reżyseria: Raoul Walsh
scenariusz: Jerry Wald, Richard Macaulay na podst. powieści Alberta Isaaca Bezzeridesa
Raoul Walsh był specjalistą od westernów i filmów akcji, zajmował się więc głównie mitologizowaniem przeszłości Ameryki oraz tworzeniem filmów dla czystej rozrywki. Nocna wyprawa z 1940 roku może uchodzić za wyjątkowe dzieło w jego karierze, gdyż reżyser zajął się tu problemami współczesności i w tym przypadku dostarczanie rozrywki nie było jego podstawowym celem. Powstał znakomity dramat społeczny wykorzystujący elementy kina drogi, czarnego kryminału i melodramatu. Przy okazji wypada dodać, że zanim powstał ten film to nie istniały określenia road movie ani film noir - to były gatunki przyszłości. I zgodnie z założeniami futuryzmu wprowadzono do fabuły symbol nadchodzących przemian - fotokomórkę zużytkowaną do samoczynnego otwierania i zamykania drzwi. Ta nowinka to także emblemat obecnych czasów, 75 lat po premierze.
Problemem jest przyporządkowanie tego filmu do konkretnego gatunku, ale to akurat mały problem. Dla mnie to zaleta, że nie wiedziałem, w jakim kierunku pójdzie akcja. Przed oglądaniem nie czytałem żadnych opisów fabuły ani recenzji, tytuł sugerował klasyczne kino drogi, a nazwiska reżysera i aktorów wskazywały na pokrewieństwo z kinem gangsterskim. W połowie ten film faktycznie jest taki jak można było przypuszczać. George Raft i Humphrey Bogart wystąpili w rolach braci, kierowców ciężarówek, którzy pracują na czarno dla jakichś podejrzanych typów, wyzyskujących swoich pracowników. Marzą o własnej firmie przewozowej, która poprawiłaby ich sytuację i zapewniła niezależność. No cóż, marzenia nie kosztują, ale by odbić się od dna nie można liczyć na prostą drogę prowadzącą do celu.
W zasadzie mamy tu dwie historie połączone postacią Joe Fabriniego. Pierwsza to trucker movie o relacjach pomiędzy braćmi i ich konflikcie z pracodawcą, druga to film noir z bardzo sugestywną femme fatale na pierwszym planie. Ogląda się wybornie dzięki świetnym dialogom, bohaterowie mają cięty język, którym sprawnie się posługują, a postacie drugoplanowe wprowadzają niemałą dawkę dobrego humoru. Pod tym względem brylują radosny jak skowronek dyrektor Ed Carlsen (Alan Hale) zachowujący się niepoważnie jak na pełnioną funkcję oraz uzależniony od automatów do gry Irlandczyk McGurn (Roscoe Karns).
Humphrey Bogart to ikona kina - aktor, który nie stracił wielbicieli także w czasach współczesnych. Wyjątkowa osobowość potrafiąca przykuć do ekranu ponad pół wieku po swojej śmierci. Dlatego do obejrzenia Nocnej wyprawy zachęcać nie trzeba - na pewno znajdą się osoby, których przyciągnie nazwisko aktora, mimo że pojawia się dopiero na czwartym miejscu na plakacie i w napisach początkowych. Bogart dopiero rok po tym filmie katapultował się na szczyty sławy i popularności. Ten gwałtowny skok do gwiazdorstwa zawdzięcza dwóm filmmakerom: Raoulowi Walshowi i Johnowi Hustonowi. Pierwszy z nich obsadził go w roli gangstera w High Sierra, drugi dał mu rolę detektywa w Sokole maltańskim. Ale zanim Bogart zaczął grać pierwsze skrzypce przyjmował często role towarzyszące, np. jako towarzysz George'a Rafta w Nocnej wyprawie.
Znany z ról gangsterów George Raft tym razem zaskakuje w roli jednoznacznie pozytywnej, nieskazitelnej, do bólu uczciwej i pracowitej. Chyba nie czuł się dobrze w skórze takiego człowieka. Reżyser wprawdzie dał mu okazję by wyładował złość w walce wręcz, ale to nie mogło wystarczyć, bo podłość ludzka jest chorobą, na którą nie ma skutecznego lekarstwa. Na swoje szczęście spotyka rudowłosą barmankę i ten związek jest w stanie osłodzić czarę goryczy. Gdy na opustoszałej drodze, w mroku nocy, pojawia się samotna i szukająca okazji dziewczyna już wiadomo, że odegra znaczącą rolę. Jej sympatyczna powierzchowność kontrastuje z rudym kolorem włosów, który jest jak znak ostrzegawczy. Film jednak jest czarno-biały i inne kolory tak naprawdę nie mają znaczenia, a Ruda jest tylko przeciwieństwem bogatej i dumnej kobiety o podłym charakterze i niecnych zamiarach.
W roli Rudej wystąpiła Ann Sheridan, teksańska aktorka o magnetyzującej urodzie. Ale to nie jej osobowość fascynuje najbardziej. Najlepsza z całej obsady jest Ida Lupino - to jedna z najlepiej odegranych postaci femme fatale. Aktorka ma tu kilka popisowych scen, w których udowadnia swój talent do odgrywania ról dramatycznych, zagadkowych, nikczemnych, znajdujących się na granicy pomiędzy chorobliwą nienawiścią a całkowitym pomieszaniem zmysłów. Do plusów filmu należy zaliczyć kapitalne dialogi. Aktorzy przerzucają się świetnymi tekstami, rządzi zaś nonsensowne usprawiedliwienie zbrodni: The doors made me do it! (Drzwi kazały mi to zrobić!). Niektóre sceny są rozbrajające, np. zamykanie okna z hukiem, który obudziłby głuchego. Ci, którzy oczekują zaskakujących zwrotów akcji też się nie zawiodą. Opowiedziana tu historia scala fabułę powieści Alberta Bezzeridesa z filmem Bordertown (1935) Archiego Mayo. Dzieło Walsha odniosło duży sukces kasowy, ale dziś zalicza się do niesłusznie zapomnianych klasyków amerykańskiej kinematografii ze złotych lat Hollywoodu.
W zasadzie mamy tu dwie historie połączone postacią Joe Fabriniego. Pierwsza to trucker movie o relacjach pomiędzy braćmi i ich konflikcie z pracodawcą, druga to film noir z bardzo sugestywną femme fatale na pierwszym planie. Ogląda się wybornie dzięki świetnym dialogom, bohaterowie mają cięty język, którym sprawnie się posługują, a postacie drugoplanowe wprowadzają niemałą dawkę dobrego humoru. Pod tym względem brylują radosny jak skowronek dyrektor Ed Carlsen (Alan Hale) zachowujący się niepoważnie jak na pełnioną funkcję oraz uzależniony od automatów do gry Irlandczyk McGurn (Roscoe Karns).
Humphrey Bogart to ikona kina - aktor, który nie stracił wielbicieli także w czasach współczesnych. Wyjątkowa osobowość potrafiąca przykuć do ekranu ponad pół wieku po swojej śmierci. Dlatego do obejrzenia Nocnej wyprawy zachęcać nie trzeba - na pewno znajdą się osoby, których przyciągnie nazwisko aktora, mimo że pojawia się dopiero na czwartym miejscu na plakacie i w napisach początkowych. Bogart dopiero rok po tym filmie katapultował się na szczyty sławy i popularności. Ten gwałtowny skok do gwiazdorstwa zawdzięcza dwóm filmmakerom: Raoulowi Walshowi i Johnowi Hustonowi. Pierwszy z nich obsadził go w roli gangstera w High Sierra, drugi dał mu rolę detektywa w Sokole maltańskim. Ale zanim Bogart zaczął grać pierwsze skrzypce przyjmował często role towarzyszące, np. jako towarzysz George'a Rafta w Nocnej wyprawie.
Znany z ról gangsterów George Raft tym razem zaskakuje w roli jednoznacznie pozytywnej, nieskazitelnej, do bólu uczciwej i pracowitej. Chyba nie czuł się dobrze w skórze takiego człowieka. Reżyser wprawdzie dał mu okazję by wyładował złość w walce wręcz, ale to nie mogło wystarczyć, bo podłość ludzka jest chorobą, na którą nie ma skutecznego lekarstwa. Na swoje szczęście spotyka rudowłosą barmankę i ten związek jest w stanie osłodzić czarę goryczy. Gdy na opustoszałej drodze, w mroku nocy, pojawia się samotna i szukająca okazji dziewczyna już wiadomo, że odegra znaczącą rolę. Jej sympatyczna powierzchowność kontrastuje z rudym kolorem włosów, który jest jak znak ostrzegawczy. Film jednak jest czarno-biały i inne kolory tak naprawdę nie mają znaczenia, a Ruda jest tylko przeciwieństwem bogatej i dumnej kobiety o podłym charakterze i niecnych zamiarach.
W roli Rudej wystąpiła Ann Sheridan, teksańska aktorka o magnetyzującej urodzie. Ale to nie jej osobowość fascynuje najbardziej. Najlepsza z całej obsady jest Ida Lupino - to jedna z najlepiej odegranych postaci femme fatale. Aktorka ma tu kilka popisowych scen, w których udowadnia swój talent do odgrywania ról dramatycznych, zagadkowych, nikczemnych, znajdujących się na granicy pomiędzy chorobliwą nienawiścią a całkowitym pomieszaniem zmysłów. Do plusów filmu należy zaliczyć kapitalne dialogi. Aktorzy przerzucają się świetnymi tekstami, rządzi zaś nonsensowne usprawiedliwienie zbrodni: The doors made me do it! (Drzwi kazały mi to zrobić!). Niektóre sceny są rozbrajające, np. zamykanie okna z hukiem, który obudziłby głuchego. Ci, którzy oczekują zaskakujących zwrotów akcji też się nie zawiodą. Opowiedziana tu historia scala fabułę powieści Alberta Bezzeridesa z filmem Bordertown (1935) Archiego Mayo. Dzieło Walsha odniosło duży sukces kasowy, ale dziś zalicza się do niesłusznie zapomnianych klasyków amerykańskiej kinematografii ze złotych lat Hollywoodu.
George Raft był wtedy gwiazdą nr 1 , gdzie czytałem, że Huston chciał właśnie jego do roli Sama Spade'a , ale się nie udało i Bogart był czymś na kształt kompromisu ( ciężko w to po latach uwierzyć )
OdpowiedzUsuńStrasznie tego Walsha , widzę , hołubisz - w sumie spoko reżyser , parę rzeczy bardzo dobrze znosi probę czasu.
Jakbym miał swojego ulubionego filmmakera z tego okresu wymienić .... hmm... chyba najbliższy jest mi Jacques Tourner z czterema filmami.
A u mnie w poczekalni trzy bardzo obiecujące, klasyczne noiry, za które coś nie mogę się zabrać :
,, Kansas City Confidental'' Phila Karlsona
,, Pick up in South Street'' Sama Fullera
,, Raw Deal'' Anthony'ego Manna
Walsha lubię, bo pracował ze świetnymi aktorami i tak jak napisałeś jego filmy przetrwały próbę czasu, choć wiadomo że nie wszystkie ("Nadzy i martwi" jednak słabe wg mnie, stare hollywoodzkie kino wojenne się zestarzało).
OdpowiedzUsuńTe klasyczne noiry też chętnie zobaczę, ale widzę że teraz ciągle lecę amerykańskimi klasykami, więc wypadałoby na jakiś czas zmienić kraj i epokę.
, Nagich...'' nie widziałem, ale to jest przede wszystkim świetna powieść , a Walsh już był za stary na takie coś. Wyobrażam sobie, że on przyłożył do tego miarę lat 40' , a to jest materiał dla ( kameralnego ) Peckinpaha.
OdpowiedzUsuńA co będziesz zmieniał? Parafiańszczyzna całkiem dobrze Ci wychodzi . Może się tylko cofnij do Cecila B. DeMille'a , on przynajmniej te rzeczy robił z rozmachem - jak stado słoni to stado słoni , żadnej cyfry :D)) To się zajebiście ogląda.
Jestem wszechstronnym kinomanem i filmowa "parafiańszczyzna" nie jest mi obca :D
UsuńJednak Manoel de Oliveira nie jest nieśmiertelny, zmarł 2 kwietnia w wieku 106 lat.
OdpowiedzUsuńNo i kolejny nekrolog i smutna wiadomość dla fanów rewizjonistycznych westernów lat 70'.
OdpowiedzUsuń6 kwietnia zmarł aktor charakterystyczny Geoffrey Lewis ( 79 ) ojciec Juliette. Lewis często pojawiał się na drugim planie w produkcjach Clinta Eastwooda . Na jego filmografię składa się imponująca seria realistycznych i brutalnych seventisowych westernów ( można powiedzieć czołówka dekady ) i mrocznych akcjonerów - krótko mówiąc ten typ kina, które nawet przynależąc do mainstreamu , spokojnie podpadało pod repertuar drive-inowo grindhouse'owy . Aktor specjalizował się w rolach niechlujnych i zdeprawowanych łaziorów z psychopatyczną skazą , jacy masowo zaludnili wówczas filmowy Dziki Zachód i współczesny niewiele mu ustępujący South West . Z tym swoim niezdrowo zaognionym spojrzeniem lekko wyłupiastych oczu , potrafił wzbudzić szczery niepokój ( a potem z reguły go uwiarygodnić czynem - Lewis był na prawdę dobry i autentyczny jako bad guy ) Maraton filmów z jego udziałem byłby prawdziwym festem celuloidowego kozactwa , z resztą ,tytuły mówią za siebie :
,, Culpepper Cattle Co'' ( buńczuczny anty-hero idący na śmierć w stylu Pike'a B, z Bo Hopkinsem i Luke'em Askew przy boku ) ,,High Plains Drifter'' ( główny whiper, którego Clint zostawia sobie na koniec ) ,
,, Dillinger'' ( sławetny mobster Harry Pierpont ) , pozostając przy westernach , to między innymi jeszcze ; ,, Bad Company'' ,, Tom Horn'' ,, Heaven's Gate'' ,, My Name is Nobody'' ,, Shoot the Sun Down'' a nawet ,, Silver Saddle'' Lucjana .
W latach dwutysięcznych nie zabrakło go w obsadzie dwóch głośnych filmów wskrzeszających estetykę i mit tego fascynującego, acz nieuchronnie idącego w zapomnienie kina : ,, Devils Rejects'' i ,, Way of the Gun'' ( wstrząsający epizod z rosyjska ruletką własnego pomysłu). Był scjentologiem.
RIP , you crazy bastard
Charakterystyczna gęba, pamiętam go z występów u boku Eastwooda, szczególnie "High Plains Drifter" oraz z zabawnego epizodu w "Mavericku", gdzie zagrał u boku Gibsona i Glovera.
OdpowiedzUsuń