reżyseria: Lloyd Bacon
scenariusz: Warren Duff, Robert Buckner, Edward E. Paramore
Z jednej strony ten western podsumowuje okres klasycznych westernów lat 30-tych, ale widać, że były tu też większe ambicje stworzenia dramatu z przesłaniem. Ciekawe jest tło historyczne - budowa miasteczka Tulsa w stanie Oklahoma oraz wyścig, którego stawką są ziemie, na których wkrótce powstanie cywilizacja. Podobał mi się także humor w tym filmie oraz niektóre zaskakujące zwroty akcji. Niezłe jest aktorstwo - nie mogło być inaczej skoro występują w filmie James Cagney i Humphrey Bogart. Istniała obawa, że ci aktorzy, kojarzeni z filmami kryminalnymi nie sprawdzą się w westernie, ale oni udowodnili, że dobry aktor poradzi sobie w każdej konwencji. Mogli mieć podejrzenia, że biorą udział w gorszym gatunku, gdyż western w tamtych czasach nie miał zbyt dobrej reputacji.
Cagney gra beztroskiego, wesołego bandytę, który czasami sobie podśpiewuje, a czasami walczy z bandytami, stosując do tego metody potępiane przez prawo, więc często popada w konflikty. Jego ojciec jest szanowanym przedsiębiorcą, ubiegającym się o stanowisko burmistrza, nie chce więc mieć do czynienia z synem, który za nic ma prawo. Wkrótce jednak przekonuje się, że działanie zgodne z przepisami nie zawsze popłaca, bo prawo czasami nie potrafi skutecznie obronić przed złem uczciwych obywateli. Świetna jest scena, w której Oklahoma Kid odpowiada na pytanie sędziego, dlaczego nie bierze udziału w wyścigu o ziemie. Bogart zaskakuje w roli bandyty, który chce zdobyć władzę w miasteczku, uważa że pieniądze wszystko załatwią, przekupuje więc sędziego, ma także dar przekonywania, potrafi namówić tłum ludzi do tego, aby zlinczowali człowieka, sam zaś nie chce brudzić sobie rąk.
Reżyser Lloyd Bacon największy sukces odniósł jako twórca musicali, ale ten western mu się po prostu udał. Nie jest na pewno arcydziełem w swoim gatunku, irytuje czasami zachowanie głównego bohatera (jego niewielka skuteczność i nieprzekonująca wendetta), ale trudno znaleźć jakieś poważniejsze wady. Scenariusz czasami zaskakuje, a finałowy pojedynek między Cagneyem i Bogartem jest efektowny. Reżyser słusznie przewidział, że jeśli Oklahoma Kid po prostu zastrzeli swojego przeciwnika to będzie to zbyt rozczarowujące dla widzów, więc zdecydował się na walkę na pięści. Niestety po tej walce jest jeszcze epilog, który jest mdły, nijaki i niepotrzebny.
Jak wspomniałem wyżej podobał mi się humor. Oklahoma Kid beztrosko rozmawiający z facetem, który wiesza list gończy z nagrodą za jego głowę czy np. scena, w której bohater nie pozwala na to, by przerywano mu śpiewanie piosenki - takie sceny wiele mówią o głównym bohaterze i jego podejściu do życia. Jego umiejętności wokalne nie zrobiły na mnie wrażenia, ale przypomniałem sobie, że przecież Cagney dostał Oscara za rolę w musicalu Yankee Doodle Dandy, więc może jednak umie śpiewać, ale ja się na tym nie znam. W każdym bądź razie piosenki w tym filmie nie przeszkadzają zupełnie, są nawet uzasadnione i użyte w celach komediowych, a nie artystycznych. No i jest ich niewiele.
Jak widać na poniższym obrazku Bogart i Cagney byli mniej więcej tego samego, niskiego, wzrostu, więc byli idealnymi antagonistami, mającymi równe szanse w uczciwym pojedynku. John Wayne, który miał ponad 190 cm wzrostu, by tu zupełnie nie pasował, a jego pojedynek z którymkolwiek z nich wyglądałby śmiesznie. Jak widać na poniższym obrazku zastosowany został symboliczny, czarno-biały podział na dobro i zło - czarny charakter jest ubrany na czarno, a tytułowy bohater - na biało.
Jak widać na poniższym obrazku Bogart i Cagney byli mniej więcej tego samego, niskiego, wzrostu, więc byli idealnymi antagonistami, mającymi równe szanse w uczciwym pojedynku. John Wayne, który miał ponad 190 cm wzrostu, by tu zupełnie nie pasował, a jego pojedynek z którymkolwiek z nich wyglądałby śmiesznie. Jak widać na poniższym obrazku zastosowany został symboliczny, czarno-biały podział na dobro i zło - czarny charakter jest ubrany na czarno, a tytułowy bohater - na biało.
Operator James Wong Howe był znany jako wróg przesadnego oświetlenia. W filmie Oklahoma Kid jest kilka scen nocnych, podczas których niewiele widać, ale widz mający wyobraźnię nie powinien wymagać, aby pokazywano wszystko ze szczegółami. Ważne, że scenariusz, przy którym pracowało czterech autorów, daje aktorom szansę sprawdzenia się w nowych rolach i jest na tyle ciekawy, że potrafi przykuć uwagę widza. Film Oklahoma Kid pokazuje, czym powinien być prawdziwy western - powinien być nie tylko bajką o kowbojach i bandytach, ale także opowieścią historyczną o ważnych momentach w historii Stanów Zjednoczonych, o budowaniu miast, tworzeniu cywilizacji, o społeczeństwie i jednostkach wyróżniających się, podejmujących walkę z przestępcami i korupcją lub pozostających biernymi obserwatorami.
0 komentarze:
Prześlij komentarz