Na krawędzi prawa

Where the Sidewalk Ends (1950 / 95 minut)
reżyseria: Otto Preminger
scenariusz: Ben Hecht na podst. powieści Williama L. Stuarta oraz adaptacji Victora Trivasa, Franka P. Rosenberga i Roberta E. Kenta

„Tu kończy się prawo i ja zaczynam!” („This is where the law stops and I start!”) - te słowa skierowane do przestępcy wypowiedział kiedyś Sylvester Stallone wcielający się w postać nietypowego, łamiącego prawo policjanta o przezwisku Cobra. Takie słowa 36 lat wcześniej mógłby powiedzieć Mark Dixon, nowojorski detektyw podobnie traktujący kryminalistów, używający argumentu siły zamiast skostniałych procedur dla służbistów. Otto Preminger wraz ze sprawdzoną ekipą, z którą pracował już przy filmie Laura (są to: aktorzy Dana Andrews i Gene Tierney, operator Joseph LaShelle, montażysta Louis R. Loeffler, scenograf Lyle Wheeler i dekorator wnętrz Thomas Little) wykreował kolejny bardzo udany kryminał cechujący się pierwszorzędną oprawą plastyczną, ciekawą dramaturgią, lawirowaniem na granicy czarnego kryminału i melodramatu.

Detektyw Mark Dixon, podobnie jak Harry Callahan czy też wspomniany Cobra, to doświadczony policjant, któremu jednak odmawia się awansu ze względu na niesubordynację i agresywność. Wszelkie próby zrehabilitowania się w oczach przełożonych nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Śledztwo w sprawie morderstwa w klubie hazardowym tylko uwydatni negatywne cechy osobowości policjanta. Jego gwałtowny temperament przyczyni się wkrótce do nieumyślnego spowodowania śmierci podejrzanego. Dixon nie zamierza przyznawać się do winy, chce zrzucić odpowiedzialność na przestępcę, którego ściga. Na domiar złego zakochuje się w żonie faceta, którego zabił. Z takiej fabuły nie da się zrobić lekkiej opowieści z happy endem.

Oryginalny tytuł Where the Sidewalk Ends, czyli Gdzie kończy się chodnik, wygląda jak metafora, zagadka dla widza. Gdy kończy się chodnik człowiek ma wybór: przejść przez przejście dla pieszych jak każdy porządny obywatel albo przejść w niedozwolonym miejscu ryzykując złapanie przez policję lub potrącenie przez samochód. W trakcie czołówki rozpoczynającej się od gwizdanego tematu można zauważyć, że po przejściu z chodnika na ulicę pod nogami znajduje się wejście do kanału ściekowego, który może symbolizować przestępcze podziemie, gdzie przedostają się wszelkie brudy z tzw. „normalnego świata”. I vice versa - do normalnego świata, do umysłów uczciwych z natury ludzi przenikają surowe reguły przestępczego systemu.


Główny bohater filmu to niebanalna, złożona postać. Jego pogarda do przestępców wiąże się z tym, że jego ojciec był kryminalistą. Nie chce powtórzyć błędów ojca, ale to nie takie proste, gdy zostało się wychowanym w przekonaniu, że przemoc rozwiązuje wiele problemów. Wobec tego w tym idealistycznym stróżu prawa drzemie psychopatyczna, impulsywna osobowość, która nie pozwala mu stać się porządnym gliną. Gnębią go obsesje i nerwice. Taka rola pozwala na wiele i pewnie każdy szanujący się aktor chciałby ją zagrać. I pewnie wielu aktorów zagrałoby ją lepiej niż Dana Andrews. Nie był on wybitnym odtwórcą, ale dzięki Premingerowi (z którym współpracował czterokrotnie) wykorzystał swoją szansę, odtwarzając całkiem niezłą postać antybohatera. Wiadomo, że nie jest to poziom Bogarta, ale Glenna Forda jak najbardziej.

Pozazdrościć można temu aktorowi, że dane mu było aż pięciokrotnie występować u boku Gene Tierney. Z pewnością zazdrosny był jej mąż, Oleg Cassini, pełniący funkcję projektanta kostiumów przy recenzowanym filmie. Niestety, w Na krawędzi prawa aktorka nie ma interesującej roli i jest jej zdecydowanie za mało. Wielka szkoda, bo jedyne czego tak naprawdę brakuje w tym obrazie to wyrazistej postaci femme fatale, do której idealnie by się nadawała ze swoim wyglądem, figurą i talentem. Morgan Taylor, odgrywana przez wspomnianą aktorkę, to słaba psychicznie kobieta, bita przez męża, naiwna, potulna jak baranek. Nie jest to typ zwyciężczyni, bo w tym ponurym świecie przetrwają tylko osoby silne i niepokorne.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na dwóch aktorów: Gary Merrill jako Tommy Scalise i Karl Malden w roli upartego i łebskiego porucznika policji. Ważnym bohaterem jest także Manhattan - bogata dzielnica Nowego Jorku, gdzie mieszka wielu prominentów, a jednak fotografowana jest w taki sposób jakby to była mroczna przystań dla degeneratów i wichrzycieli. Zapewne w ciągu dnia jest to miejsce żywe, barwne i pogodne, ale nocą zmienia się w Sin City. Zdecydowanie jest to film godny polecenia miłośnikom czarnych kryminałów. Film dla tych, którzy nie reagują alergicznie na monochromatyzm i nie oczekują prostych rozwiązań. Dawne kino policyjne nie było tak efektowne i dynamiczne jak współczesne kino akcji, ale miało lepsze fabuły i ciekawszych bohaterów. Na krawędzi prawa nie jest tak realistyczny jak Nagie miasto (The Naked City, 1948) Julesa Dassina, ale jest ciekawą alegorią życia w wielkim mieście, na pierwszy rzut oka uporządkowanym i estetycznym, a w istocie nędznym, parszywym i mrocznym.

0 komentarze:

Prześlij komentarz