reżyseria: Roger Corman
scenariusz: Richard Matheson na motywach noweli Edgara Allana Poe The Fall of The House of Usher
Miłośnicy kina grozy z pewnością są świadomi, że rok 1960 przyniósł kilka nowatorskich, dziś już klasycznych pozycji gatunku. Psychoza, Maska szatana i Oczy bez twarzy łączy nie tylko rok powstania i przynależność do rodziny straszaków. To są filmy przepełnione głęboką melancholią, bezdennym niepokojem i gotycką atmosferą. Amerykański producent i reżyser Roger Corman, pracujący dla niezależnej wytwórni AIP, również wyczuł że wraz z początkiem lat 60. gatunek musi pójść o krok dalej. Podjął więc decyzję, dzięki której z króla kiczu zmienił się w mistrza opowieści z dreszczykiem. Zrealizował osiem filmów inspirowanych twórczością Edgara Allana Poe, XIX-wiecznego nowelisty. Pod względem scenariusza były to swobodne adaptacje, aczkolwiek najlepsze z nich dobrze oddawały ducha melancholijnych, gotyckich utworów literackich.
W fabule pozmieniano motywacje bohaterów i relacje między nimi, zostawiając jednak mroczne i psychologiczne aspekty historii. Obecne są tu motywy często powtarzające się w XIX-wiecznej literaturze: wiekowe domostwo, rodzinne sekrety, lęk przed chorobami i pochowaniem za życia. W centrum znajduje się osoba reprezentująca normalność (a więc przeciętnego widza), która zostaje skontrastowana z niezwykłymi wydarzeniami mającymi swoje źródło w odległej, niezbadanej przeszłości. Corman miał ambicje, by oprócz rozrywki dostarczyć publiczności materiału do przemyśleń. Nie zrezygnował więc z psychologii i metafizyki. Wraz ze scenarzystą (którym został świetny pisarz Richard Matheson) spróbował też odpowiedzieć na pytanie, czy skłonność do zła i przemocy może zostać odziedziczona.
Budżet filmu był prawdopodobnie mniejszy niż w trzech klasykach wspomnianych w pierwszym akapicie, ale to film Cormana wyróżnia się barwną scenografią, która jednak wcale nie osłabia grobowej atmosfery. Zwracają uwagę ciekawe porównania i metafory, będące przykładem na to, że horror może służyć nie tylko do straszenia. Ludzie zostali tu porównani do świec, które mogą szybko zgasnąć, np. pod wpływem silnych podmuchów wiatru. Jałowa ziemia symbolizuje upadek dziedzictwa kulturowego, a dom jest symbolem nie tylko integralności i równowagi, lecz także lęku przed rozprzestrzeniającą się zarazą. Drzewo genealogiczne to natomiast metafora nierozerwalnych więzów krwi, podczas gdy ludzie to powyginane, zgniłe gałęzie, które złamią się pod wpływem gwałtownej burzy.
Dzięki inwencji Richarda Mathesona oraz wyobraźni Rogera Cormana powstało dzieło, które jest czymś więcej niż horrorem klasy B. Dom Usherów to nie tylko inspirująca, zagadkowa historia, lecz także wizualny majstersztyk. Za stronę plastyczną odpowiadał doświadczony 60-letni operator Floyd Crosby (autor przepięknych czarno-białych zdjęć do westernu W samo południe). Znakomicie wytworzył on klaustrofobiczny klimat starego, rozpadającego się domostwa, które przesiąknięte jest złem i oddziałuje negatywnie na mieszkańców. Doskonale wykorzystał rekwizyty i wnętrza (np. kryptę) do zbudowania atmosfery grozy i zasugerowania permanentnego fatalizmu. Przez cały czas wyczuwa się, że dom wysysa z bohaterów siły życiowe prowadząc ich prosto w objęcia śmierci.
Film znany również pod tytułem Zagłada domu Usherów jest godny uwagi z jeszcze jednego, dla niektórych może nawet najważniejszego powodu. Jest nim występujący w czołowej roli Vincent Price, który grał już wcześniej w horrorach, ale dopiero dzięki Cormanowi zyskał powszechne uznanie i zapisał się wielkimi zgłoskami w historii gatunku. W latach 1960-64 Price zagrał w aż ośmiu filmach Cormana (z czego siedem należy do serii adaptacji E. A. Poe). Nie powiem, że rola Rodericka Ushera jest najlepszą w karierze aktora, ale na pewno plasuje się w czołówce. Swoim łagodnym, lecz pełnym niepokoju głosem oraz bladym, złowieszczym spojrzeniem doskonale ukazał na ekranie przegraną postać, umierającą z rozpaczy, bólu i bezradności. Postać niejednoznaczną, skrywającą dobre maniery i chorobę psychiczną.
Krytycy i filmoznawcy wyżej cenią francuską wersję Upadku domu Usherów nakręconą w 1928 i należącą do nurtu impresjonizmu filmowego. Adaptatorem tekstów Poego został w tym przypadku Luis Buñuel, zaś reżyserią zajął się urodzony w Warszawie Jean Epstein, który z właściwym sobie liryzmem i zmysłem plastycznym zamienił poetycki język pisarza na serię onirycznych, awangardowych obrazów, jakie mogły powstać w umyśle nałogowego opiumisty lub prawdziwego wizjonera. Cormanowska przeróbka jest jednak bliższa literackiemu pierwowzorowi. Podstawowym błędem Epsteina i Buñuela była zamiana brata i siostry w małżeństwo, co zepsuło wymowę oryginału. Za to idea Cormana i Mathesona, by uczynić głównego bohatera narzeczonym siostry Rodericka jeszcze bardziej wzmocniła przekaz i ubarwiła spektakl. Oba filmy można określić mianem archaicznych i zakurzonych, bo w dzisiejszych czasach horror kojarzy się już z innym kinem, bardziej krwawym i perwersyjnym. Na szczęście jednak opowieści gotyckie w starym stylu wciąż mają wielu fanów. Bo ten gatunek przyciągał aktorów o nieprzeciętnej, magnetyzującej osobowości, takich jak Vincent Price, którzy choć od dawna leżą w grobach to nigdy nie zostaną zapomniani przez koneserów dobrego kina grozy.
Budżet filmu był prawdopodobnie mniejszy niż w trzech klasykach wspomnianych w pierwszym akapicie, ale to film Cormana wyróżnia się barwną scenografią, która jednak wcale nie osłabia grobowej atmosfery. Zwracają uwagę ciekawe porównania i metafory, będące przykładem na to, że horror może służyć nie tylko do straszenia. Ludzie zostali tu porównani do świec, które mogą szybko zgasnąć, np. pod wpływem silnych podmuchów wiatru. Jałowa ziemia symbolizuje upadek dziedzictwa kulturowego, a dom jest symbolem nie tylko integralności i równowagi, lecz także lęku przed rozprzestrzeniającą się zarazą. Drzewo genealogiczne to natomiast metafora nierozerwalnych więzów krwi, podczas gdy ludzie to powyginane, zgniłe gałęzie, które złamią się pod wpływem gwałtownej burzy.
Dzięki inwencji Richarda Mathesona oraz wyobraźni Rogera Cormana powstało dzieło, które jest czymś więcej niż horrorem klasy B. Dom Usherów to nie tylko inspirująca, zagadkowa historia, lecz także wizualny majstersztyk. Za stronę plastyczną odpowiadał doświadczony 60-letni operator Floyd Crosby (autor przepięknych czarno-białych zdjęć do westernu W samo południe). Znakomicie wytworzył on klaustrofobiczny klimat starego, rozpadającego się domostwa, które przesiąknięte jest złem i oddziałuje negatywnie na mieszkańców. Doskonale wykorzystał rekwizyty i wnętrza (np. kryptę) do zbudowania atmosfery grozy i zasugerowania permanentnego fatalizmu. Przez cały czas wyczuwa się, że dom wysysa z bohaterów siły życiowe prowadząc ich prosto w objęcia śmierci.
Film znany również pod tytułem Zagłada domu Usherów jest godny uwagi z jeszcze jednego, dla niektórych może nawet najważniejszego powodu. Jest nim występujący w czołowej roli Vincent Price, który grał już wcześniej w horrorach, ale dopiero dzięki Cormanowi zyskał powszechne uznanie i zapisał się wielkimi zgłoskami w historii gatunku. W latach 1960-64 Price zagrał w aż ośmiu filmach Cormana (z czego siedem należy do serii adaptacji E. A. Poe). Nie powiem, że rola Rodericka Ushera jest najlepszą w karierze aktora, ale na pewno plasuje się w czołówce. Swoim łagodnym, lecz pełnym niepokoju głosem oraz bladym, złowieszczym spojrzeniem doskonale ukazał na ekranie przegraną postać, umierającą z rozpaczy, bólu i bezradności. Postać niejednoznaczną, skrywającą dobre maniery i chorobę psychiczną.
Krytycy i filmoznawcy wyżej cenią francuską wersję Upadku domu Usherów nakręconą w 1928 i należącą do nurtu impresjonizmu filmowego. Adaptatorem tekstów Poego został w tym przypadku Luis Buñuel, zaś reżyserią zajął się urodzony w Warszawie Jean Epstein, który z właściwym sobie liryzmem i zmysłem plastycznym zamienił poetycki język pisarza na serię onirycznych, awangardowych obrazów, jakie mogły powstać w umyśle nałogowego opiumisty lub prawdziwego wizjonera. Cormanowska przeróbka jest jednak bliższa literackiemu pierwowzorowi. Podstawowym błędem Epsteina i Buñuela była zamiana brata i siostry w małżeństwo, co zepsuło wymowę oryginału. Za to idea Cormana i Mathesona, by uczynić głównego bohatera narzeczonym siostry Rodericka jeszcze bardziej wzmocniła przekaz i ubarwiła spektakl. Oba filmy można określić mianem archaicznych i zakurzonych, bo w dzisiejszych czasach horror kojarzy się już z innym kinem, bardziej krwawym i perwersyjnym. Na szczęście jednak opowieści gotyckie w starym stylu wciąż mają wielu fanów. Bo ten gatunek przyciągał aktorów o nieprzeciętnej, magnetyzującej osobowości, takich jak Vincent Price, którzy choć od dawna leżą w grobach to nigdy nie zostaną zapomniani przez koneserów dobrego kina grozy.
Wersja Epsteina łączy w całość dwa opowiadania EAP ; to drugie to ,Portret Owalny''.
OdpowiedzUsuńPomysł może i nie był zły, bo utwory Poego to zbiór różnych ciekawych motywów, których wymieszanie może dać nową jakość. Nie uważam że film Epsteina jest zły, motyw z portretem jest super, ale to już nie jest dom Usherów tylko jakiegoś Doriana Greya :D W dodatku Epstein postawił na eksperymenty formalne, treść była dla niego sprawą drugorzędną. U Cormana jest i wspaniała forma, jest dramaturgia, jest V. Price, jest nawet piękna kobieta (Myrna Fahey, nie to co ten paszczur z niemej wersji :D).
UsuńIdealny przykład horroru, który nie potrzebuje krwi i akcji, by robić wrażenie. Klimat tego filmu jest tak potężny, że ogląda się go sercem i duszą. Niby niewiele się dzieje, a i tak nie w sposób się wynudzić. Poza tym, Price to ekstraklasa gatunku i nawet jak jakiś film ma mankamenty, to często warto go obejrzeć ze względu na tego aktora.
OdpowiedzUsuńTak, poza tym ze względu na krótki okres zdjęciowy Corman rezygnował z dubli i Price miał dużą dowolność w interpretacji tekstu. To głównie dzięki niemu takie postacie jak Roderick Usher, Nicholas Medina czy książę Prospero długo pozostają w pamięci. Obejrzałem ostatnio oprócz "Domu Usherów" - "Studnię i wahadło" oraz "Maskę czerwonego moru". Każdy jest idealnym przykładem budowania klimatu w starym stylu. Ale najbardziej podobał mi się pierwszy z nich, dlatego go zrecenzowałem. Niewymienione filmy "cyklu" - do nadrobienia lub przypomnienia.
UsuńPrzy okazji zapytam (pytanie także do Simply'ego i tych, którzy widzieli większość filmów "serii"): który film duetu Corman/Poe lubicie najbardziej?
Zdecydowanie najbardziej cenie sobie "Dom Usherów" i"Maskę czerwonego moru", ale pamiętam, że "Grobowiec Ligei" również zrobił na mnie duże wrażenie. Będę musiał go sobie odświeżyć.
UsuńPrzydałoby się powtórkowy maraton z Cormanem uskutecznić , od bardzo dawna do tych filmów nie wracałem i sporo się zatarło w pamięci. Chyba ,, Mask of Red Death'' najmocniej mi zapadł, z Nicholasem Roegiem za kamerą - już tu mu się zaczęły włączać te legendarne psycho-jazdy operatorskie. No i nasycenie barw, jak u Bavy, momentami.
OdpowiedzUsuńA z Vincentem Price'em, to szykuję się na ,, Diary of a Madman'' Reginalda Le Borga z 1963 , ekranizacji upiornego opowiadania Guy de Maupassanta ,, Horla'' . To jedno z najlepszych w historii literatury studiów rozpadu ludzkiej jażni ( bardzo się po nim nieswojo poczułem ) , sam autor niedługo póżniej zwariował doszczętnie.
No dobra , maraton wykonany... po przypomnieniu ,, Masque of Red Death'' i ,, House of Usher'' oraz obejrzeniu po raz pierwszy ,, The Tomb of Ligeia'' uznaję za numero uno Cormana... ten ostatni. Totalnie nieobliczalny, anormalny ( ba, jebnięty! ) film z najlepszą rolą Wincentego ( którego najlepsi make-upowcy tu odmłodzili, jak się tylko dało ) , jedną z najtrudniejszych do zagrania , jakie z nim widziałem. Robert Towne przerobił opowiadanie Poego na jakieś gotyckie ,, Vertigo'' . A kot jest tu tak wkurwiony, jakby opętała go nie żadna Ligeia, a cała II wojna światowa. Posrane relacje dybukowo-nekrofilsko-oniryczno-lisie = miazga. Jedyny minus, że to lekko siada w środkowych partiach i robi się na chwile przegadane, ale potem nadrabia z nawiązką. Piękna miejcówka ( ruiny opactwa, jedyny Corman kręcony w Anglii ) . Szkoda, ze to ostatni Poe Cormana, bo on dopiero tu zaczął się tak na prawdę rozkręcać.
OdpowiedzUsuń5/6
"The Masque..." też była kręcona w Anglii. "Ligeia" jest u mnie następna w kolejce, tak czuję że to musi być świetne kino, choć wyczuwam też, że w Twojej wypowiedzi jest sporo przesady ;)
UsuńFakt ( co do ,, Masque.. ) skąd by wziął się Roeg ? Ale ,, Ligeia'' to film z angielskim duchem, a nie uniwersalna baśń, poza tym jest to najbardziej plenerowa rzecz Cormana , z tym całym pejzarzem wyspiarskim.
OdpowiedzUsuńW porównaniu z innymi filmami cyklu, ,, Ligeia'' jest najbardziej szalona , tę miarę tu przyłożyłem i nie przesadzam.
No to nekrolog ;
OdpowiedzUsuń16 sierpnia zmarł reżyser David A. Prior ( 59 ) znany z potężnej serii niskobudżetowych filmów akcji , której to konwencji pozostawał wierny od początku do końca kariery. Niektóre zyskały kultowy status i dozgonny mir w sercach dorastających w ,, erze kasetowej'' miłośników kina eksploatacji , zwłaszcza niepowtarzalny ,, Deadly Prey'' ( z bratem Davida, Tedem w roli głównej ) , a także ,, Final Sanction'' ,, Hell of the Battleground'' i wiele innych . W ostatnich latach producencką i scenopisarską współpracę z Priorem nawiązał Polak Fabio Soldani, die hard fan jego twórczości , jeden z największych kolekcjonerów kaset VHS w kraju i człowiek współtworzący znakomitą stronę internetową z dziedziny filmowej grozy ,, Animal Attack'' .
RIP
Niestety, jego twórczość jest mi obca, ale chętnie ją poznam. Niewykluczone, że coś tam kiedyś widziałem, bo dorastałem w erze kasetowej. Wspomnianej strony internetowej też nie kojarzę, ale chętnie ją poczytam.
Usuń,, The Tomb of Ligeia'' obejrzałeś ? Bo euforycznej recki jakoś nie widzę .
OdpowiedzUsuńTak, obejrzałem i podzielam zachwyt. Film wykorzystuje wprawdzie podobne schematy co poprzednie filmy cyklu, ale klimat budowany jest inaczej - nie ma już mgły, przeciągów ani burzy, niewiele jest mroku (poza końcowymi scenami), sporo scen rozgrywa się przy świetle dziennym. I tak jak wspomniałeś - piękne miejscówki i plenery (do tego fajnie sfilmowane polowanie na lisa). Make-upowcy nie tylko odmłodzili Price'a, ale i stworzyli dwie różne postacie z jednej aktorki (jakoś nie przyszło mi do głowy, że Elizabeth Shepherd zagrała podwójną rolę).
UsuńA przed chwilą skończyłem oglądać "Żywy cel" (Deadly Prey) Davida Priora. Tandetny, ale jakże uroczy akcyjniak w stylu "Rambo". A zakończenie mnie rozłożyło na łopatki :D
OdpowiedzUsuńWpierdol odciętą łapą :D) Mike Danton jest nie do wyjebania .
OdpowiedzUsuńUwielbiam filmy Cormana z Price'em. Trochę się już dzisiaj postarzały, ostatnio miałem okazję przypomnieć sobie Kruka i Maskę Czerwonego Moru, szczególnie Kruk już miejscami mocno razi, ale jednak pozostał w nich ten kapitalny klimat. Zagłada Domu Usherów nawet potrafi przestraszyć gdzieniegdzie, a to się nawet współczesnym horrorom nie zdarza.
OdpowiedzUsuńNa temat "Kruka" różne opinie słyszałem, ale taka obsada (Price, Karloff, Lorre, Nicholson) sprawia, że chcę to jak najszybciej obejrzeć.
OdpowiedzUsuńPS. Obejrzałem ostatnio "Ulice nędzy" Scorsese i pod koniec filmu jest taka scena, jak Keitel i DeNiro oglądają w kinie "Grobowiec Ligei" Cormana :)