Pages

Un Grande Genio Morricone...


60 lat pracy artystycznej, 600 kompozycji. W tym roku urodzony w Rzymie kompozytor obchodził swój jubileusz i z tej okazji odbyło się jego światowe tournée. Maestro zawitał także do Wrocławia, któremu przyznano tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. 5 dni po tym jak czarował swoją muzyką pięciotysięczną publiczność w Polsce był już w Los Angeles, gdzie odbierał swojego pierwszego (!!!) Oscara. Nie wszyscy miłośnicy jego twórczości mogli uczestniczyć w uczcie, jaka odbyła się we wrocławskiej Hali Stulecia, ale każdy w domowym zaciszu może posłuchać utworów wybranych przez trzech entuzjastów kina i muzyki (oprócz mnie artykuł współtworzyli Haku i Simply, którzy dobrą muzykę kochają nawet bardziej niż dobre kino). Nasze zestawienie składa się z 30 utworów. Pierwszej piętnastki można było wysłuchać w spelunie pod szyldem The Blog That Screamed (TUTAJ). Teraz Grande Genio otrzymał zadanie ożywienia atmosfery na Panoramie Kina, gdzie zrecenzowano już 20 filmów z jego muzyką.

W programie naszej imprezy utwory mniej znane szerokiej publiczności. Aż chciałoby się zakrzyknąć słowa wypowiedziane w pierwszym filmie dźwiękowym: Jeszcze niczego nie słyszeliście!”. Spośród 600 kompozycji można wybrać naprawdę wiele wspaniałych utworów, które ukazują włoskiego artystę jako twórcę wszechstronnego. Nie tylko specjalistę od spaghetti westernów i pięknych lirycznych melodii, ale i twórcę bez trudu odnajdującego się w odmiennych gatunkach i stylach. Jego twórczość jest tak bogata, że nie ma sensu przypominać utworów powszechnie kojarzonych. Warto zwrócić uwagę na te, które zostały zepchnięte w cień, mimo iż wartością artystyczną nie ustępują największym hitom. Oto przed Wami pierwsza (i mam nadzieję, że nie ostatnia) praca zbiorowa na tym blogu.

HAKU

  
„Come un Madrigale” z Four Flies on Grey Velvet” (1971)


Temat z “Four Flies on Grey Velvet” Daria Argento należy do tych utworów Morricone, które lokują się w kategorii: „delikatne, lecz z podskórnym napięciem”. Finałowa scena będąca majstersztykiem operatorskim nie mogła mieć piękniejszego podkładu. Smyczki, które brzmią jakby żywcem wyjęte z „Chi Mai”, świetnie kontrastują z uroczą, delikatnie prowadzoną melodią główną; sylabiczny zaśpiew doskonale uzupełnia całość. Na tych właśnie kontrastach zbudowana jest lwia część dorobku Mistrza.

„Return to Life” z Fateless (2005)


Do  tej współpracy prędzej czy później musiało dojść – Morricone przy okazji pisania muzyki do „Losu Utraconego” Lajosa Koltaia, opartego na powieści noblisty Imre Kertésza, do współpracy zaprosił Lisę Gerrard, połowę duetu Dead Can Dance. To jej partia jest ozdobą tego doskonałego utworu, pełnego smutku i cierpienia, dopasowującego się do ogólnego klimatu filmu o grozie obozów koncentracyjnych. Nastrój skupiony, podniosły, przygotowujący do rozważań o ludzkim bestialstwie.

„Circunderunt me fluctus mortis” z Phantom of the Opera” (1998)


Jest to jedyny obraz reżysera, jakiego nie byłem w stanie strawić do końca, za  każdym podejściem wyłączając mniej więcej po połowie. Za to muzyka jest doskonała, zasługująca na dużo lepsze wykorzystanie. Wybieram temat o przepięknym tytule („Otocz mnie falą śmierci”), który jest kolejnym „płynącym”, opartym na smyczkach i chórze killerem, zagranym w minorowej tonacji. Bliskość śmierci, żałobny chór, doskonale zbudowany nastrój. Dozować w dawkach minimalnych, w chwilach zadumy i wyciszenia.

„Alegretto per Signora” z „Forbidden Photos of a Lady above Suspicion” (1970)


Morricone i funk? Połączenie idealne – Mistrz udowadnia, że nie ma dla niego gatunku, w którym nie mógłby się odnaleźć. Znakomity flow, wpadająca w ucho melodia – Herbie Hancock kłania się w pas; cała ścieżka dźwiękowa do tego znakomitego obrazu to niesamowita mieszanka funky i bossanovy. Kolejny dowód na wszechstronność Morricone oraz jego przyjaciela i bliskiego współpracownika, Bruno Nicolaia, o którym nie możemy zapomnieć przy okazji wspominania dokonań Ennia.

„The Trio” z „The Good, the Bad and the Ugly” (1966)


Po tych wszystkich zapomnianych tematach na koniec kilka słów o  moim ulubionym utworze Włocha. Wybieram „The Trio”, czyli finał najlepszego spaghetti westernu w historii; sceny, które każdy powinien znać na pamięć. Nie byłyby jednak tak epickie, gdyby nie Morriconowskie „The Trio” - w tych kilku minutach, od których zależy życie głównych bohaterów mamy cały przegląd instrumentarium: delikatny, rozedrgany gitarą początek to mierzenie sił. Gdy do głosu dochodzi pełna furii i żarliwości trąbka, ciarki przechodzą już po całym ciele. I naraz milknie muzyka – rozpoczyna się niezwykłe budowanie napięcia, prowadzące od pojedynczych nut karylionu do jednego z najważniejszych finałów w historii kina. A, że ktoś powie, że to kicz… no cóż... Duck you, Sucker! 
  

MARIUSZ


„Run Man Run” (Titoli Finale) z filmu „La Resa Dei Conti” (1966)

 

Pierwszy (i co tu dużo mówić - rewelacyjny) western Sergia Sollimy to początek kariery jednego z najciekawszych twórców włoskiego kina gatunkowego. Także jedna z wielu produkcji próbujących (z powodzeniem) zdyskontować sukces, jaki Maestro osiągnął dzięki filmom Leone. „Run Man Run” to jedyny westernowy kawałek, jaki wybrałem. Lubię ten utwór szczególnie w ostatniej scenie filmu, dlatego że ekstatyczny wokal Marii Cristiny Brancucci wchodzi dopiero pod koniec, pozwalając wyszumieć się muzykom. Melodia jak również głos Cristy znakomicie odzwierciedlają moc charakterów, dzikich i nieokiełznanych. Spokój prowadzi do wrzenia - poczynając od zrównoważonej partytury przechodzimy do epickiej instrumentacji, następnie wsłuchujemy się w złowieszcze intermezzo, by na koniec zostać zaatakowanym z taką mocą, że omal nie eksplodują nam mózgi.

Seconda Canzone z filmu „La Moglie Piu' Bella” (1970)


Po obejrzeniu znakomitego dzieła Damiano Damianiego pt. Piękna nie chce milczeć” w pamięci pozostaje 15-letnia debiutantka Ornella Muti oraz brzdękająca co jakiś czas drumla. Dwa utwory szczególnie są warte wspomnienia: temat z czołówki i temat finałowy, które nazwałem Prima i Seconda Canzone, aby jakoś je rozróżnić. Damiani sprytnie je wykorzystał w swoim filmie - obu motywów użył jako podkładu pod sceny dramatyczne. Pierwszy można usłyszeć, gdy na ulicy zostaje zastrzelony człowiek, drugi ilustruje scenę z płonącym budynkiem. Płynnie zespolony z melodią głos Eddy Dell'Orso w tej drugiej wspomnianej scenie przepięknie buduje dramatyczny nastrój, wzbudza autentyczny niepokój. Wyczuwa się tu sugestię, że oto nastąpił przełomowy moment, który zmieni życie bohaterów w piekło.

Temat tytułowy z filmu „Hornets' Nest” (1970)


„Gniazdo szerszeni” Phila Karlsona to nie jest zły film, ale mało która osoba wyróżni go z ogromu dzieł sensacyjno-wojennych, jakie pod koniec lat 60. cieszyły się olbrzymią popularnością. Włosko-amerykańska produkcja w stylu macaroni combat reżyserowana przez B-klasowego twórcę musiała popaść w zapomnienie. A wraz z nią przepiękna muzyka Morricone. Minimalistyczny score będący, niczym krajobraz po bitwie, ilustracją dramatycznego finału. I niech nikogo nie zwiodą marszowe pogwizdywania - to tylko chwila oddechu, po której wraca brutalna rzeczywistość. Pod koniec filmu dochodzi do głosu męski chór, jeszcze wyraźniej akcentując pochmurną tonację utworu. Soundtrack jest monotematyczny, ale spójny, urokliwie kameralny i melancholijny, nie zasługujący na okrutny los ofiary upływającego czasu.

„Adonai” z filmu „Il Giardino Delle Delizie” (1967)


Jakiej muzyki można słuchać w raju? Odpowiedzi na to pytanie może dostarczyć film „Ogród rozkoszy”, napisany i zrealizowany przez debiutanta Silvano Agosti. Muzyka idealna do tańca i do różańca. Rozkoszna, żywa i panegiryczna, ale pozbawiona uporczywego patosu, który można odnaleźć chociażby w ścieżce dźwiękowej „Misji” Rolanda Joffé. Chór powtarzający w ekspansywnym tempie Adonai (imię Boga) tworzy klimat wspólnoty złączonej w zgrany kolektyw, a brzmienia oparte na gitarze basowej i perkusji kojarzą się ze stylem rockowym i subkulturą młodzieżową. Przypomina to rock psychodeliczny, który w momencie powstania filmu był gatunkiem nowym. Ennio Morricone z łatwością przyswajał nowe style muzyczne, dopasowywał się do różnych konwencji, ale był też bardzo kreatywnym artystą, więc często dostawał pełną swobodę. Co równie ważne, angażował się mocno nie tylko kiedy pracował z uznanymi filmowcami, ale i z debiutantami.

„Una Tromba a Dallas” z filmu „Svegliati e Uccidi” (1966)


Wake Up and Kill” („Obudź się i zabij”) Carlo Lizzaniego zaliczany jest do pierwszych filmów z gatunku poliziottesco. Ale dla Morricone gatunek filmu był mało istotny. Nazwisko reżysera również. Z równą wprawą i zapałem tworzył Sztukę na potrzeby filmów rozrywkowych i artystycznych. Wspomniany film Lizzaniego to historia autentycznego przestępcy Luciano Lutringa. Wcielił się w niego Robert Hoffmann, znany z roli playboya w filmie „Grand Slam” (Ad Ogni Costo”, 1967) - także upiększonym kompozycją Morricone (która omal się nie załapała do mojej niniejszej składanki). Wake Up and Kill zawiera m.in. piosenkę w wykonaniu Lisy Gastoni „Una Stanza Vuota” („Pusty pokój”), ale wyróżniający się score to napisany na klawesyn i trąbkę rytmiczny utwór z chóralnym canto silenzioso. Warto jeszcze wspomnieć, że duży wpływ na to, jak muzyka Morricone brzmi w filmach wywarł Bruno Nicolai, wybitny kompozytor i dyrygent, który prowadził orkiestrę wykonującą niemal wszystkie (z wyjątkiem „Gniazda szerszeni) utwory jakie tu udostępniłem.

SIMPLY


„Un Delitto Inutile” z ,,San Babila ore 20: un Delitto Inutile” (1976)


„Po cholerę się męczyć i błądzić w poszukiwaniach zagubionego akordu, ja mam ochotę normalnie sobie pograć na luzie” - jakoś tak powiedział kiedyś Herbie Hancock, a Ennio Morricone przybija mu w tym momencie pionę. I mamy klasyczny fortepianowy bluesior w duchu rootsowego „St. James Infirmary” z przepisowym walkingiem kontrabasu. Utwór dolatuje zza ściany w jednej ze scen interwencyjnego dramatu społecznego „San Babila, godzina 20” o neofaszystowskim odrodzeniu w ogarniętym recesją Mediolanie „lat ołowiu”. Film w reżyserii Carlo Lizzaniego otwierał Międzynarodowy Festiwal Filmów Fabularnych w Moskwie w 1977 roku.

Temat główny z ,,La Classe Operaia va in Paradiso” (1971)


„Klasa robotnicza idzie do raju” - kolejny akces mistrza do zaangażowanego kina społecznego. Cierpki, pozbawiający złudzeń obraz losów wyobcowanego stachanowca z mediolańskiej fabryki (Gian Maria Volontè) zilustrowany został czymś na kształt pełnej zardzewiałych, skrzypiących tonów industrialnej tarantelli. Przetykane jest to smyczkowymi interludiami, wklejonymi jakby z innego kompletu na zasadzie losowego „cut and paste”, co tworzy osobliwie paranoiczną całość. Ale współpraca z Elio Petrim z reguły uruchamiała mocno niestandardowe pokłady wyobraźni Morricone.

„Voce Affogata” z ,,Mio Caro Assassino” (1972)


Dużej urody żałobny nokturn, w którym słychać odpryski komedowskiej kołysanki, jak i futurospektywny zalążek goblinowej dziecięcej melodyjki z „Profondo Rosso”. Utwór przenika tłumiona rozpacz; coś, jak prośba przez łzy, by osądzając nawet najgorszy czyn nie zapominać, że bezpośrednim impulsem do zbrodni bywa często cierpienie. „Mój drogi zabójca” to niestety jedyne giallo w dorobku spaghetti westernowego wyjadacza Tonino Valeriiego. A szkoda, bo wyszło mu świetnie i choć film, ukierunkowany na śledztwo i skomplikowaną intrygę, jest raczej stonowany pod względem wizualnego gwałtu na źrenicach, to znalazło się w nim parę scen ostro wbijających się w pamięć. Jak choćby ta, w której kobieta zostaje zaszlachtowana piłą tarczową w trakcie oglądania w telewizji „Django” Corbucciego.

„Un Uomo Nello Spazio” z L'Umanoide” (1979)


Rzecz mocno nietypowa w dorobku Morricone, nawet  przy tej całej różnorodności. Ale jest rok 1979 i włoscy producenci, chcąc trzymać rękę na pulsie, zmusili niektórych reżyserów kina eksploatacji, by porzucili ulice nędzy tudzież krwawe, secesyjne apartamenty i niezwłocznie udali się w kosmos. „Humanoid” giallowego fachmana Aldo Lado to rozkoszna, ociekająca serem spaghetti space opera z Richardem Kielem w roli głównej i efektami specjalnymi made by Antonio Margheriti. Morricone, z zasady unikający syntezatorów, pokazał że jak trzeba potrafi bez problemów przywalić epickim vangelisowskim electro. Utwór powoli wznosi się, obrastając kolejnymi dźwiękami i mamy pogodny, syntetyczny marsz z quasi cytatem z „Ody do radości”.

„The Judge and His Hangman” (1975)


Maximillian Schell przenosi na ekran kryminał Friedricha Dürrenmatta, a Morricone serwuje liryczny majstersztyk zawieszony między sonatą a apaszowską balladą. Bardzo piękne i bardzo włoskie, mój numer jeden na chwilę obecną.

Autorzy polecanek: The Trio H/M/S

3 komentarze:

  1. Masz chyba błąd , ,, uccidi'' to ,, zabij'' a nie ,, giń'' o ile wiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten błąd wynika stąd, że film ma dwa anglojęzyczne tytuły: Wake Up and Kill i Wake Up and Die.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna inicjatywa z Waszej strony i podkreślenie przebogatej twórczości Morricone. To się nazywa prawdziwy artysta!

    OdpowiedzUsuń