reżyseria: Marcel Carné
scenariusz: Jacques Prévert
Trudno w to uwierzyć, ale ten monumentalny film powstał w okupowanej przez Niemców Francji. Dużym problemem było wtedy zdobycie odpowiednich materiałów i funduszy na realizację dzieła filmowego, szczególnie tak ambitnego i eskapistycznego zarazem. Gdy jednak film wszedł na ekrany kraj był już wyzwolony. Premiera okazała się doskonałym symbolem triumfu takich wartości jak cierpliwość, hart ducha, poczucie obowiązku. Międzynarodowa Nagroda Krytyków na Festiwalu w Wenecji dla Marcela Carné i nominacja do Oscara za scenariusz dla Jacquesa Préverta z pewnością pomogły filmowi zaistnieć na światowym rynku. Dzieło uznawane jest za najwybitniejszą produkcję w historii kina francuskiego. I ja nie zamierzam z tym polemizować. Jest to więc kolejna euforyczna recenzja.
Komedianci to kulminacyjne osiągnięcie nurtu zwanego realizmem poetyckim, ale to film zupełnie odmienny od Ludzi za mgłą, poprzedniego arcydzieła duetu Carné/Prévert. Przede wszystkim reżyser odchodzi tu od współczesnej problematyki, przenosząc widzów do czasów panowania Monarchii Lipcowej (1830-48). Nie jest to jednak film historyczny, lecz przepiękny hołd dla teatru i pantomimy, dwóch rodzajów sztuki popularnych szczególnie w XIX wieku, w kolejnym stuleciu zepchniętych w cień przez kino. Pocałunek na załączonym plakacie sugeruje film o miłości i rzeczywiście wątek uczuciowy to jeden z głównych tematów tego dzieła, ale miłość do teatru wydaje się ważniejsza. Teatr to życie, a wybitne aktorstwo to nie udawanie, lecz uwolnienie swoich autentycznych emocji, otworzenie się przed widownią, pokazanie prawdziwej natury.
Prosty i łatwo zapadający w pamięć jest polski tytuł filmu, zupełnie odmienny od oryginalnego Les Enfants du Paradis, czyli Dzieci raju. Tytułowy paradyz to miejsce w teatrze, na które stać było biedniejszych, niewykształconych obywateli. Dla nich to była prawdziwa arkadia - azyl, do którego można zrejterować przed problemami dnia codziennego. Na deskach scenicznych działo się dużo. Artyści potrafili koić nerwy, chwytać za serce, uderzać w czułe struny, wprawiać w osłupienie, prowokować do refleksji. Swoje emocje można było wykrzyczeć na głos, prowokując tym bogatszą część widowni, dekoncentrując lub dopingując wykonawców na scenie. Teatr ma tę przewagę nad kinem, że aktor ma bezpośredni kontakt z odbiorcami i może obserwować ich reakcje, które są najlepszą krytyką. Jeśli miał zamiar rozśmieszyć widzów to od razu po reakcji publiczności będzie wiedział, czy dokonał tej niełatwej sztuki. Nie tylko na widzów teatr działał kojąco i terapeutycznie, na aktorów również. Utalentowany artysta potrafił czerpać ze swojej pracy nie tylko zyski, ale też przyjemności.
Tytuł oczywiście niewiele mówi na temat charakteru filmu. W 190 minutach zmieszczono znacznie więcej niż popisy komediantów. Ten kostiumowy melodramat opowiada o fascynacjach, zauroczeniach i rozczarowaniach, o życiu jako karnawale, o teatrze jako złotodajnej krainie. O teatrze milczącym (pantomimie) i gadanym (np. szekspirowskim). O jarmarkach i maskaradach, które mają zagłuszyć wszechobecną nędzę. Ramy filmu to imponujące sceny z tysiącem statystów rozgrywające się na Bulwarze Złoczyńców. Pokazują one ludzi w pogoni za rozrywką. Między podnoszącą się i opadającą kurtyną toczy się życie, które także jest teatrem - pełnym śmiechu i łez, pięknych chwil i nieprzyjemnych sytuacji, obietnic bez pokrycia i miłosnych rozczarowań.
Jacques Prévert stworzył galerię odmiennych postaci pochodzących z różnych klas społecznych. Jean-Gaspard Debureau, pseudonim Baptiste (w tej roli Jean-Louis Barrault) to rozmarzony i zdolny mim, pragnący wywoływać mnóstwo różnych emocji bez używania głosu. W opozycji do niego znajduje się Frédérick Lemaître, który marzy o szekspirowskich, a więc przeładowanych dialogami i monologami rolach. To są postacie autentyczne, podobnie jak Pierre-François Lacenaire (Marcel Herrand), kryminalista i pisarz zarazem - przykład na to, że awanturnicy też ulegają klimatowi miejsca i pragną tworzyć sztukę. Różnią się oni charakterem, łączy ich relacja z Claire Reine zwaną Garance (w tej roli Arletty). Ta kobieta nie jest wyłącznie symbolem pogoni za marzeniami. Jest żywą istotą kochającą teatr. W pewnym momencie tak kwituje swoją przemianę po latach: „W pozytywce pękła sprężyna. Wciąż gra tę samą melodię, ale brzmienie jest inne”.
Znakomicie zostało wszystko sfotografowane i oprawione. Trudno odkleić się od fotela, bo oczy, uszy i umysł zaabsorbowane są wytworną ucztą. Bardzo udane są dialogi - mądre, przenikliwe, niekiedy zabawne. Wspaniale charakteryzują bohaterów jako ludzi z pasją, temperamentem, ciekawą osobowością. Podczas przedstawienia jeden z widzów krzyczy „Uciszcie się, bo nie słychać pantomimy!”. Zabawne, ale i sensowne, bo za pomocą milczenia też można wiele powiedzieć, nie każdy jednak potrafi słuchać. Dlatego kino nieme tak szybko odeszło do lamusa. Aktorstwo w tej produkcji to również ekstraklasa. Pierre Brasseur, tak cholernie irytujący w Ludziach za mgłą, tutaj stworzył charyzmatyczną postać lekkoducha, który mimo iż lubi gadać nie jest nudny. Oprócz znakomitych ról pierwszoplanowych (Arletty, Barrault, Brasseur) świetny jest Pierre Renoir jako Jéricho - aktor pochodzący z rodziny słynnych Renoirów (jest synem malarza Auguste'a Renoira, ojcem operatora Claude'a i starszym bratem reżysera Jeana).
W trudnym dla Europejczyków okresie Marcel Carné za pomocą magicznego wehikułu, jakim jest kino, zabrał widzów w fascynującą podróż sto lat wstecz. Wybitni scenografowie - Léon Barsacq, Raymond Gabutti i ukrywający się (ze względu na żydowskie pochodzenie) Alex Trauner - odtworzyli słynny Boulevard du Crime w XIX-wiecznym Paryżu wraz z jego atrakcjami, teatrami w szczególności. Z pozoru może się wydawać, że nazwa Bulwar Złoczyńców jest odstraszająca, ale nic bardziej mylnego - to miejsce bardzo popularne, tętniące życiem, sympatyczne i bezpieczne. Wiadomo, że w tak zatłoczonych miejscach należy uważać na kieszonkowców, ale warto zaryzykować, bo wrażenia są niesamowite i nie zacierają się w pamięci. Film także okazał się dziełem niezapomnianym, doniosłym, imponującym. Proponuję zatem, abyśmy przenieśli się do czasów Balzaca i zobaczyli, przy jakich rozrywkach relaksowali się ludzie zanim powstało kino.
Komedianci to kulminacyjne osiągnięcie nurtu zwanego realizmem poetyckim, ale to film zupełnie odmienny od Ludzi za mgłą, poprzedniego arcydzieła duetu Carné/Prévert. Przede wszystkim reżyser odchodzi tu od współczesnej problematyki, przenosząc widzów do czasów panowania Monarchii Lipcowej (1830-48). Nie jest to jednak film historyczny, lecz przepiękny hołd dla teatru i pantomimy, dwóch rodzajów sztuki popularnych szczególnie w XIX wieku, w kolejnym stuleciu zepchniętych w cień przez kino. Pocałunek na załączonym plakacie sugeruje film o miłości i rzeczywiście wątek uczuciowy to jeden z głównych tematów tego dzieła, ale miłość do teatru wydaje się ważniejsza. Teatr to życie, a wybitne aktorstwo to nie udawanie, lecz uwolnienie swoich autentycznych emocji, otworzenie się przed widownią, pokazanie prawdziwej natury.
Prosty i łatwo zapadający w pamięć jest polski tytuł filmu, zupełnie odmienny od oryginalnego Les Enfants du Paradis, czyli Dzieci raju. Tytułowy paradyz to miejsce w teatrze, na które stać było biedniejszych, niewykształconych obywateli. Dla nich to była prawdziwa arkadia - azyl, do którego można zrejterować przed problemami dnia codziennego. Na deskach scenicznych działo się dużo. Artyści potrafili koić nerwy, chwytać za serce, uderzać w czułe struny, wprawiać w osłupienie, prowokować do refleksji. Swoje emocje można było wykrzyczeć na głos, prowokując tym bogatszą część widowni, dekoncentrując lub dopingując wykonawców na scenie. Teatr ma tę przewagę nad kinem, że aktor ma bezpośredni kontakt z odbiorcami i może obserwować ich reakcje, które są najlepszą krytyką. Jeśli miał zamiar rozśmieszyć widzów to od razu po reakcji publiczności będzie wiedział, czy dokonał tej niełatwej sztuki. Nie tylko na widzów teatr działał kojąco i terapeutycznie, na aktorów również. Utalentowany artysta potrafił czerpać ze swojej pracy nie tylko zyski, ale też przyjemności.
Tytuł oczywiście niewiele mówi na temat charakteru filmu. W 190 minutach zmieszczono znacznie więcej niż popisy komediantów. Ten kostiumowy melodramat opowiada o fascynacjach, zauroczeniach i rozczarowaniach, o życiu jako karnawale, o teatrze jako złotodajnej krainie. O teatrze milczącym (pantomimie) i gadanym (np. szekspirowskim). O jarmarkach i maskaradach, które mają zagłuszyć wszechobecną nędzę. Ramy filmu to imponujące sceny z tysiącem statystów rozgrywające się na Bulwarze Złoczyńców. Pokazują one ludzi w pogoni za rozrywką. Między podnoszącą się i opadającą kurtyną toczy się życie, które także jest teatrem - pełnym śmiechu i łez, pięknych chwil i nieprzyjemnych sytuacji, obietnic bez pokrycia i miłosnych rozczarowań.
Jacques Prévert stworzył galerię odmiennych postaci pochodzących z różnych klas społecznych. Jean-Gaspard Debureau, pseudonim Baptiste (w tej roli Jean-Louis Barrault) to rozmarzony i zdolny mim, pragnący wywoływać mnóstwo różnych emocji bez używania głosu. W opozycji do niego znajduje się Frédérick Lemaître, który marzy o szekspirowskich, a więc przeładowanych dialogami i monologami rolach. To są postacie autentyczne, podobnie jak Pierre-François Lacenaire (Marcel Herrand), kryminalista i pisarz zarazem - przykład na to, że awanturnicy też ulegają klimatowi miejsca i pragną tworzyć sztukę. Różnią się oni charakterem, łączy ich relacja z Claire Reine zwaną Garance (w tej roli Arletty). Ta kobieta nie jest wyłącznie symbolem pogoni za marzeniami. Jest żywą istotą kochającą teatr. W pewnym momencie tak kwituje swoją przemianę po latach: „W pozytywce pękła sprężyna. Wciąż gra tę samą melodię, ale brzmienie jest inne”.
Znakomicie zostało wszystko sfotografowane i oprawione. Trudno odkleić się od fotela, bo oczy, uszy i umysł zaabsorbowane są wytworną ucztą. Bardzo udane są dialogi - mądre, przenikliwe, niekiedy zabawne. Wspaniale charakteryzują bohaterów jako ludzi z pasją, temperamentem, ciekawą osobowością. Podczas przedstawienia jeden z widzów krzyczy „Uciszcie się, bo nie słychać pantomimy!”. Zabawne, ale i sensowne, bo za pomocą milczenia też można wiele powiedzieć, nie każdy jednak potrafi słuchać. Dlatego kino nieme tak szybko odeszło do lamusa. Aktorstwo w tej produkcji to również ekstraklasa. Pierre Brasseur, tak cholernie irytujący w Ludziach za mgłą, tutaj stworzył charyzmatyczną postać lekkoducha, który mimo iż lubi gadać nie jest nudny. Oprócz znakomitych ról pierwszoplanowych (Arletty, Barrault, Brasseur) świetny jest Pierre Renoir jako Jéricho - aktor pochodzący z rodziny słynnych Renoirów (jest synem malarza Auguste'a Renoira, ojcem operatora Claude'a i starszym bratem reżysera Jeana).
W trudnym dla Europejczyków okresie Marcel Carné za pomocą magicznego wehikułu, jakim jest kino, zabrał widzów w fascynującą podróż sto lat wstecz. Wybitni scenografowie - Léon Barsacq, Raymond Gabutti i ukrywający się (ze względu na żydowskie pochodzenie) Alex Trauner - odtworzyli słynny Boulevard du Crime w XIX-wiecznym Paryżu wraz z jego atrakcjami, teatrami w szczególności. Z pozoru może się wydawać, że nazwa Bulwar Złoczyńców jest odstraszająca, ale nic bardziej mylnego - to miejsce bardzo popularne, tętniące życiem, sympatyczne i bezpieczne. Wiadomo, że w tak zatłoczonych miejscach należy uważać na kieszonkowców, ale warto zaryzykować, bo wrażenia są niesamowite i nie zacierają się w pamięci. Film także okazał się dziełem niezapomnianym, doniosłym, imponującym. Proponuję zatem, abyśmy przenieśli się do czasów Balzaca i zobaczyli, przy jakich rozrywkach relaksowali się ludzie zanim powstało kino.
Witam serdecznie. Zapraszam do obejrzenia mojego kanału poświęconego gatunkowi wojennemu w klasycznym wykonaniu włoskim.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/channel/UCeOnNOdZXAIaN70WBQRC3Ag/videos
,, Salt in the Wound'' Tonino Ricciego,to bez kitu najlepszy italo combat ever made. ,, Five from Hell '' jest OK, ale dzieło Ricciego to rzecz wybitna. Kinski zagrał tu jedną z najlepszych ról w całej karierze - jest zdeprawowanym do cna amerykańskim GI z wyrokiem śmierci ( taki trochę Franco z ,, Parszywej...'' który staje przed szansą duchowej przemiany . Lecz zanim wypełni się ona do końca , przyjdzie mu stanąć do oczyszczającej, ostatniej walki a la Pike Bishop ( m. in. z George'em Hiltonem u boku ) by powstrzymać atak Wehrmachtu na włoskie miasteczko , gdzie po raz pierwszy w życiu potraktowano go po ludzku.
OdpowiedzUsuńSceny batalistyczne , montaż i dynamika kamery urywają łeb, mam podejrzenia , że Spielberg mógł rżnąć z tego filmu do ,, Szeregowca Ryana'' . Jedyny minus to tommy guny, jakich się tu używa ( lol bez precedensu ).
Mistrzostwo !
W gatunku italo combat mam spore zaległości, ale skoro nie zarzuciłeś mnie serią tytułów, tylko wyróżniłeś jeden godny uwagi obraz to czuję się zachęcony. Już namierzyłem ten film i czekam na odpowiedni moment, by pobrać i obejrzeć. Mam ochotę powrócić do włoskich klimatów i dzisiaj, korzystając z dnia wolnego, obejrzałem na kanale Cinemax makaroniarską produkcję "W imieniu narodu włoskiego" (1977, reż. Luigi Magni). Znakomite dzieło oparte na faktach, opowiedziane dość specyficznie, przez długi czas powoduje uśmiech na twarzy, będąc w istocie satyrą na władzę, szczególnie sędziów i księży. Ale gdy film się kończy widz uświadamia sobie, że nie ma się z czego śmiać. No i Nino Manfredi w roli głównej. Już go kiedyś widziałem (choćby w "Odrażających, brudnych, złych"), ale dopiero po tym filmie przekonałem się, że to aktor wybitny, być może z tej samej ligi, co GM Volonté.
OdpowiedzUsuńZ włoskim kinem nie ma żartów, tak , że uważaj na tłumaczenia : ,, W imieniu narodu włoskiego'' 71' Dino Risiego , to jest :
OdpowiedzUsuńhttp://www.imdb.com/title/tt0067242/
No tak, w programie telewizyjnym podali zły tytuł. Niestety nie widziałem czołówki filmu, więc nie wiem jaki tytuł przeczytał lektor. Wiem, że dosłowne tłumaczenie to "W imieniu papieża króla", podałem tytuł z programu tv, bo o filmie Risiego pod takim tytułem nie miałem pojęcia. No i na filmwebie też jest ten błędny tytuł.
OdpowiedzUsuńFilm Risiego Ci kiedyś sam polecałem, tak, że jakieś pojęcie mogłeś mieć: grają Ugo Tognazzi i Vittorio Gassman , sędzia lewak nagina prawo , żeby przymknąć bezkarnego kapitalistę . A jak dalej szukasz informacji na filmwebie , to ... ( Ty wiesz co :D )
OdpowiedzUsuńNawet szybko odnalazłem tę polecankę - pod recenzją "Szanownych nieboszczyków". Kiedy przeglądając kanały tv zobaczyłem tytuł "W imieniu narodu włoskiego" musiałem go właśnie skojarzyć z naszych rozmów. Nie pamiętałem jednak nazwiska reżysera, więc myślałem że to ten film polecałeś.
OdpowiedzUsuńWśród M. Combat wypada wyróżnić następujące dzieła:
OdpowiedzUsuńi) kategoria: sierioznie - "Pustynna Bitwa" (1969, Mino Loy) - George Hilton i Robert Hossein zawieszają wzajemnie broń, upalna sielanka połączona z sugestywnymi retrospekcjami a la "Wybrzeże we krwi" i stopniową redukcją zapasów oraz, u niektórych bohaterów, równowagi psychicznej, wzajemnie skakanie do gardeł, niespełniona męska przyjaźń a pod koniec monumentalnie nihilistyczne rozwiązanie pancerne uwieńczone rozgrzanym do czerwoności tematem pana Bruno Nicolai
ii) kategoria: spaghetti - "Orły nad Londynem" (1969, Enzo Castellari) - Frederick Stafford na tropie antyradarowej intrygi szpiegowskiej, powietrzne starcia miniatur i kreatywnych materiałów archiwalnych, wyborny dla oka kadr z domieszką split-screenu, akcje naziemne co najmniej równie dynamiczne co przy "Soli w ranie", urocza śródziemnomorska Brytania z nieskrywanym uwielbieniem dla stiff-upper-lipu i wybitnie przaśny humor wobec lotników francuskich + epicko marszowy score czyniących nas wszystkich rojalnie ukontentowanymi
iii) kategoria: wzmianka specjalna - "Hell Commandos" (1969, Jose Luis Merino) - niemalże o jeden krok przed nazisploitation: tajna misja w willi-laboratorium chemicznym, przebieranki w czarne mundury oraz, w przypadku jednej bohaterki, strój czysto żołnierski, przypadkowy oogień przyjacielski w ruinach, odwołania do ludobójstwa z chałupniczym realizmem, homoseksualizacja wybranych członków ss + negatywne skutki kontaktu z bakcylem oraz dzierżącymi dynamit owczarkami, a nawet nierozwinięty zupełnie wątek inteligentnych gniazd karabinów wartowniczych.
Pozycja ii) jest pobralna po wgryzieniu, i) oraz iii) można przyjrzeć się na moim alternatywnym kanale Nuzzlebrat Euroslutt [sic...].
,, Pustynną Bitwę'' pamiętam z TV . Castellariego chętnie obadam , w kilku przekrojowych tekstach o italskich warsploitach zawsze go wyróżniano .A poza tym wiadomo , że Enzo potrafi zainscenizować masową rozpierduchę, jak mało kto.
OdpowiedzUsuńJa do najlepszych zaliczyłbym , Commandos'' Armando Crispino 68'z Lee Van Cleefem ( wg. kategorii, które zaproponowałeś - sieriozne spaghetti ) Mamy tu rzadko eksponowany w italo combacie element bratobójczy : oddział wyselekcjonowanych Amerykanów włoskiego pochodzenia przechwytuje włoską bazę - magazyn na pustyni libijskiej , wyrzyna załogę i przebrawszy się w mundury jej trzyma placówkę, udając Włochów przed Szkopami . Świetnie pomyślana, potwistowana story ( przy scenariuszu pracowali Dario Argento i Menachemem Golan ! ) , batalistyka prima sory, zajebisty LVC , który tu wręcz kocha zabijać , dużo twarzy znajomych na drugim planie ( Marilu Tolo, Romano Puppo, Pier Paolo Capponi )
Dobrym filmem jest ,, Fraulein Doktor'' Alberto Lattuady z 69' z Suzy Kendall ; spionaggio z I wojny światowej z nieprawdopodobną , oniryczną wręcz sekwencją użycia gazów bojowych na froncie zachodnim .
O, ciekawe jaka stacja dokonała emisji - Polonia 1? Ta popularność to zapewne dzięki krzykliwości filmowca QT, bez którego i wydanie Blu-Ray nie nastąpiłoby...
OdpowiedzUsuńO, "Komandosi" to żelazny wprost twór i z wąsem! Przykładny pomysł na fabułe i solidna jego egzekucja. Do tego w koprodukcji z Niemcami Zachodnimi, co mogło wpłynąć dodatnio na poseansową gorzkość w ustach. Toteż obecny Joachim Fuchsberger w roli pacyfisty o tendencjach goethefilskich. A załodze włoskiej również charakterystyczna facjata pana Giuseppe Castellano, który zasilił aż 9 innych Euro Warów. Innym dziełem ze scenariuszem argentowskim jest "Probability Zero" (1969) z odpowiednią gawką grittu, lecz trochę nużące, zaś jego reżyser, Maurizio Lucidi, rok wcześniej udał się do Izraela, by nakręcić "The Battle of Sinai", obraz interesujący raczej już tylko ze względów polit-historycznych.
Jest to dość powolny film, lecz niewątpliwe są jego zasługi w popularyzacji akcesorium maski gazowej, również w wariancie bracia mniejsi. No i akcent używkowy, toć współpraca z Jugosławią była.
Co ciekawe, wymieniony przez przedmówce duet filmowy to jedyni przedstawiciele nurtu, które obsłużyły rodzime projektory.
W kwestii żeńskich wątków medycznych istnieje "Heroes Without Glory" (1971), gdzie ksiądz uduchawia pielęgniarkę, a tempo montażu przy wymianie ognia może działać zawrotnie. Ponadto, "When Heroes Die" (1970) - szatańsko zaplątana intryga: schwytano amerykańskich komandosów z misją porwania Pustynnego Lisa, w wyniku eksperymentu medycznego konceptu himmlerowego komandosi ss przejęli ich osobowości i mają kontynuować misję z sobowtórem generałą [sic], o czym nie poinformowano ani jakichkolwiek innych oddziałów germańskich, ani podejrzliwych partyzantów francuskich, zaś każda z postaci towarzyszących może okazać się agentem podwójnym lub w porywach i -trójnym. *** Eurobachor udostępnił tę dwójkę, za wojnę sześciodniową odpowiada tzw. dailymotion ***
Widziałem to w latach 90' , może na początku dwutysięcznych , ale na pewno nie była to Polonia 1 , nie pamiętam dokładnie ( RTL 7 ? Polsat może nawet ? ) - ale wtedy jeszcze TV serwowała w miarę sensowny wybór filmów i coś takiego nie było jakimś mega zaskoczeniem .
OdpowiedzUsuńTak , filmy Crispino i Lattuady szły w kinach w Polsce w latach 70' . Ale nie jako jedyne : byli jeszcze ,, Ludzie przeciwko sobie'' Francesco Rosiego z GM Volonte , też I WŚ i ,, Libera, moja miłość'' Bologiniego z Claudią Cardinale , z tego , co sobie przypominam. No i ma się rozumieć ,, Zmierzch Bogów '' Viscontiego .
Było za to sporo jugosłowiańskich rzeczy .
Bracia mniejsi ( owsiani ) w maskach mogą się śnić po nocach...
,,Probability Zero '' to taki całkiem solidny średniak, ale główną rolę gra Henry Silva, więc nie wypada nie znać.