Pages

Siedmiu samurajów

Shichinin no Samurai (1954 / 200 minut)
reżyseria: Akira Kurosawa
scenariusz: Akira Kurosawa & Shinobu Hashimoto & Hideo Oguni

Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl

Nie jest łatwo pisać o filmie, o którym napisano niezliczoną ilość artykułów. Szczególnie, gdy opinia nie różni się od opinii większości. Każde zdanie może brzmieć jak truizm. Postaram się nie nadużywać słowa arcydzieło, gdyż ono tak naprawdę nic już nie znaczy. A w przypadku Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy to określenie jest niewystarczającym argumentem, zbyt banalnym jak na tego typu kino. Bo mimo iż w warstwie fabularnej głównym czynnikiem jest prostota, to arsenał użytych środków jest skomplikowany. Zróżnicowane zachowania bohaterów, dynamiczna praca kamer, rytmiczny montaż czy harmonijny strumień dźwiękowy - to wszystko wpływa na emocje widza i sprawia, że film niezmiennie od lat wzbudza zachwyt u odbiorców w każdym wieku i pod każdą szerokością geograficzną.

Do odparcia ataku czterdziestu bandytów wystarczy siedmiu dobrze wyszkolonych wojowników. Do wykreowania prostej, lecz prawdziwie epickiej i uniwersalnej w swym przekazie historii potrzebny jest znacznie większy sztab ludzi. Ale wszystko zaczęło się od genialnego w swej prostocie pomysłu, który opracowało trzech zdolnych pisarzy: Akira Kurosawa, Shinobu Hashimoto i Hideo Oguni. Biorąc przykład z amerykańskich westernów stworzyli oni świat złożony z trzech grup. Pierwsza to obrońcy prawa i porządku - rewolwerowcy zastąpieni roninami. Drugą grupę reprezentują  pozbawieni honoru bandyci. Trzecią tworzy społeczność, którą pierwsza grupa ma bronić przed drugą. W tę skostniałą formułę japońscy autorzy tchnęli nowe życie. Powstał obraz dynamiczny, który mimo chropawej faktury i monochromatycznych kadrów inspiruje i zachwyca kolejne pokolenia odbiorców.

 Niewielu jest gotowych do walki, większość liczy na to, że walczyć będą inni.
Sun Tzu – Sztuka wojny

Z amerykańskich westernów zaczerpnięto również zbiór cech charakteryzujących głównego bohatera. Nawet jeśli ma coś na sumieniu, to ostatecznie poświęca swój czas i umiejętności dla dobra zagrożonej wspólnoty. W przeciwieństwie do tych, których broni, jest samotny - nie ma rodziny i poza życiem ma niewiele do stracenia. Od reszty odróżnia go honor, niezależność i wyjątkowa siła charakteru. Taki jest bohater zbiorowy filmu Kurosawy - siedmiu ludzi, którzy w ogniu bitwy czują się jak w domu.

Jak na film, którego fabułę można streścić w jednym zdaniu, zaskakuje jego długość. 200 minut - tyle dokładnie czasu należy poświęcić, by go pochłonąć w całości. Hitchcock powiedziałby, że to czas przekraczający wytrzymałość ludzkiego pęcherza. Ale Siedmiu samurajów ogląda się jednym tchem, bez chwili znudzenia, nie oczekując przerw reklamowych, lecz chłonąc poszczególne sceny, używając jednocześnie wzroku, słuchu, intelektu. Na naszych oczach rozgrywa się przygoda, podczas której dramat łączy się z humorem, łzy ze śmiechem, bitewny wrzask z cichym oczekiwaniem na to, co nieuniknione.


Warto zwrócić uwagę w jaki sposób zaprezentowano tu wieśniaków. Nie są to ludzie jednoznacznie dobrzy, nie są też takimi ofiarami, na jakich pozują. W grupie wychodzi z nich zwierzęca natura - bambusowymi pikami potrafią zatłuc człowieka, by go ograbić. Pojedynczego samuraja są w stanie zabić, jeśli mają przewagę i jeśli zdadzą sobie sprawę, że mogą na tym zyskać. Z powodu kilku cech charakteru, takich jak impertynencja czy zdolność do kradzieży i morderstwa, przypominają bandytów i wywołują tym samym pogardę samurajów, dla których sens życia to przestrzeganie określonych reguł. Pojawia się więc pytanie, czy dla takich ludzi warto ryzykować życie? Czy warto się poświęcać, mimo że oprócz satysfakcji i miski ryżu nie dostanie się niczego w zamian? Odpowiedź jest prosta: dla samuraja dobra materialne nie mają znaczenia, gdyż bogactwo jest przeszkodą w dążeniu do mądrości. Na postawę tych wojowników ma wpływ również współczucie, bo jak pisał Tsunetomo Yamamoto w zbiorze Hagakure „samuraj z samą tylko odwagą, bez współczucia, niechybnie przepadnie”.

Samuraj powinien przyswoić zasadę, że nie wolno mu w żadnej sytuacji okazać słabości. Nawet w drobnych sprawach ujawniają się najgłębsze tajemnice ludzkiego serca.
Tsunetomo Yamamoto – Hagakure

To, co odróżnia ten film od hollywoodzkich westernów to przede wszystkim wszechobecna nerwowość. Dla porównania W samo południe (1952), będące klasycznym reprezentantem swojego gatunku, pozbawione jest gwałtowności, napięcie rośnie bardzo powoli i spokojnie. W filmie Kurosawy narastające napięcie przed wielką bitwą ukazane jest bez takich subtelności. Dominuje ruch, trudno opanować emocje. Na twarzach postaci widać prawdziwą rozpacz i gniew, a nawet totalną, niczym nieskrępowaną, wściekłość. Reżyser pozwala swoim aktorom krzyczeć i robić najróżniejsze miny. Przoduje w tym Toshirô Mifune w roli człowieka bez imienia (na pytanie o imię odpowiada „Zapomniałem. Możesz mi jakieś nadać”). Jego niezwykła ekspresja sugerująca wewnętrzny niepokój moim zdaniem ma na celu podkreślać, że nie jest on prawdziwym samurajem. Bo zgodnie z regułami kodeksu samuraj powinien dążyć do osiągnięcia duchowej harmonii. Kikuchiyo (takie imię ostatecznie do niego przylgnie) jest niespokojny ponieważ wychowywał się w nędznej wiosce, wśród ludzi słabych, nie znających honoru. Jego wnętrze rozsadza pogarda, ale i współczucie. Na jednym ramieniu dźwiga ciężar swojego pochodzenia, ale na drugim - brzemię wynikające z dołączenia do samurajów, którym pragnie zaimponować.


Zarówno Toshirô Mifune jak i odgrywający rolę przywódcy Takashi Shimura - dwaj ulubieni aktorzy Kurosawy - znaleźli się wśród nominowanych do nagrody BAFTA w kategorii aktor zagraniczny. W roku 1954 film zdobył Srebrnego Lwa w Wenecji, ale Oscarem wyróżniono wtedy inny japoński film - Samuraj (Miyamoto Musashi, 1954) Hiroshiego Inagakiego. Jest to pierwsza część trylogii, w której Toshirô Mifune z podobną brawurą wcielił się w legendarnego szermierza Musashiego Miyamoto. Gdy w 1957 kategoria film nieanglojęzyczny trafiła do oscarowego konkursu wśród nominowanych znalazła się Harfa birmańska (1956) Ichikawy, ale nie zapomniano też o Siedmiu samurajach, które wówczas wyróżniono nominacją za scenografię (Takashi Matsuyama) i kostiumy (Kôhei Ezaki).

Można żyć, kiedy żyć się godzi, i umrzeć, kiedy umrzeć trzeba 

– stare japońskie przysłowie
Jeszcze większą popularność film zyskał dzięki westernowej przeróbce (The Magnificent Seven, 1960), dokonanej przez Williama Robertsa (scenariusz) i Johna Sturgesa (reżyseria), którzy przenieśli akcję w realia meksykańsko-amerykańskie XIX wieku, rozbudowali postać czarnego charakteru i obsadzili w roli przywódcy łysego Yula Brynnera, inspirując się zapewne sceną, w której Takashi Shimura goli głowę na łyso, by udawać buddyjskiego mnicha (jednakże łysina w remake'u nie miała znaczenia i Yul Brynner chyba w ogóle nawet nie zdjął kapelusza). Co najistotniejsze, historia opowiedziana w westernowej formule nie została spłycona, ale wręcz wzmocniła przekaz oryginału, podkreślając jego uniwersalność i ponadczasowość.


Kurosawa, Hashimoto i Oguni opowiedzieli tę gorzką w wymowie historię bez nadużywania patosu. Wprowadzili postać, która przez swoją nieporadność dostarcza humoru. Najzabawniejsza scena z jej udziałem to prawdopodobnie ta, w której sprawdza prawdziwość maksymy „Pod najlepszym jeźdźcem, najgorszy koń będzie gnał jak wiatr”. Jednakże ta postać, odgrywana przez Toshirô Mifune, okazuje się bohaterem tragicznym. Autorzy zdają się mówić, że ten z kogo się śmiejemy może zasługiwać na takie samo współczucie jak ci, którzy wyglądają na nędzarzy i słabeuszy.

Kto zrozumie ludzką naturę, jego rozkazy będą wykonywane z taką łatwością z jaką woda spływa z gór.
Sun Tzu Sztuka wojny
Technika jest sprawą drugorzędną - mawiał Kurosawa, ale w przypadku takiego reżysera, który cechuje się rozpoznawalnym stylem, trudno ją pominąć przy omawianiu jego dzieł. Rzuca się w oczy chociażby chwyt montażowy zwany roletką, który twórca Rashômona stosuje tak regularnie, jak stosuje się przecinki w recenzji. Majstersztykiem pod względem technicznym jest rozgrywająca się w błocie i deszczu scena finałowa. W podręczniku Davida Bordwella i Kristin Thompson Film Art. Sztuka filmowa. Wprowadzenie przeanalizowano na podstawie sceny finałowej sposoby łączenia dźwięków. Chodzi o to, że liczne odgłosy o różnym natężeniu (bębnienie deszczu, tętent kopyt, okrzyki bitewne, wrzaski rannych, rżenie koni, krzyki kobiet, wystrzały z broni palnej) łączą się w jeden harmonijny strumień dźwiękowy.

Powstała niezwykła kombinacja, będąca doskonałym przykładem na to, jak robi się kino epickie. Profesjonalna oprawa wizualno-dźwiękowa wciąż jednak pozostaje tłem, a na pierwszym planie mamy empatycznych bohaterów, intensywne aktorstwo i ponadczasową historię, która budzi emocje i prowadzi do refleksji.


6 komentarzy:

  1. No właśnie pisać o 7 Samurajach w kinie japońskim to jak pisać o 7 Wspaniałych w westernach - ciągle przede mną :). To ciekawe, ze amerykański reżyser zainspirował się filmem japońskiego reżysera, który to z kolei inspirował się filmami Johna Forda XD
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XD Próbuje sobie przypomnieć podobny film Johna Forda i za cholerę nie mogę XD
      Pzdr

      Usuń
  2. Jacyś Japończycy mogli mignąć w tych dokumentach, które Giovanni Ford kręcił podczas wojny na Pacyfiku :-]

    OdpowiedzUsuń
  3. Sami ochotnicy ze wsi :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie najlepszy film japoński wszechczasów i najlepszy film, jaki nakręcił Akira Kurosawa - dzisiaj nie ma drugiego takiego reżysera, który by tworzył arcydzieło za arcydziełem, tak jak w tym przypadku. A Toshiro Mifune zawdzięczamy znajomość japońskiej kinematografii u przeciętnego człowieka. Jego wykreowana postać Kikuchiyo jest zaczepista i przeszła do kanonu X Muzy. Oglądałem cztery razy i jestem cały czas pod wielkim wrażeniem. Imponujący film, który oparł się zapomnieniu i stał się zanadto nieśmiertelny. 10+/10

    OdpowiedzUsuń