaroa w Polinezji
Francuskiej. Sekwencje przedstawiające cyrkowe show były zaś realizowane
w trakcie 13. Międzynarodowego Festiwalu Cyrkowego w Monte-Carlo.
3. Szef brygady kryminalnej Jean Letellier w filmie Strach nad miastem (1975)
Sukces Gliny (1972), ostatniego filmu
Melville’a, zainicjował powstanie serii polarów, francuskich dramatów
policyjnych, które stanowiły ciekawą przeciwwagę nie tylko dla
amerykańskich produkcji, takich jak filmy o Harrym Callahanie z Clintem
Eastwoodem w roli głównej, lecz także ich włoskich odpowiedników (tzw. poliziotteschi),
wśród których za głównego reprezentanta można uznać trylogię z Maurizio
Merlim w roli komisarza Bettiego. Główny rywal Belmonda, Alain Delon,
częściej grywał gliniarzy, a nawet wyreżyserował jeden film gatunku (Za skórę gliny,
1981). Odtwórca roli Cartouche’a bardziej upodobał sobie postacie
łajdaków, ale i on ma swoją policyjną (nieformalną) serię. Składa się na
nią pięć niepowiązanych linią fabularną historii: Strach nad miastem (1975) Henriego Verneuila, dwa obrazy Jacques’a Deraya, Raptus (1983) i W imię przyjaźni (1987), oraz dwie produkcje Georges’a Lautnera, Glina czy łajdak (1979) i Obrońca (1992). Gwoli ścisłości, w ostatnim z wymienionych – adaptacji powieści Obcy w domu Georges’a
Simenona – Belmondo nie zagrał policjanta, lecz prawnika, ale motyw
śledztwa, typowy dla dramatów policyjnych, jest w nim obecny.
Strach nad miastem nie tylko jest pierwszym z
cyklu, ale jest również najlepszy. A złożyło się na to kilka czynników.
Przede wszystkim scenariusz, w którym zręcznie połączono dwie różne
sprawy kryminalne – pościg za rabusiem bankowym i śledztwo w sprawie
seryjnego mordercy. Służą one pogłębieniu charakteru głównego bohatera,
który z tępego osiłka robiącego zamieszanie na mieście musi przemienić
się w śledczego z krwi i kości. Charakterystyczna jest scena
przesłuchania podejrzanego. Bezmyślny facet lekceważy policjantów i
zamiast odpowiadać na pytania powtarza słowo merde (gówno),
wściekły komisarz Letellier chce go uderzyć, ale w tym właśnie momencie
postanawia użyć głowy zamiast pięści i tłumaczy po ludzku jaka jest
sytuacja. Postacią z charakterem jest także morderca zwany Minosem –
jego przypadłość została zdiagnozowana jako schizofrenia paranoidalna i
gdyby film był bardziej popularny dzisiaj, to ta postać byłaby stawiana
na równi z Normanem Batesem i Hannibalem Lecterem.
Dużym atutem są z pewnością sekwencje kaskaderskie
(wchodzenie przez okno do mieszkania, łażenie po dachu Galerii Lafayette
i po dachu jadącego pociągu, spuszczanie na linie z helikoptera na tle
Wieży Eiffla), ale to nic nowego – fani filmów z Belmondem tego
oczekiwali. Pewnym novum jest motyw ze szklanym okiem, który posłużył do
kilku ciekawych zabiegów wizualnych, ale został także sensownie użyty
do odkrycia tożsamości mordercy (przez głównego bohatera, bo przed
widzami reżyser znacznie wcześniej odkrył tajemnicę). Zaletą są dialogi,
nad którymi czuwał Francis Veber potrafiący urozmaicić nawet tak
banalny motyw jak pytanie kogoś, czy rozpoznaje osobę na zdjęciu (to
jest zresztą scena wprowadzająca protagonistę). Na deser zostaje muzyka Ennio Morricone
– w pamięć zapada nie tylko niediegetyczny gwizdany motyw sugerujący,
że mamy do czynienia ze współczesnym mrocznym westernem (a konkretniej, z
bohaterem westernu wrzuconym w realia mrocznego thrillera), ale też
diegetyczna melodia, dzięki której śledztwo zostaje przekierowane na
właściwy trop.
2. Josselin „Joss” Beaumont, agent do zadań specjalnych w filmie Zawodowiec (1981)
Tajnego agenta Belmondo zagrał już w filmie Łowca (1976) Philippe’a Labro, ale Zawodowiec Georges’a Lautnera to dzieło o klasę wyższe, bo pod postacią efektownego kina akcji udało się przemycić uniwersalne treści dotyczące polityki, niepokojów społecznych, zmiennych relacji między ludźmi. W tym świecie bardzo łatwo z przyjaciela zrobić wroga, z bohatera ofiarę, a z ofiary kata. Intrygę zaczerpnięto z powieści brytyjskiego pisarza Patricka Alexandra Death of a Thin-Skinned Animal (1976).
Joss Beaumont to człowiek konsekwentny od początku do
końca, twardziel działający według własnych zasad, ale też ofiara
politycznych rozgrywek. Otrzymał zadanie zabicia pułkownika N’Jali,
tyrana rządzącego małym afrykańskim państwem Malagawi (istniejącym rzecz
jasna tylko na mapie kina, tak jak i Zangaro z Psów wojny).
Jednakże Beaumont został zdradzony przez mocodawców i trafił do
afrykańskiego więzienia. Stało się tak, ponieważ zmieniła się sytuacja
polityczna i afrykański dyktator stał się z jakiegoś powodu ważny dla
rządu francuskiego i tajnych służb. Dla dobra kraju zdecydowano się
poświęcić najlepszego agenta. Ale po dwóch latach zawodowiec powrócił do
Paryża, gdzie akurat ze swoją wizytą ma przybyć prezydent N’Jala.
Zamierza więc dokończyć zadanie i staje się przez to wrogiem numer
jeden, ściganym przez pierwszorzędnego glinę, komisarza Rosena – w tej
roli Robert Hossein, partner Belmonda w Cennym łupie (1971) Henriego Verneuila.
Z pewnością nieprzypadkowo główny bohater ma inicjały JB, tak jak najpopularniejszy filmowy agent, James Bond. Zawodowiec
to bardzo udana francuska odpowiedź na cykl brytyjskich filmów
szpiegowskich o agencie 007. Twórcy udowodnili, że widowiskowe kino
przygodowo-sensacyjne można stworzyć na własnym terenie bez
zagranicznych wycieczek (sceny afrykańskie były kręcone w Camargue na
południu Francji). Dzieło osiągnęło świetne wyniki kasowe, a dla
Belmonda stało się pewnym urozmaiceniem po niezbyt poważnych filmach
Lautnera, takich jak Glina czy łajdak (1979) i Błazen
(1980). Oprócz emocji i rozrywki, jakich oczekuje się od filmu akcji,
udało się dostarczyć pełnego napięcia reprezentanta nurtu political fiction.
Atmosfera jest niepokojąca, relacje między bohaterami napięte, a
komentarz na temat francusko-afrykańskich sieci politycznych nie jest
tak powierzchowny, jak może się na pozór wydawać.
Wzruszający jest finał – nie zdradzając szczegółów,
wspomnę tylko o ujęciu z perspektywy odlatującego helikoptera z widokiem
na długowieczny pałac. I jeszcze ta muzyka… Utwór Chi Mai autorstwa Ennio Morricone został skomponowany 10 lat wcześniej do Maddaleny
Jerzego Kawalerowicza, ale stał się hitem dzięki temu, że Belmondo i
Lautner postanowili go użyć w ich wspólnym filmie. Do sceny finałowej ta
wypełniona melancholią i chłodem melodia pasowała idealnie. Można
jednak odnieść wrażenie, że jest nadużywana, mimo iż Morricone
skomponował też oryginalny temat do filmu (utrzymany w podobnej tonacji Le vent, le cri, wykorzystany podczas napisów początkowych).
1. Silien w filmie Szpicel (1962)
W odróżnieniu od najsłynniejszych dzieł Jeana-Pierre’a Melville’a (Samuraj, W kręgu zła)
ten film jest zdominowany przez dialog. Nie oznacza to, że jest
przegadany, bo to słowo sugeruje, iż dialogów jest za dużo, a to
nieprawda. Jest ich tyle, ile potrzeba do zbudowania frapującej intrygi.
Są też niedomówienia, które sprawiają, że o filmie myśli się jeszcze
długo po seansie, a nawet chce się do niego wracać, by przeanalizować
poszczególne sceny w poszukiwaniu niuansów. Szpicel to adaptacja powieści Pierre’a Lesou pt. Le Doulos
wydanej w 1957 roku w ramach Série noire. Film cechuje się przede
wszystkim perfekcyjnie dopracowanym scenariuszem, gdzie istotne
znaczenie mają stosunki międzyludzkie, psychologia i moralność, a mniej
ważne są czyny kryminalne (napady rabunkowe, morderstwa, pobicia).
Przedstawiony jest tutaj etos gangsterski, który
można streścić słowami: możesz być złodziejem i mordercą, ale nie bądź
kapusiem. Gdy Silien, w którego wcielił się Belmondo, po raz pierwszy
pojawia się w kadrze, widać go wyłaniającego się z mroku, co jest
prostym, lecz genialnym pomysłem na wprowadzenie postaci. Bo jak się
później okazuje, jest to człowiek zagadka – lawiruje między gangsterskim
podziemiem i policyjnym biurem, skąd można wywnioskować, że jest
donosicielem. Trudno tu znaleźć postać, z którą można by sympatyzować.
To zimny świat i pokazany jest bardzo chłodno, bez emocji, lecz na tyle
sprawnie, że angażuje odbiorcę.
Ukazana tu rzeczywistość jest równie fascynująca, co w amerykańskim kinie noir
lat czterdziestych. Eleganccy mężczyźni w garniturach, sięgający po
broń równie często, co po papierosa, nie przypominają zwyczajnych
bandytów. Tak jak ważne jest odpowiednie przykrycie, kostium, który
odróżnia kloszarda od dżentelmena, tak istotna jest oprawa wizualna w
filmie, odróżniająca fuszerkę od solidnego rzemiosła. Strona plastyczna Szpicla wraz
z jego czarno-białą fotografią oraz zręcznym operowaniem światłem i
mrokiem to świadomy hołd dla czarnych kryminałów amerykańskich, ale w
warstwie merytorycznej to zupełnie inne kino. Film noir w swoich
założeniach miał być realistyczny, bo miał odzwierciedlać klimat czasów
Wielkiej Depresji (1929–1933), ale także lat późniejszych, w tym też
powojennych lęków o przyszłość. Francuski czarny kryminał nie miał takich ambicji. Omawiany Szpicel
jest pozbawiony konkretnych odniesień do rzeczywistości, ale w sposób
niebanalny opowiada o honorze i braterstwie. A Silien – myślę, że nie
tylko dla mnie – to numer jeden w karierze Belmonda. Rola dająca duże
pole do popisu dla aktora przez swą niejednoznaczność, ale też pole do
interpretacji dla widza.
__________________________
korekta: S
__________________________
korekta: S
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz