Pages

W 80 DNI DOOKOŁA ŚWIATA. 65 lat od wielkiej ekranowej przygody Phileasa Fogga


tytuł oryginalny: Around the World in Eighty Days
data premiery: 17 października 1956
czas trwania: ok. 180 minut
reżyseria: Michael Anderson
scenariusz: James Poe, John Farrow i S.J. Perelman na podst. powieści Julesa Verne'a

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

17 października 1956 roku publiczność zgromadzona w nowojorskim teatrze Rivoli wyruszyła w ekscytującą trzygodzinną podróż wraz z angielskim dżentelmenem Phileasem Foggiem. Film grany był przy pełnej widowni przez kolejne 15 miesięcy i stał się drugim po Dziesięciorgu przykazaniach Cecila B. DeMille’a największym hitem roku. Źle jednak przetrwał próbę czasu i współcześnie jest oceniany jako płytki film rozrywkowy oraz jeden z najgorszych laureatów Oscara w głównej kategorii. Ale nie można zaprzeczyć, że to również film prawdziwego pasjonata, który zainwestował w projekt 6 milionów dolarów, popadając przez to w długi. Raczej nie chodziło mu o wykupienie wszystkich Oscarów, lecz o stworzenie wysmakowanej plastycznie filmowej przygody, która oczaruje widzów na całym świecie.

Tym pasjonatem był Michael Todd, znany impresario broadwayowski. Już w połowie lat 40. pomógł zebrać fundusze na sceniczny musical według powieści Juliusza Verne’a z 1873 roku. Głównym inicjatorem przedsięwzięcia był Orson Welles – jego spektakl Around the World (1946) z muzyką i piosenkami Cole’a Portera okazał się jednak wielką porażką kasową. 10 lat później niemający doświadczenia w produkowaniu filmów Todd postawił wszystko na jedną kartę i doprowadził do końca filmową adaptację ulubionej książki, odnosząc gigantyczny sukces finansowy. Przy okazji wprowadził także pewną rewolucję techniczną – współtworzony przez niego system Todd-AO ustanowił nowe standardy rejestracji obrazu filmowego. Sprawiedliwie należy jednak przyznać, że W 80 dni… jest drugą po Oklahomie (1955) Freda Zinnemanna produkcją wykorzystującą te innowacje.

Wspomniany musical Orsona Wellesa przyniósł straty nie z powodu jakości widowiska, ale ze względu na brak znanych nazwisk w obsadzie (w roli Phileasa Fogga – Arthur Margetson). Dlatego Mike Todd postawił sobie za główny cel zaangażować do filmu jak najwięcej gwiazd kina (nie tylko z Hollywood). Dokonał czegoś, co wydawało się niemożliwe – zgromadził wiele znanych twarzy i umieścił ich w krótkich, nawet kilkusekundowych epizodach. Dla przykładu ceniony za swój głos Frank Sinatra nie mówi ani słowa, tylko gra na pianinie, po czym odwraca się do kamery (ten moment zapewne wywołał aplauz widowni).


Producent wraz z ekipą postanowił przenosić plan filmowy szlakiem podróży głównego bohatera. Dzięki temu użyto naturalnych plenerów – od Londynu przez Paryż, Hiszpanię, Hongkong, Japonię, po San Francisco. To zresztą nie wszystkie atrakcje turystyczne, bo sceny indyjskie kręcono w Pakistanie, a podróż z Rangunu do Hongkongu odbywa się z widokiem na Wielki Pałac w Bangkoku (co ciekawe, użytą w tej scenie łódź pożyczył filmowcom król Tajlandii). Wszystkie pieniądze wydane na taką wyprawę musiały przekładać się na to, co można było obserwować na ekranie, dlatego ekipa operatorska pod kierunkiem Lionela Lindona bardzo powoli chłonie krajobrazy, by widz rozkoszował się nimi i podziwiał uroki świata filmowane w wysokiej rozdzielczości.

Opowiedzianą w filmie historię zna chyba każdy, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Phileas Fogg (David Niven) to dżentelmen w każdym calu, członek elitarnego Klubu Reforma i miłośnik wista (angielskiej gry karcianej). Podczas rozmowy z partnerami od wista dochodzi do nietypowego zakładu – Fogg stawia swoją fortunę na to, by udowodnić swoje racje dotyczące geografii. Jest przekonany, że naszą planetę można okrążyć w 80 dni, z czym nie zgadzają się jego koledzy z Klubu. Istotny jest przy tym fakt, że akcja toczy się w roku 1872 i wtedy faktycznie nie było wystarczająco szybkich środków transportu, by okrążyć świat w 80 dni. Mamy więc podróż balonem przez Alpy, jazdę na słoniach przez dżunglę, podróże XIX-wiecznymi pociągami i pokonywanie trasy drogą morską.

Nad scenariuszem pracowali S.J. Perelman, James Poe i John Farrow. Ostatni z wymienionych, będący także reżyserem z ogromnym doświadczeniem, miał realizować ten film. Jednak producent zwolnił go krótko po rozpoczęciu zdjęć – zdążył nakręcić tylko kilka sekwencji w Hiszpanii, które powstawały w pierwszej kolejności. Na jego miejsce przybył Michael Anderson, angielski filmowiec z mniejszym dorobkiem, doceniany wówczas za dramat wojenny Nocny nalot (1955).

Stanęło przed nim niezwykle trudne zadanie – 75 dni zdjęciowych pod kierunkiem producenta, który miał konkretne wymagania co do formy spektaklu. Forma miała przewyższać wszystko to, co stworzono do tej pory w Hollywood. Przed ekranem przemyka więc nie tylko duża ilość gwiazd, aktorów i statystów, ale także zwierząt. Wybudowano wiele planów zdjęciowych, by ukazać zróżnicowane miejsca – od roztańczonej Hiszpanii przez malowniczą Azję po tereny indiańskie w Ameryce. Uszyto rekordową liczbę kostiumów i wzniesiono monumentalne dekoracje. Wszystko to sfilmowano w nowym formacie opracowanym w celu zapewnienia wysokiej rozdzielczości obrazu panoramicznego.


Dzisiaj film pamięta się głównie ze zjawiska zwanego cameo. Polega ono na zatrudnianiu znanych osobistości do kilkusekundowych występów. Napisy końcowe (zaprojektowane przez Saula Bassa) stanowią pewnego rodzaju mapę, na której możemy odnaleźć znane nazwiska biorące udział w produkcji. Ale dla miłośnika starego kina atrakcją jest także wyszukiwanie tych osób w trakcie filmu. I tak na przykład w sekwencji londyńskiej wystąpił John Gielgud – jeden z najwybitniejszych aktorów szekspirowskich. W części hiszpańskiej swoje umiejętności pokazują nie tylko aktorzy, ale i słynny tancerz flamenco José Greco oraz matador Luis Miguel Dominguín, najwięcej gwiazd jest rzecz jasna w epizodzie amerykańskim – w samej scenie barowej w San Francisco można zobaczyć Marlenę Dietrich (która wypowiada słowa „Nie spiesz się, przegapisz najlepsze chwile swojego życia”), George’a Rafta i Franka Sinatrę. Potem jest dość wyrazisty John Carradine w roli politykującego pułkownika, a następnie Buster Keaton jako konduktor (ten chwyt wydaje się oczywisty – w najsłynniejszych filmach, Rozkoszach gościnności i Generale, pokazał swoją fascynację historią kolei). Natomiast postać pułkownika amerykańskiej kawalerii nie przypadła żadnej pierwszoligowej gwieździe, lecz B-klasowemu aktorowi-kowbojowi, Timowi McCoyowi.

Co zaskakujące, to nie Phileas Fogg w interpretacji Davida Nivena okazał się najważniejszą rewelacją obsadową, lecz meksykański komik Mario Moreno posługujący się pseudonimem Cantinflas. W Hiszpanii i Ameryce Łacińskiej cieszył się ogromną popularnością i to właśnie on (a nie Francuz, jak w książce) wcielił się w postać wiernego lokaja zwanego Passepartout. Po tej roli Cantinflas zagrał w jeszcze jednej wypełnionej gwiazdami produkcji hollywoodzkiej pt. Pepe (1960, reż. George Sidney), która była dla odmiany wielką klęską kasową i zakończyła międzynarodową karierę komika. O kultowości tego aktora w krajach hiszpańskojęzycznych świadczy nowo powstałe słowo „cantinflada”, oznaczające rozwlekłe gadanie, w którym nie ma merytorycznej treści. Na tym głównie opierał się humor reprezentowany przez Meksykanina, ale Todd i Anderson wykorzystali jego inny popisowy numer – parodię korridy zaprezentowaną po raz pierwszy w komedii Ani krwi, ani piasku (1941, reż. Alejandro Galindo).

Do najbardziej chybionych pomysłów obsadowych zaliczyć należy Petera Lorre’a w roli Japończyka i Shirley MacLaine odgrywającą postać hinduskiej księżniczki. Z obsady pozytywnie wyróżnia się Robert Newton, wcielający się w przebiegłego inspektora Fixa podejrzewającego Fogga o obrabowanie Banku Anglii. Aktor był znany z ról piratów, Długiego Johna Silvera i Czarnobrodego, oraz z alkoholizmu, który przyczynił się do jego śmierci. Pracując nad rolą inspektora Fixa, dotrzymał słowa danego producentowi i odstawił alkohol. Ale po zakończeniu zdjęć wlał w siebie tak dużą ilość mocnego trunku, że wątroba i serce nie wytrzymały. Zmarł około siedem miesięcy przed premierą filmu.


W 80 dni dookoła świata to czyste kino rozrywkowe – bezpretensjonalne i momentami naprawdę urocze, korzystające z wielu lubianych przez widzów klisz gatunkowych. Najważniejszy jest motyw wyścigu z czasem i piętrzące się przeszkody na drodze do celu. Są ratunki w ostatniej chwili, jest zetknięcie człowieka z technologią, ale też z dziką Naturą. Jest ukazane w pełnej krasie bogactwo planety Ziemia, ale także różnorodność kostiumów i scenografii w zależności od miejsca. Wspaniale prezentuje się muzyka Victora Younga, który po 22 nominacjach do Oscara zdobył jedyną (w dodatku pośmiertną) statuetkę za omawianą produkcję. Na ścieżce dźwiękowej oprócz oryginalnej partytury Younga pojawiło się też wiele klasycznych utworów z poprzednich stuleci (np. Rule Britannia, The Girl I Left Behind Me).

Raczej w zgodnej opinii uważa się, iż w roku 1956 powstało wiele innych dzieł zasługujących na miano najlepszego filmu roku, np. Olbrzym George’a Stevensa, który niedawno też obchodził rocznicę premiery, a w którym zagrała Elizabeth Taylor, żona Mike’a Todda odpowiedzialnego w dużej mierze za sukces omawianego przedsięwzięcia. Związek Liz z Mikiem przerwała śmierć męża w katastrofie prywatnego samolotu, niespełna półtora roku po premierze jego sztandarowego dzieła… Mimo iż spośród pięciu Oscarów jeden trafił w ręce scenarzystów, to nie scenariuszowe pomysły dziś imponują. Ten barwny film przygodowy to przede wszystkim uczta dla oka, a jego głównym celem jest uatrakcyjnić niedzielne popołudnie z rodziną. Przed Michaelem Toddem do ekranizacji utworu Verne’a przymierzał się m.in. Alexander Korda, który ostatecznie stwierdził, że ten projekt nie ma szans powodzenia – jest zbyt kosztowny i wymagający. Tak więc dobrze, że chociaż w takiej formie ta przygoda ujrzała światło dzienne. 

korekta: Kamila Regel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz