MUSICA PARADISO. Zapomniane filmy z muzyką Ennia MORRICONE

Fot. Michael Sohn (AP Photo)

Nie jest to pierwszy na tym blogu tekst poświęcony twórczości cenionego w branży włoskiego kompozytora. Jego imponujący dorobek twórczy sprawia, że nawet najbardziej fanatyczni miłośnicy ciągle przyłapują się na tym, że odkrywają nieznane dotąd muzyczne perły jego autorstwa. Tym samym poznają na nowo swojego ulubionego kompozytora. Pretekstem do ponownego zajrzenia w filmografię Morricone jest premiera nowego dzieła w reż. Giuseppe Tornatore pt. Ennio. Ten dokumentalny obraz miał swoją światową premierę 10 miesięcy temu na festiwalu w Wenecji, ale polski dystrybutor Best Film startuje z tą „koncertową biografią” dopiero teraz – w drugą rocznicę śmierci Mistrza (dokładnie 6 lipca 2022, ale już od pierwszego pokazu prasowego 2 czerwca film śmigał przedpremierowo). To idealna okazja, by przypomnieć sobie ulubione ścieżki dźwiękowe Ennia, ale także, by poszukać nowych muzycznych doznań, jakie zapewnił na przestrzeni trwającej 60 lat kariery.

Niniejszy artykuł powstał w formie zbiorówki (ta tradycja utrzymuje się na Panoramie Kina od sześciu lat). Zaprosiłem sześciu gości i wspólnymi siłami stworzyliśmy zestawienie filmów, w których muzyka Morricone ma duże znaczenie. Wiele dzieł filmowych, nawet tych bardzo udanych, nie ma takiej mocy jak jego nastrojowe kompozycje – nie trwają wiecznie w ludzkiej pamięci. Podjęliśmy się więc zadania, by niektórym zapomnianym tytułom oddać szacunek, na jaki zasługują. W tej akcji udział wzięli (oprócz osoby piszącej te słowa): Caligula (autor bloga La Fin Absolue du Monde i redaktor magazynu Kinomisja Pulp Zine), Kuba Haczek (The Blog That Screamed), Patryk Karwowski (Po napisach), Kasia Kebernik (film.org.pl), Marta Płaza (Final Girls, Kinomisja Pulp Zine) i Justyna Wróblewska (Kinomisja Pulp Zine). 

Zapraszamy do muzyczno-filmowego raju!

* * *

CALIGULA

Hitch-Hike / Autostop (1977, reż. Pasquale Festa Campanile)

Para małżonków podróżuje przez Południową Kalifornię do Los Angeles. Ona (Corinne Cléry) jest córką magnata prasowego, on (Franco Nero) drugorzędnym dziennikarzem i alkoholikiem. Po drodze zabierają autostopowicza (David Hess), który okazuje się być zbiegłym przestępcą z walizką pełną zrabowanych pieniędzy… Poliziottesco od wyspecjalizowanego w komediach Pasquale’a Festy Campanile, który tym razem daje dowód sprawnego rzemiosła również na polu dreszczowców. 

Wywiedziona z powieści The Violence and the Fury Petera Kane’a fabuła jest nader prosta, przez większość czasu jesteśmy zamknięci w samochodzie z trójką bohaterów, główny ciężar spoczywa więc na aktorach. Nero gra tutaj na przekór swojemu zwyczajowemu emploi, wcielając się w krzykliwego, małostkowego pijaczynę, który swoją majętną małżonkę wyzywa w kółko od „kurew”. Już pierwsza scena w filmie obrazuje jego postać w odpowiednio nieprzychylnym świetle, gdy podczas polowania mierzy on ze strzelby do nieświadomej niczego żony. Hess niejako powtarza tutaj – bynajmniej nie ostatni raz w karierze – swoją popisową rolę Kruga z Ostatniego domu po lewej (1972): to skończony psychol i oblech, który gwałci porwaną kobietę na oczach jej męża. Cléry pozornie służy jedynie za ozdobę, ale jest też najbardziej niejednoznaczną osobą dramatu w tym zestawieniu i jedyną, którą jako widzowie jesteśmy zdolni obdarzyć sympatią. 

Trochę to taki Nóż w wodzie (1961) na włoskich sterydach, podlany dawką mizoginii i widowiskowej przemocy (strzelanina z policją to prawdziwe cudo!). Campanile podbiera ponadto od Spielbergowskiego Pojedynku na szosie (1971) w sekwencji ataku „widmowej” ciężarówki. Atrakcji więc wbrew pozorom nie brakuje, klimat jest gęsty od testosteronu, napięcie nie słabnie choćby na moment, a i zwrotów akcji – zwłaszcza w drugiej połowie – nie brakuje. Całość zaś zilustrował Morricone w wyjątkowo minimalistycznym stylu: „westernowa” ścieżka dźwiękowa wygrywana na gitarze precyzyjnie podkreśla żywiołowy, gwałtowny charakter historii o trójce wyrzutków rozgrywających partię szachów gdzieś na drodze do Pacyfiku (zdjęcia de facto – ze względu na wysokie koszty filmowania w USA – powstawały w Hiszpanii). Kawał makaroniarskiego egzystencjalizmu w najlepszym wydaniu: wali szkocką i potem, oddycha darwinizmem w speluniastym wydaniu.

Wybrane utwory: Autostop Notturno per tre 

* * *

MARIUSZ CZERNIC

Fräulein Doktor (1969, reż. Alberto Lattuada)

Działalność szpiegowska kojarzy się najmocniej z mężczyznami, ale na kartach historii zapisała się również grupa odważnych kobiet zajmujących się agenturalnym procederem. Na pewno wszyscy kojarzą Matę Hari, ale warto też wspomnieć o Violette Szabo, którą sportretowano w filmie Carve Her Name with Pride (1958, reż. Lewis Gilbert), gdzie w rolę agentki wcieliła się Virginia McKenna. Do zestawienia najlepszych filmów o kobietach-szpiegach należy moim zdaniem zaliczyć włosko-jugosłowiańską koprodukcję Fräulein Doktor. Akcja toczy się na kilku frontach europejskich w latach 1916-17 – od Scapa Flow, bazy brytyjskiej marynarki wojennej, przez Berlin, Francję, Belgię i Madryt. Brytyjskie służby pod dowództwem pułkownika Foremana (Kenneth More) wpadają na trop niemieckich agentów – udaje się schwytać dwóch mężczyzn, z których jeden, Meyer (James Booth), postawiony przed plutonem egzekucyjnym ujawnia informacje o planowanym zamachu na feldmarszałka Kitchenera.

Zamach nie jest jednak centralnym punktem filmu – stanowi tylko ostrzeżenie, że Fräulein Doktor mimo pewnych słabości (uzależnienie od morfiny) jest osobą, której nie należy lekceważyć. Nawet znając jej zamiary nie sposób przeszkodzić w wypełnieniu misji. Jej najważniejsze zadanie, które może zmienić losy wojny, to kradzież receptury gazu musztardowego. Aby tego dokonać wdaje się w intymną relację z dr Saforet (Capucine), francuską badaczką, która opracowała tę recepturę. Użycie gazu pod Ypres w 1917 było przełomem w historii wojskowości i film Lattuady bardzo sugestywnie ukazuje cierpienie i śmierć będące efektem tego przełomu. Scenariusz Harry’ego Craiga, specjalisty od tematyki wojenno-historycznej (Bitwa o Anzio, Waterloo, Lew pustyni), sprawnie łączy trzymający w napięciu thriller szpiegowski z antywojennym przekazem. Przerażające są sceny, w których gaz testowany jest na zwierzętach, a potem zostaje użyty na polu bitwy – kino wojenne zamienia się wtedy w horror.

Suzy Kendall, która jest dość dobrze znana miłośnikom filmów giallo (Ptak o kryształowym upierzeniu, Torso, Spazmy), doskonale wypadła w tytułowej roli. Przez większość filmu trzyma w ryzach emocje, uwalniając tylko te wystudiowane, używane w aktorskim (i szpiegowskim) zawodzie. Finał sugeruje, że wojenne wydarzenia nie pozostały bez wpływu na jej psychikę – długo tłumione emocje w końcu muszą wybuchnąć. Świetny jest także Kenneth More, aktor skądinąd wybitny (laureat BAFT-y i Pucharu Volpiego w Wenecji) w roli oficera mocno zaangażowanego w poszukiwanie niebezpiecznej kobiety. Ścieżka dźwiękowa Ennia Morricone przechodzi od eksperymentalnych, pełnych grozy brzmień (towarzyszących czołówce Lardaniego z motywem drutu kolczastego) przez dogłębnie poruszający temat główny, a kończąc na symfonii ilustrującej wydarzenia na polu bitwy.

Wybrane utwory: Insanity The Poison Gas Battle At Ypres

* * *

Obudź się, szpiegu (1982, reż. Yves Boisset)

Yves Boisset i Ennio Morricone pracowali razem dwukrotnie. Najpierw przy Porwaniu (1972), politycznym thrillerze zainspirowanym uprowadzeniem marokańskiego ideowca Mehdiego Bena Barki. Obudź się, szpiegu to drugi tytuł łączący francuskiego reżysera z włoskim kompozytorem. Oparty na powieści George’a Marksteina pt. Chance Awakening (1977) scenariusz Michela Audiarda trafił w ręce Andrzeja Żuławskiego, ale odtwórca głównej roli, Lino Ventura, sprzeciwił się jego kandydaturze na reżysera. Projekt zrealizował Yves Boisset mający w dorobku takie znakomite kryminały, jak Sędzia Fayard, zwany Szeryfem (1977) i W matni (1984). Głównym bohaterem jest Sébastien Grenier (Lino Ventura), doradca inwestycyjny o nienagannej reputacji prowadzący firmę w Zurychu. Okazuje się ona fasadą, za którą ukrywa się uśpiony od 8 lat szpieg w Służbie Dokumentacji Zagranicznej i Kontrwywiadu (SDECE). Gdy kontaktuje się z nim tajemniczy Jean-Paul Chance (Michel Piccoli) staje się jasne, że Grenier został obudzony i grozi mu niebezpieczeństwo. Brygada partyzancka zamordowała jego kolegę z agencji, Alfreda Zimmera. Zostaje aktywowany kod alarmowy.

Wśród podejrzanych osób znajduje się partnerka Greniera, Anna Gretz (Krystyna Janda), nauczycielka akademicka specjalizująca się w literaturze i lingwistyce. Środowiska uniwersyteckie są przesiąknięte lewicową ideologią i wokół nauczycielki krążą podejrzenia o kontakty z radykalnymi aktywistami. Ale w tym świecie niemal każdy tworzy fasady, ukrywając dwoistą naturę. Agent po przebudzeniu zaczyna widzieć świat pełen zakłamania, przemocy i brudnej polityki. Film znakomicie ukazuje atmosferę nieufności, konspiracyjnych intryg i agenturalnych machinacji. Stanowi w pewnym sensie kontynuację serii paranoicznych thrillerów z lat 70. (tj. Syndykat zbrodni, Trzy dni Kondora). Momentami wydaje się zbyt prosty, ale wciąga w swój klimat. I chociaż nie wychodzi daleko poza schemat kina szpiegowskiego, to większą wagę przywiązuje do realizmu niż scen akcji, nie unikając przy tym politycznego komentarza. Pulsująca, rytmiczna muzyka w stylu marsza zapowiada nadejście wojsk, ale czy zbliżają się oddziały sojusznika czy wroga utrzymane jest w tajemnicy. Przekaz jest jasny i konkretny – należy być ostrożnym, bo nie wiadomo skąd przyjdzie zagrożenie.

Wybrane utwory: Marche en la Bugle pour Anna 

* * *

KUBA HACZEK

Cold Eyes of Fear (1971, reż. Enzo G. Castellari)

Specyficzny i niereprezentatywny film w karierze Enza G. Castellariego. Dreszczowiec w stylistyce home invasion, opowiadający historię dwóch młodych osób, przypadkowo wplątanych w intrygę, której głównym motywem jest zemsta po latach. Peter (Gianni Garko) podrywa w nocnym lokalu Annę (Giovanna Ralli) i zaprasza ją na noc do mieszkania jego wuja, emerytowanego sędziego Horatio (Fernando Rey). W willi dochodzi do spotkania zakochanej parki z dwoma włamywaczami – jeden z nich, Artur (Frank Wolff) ma niewyrównane rachunki sprzed lat ze starym sędzią. Między napastnikami a parą dochodzi do konfliktu, który może mieć tylko jedno rozwiązanie…

Cold Eyes of Fear był bardzo ważnym filmem dla Castellariego, będąc pierwszym „skokiem w bok” po westernach i macaroni combat, w których akcja dominowała wyraźnie nad fabułą, gdzie najczęściej nie było możliwości zbudowania postaci, zaś gra aktorska sprowadzała się głównie do wypowiadania kolejnych kwestii. Tutaj mamy zupełnie inną sytuację – specyfika scenariusza i zamknięcia głównych bohaterów w czterech ścianach przez większość czasu trwania filmu powoduje, iż mogą oni pokazać swoje niemałe zdolności dramatyczne. O ile jednak Gianni Garko nie pokazuje pełni talentu, o tyle Giovanna Ralli i Frank Wolff wspinają się na swoje wyżyny. To Anna staje się prawdziwą przeciwniczką Artura, kobietą o zdeklarowanych poglądach i dużej sile woli, uwikłaną w historię, której nie powinna być częścią, stara się walczyć do końca, umie postawić na swoim, nawet kosztem życia. 

Główne skrzypce gra tutaj jednak Frank Wolff, który w roli niesłusznie skazanego wraz z rozwojem akcji osiąga kolejne poziomy szaleństwa (co ciekawe film kręcono w chronologicznym porządku wydarzeń scenariusza). Intensywność aktorskich szarż Wolffa przyćmiewa całą resztę, a bierze się wprost z sytuacji, która spotkała go na planie. Otóż scenariusz filmu, autorstwa Castellariego i Carpiego przełożyła na język angielski (pragnieniem twórców była możliwość przygotowania produkcji dla międzynarodowej publiczności) żona Wolffa, Alice. W trakcie zdjęć odeszła od niego, co poskutkowało pogrążeniem się aktora w depresji. Na planie i poza  nim zaczęło dochodzić do coraz częstszych emocjonalnych wybuchów Wolffa, w uspokojeniu których nie pomagała trudna rola. Kilka miesięcy później Amerykanin odebrał sobie życie w rzymskim Hiltonie, gdzie został znaleziony z podciętym gardłem. Cold Eyes of Fear stał się jednym z jego ostatnich filmów a zarazem pokazem niesamowitych umiejętności tego mocno niedocenianego aktora.

A teraz najważniejsze dla naszego podsumowania, czyli ocena Morriconego. Na potrzeby filmu o dusznym, klaustrofobicznym klimacie kompozytor stworzył równie trudną w odbiorze ścieżkę dźwiękową. Wraz z kolektywem Gruppo d’Improvvisaione Nuoova Consonanza  skomponował muzykę opierającą się nie na melodiach i płynnej strukturze utworów, lecz atonalny, improwizowany soundtrack, czerpiący swą moc z niejednokrotnie przypadkowych dźwięków, rzężeń, sprzężeń i free jazzowej struktury kolejnych utworów. Jak mówił Morricone: „Punktem wyjścia były dla nas schematy, na których opieraliśmy improwizacje, ale ponieważ mieliśmy do czynienia z obrazem, improwizacja była silnie uzależniona od fabuły i konieczności synchronizacji wszystkich elementów”. Pośród instrumentów dominuje trąbka, gitara, klawesyn, organy i wszelkiego rodzaju perkusjonalia. Dużo tu nawiązań do wspomnianego free jazzu, rockowej psychodelii w ekstremalnym wykonaniu, a nawet muzyki konkretnej. Podobnie jak sam film, wymaga zagłębienia się i dużej dozy cierpliwości, nie zdziwię się, gdy większość miłośników Ennia polegnie już po paru minutach. Obraz kompozytorski Morriconego nie może być jednak kompletny, jeśli pominiemy ów najbardziej ambitny i poszukujący okres jego kariery. 

Wybrane utwory: Seguita * Niente

* * *

PATRYK KARWOWSKI

Klasa robotnicza idzie do raju (1971, reż. Elio Petri)

Pracujesz dla fabryki
Fabryka żywi
I życie dla fabryki
Śmierć dla fabryki.

Nie trzeba nawet parafrazować tekstu piosenki Tan zespołu Kult, bo pasuje idealnie do tematu przewodniego filmu Elia Petriego, a jest nim praca w fabryce. Praca, która zmienia człowieka, wyniszcza, doprowadza do szaleństwa. To trzeci wspólny pełnometrażowy film Petriego i aktora Giana Marii Volontè. I jeżeli ktoś miał wątpliwości czy stawiać ołtarzyk aktorowi po seansie Śledztwa w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem (1970), tutaj już nie powinien mieć problemu z podjęciem decyzji. Volontè wcielił się w przodownika pracy, który poniżej 300% normy nie zwykł schodzić. Pracuje, jak inni zatrudnieni, na akord. Jest również pupilkiem zarządu, „koledzy” się nie czepiają, bo Lulu potrafi być wybuchowy (tyt. amer. Lulu the Tool). Nie wiemy czy tak było od początku, ale jesteśmy pewni, że bohater przeszedł długą drogę, Nie trzeba również być biegłym w psychoanalizie, by stwierdzić, że mężczyzna jest przede wszystkim sfrustrowany. Żyje w konkubinacie z kobietą i jej synem. Z żoną się rozwiódł, na pierworodnego nie łoży, z nowym partnerem byłej małżonki mija się w fabryce. Frustrację odbija na wszystkim, choć wciąż wściekle wybija normę. Jest tak zacietrzewiony przy maszynie (to praca, jak sam mówi, którą mogłaby wykonywać małpa, bo to po prawdzie kilka ruchów i metalowy element jest gotowy), że odnoszę wrażenie, że on pracę w fabryce traktuje jak potyczkę na bitewnym polu. Innymi słowy to ostatni bastion i gra, której zasady teoretycznie rozgryzł. Wszystko inne przegrał, ale tylko dlatego, że maksymalnie poświęca się dla akordu. Choroba psychiczna jest już na wyciągnięcie ręki. Na horyzoncie strajk, zmian domagają się związki studenckie, bunt wisi na włosku. Lulu zaczyna coś dostrzegać, ale niestety nie potrafi z umiarem. Albo idzie na całość, albo odpuszcza. Kolejny raz wybrał źle.

Elio Petri gorzko i bez umiaru, w depresyjnym tonie opowiada o klasie robotniczej. Opowiada też bardzo gniewnie, a gniew podsyca tutaj muzyka Ennia Morricone. Morricone, który był autorem muzyki do Śledztwa... i tutaj fantastycznie wyciągnął wszystkie emocje, które towarzyszą filmowym bohaterom. Jest więc gniew i rozgorączkowanie, ale też, a może przede wszystkim, to rozszalałe, podkręcane non stop tempo pracy na akord. Jest przez to główny motyw muzyczny mocno zindustrializowany, bo Morricone wypełnił swoje partytury odgłosami płynącymi z maszyn. Pełno tu złowrogich świstów, hałasów i czegoś niepowstrzymanego, tak jakby fabryka nie miała szans się zatrzymać. Jeżeli upadniesz, ktoś cię zastąpi, a produkcja będzie trwać dalej, tak czytam kolejną fantastyczną pracę Maestra. Nerwowym partyturom dotrzymuje kroku praca kamery i odpowiedzialny za warstwę wizualną Luigi Kuveiller. Dynamiczne najazdy w ciasnych przestrzeniach, duże zbliżenia ogorzałych facjat i zatracony w szaleńczych pasjach Lulu. Takie obrazki zobaczycie w filmie Petriego.

Wracając do samego filmowego utworu to nie daje on nadziei ani dla tych zbuntowanych strajkujących, ani dla tych, którzy wyszli z trybów maszyny. Lulu przegrywa raz za razem, bo u niego dochodzi problem z charakterem, ale Petri kolejny raz sugeruje, że za zmianą (charakteru) leży właśnie ta jedna powtarzalna praca i schematy. O filmie pisano różnie, krytykowano, chwalono, na festiwalu w Cannes nagrodzono Złotą Palmą. Ci, którzy należeli do najbardziej zagorzałych krytyków (między innymi włoska lewica) wytykali, że Petri w złym świetle przedstawiał związki pracownicze, które nawołują załogi fabryk do buntów. Po prawdzie, Petri krytykuje tu wiele rzeczy, ale głównie dostało się wszystkim tym, którzy zapominają się w pogoni za pieniędzmi. Tracą na tym wartości rodzinne, cierpią najbliżsi, tworzą się patologiczne sytuacje. Pod tym względem Klasa robotnicza idzie do raju to wciąż aktualny film, nieco groteskowy, mocno prześmiewczy, ale przede wszystkim cholernie smutny. A Volontè to gigant kina i basta!

Wybrane utwory: La classe operaia va in paradiso Sinfonia del cottimista

* * *

KASIA KEBERNIK

Nana (1999, reż. Alberto Negrin)

Nana to słynna powieść Emila Zoli i emblematyczna pozycja dla nurtu naturalistycznego w literaturze. W 1999 roku włoski reżyser Alberto Negrin przygotował jej adaptację na potrzeby telewizji. Polscy widzowie również mogą pamiętać Nanę sprzed kilkunastu lat, kiedy to emitowano ją w rodzimych stacjach w formie miniserialu. Muzykę do produkcji skomponował Ennio Morricone, który jak zawsze doskonale wpasował się w klimat filmu, a jego ścieżka dźwiękowa stanowi dostateczny powód, by zobaczyć obraz Negrina.

Ale nie jest to powód jedyny. Reżyser pozostał wierny duchowi dzieła Zoli, bezwzględnie piętnując wady francuskiej burżuazji z końcówki XIX wieku i skupiając się na portretowaniu biologicznych, rządzonych popędami aspektów ludzkiej natury. Jednocześnie nie jest tak schematyczny i mizoginistyczny w podejściu do głównej bohaterki. Nana u Negrina jest pełnokrwistą kobietą, a nie tylko symbolem zepsutej seksualności. Rudowłosa, blada Francesca Dellera jest zachwycająca w tytułowej roli: piękna, zmysłowa, owiana z jednej strony jakąś melancholią i tajemnicą, z drugiej – odpowiednią dozą drapieżności i okrucieństwa. To ona niesie ten film. Nana jest dobrą propozycją dla miłośników produkcji kostiumowych, dramatycznych, osób lubiących kulturę francuską i europejską, a także – oczywiście – dla wszystkich fanów muzyki Morricone.

Wybrane utwory: Nana Canzone dei sensi

* * *

MARTA PŁAZA

The Fifth Cord (1971, reż. Luigi Bazzoni)

Film Bazzoniego to rzecz o raczej nie do końca wykorzystanym potencjale, choć dostarcza aspektów, które mogą się podobać. Zacznijmy jednak od samej fabuły. Głównym bohaterem jest  dziennikarz Andrea Bild (perfekcyjnie nonszalancki Franco Nero), który rozpracowuje zagadkę tajemniczych morderstw. Tak się składa, że z każdą z ofiar łączyły go takie czy inne stosunki, będzie musiał więc mocno się natrudzić, aby odsunąć mordercze podejrzenia od siebie. The Fifth Cord obdziela nas raczej precyzyjnie szytą i realistyczną intrygą, aniżeli krwawymi scenami mordów czy nagością. Mimo standardowej w założeniach fabuły i wyciszenia, nie ma w tym nudy, głównie dzięki dopracowanej realizacji. Zachwycają szczególnie zdjęcia trzykrotnego zdobywcy Oscara – Vittoria Storaro, który przepięknie operuje szerokimi planami i kolorem. Zwróćcie uwagę przede wszystkim na jedną ze scen zbliżeń, magnetycznie wygraną w zacienieniu i doprawioną koronkowym tłem. 

Doskonałemu operatorowi wtóruje bohater tego zestawienia, czyli niezastąpiony Maestro Ennio Morricone, który tym razem postawił na stosunkowo oszczędne w tonacji muzyczne tło. Jest w tym coś zaskakującego. Autor dobrze rozgryza widzowskie przyzwyczajenia, unikając stopniowania napięcia tam gdzie aż się o to prosi, dorzucając dźwięki chwilę później, gdy emocje już opadają, a scena zdaje się zmierzać ku wyciszeniu. Widać to szczególnie dobrze w jednej ze scen rozgrywających się w parku, gdy pierwszoosobowe ujęcie mordercy okraszone jest ciszą, a muzyczne akcenty docierają do nas dopiero po chwili. Dobrze wypadają też zróżnicowane tonacje, od jazzowych tematów, przez otulające bity (fantastyczna scena otwarcia na imprezie sylwestrowej), aż po nieco senne kobiece wokale, przywodzące na myśl klasyczne horrorowe kołysanki. Łatwo przegapić tę pracę mistrza, ze względu na jej pozorną nieefektowność. Muzyka raczej nie narzuca się widzowi, pląsa gdzieś w tle, trochę mimochodem, oddając pierwszeństwo bohaterom i historii. Ale to nic. Nawet w tej niedużej pracy, nie tak znanej, łatwo dostrzec to, co świadczyło o jakości Mistrza: jego wyczucie stylu, umiejętność balansowania na granicach różnych estetyk, plastyczność dźwięków, które często niepostrzeżenie, ale umiejętnie przyczyniały się do wykreowania magii filmowego świata.

Wybrane utwory: Giornata nera per l'ariete Giocoso giocoso

* * *

JUSTYNA WRÓBLEWSKA

Devil in the Brain (1972, reż. Sergio Sollima)

Po mocnej, zapadającej w pamięć ścieżce dźwiękowej do Miasta przemocy (1970) Sergia Sollimy Ennio Morricone przystąpił do kolejnej współpracy z reżyserem. Jednak tym razem efekt był subtelny i nastrojowy. Muzyka w Devil in the Brain stanowi tło dla rozgrywanych wydarzeń, nie zaś pełnoprawnego bohatera, jak to często w przypadku gialli bywało (w tym miejscu wspomnieć należy chociażby o intensywnych ścieżkach dźwiękowych zespołu Goblin), to jednak nadal porządnie wykonana robota, w której swój udział miał również inny znany kompozytor – Bruno Nicolai (w roli dyrygenta). 

Głównym bohaterem filmu jest Oscar (Keir Dullea), który po długiej nieobecności w domu wraca w rodzinne strony, by spotkać swoją dawną narzeczoną (Stefania Sandrelli). Na miejscu okazuje się jednak, że traumatyczne wydarzenia spowodowały u Sandry zanik pamięci i regres rozwojowy, a ubezwłasnowolniona dziewczyna żyje z bogatą apodyktyczną matką, Claudią (Micheline Presle). Choć hrabina za wszelką cenę stara się nie dopuścić do spotkania Oscara i Sandry, zawzięty mężczyzna w końcu odzyskuje zaufanie rodziny i poznaje urywki tajemniczych zdarzeń jakie rozegrały się pod jego nieobecność. Okazuje się, że mąż Sandry, Fabrizio (Maurice Ronet), został zastrzelony, a rodzina podejrzewa o zabójstwo syna pary – małego Ricky’ego (Renato Cestiè), którego odesłano do dziecięcego zakładu prowadzonego przez zakonnice. Taka wersja wydarzeń nie przekonuje Oscara oraz znajomego psychiatry, mężczyźni postanawiają więc odkryć prawdę. Ta, rzecz jasna, okaże się dużo bardziej skomplikowana. 

Sergio Sollima, który zasłynął przede wszystkim jako reżyser spaghetti westernów czy filmów szpiegowskich, tym razem stworzył dzieło dużo bliższe giallo. Sam twórca odcinał się od jednoznacznego przyporządkowania Devil in the Brain do żółtego nurtu, nazywając go obrazem skomplikowanym, który zawiera wprawdzie wątek detektywistyczny, lecz skupia się przede wszystkim na studium charakterów. Na próżno szukać tu zabójcy w czarnych rękawiczkach czy widowiskowych scen zbrodni. Skrypt napisany przez Sollimę oraz Suso Cecchi D’Amico (słynną scenarzystkę, która współpracowała m.in. z Luchino Viscontim czy Michelangelo Antonionim) zawiera wiele retrospekcji i zwrotów akcji, które skutecznie mylą tropy i zmieniają naszą perspektywę pokazując bohaterów z zupełnie innej strony. Na horyzoncie pojawia się wielu nowych podejrzanych – kochanki Fabrizia, służba czy nawet sama Sandra. Ile postaci, tyle potencjalnych motywów. W pewnym momencie reżyser pogrywa sobie z typowym dla wczesnych gialli (tzw sexy gialli w których specjalizował się m.in. Umberto Lenzi) wątkiem zbrodni motywowanej chęcią przejęcia majątku małżonka. Finał okaże się jednak dużo ciekawszy i moralnie ambiwalentny, a historia nabierze rysów tragedii, w której odnajdziemy również gorzki komentarz społeczny. Najlepszym podsumowaniem staną się ostatnie słowa wypowiedziane w filmie: „to dużo bardziej skomplikowane”.

Wybrane utwory: La ragione, il cuore, l'amore Il diavolo nel cervello

* * *

Ludzie godni szacunku (1975, reż. Luigi Zampa) 

Podobno w południowych Włoszech było kiedyś takie powiedzenie: „ktokolwiek obrazi kwiat, zostanie przez kwiat zabity”. Do małego sycylijskiego miasteczka przybywa nowa nauczycielka Elena (Jennifer O’Neill). Dzień po jej przyjeździe, na środku placu, policja odnajduje zwłoki siedzące na krześle z kwiatem wetkniętym w usta (tyt. ang. The Flower in His Mouth). Okazuje się, że denatem jest mężczyzna, który w niewybredny sposób zaczepiał nauczycielkę. Wkrótce pojawią się kolejne ofiary i wszystkie będzie łączyć jedno – dzień wcześniej publicznie zadarły z Eleną. Zdezorientowana nauczycielka postanawia odkryć, kto stoi za tajemniczymi przestępstwami, jednocześnie staje się też główną podejrzaną w policyjnym śledztwie. Jej jedynym sprzymierzeńcem jest tajemniczy obszarnik Bellocampo (James Mason), który zapoznaje ją z układami panującymi w miasteczku, zaś kochankiem staje się kolega z pracy – introwertyczny profesor Belcore (Franco Nero). Podczas gdy miejscowi traktują ją z szacunkiem i strachem, Elena postanawia wykorzystać swoją reputację szarej eminencji stojącej za zabójstwami, aby zmienić skostniałe układy panujące w miasteczku, gdzie mafia i burżuazja trzymają całą władzę w rękach, nie zważając na marny los biedoty. Cała historia ma jednak drugie dno. 

Film Zampy w niezwykle inteligentny sposób obrazuje mentalność panującą w skorumpowanych miasteczkach – tchórzliwą zmowę milczenia, oportunizm, skrajny egoizm elit, opieszałość stróżów prawa. Reżyser zapewnia nam też wnikliwe studium charakterów. Jennifer O’Neill wciela się w nonkonformistyczną Elenę, niezwykle silną postać kobiecą, pełną ideałów, lecz nieświadomą tego, że tak naprawdę jest tylko pionkiem w czyjejś grze. Jej szczery idealizm zostaje zestawiony z cynizmem bogaczy rządzących miastem oraz tchórzostwem jej kochanka. Kultowy Franco Nero doskonale sprawdza się tu w roli zrezygnowanego cynika o smutnym spojrzeniu, którego ideały zderzyły się z rzeczywistością i sromotnie z nią przegrały. Belcore wie więcej niż mówi, zamiast walki wybiera eskapizm. 

Podczas seansu w pamięć zapadają szczególnie sceny z miejsc zbrodni, nadające obrazowi lekko giallowego charakteru. Zwłoki wszystkich ofiar zostają jak gdyby zamrożone w bezruchu, niczym woskowe figury stojące w centrum miasta z kwiatem w ustach, stanowią efektowną przestrogę. Na pierwszy plan wybija się także ścieżka dźwiękowa autorstwa bohatera niniejszego artykułu. Morricone stworzył tu jedno ze swoich najwspanialszych dzieł, w którym typowo sycylijskie melodie, wygrywane na mandolinie, w odpowiednich momentach przechodzą w bardziej złowieszcze tony. Doskonały soundtrack idealnie współgra z klimatem filmowego miasteczka – słonecznego i sielskiego, a jednocześnie niebezpiecznego i skrywającego wiele tajemnic. Film wciąga od samego początku do końca, finał zaś pozostawia nas z gorzką konstatacją, jednocześnie dając jakiś cień nadziei wszystkim niepoprawnym optymistom. Znakomity seans.

Wybrane utwory: Mandolini e chitarre Gente ipocrita

0 komentarze:

Prześlij komentarz