czas trwania: 6 części po ok. 90 min. lub 12 części po ok. 45 min.
scenariusz: William Blinn i inni (adaptacja książki Alexa Haleya pt. Roots: The Saga of an American Family)
W latach 60. i 70. XX wieku amerykański adept literatury Alex Haley, zainspirowany rodzinnymi opowieściami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, intensywnie badał swoje drzewo genealogiczne. Efektem jego poszukiwań jest książka pod tytułem Korzenie: Saga amerykańskiej rodziny. Nagroda Pulitzera dla tej publikacji świadczy o tym, że to kawał porządnej literatury nawet jeśli przedstawione w niej wydarzenia są zmyślone. Jedno jest w stu procentach pewne - niewolnictwo w Stanach Zjednoczonych nie jest fikcją i dziś w Ameryce żyje wielu potomków niewolników, którzy swoich korzeni mogą szukać w Afryce. Telewizyjna adaptacja dzieła Haleya, podobnie jak pierwowzór, zdobyła szerokie uznanie i popularność. Także w Polsce w latach 80. produkcja przyciągała przed ekrany miłośników widowisk nie tylko pełnych emocji, ale i takich, które rozwijają umysł.
Alex Haley urodził się w 1921 roku, w siódmym pokoleniu po swoim pierwszym przodku, który został niewolnikiem. Nazywał się Kunta Kinte i swoje życie rozpoczął jako człowiek wolny w Gambii położonej w zachodniej części Afryki. Los chciał, że właśnie ten mały skrawek ziemi na tym wielkim kontynencie stał się ośrodkiem handlu niewolnikami. W połowie XVIII wieku wywieziono stąd wielu młodych mężczyzn, którzy mieli wkrótce współtworzyć potęgę gospodarczą Stanów Zjednoczonych. Kunta Kinta miał pecha, że trafił na południe kraju, bo na północy niewolnictwo zostało zakazane już po amerykańskiej wojnie o niepodległość (1775–83). Pochodzący z plemienia Mandinka niewolnik nigdy nie przestał marzyć o wolności, a swoim dzieciom przekazał nie tylko to marzenie, lecz także wiedzę na temat afrykańskich korzeni.
Akcja serialu obejmuje ponad sto lat, a oczom widzów ukazują się losy czterech pokoleń afroamerykańskiej rodziny. Historia rozpoczyna się w połowie XVIII stulecia, a kończy wraz ze skutkami wojny secesyjnej (1861-65), dzięki której setki (lub nawet miliony) Murzynów mogło cieszyć się wolnością. Nie oznacza to jednak, że świat nagle stał się dla nich rajem, bo wciąż byli uważani za gorszą rasę. Wielu z nich nie umiało czytać ani pisać, nie nauczono ich jak przetrwać samodzielnie, wpojono im tylko zasady bycia „dobrym czarnuchem”. Dano im do zrozumienia, że posłuszeństwo i pokora to najważniejsze zalety dobrego Murzyna, natomiast ucieczka lub bunt to przewinienia zasługujące na chłostę, okaleczenie lub śmierć. Kto urodził się niewolnikiem uważał taki system za normalny, ale kto zaznał już niegdyś wolności (jak Kunta Kinte) to pragnął odzyskać to, co mu odebrano. Stopniowo narastał w nim bunt i wzmacniała się nienawiść do białej rasy, która brutalnie tłamsiła w nim ducha walki i odbierała resztki nadziei.
W latach 70. kino wkroczyło w nową fazę, powstawało coraz więcej rozrachunkowych dramatów, demitologizujących przeszłość ukazywaną w klasycznych filmach hollywoodzkich. Telewizja pozostawała wówczas bardziej konserwatywna, więc nadmiar przemocy, okrucieństwa i patologii był niedopuszczalny. Ale gdyby adaptację utworu Haleya nakręcono dla kinowego odbiorcy to z pewnością dokonano by wielu skrótów, a to zaszkodziłoby bardzo tej produkcji. Otrzymaliśmy serial, w którym jest spora dawka emocji, strachu i łez. Mimo pewnej zachowawczości nie zbanalizowano problemu i po obejrzeniu serialu widz może dojść do wielu wniosków, a nie tylko do prostej refleksji: niewolnictwo było złe. Mamy tu sporo ciekawych obserwacji dotyczących ludzkiej natury. Jak ktoś ma ziemię posiada też władzę, daje ona poczucie prawdziwej wolności, której nie zapewnia życie zgodnie z regułami narzucanymi przez rząd.
Bardzo dobrze ukazano tu poczucie beznadziei i strachu. Ciemnota i hipokryzja panujące w cywilizowanych krajach są porażające. Ludzie cierpią dlatego, że pragną lepszego życia dla siebie i swoich dzieci. Wszelkie próby buntu tłumione są w taki sposób, by zniszczyć nadzieję i osłabić hart ducha. Co ciekawe, serial pokazuje też pozytywne aspekty takiego systemu. Charaktery ludzkie są bardzo zróżnicowane i trudne do odszyfrowania, ale w krytycznych sytuacjach widać wyraźnie kto jest prawdziwym człowiekiem, a kto gadziną, obskurantem lub egocentrykiem. Odmienne charaktery znajdują się po obu stronach, wśród czarnych i białych. W ostatecznym rozrachunku sprawiedliwość zwyciężyła - system został uznany za niemoralny i godny potępienia, a w efekcie tego handel ludźmi jest dziś przestępstwem.
Sporym plusem tego miniserialu jest obsada. Cały zespół zasługuje na słowa uznania, więc brawa należą się także dyrektorowi castingu (tę funkcję pełnił Lynn Stalmaster). Zaskoczył mnie Lloyd Bridges, po którym nie spodziewałem się, że może być tak przekonujący w roli czarnego charakteru. Murzyńska część obsady jednak rządzi: Madge Sinclair, Leslie Uggams, Olivia Cole, Louis Gossett Jr, Richard Roundtree, Ben Vereen, Georg Stanford Brown oraz odtwórcy roli Kunta Kinte - LeVar Burton i John Amos. Aż trzynastkę aktorów nominowano do nagrody Emmy, trójkę nagrodzono. Ten serial to ewenement w historii telewizji i nic dziwnego, że odniósł gigantyczny sukces. Brakuje mi tu tylko jednego odcinka - takiego, który pokazywałby losy jednego z niewolników w Anglii. Gdyby taki odcinek powstał to większą rolę miałby Ian McShane wcielający się w postać brytyjskiego szlachcica, pasjonata walk kogutów.
Z tego względu iż akcja serialu rozwija się na przestrzeni jednego stulecia nie ma tu jednego głównego bohatera. To potęguje ciekawość, bo każdy może zginąć w najmniej spodziewanym momencie. Nie należy się zbytnio przyzwyczajać do bohaterów, bo czas mija błyskawicznie, ludzie się starzeją i umierają, prezydenci się zmieniają, marzenia o wolności nie słabną, zaś Amerykanie próbują naprawiać błędy przeszłości i rehabilitować tych, co przez lata byli poniewierani. A propos starzejących się ludzi to warto zwrócić uwagę na świetną charakteryzację - późniejszy laureat czterech Oscarów Stan Winston spisał się bez zarzutu. Muzyka też jest niezła, lecz owacje na stojąco byłyby nieszczere. Temat przewodni Geralda Frieda przepojony jest smutkiem i nostalgią, zaś afrykańskie brzmienia Quincy Jonesa mówią o tym, że nie należy zapominać o swoim pochodzeniu. Warto przypomnieć sobie ten miniserial stacji ABC, gdyż na przyszły rok zapowiadana jest premiera nowej wersji. Przygotowuje ją History Channel.
Alex Haley urodził się w 1921 roku, w siódmym pokoleniu po swoim pierwszym przodku, który został niewolnikiem. Nazywał się Kunta Kinte i swoje życie rozpoczął jako człowiek wolny w Gambii położonej w zachodniej części Afryki. Los chciał, że właśnie ten mały skrawek ziemi na tym wielkim kontynencie stał się ośrodkiem handlu niewolnikami. W połowie XVIII wieku wywieziono stąd wielu młodych mężczyzn, którzy mieli wkrótce współtworzyć potęgę gospodarczą Stanów Zjednoczonych. Kunta Kinta miał pecha, że trafił na południe kraju, bo na północy niewolnictwo zostało zakazane już po amerykańskiej wojnie o niepodległość (1775–83). Pochodzący z plemienia Mandinka niewolnik nigdy nie przestał marzyć o wolności, a swoim dzieciom przekazał nie tylko to marzenie, lecz także wiedzę na temat afrykańskich korzeni.
Akcja serialu obejmuje ponad sto lat, a oczom widzów ukazują się losy czterech pokoleń afroamerykańskiej rodziny. Historia rozpoczyna się w połowie XVIII stulecia, a kończy wraz ze skutkami wojny secesyjnej (1861-65), dzięki której setki (lub nawet miliony) Murzynów mogło cieszyć się wolnością. Nie oznacza to jednak, że świat nagle stał się dla nich rajem, bo wciąż byli uważani za gorszą rasę. Wielu z nich nie umiało czytać ani pisać, nie nauczono ich jak przetrwać samodzielnie, wpojono im tylko zasady bycia „dobrym czarnuchem”. Dano im do zrozumienia, że posłuszeństwo i pokora to najważniejsze zalety dobrego Murzyna, natomiast ucieczka lub bunt to przewinienia zasługujące na chłostę, okaleczenie lub śmierć. Kto urodził się niewolnikiem uważał taki system za normalny, ale kto zaznał już niegdyś wolności (jak Kunta Kinte) to pragnął odzyskać to, co mu odebrano. Stopniowo narastał w nim bunt i wzmacniała się nienawiść do białej rasy, która brutalnie tłamsiła w nim ducha walki i odbierała resztki nadziei.
W latach 70. kino wkroczyło w nową fazę, powstawało coraz więcej rozrachunkowych dramatów, demitologizujących przeszłość ukazywaną w klasycznych filmach hollywoodzkich. Telewizja pozostawała wówczas bardziej konserwatywna, więc nadmiar przemocy, okrucieństwa i patologii był niedopuszczalny. Ale gdyby adaptację utworu Haleya nakręcono dla kinowego odbiorcy to z pewnością dokonano by wielu skrótów, a to zaszkodziłoby bardzo tej produkcji. Otrzymaliśmy serial, w którym jest spora dawka emocji, strachu i łez. Mimo pewnej zachowawczości nie zbanalizowano problemu i po obejrzeniu serialu widz może dojść do wielu wniosków, a nie tylko do prostej refleksji: niewolnictwo było złe. Mamy tu sporo ciekawych obserwacji dotyczących ludzkiej natury. Jak ktoś ma ziemię posiada też władzę, daje ona poczucie prawdziwej wolności, której nie zapewnia życie zgodnie z regułami narzucanymi przez rząd.
Bardzo dobrze ukazano tu poczucie beznadziei i strachu. Ciemnota i hipokryzja panujące w cywilizowanych krajach są porażające. Ludzie cierpią dlatego, że pragną lepszego życia dla siebie i swoich dzieci. Wszelkie próby buntu tłumione są w taki sposób, by zniszczyć nadzieję i osłabić hart ducha. Co ciekawe, serial pokazuje też pozytywne aspekty takiego systemu. Charaktery ludzkie są bardzo zróżnicowane i trudne do odszyfrowania, ale w krytycznych sytuacjach widać wyraźnie kto jest prawdziwym człowiekiem, a kto gadziną, obskurantem lub egocentrykiem. Odmienne charaktery znajdują się po obu stronach, wśród czarnych i białych. W ostatecznym rozrachunku sprawiedliwość zwyciężyła - system został uznany za niemoralny i godny potępienia, a w efekcie tego handel ludźmi jest dziś przestępstwem.
Sporym plusem tego miniserialu jest obsada. Cały zespół zasługuje na słowa uznania, więc brawa należą się także dyrektorowi castingu (tę funkcję pełnił Lynn Stalmaster). Zaskoczył mnie Lloyd Bridges, po którym nie spodziewałem się, że może być tak przekonujący w roli czarnego charakteru. Murzyńska część obsady jednak rządzi: Madge Sinclair, Leslie Uggams, Olivia Cole, Louis Gossett Jr, Richard Roundtree, Ben Vereen, Georg Stanford Brown oraz odtwórcy roli Kunta Kinte - LeVar Burton i John Amos. Aż trzynastkę aktorów nominowano do nagrody Emmy, trójkę nagrodzono. Ten serial to ewenement w historii telewizji i nic dziwnego, że odniósł gigantyczny sukces. Brakuje mi tu tylko jednego odcinka - takiego, który pokazywałby losy jednego z niewolników w Anglii. Gdyby taki odcinek powstał to większą rolę miałby Ian McShane wcielający się w postać brytyjskiego szlachcica, pasjonata walk kogutów.
Z tego względu iż akcja serialu rozwija się na przestrzeni jednego stulecia nie ma tu jednego głównego bohatera. To potęguje ciekawość, bo każdy może zginąć w najmniej spodziewanym momencie. Nie należy się zbytnio przyzwyczajać do bohaterów, bo czas mija błyskawicznie, ludzie się starzeją i umierają, prezydenci się zmieniają, marzenia o wolności nie słabną, zaś Amerykanie próbują naprawiać błędy przeszłości i rehabilitować tych, co przez lata byli poniewierani. A propos starzejących się ludzi to warto zwrócić uwagę na świetną charakteryzację - późniejszy laureat czterech Oscarów Stan Winston spisał się bez zarzutu. Muzyka też jest niezła, lecz owacje na stojąco byłyby nieszczere. Temat przewodni Geralda Frieda przepojony jest smutkiem i nostalgią, zaś afrykańskie brzmienia Quincy Jonesa mówią o tym, że nie należy zapominać o swoim pochodzeniu. Warto przypomnieć sobie ten miniserial stacji ABC, gdyż na przyszły rok zapowiadana jest premiera nowej wersji. Przygotowuje ją History Channel.
0 komentarze:
Prześlij komentarz