Szpieg szoguna

jap. Shokin kasegi  / amer. Killer's Mission
(1969 / 90 minut)
reżyseria: Shigehiro Ozawa
scenariusz: Kôji Takada, Masaru Igami

Szpieg szoguna to swoista odpowiedź Japończyków na produkcję Żyje się tylko dwa razy (1967), w której brytyjski agent James Bond udawał Japończyka. Fabuła filmu Shigehiro Ozawy została sprytnie osadzona w historycznych realiach, sekwencje walk obfitują nie tylko w krew, ale i akrobacje, zaś odtwórca głównej roli jest tak sympatyczny, że trudno go nie lubić. Ten film nie mógł się nie podobać miłośnikom japońskich filmów kostiumowych, więc wytwórnia Toei odniosła komercyjny sukces. Dzieło Shigehiro Ozawy było pokazywane także w polskich kinach, ale zostało już niemal całkowicie zapomniane, zaś reżysera najbardziej kojarzy się z filmem karate Uliczny wojownik (1974) z udziałem Sonny'ego Chiby.

Akcję filmu osadzono w erze Hōreki (w połowie XVIII wieku) w czasie panowania szoguna Tokugawa Ieshige. Do prefektury Kanagawa przybywa okręt z Holandii ze specjalnym ambasadorem wysłanym w celu wynegocjowania warunków współpracy. W zamian za tysiąc karabinów Holendrzy wnioskują o  podpisanie traktatu, który dałby Europejczykom możliwość skolonizowania Kraju Kwitnącej Wiśni. Szogun odrzuca ofertę, więc holenderski okręt wyrusza na południe, do siedziby klanu Satsuma, gdzie dochodzi do porozumienia. Członkowie klanu widzą szansę, by z pomocą karabinów obalić władcę i zakończyć rządy rodu Tokugawa. I tu właśnie zaczyna się rola tytułowego szpiega, który zostaje wysłany by unieszkodliwić wichrzycieli i stłumić bunt jeszcze zanim się zaczął.

Akcja toczy się standardowo, a scenariusz mnoży przeszkody i stawia kolejne wyzwania dla pierwszoplanowej postaci. Agent szoguna Ichibei Shikoro wpada więc w zasadzki, ale spryt, zwinność i biegłość w sztuce władania mieczem pozwalają mu brawurowo unikać śmierci. Korpulentna budowa ciała utrudnia jego zdemaskowanie, bo z wyglądu nie przypomina zręcznego szermierza ani niezawodnego szpiega. Podczas walki zaskakuje niesamowicie, gdyż oprócz szybkich cięć miecza wykonuje akrobacje niczym Sammo Hung, równie jak on korpulentny, lecz solidnie wyćwiczony i sprawny. Jak w klasycznym filmie szpiegowskim mamy tu motyw dekonspiracji i zdrady, a misja wydaje się z pozoru samobójcza jak wysadzenie dział Nawarony z innego klasyka z lat 60. Film Ozawy to kapitalne kino rozrywkowe, którego bohater nie jest zwykłym człowiekiem, ale niezniszczalnym herosem - kule się go nie imają, a ostrze miecza nie jest w stanie go zabić. Odporny jest także na jad żmii.

Nie należy po filmie oczekiwać prawdopodobieństwa, gdyż jest to klasyczne widowisko przygodowe, w którym najważniejsza jest akcja. Fabuła została tak skonstruowana, aby Ichibei mógł regularnie dobywać miecza, gotując rzeź swoim przeciwnikom. W trakcie wędrówki nasz bohater poznaje kobietę imieniem Kagero, która również szpieguje dla szoguna. Dziewczyna potrafi sprytnie rozprawić się z silnymi facetami, ale w obliczu nieoczekiwanej zdrady okazuje się bezradna. Jednak co dwóch szpiegów to nie jeden - szogun nie jest głupi aby na taką ważną misję wysyłać tylko jednego człowieka. Można wysłać jednego jako przynętę, by drugi mógł wykonać zadanie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby tajniacy połączyli siły, skoro przyświeca im ten sam cel - uniknięcie wojny domowej.

Tytułowy szpieg nie jest wyłącznie maszyną zaprogramowaną do konkretnego zadania. Wykazuje czasem ludzkie odruchy - potrafi być szorstki i delikatny, a gdy zostaje zdradzony przez przyjaciela wpada w gniew, ujawnia się jego wybuchowy charakter. Występujący w głównej roli Tomisaburô Wakayama wywołuje tylko i wyłącznie pozytywne wrażenia. W jednej scenie udaje ślepego masażystę, parodiując tym samym swojego brata Shintarô Katsu, protagonistę cyklu o Zatoichim. Życiową rolę Wakayama zagrał dopiero kilka lat później (w cyklu o przygodach Samotnego Wilka, zabijaki wędrującego z dzieckiem), ale już wcześniej zdradzał umiejętności upoważniające go do wcielania się w mistrzów miecza. Jako szpieg szoguna pokazuje zarówno talent dramatyczny i komediowy, jak również urok typowy dla ról amantów. Gdy dodać do tego jeszcze niesamowitą sprawność fizyczną to nie powinno już być wątpliwości, że to aktor wszechstronny, który w pracę nad filmem wkłada mnóstwo sił i energii. Wielu aktorów japońskich gra najczęściej głosem, Wakayama odgrywa rolę za pomocą mimiki i gestów.

Ważną rolę w filmie zagrał popularny gwiazdor jidai geki Chiezo Kataoka. Wcielił się on w ciekawą postać o imieniu Ukyo Ijuina. To człowiek postawiony w niekomfortowej, niegodnej pozazdroszczenia sytuacji. Pełniąc obowiązki szambelana stara się być posłuszny rozkazom szoguna, ale jako członek klanu Satsuma powinien pozostać wierny rodowi. W interpretacji tego doświadczonego aktora Ijuina to człowiek naznaczony cierpieniem z powodu zdrady i nieposłuszeństwa, których wobec szoguna dopuścił się klan Satsuma. Po której stronie się ostatecznie opowie ów urzędnik? Czy jako ambasador klanu będzie dążył do kupna karabinów od Holendrów? Czy dojdzie do pojedynku między nim a szpiegiem Ichibei? Czy może w ostatniej chwili przejdzie na właściwą stronę, by nie stać na przegranej pozycji?

Wyraźna jest w filmie konfrontacja dwóch postaw. Po jednej stronie - typowe dla rodu Tokugawa unikanie wojny i dążenie do odcięcia Japonii od wpływów europejskich. Po stronie przeciwnej - dążenie do gospodarczego rozwoju, a co za tym idzie sprowokowanie wojny, obalenie szoguna i podpisanie traktatu z europejskim mocarstwem. Karabiny testowane są na niewinnych ludziach, co już stawia adwersarzy szoguna w jak najgorszym świetle - jako zbrodniarzy zafascynowanych nowym wynalazkiem. Tym wynalazkiem nie jest jednak sama broń palna, ale teleskop pozwalający precyzyjnie trafić w wycelowany obiekt. Ichibei jak na agenta przystało korzysta z ukrytych gadżetów, takich jak mini-gun, komplet sztyletów, składana kusza, pochwa miecza używana w charakterze lunety. James Bond byłby pod wrażeniem.

Szpieg szoguna to dynamiczne, ale staromodne kino rozrywkowe, obfitujące w sarkastyczny humor, efektowne walki i przygody rozegrane w nadmorskich miejscowościach (w prefekturze Kagoshima na południu Japonii). Nie ma dłużyzn, jest za to wartka akcja, arcyciekawi bohaterowie i pewien wycinek z historii Japonii. Nie powinni narzekać feministki, gdyż dwie kobiety są tu waleczne i nieustępliwe, zaś tchórzem okazuje się ronin. Natomiast kojarzony z kinem samurajskim rytuał seppuku został przedstawiony w zaskakująco odmiennej formie - wojownik popełnia harakiri w trakcie walki. Zaprezentowane tu wydarzenia mogą wydawać się zupełnie niewiarygodne, ale przecież nikt nie oczekuje wiarygodności od filmów z Jamesem Bondem. Tu chodzi przede wszystkim o zabawę. A w filmie Shigehiro Ozawy zabawa jest przednia. Film zrobiony z przymrużeniem oka, zawierający jednak elementy klasycznej chanbary, w której intryga zmusza bohaterów do użycia mieczy i splamienia krwią japońskiej ziemi.

17 komentarze:

  1. Lubię takie kawałki, trzeba będzie poszukać tego filmu w sieci.

    Trochę na marginesie, ale odnośnie Sammo Hunga od razu mi się przypomina "Projekt A".

    No, panie kolego "jad żmii", poważnie ?

    Właśnie oglądam trylogię o Harrym Palmerze, właściwie jest o nim pięć filmów, dwa ostatnie to produkcje telewizyjne, w dodatku kręcone mniej więcej trzydzieści lat po kinowej trylogii. Harry Palmer, w tej roli Michael Caine, to taki "Bond mniej efektowny", jednak warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałem film w niezbyt dobrej jakości z angielskimi napisami i jeśli dobrze zrozumiałem to kobieta potraktowała głównego bohatera jadem żmii, który wystrzeliła ... z grzebienia :D

      "Projekt A" oczywiście widziałem, ale to przede wszystkim film Jackiego Chana, natomiast z Sammo Hungiem polecam szczególnie: "Rzeźnik Wing" i "Kondory Wschodu". No i jeszcze szaloną mieszankę gatunkową "Zwariowany pociąg".

      Z cyklu o Harrym Palmerze to coś widziałem (chyba "Billion Dollar Brain"), ale słabo pamiętam, więc należałoby odświeżyć.

      Usuń
  2. No i jeszcze wzruszający happy end. Bardzo fajne filmidło, Tomi Wakayama to zuch nad zuchy, a jego braciak , jako policmajster Hanzo Brzytwa, jeszcze bardziej odjechany. Toei się w latach 70' specjalizowała w takich rozrywkowych samurajskich produkcjach, typu sex & violence & nieco brutalny humor. Polecam zapomniane, acz fascynujące dzieło ' Demon Spies' ( Oniwaban ) Takashi Tsuboshimy z 74'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompania Toei specjalizowała się także w filmach o yakuzie, to tu Kinji Fukasaku nakręcił swoje najsłynniejsze dzieła, których niestety jeszcze nie miałem okazji obejrzeć. "Hanzo Brzytwa" i "Demon Spies" też jeszcze przede mną.

      Usuń
  3. Też mam Fukasaku na liście zaległości, ale to by się przydało jakiś mały risercz wcześniej wykonac, żeby zacząc od tych najlepszych. Napłodził tego mnóstwo.
    Ale niechcący zasiałeś ziarno napalenia na yakuzę, zwłaszcza , że od dośc dawna nic nowego w tych klimatach nie oglądałem. Toteż zarządziłem na wieczór bardzo obiecującego Gokudo- Grindhouse'a .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niedawno obejrzałem na TVP Kultura francuski film dokumentalny "Yakuza Eiga" i nabrałem większej ochoty na te filmy, więc postaram się coś poszukać.

      Usuń
  4. Grindhouse ( do przerwy ) :

    ' Prawo Yakuzy' ( Yakuza's Law ) reż. Teruo Ishi 1969

    Autor genialnej pinku chanbary ' Bohachi , Clan of Forgotten 8' i ciężko chorego 'Horror of Malformed Men' wysmażył tradycyjnie skąpany we krwi nowelowy tryptyk, będący istnym panoptikum męczarni, jakie czekają wiarołomnych żołnierzy yakuzy. Po jednej z najbrutalniejszych czołówek , jakie można w kinie zobaczyc, dostajemy trzy pouczające przypowieści, gdzie każda ogniskuje się wokół naruszenia konkretnego, wymienionego na początku niepisanego prawa i pózniejszych konsekwencji.
    Pierwsza nowela umiejscowiona w epoce Edo ukazuje konflikt w grupie samurajów na służbie okrutnego daimyo-bossa, czerpiącego zyski z hazardu. Tradycyjne Yubitsume ( odcięcie palca) mamy już na samym początku i to za byle gówno, jakby Ishi chciał dac do zrozumienia, że to jeszcze pikuś. I faktycznie, potem chlasta sie języki, uszy i wyłupia oczy. Szlachetny samuraj wstawia się za w połowie oślepionym przyjacielem, któremu boss nakazał wykłuc drugie oko proponując, że odda jedno własne. Boss odmawia, przelewając tym szalę bestialstwa, co owocuje ogólną, dośc chaotycznie nakręconą rzeżnią. Honorowy okodawca dopada go w trakcie walki, wydłubuje sobie oko, jak się zobowiązal, rzuca nim szefowi w twarz i jedzie go kataną przez łeb. Takie rodzynki to tylko w kinie japońskim !
    Druga, nieco melodramatyczna historia rozgrywa się w okresie Meiji. Kimona i miecze nie wyszły jeszcze z mody, ale w lokalach można już bawic się przy dżwiekach patefonu z różową tubą ( pinku :D). Sprowadzając niepotrzebne kłopoty na syndykat, możesz zostac zeń wykluczony, a gdy znowu pojawisz się na jego terenie, musi spotkac cię kara ( kładą ci dłoń na glinianej flaszce i walą w nią drugą podobną - masakra )
    A jak przyjdzie ci do głowy pobierac na własną rękę nadprogramowe haracze po knajpach, kumple z gangu przywiążą cie do bambusa i w kilkunastu literalnie się na ciebie wyszczają. W finale jeszcze lepsza rąbanka, niż w części pierwszej, tym razem w konwencji ' jeden przeciw wszystkim'.
    W ostatniej odsłonie przenosimy się w czasy współczesne i dostajemy skondensowaną petardę niekończących się mafijnych porachunków. Fabuła pretekstowo skleja kolejne tortury , egzekucje, i trochę sztuczne, acz swoiście ekspresyjne strzelaniny. Splatterfest nie słabnie ani na chwilę - jednemu delikwentowi zwęglają twarz zapalniczką Zippo, drugiego wloką po ziemi na sznurze ze helikopterem, a z blaszanego sześcianu, który przed spotkaniem z prasą był samochodem z kierowcą, dynda ku przestrodze ochłap flaków. Główny winner to zawadiacki cool gostek wyglądający jak forma przejściowa między Rowanem Atkinsonem a Chow Yun Fatem, do tego rewolwerowiec bazujący na prostym, acz wyjątkowo skutecznym patencie na przeciwnika za plecami.
    Dla fanów B klasowej, eksploatacji rzecz nie do przegapienia. Solidna rozrywka z dobrym tempem akcji i solidnym levelem taniego, oldskulowego gore.
    A teraz czas podryfowac po Tokio z Seijunem Suzuki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że była smakowita uczta :D
      Teruo Ishii kojarzę tylko ze słyszenia, a chętnie zapoznałbym się z jego twórczością.
      Filmy nowelowe zwykle mnie rozczarowują, bo jak się tworzy kilka filmów w ramach jednego projektu to rzadko kiedy udaje się zachować równy poziom.
      Ja znalazłem "Street Mobstera" (1972), więc prawdopodobnie od niego zacznę.

      Usuń
  5. Z tymi filmami nowelowymi, to prawda. Ale ' Yakuza's Law' jest pod tym względem pozytywnym wyjątkiem - każdy segment ( pół godziny z haczykiem ) ma wciągającą, sprawnie i wartko podaną story i garśc pozostających w pamięci scen.
    A Suzukiego przełożyłem na dziś - szykuje się rzecz wyjątkowa i wymagająca .Nie na trzecią nad ranem, zaraz po Grand Guignolu Ishii'ego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A to i przy okazji namierzyłem tego ' Street Mobstera' - tu i ówdzie go chwalą, że stylowy i do tego ostra jazda.
    W spisie treści masz błąd ; chanbara, nie chambara.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie tylko w spisie treści, gdyż używam obu terminów. W "Encyklopedii kina" Adam Garbicz stosuje określenie "chambara" i to w kilku miejscach, więc to raczej nie literówka. Dlatego myślałem, że obie formy są poprawne. Ale poprawię to.

    OdpowiedzUsuń
  8. zdecydowanie na listę: do obejrzenia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. "James Bond" z mieczem? Już mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ostatnio obejrzane:

    ' Tokijski Włóczykij' ( Tokyo Drifter) reż. Seijun Suzuki 1966

    Szacowna Nikkatsu Corporation, od wczesnych lat 60' ukierunkowała się na produkcję prostej, konwencjonalnej rozrywki.Zatrudniony w charakterze dostarczyciela B klasowych, taniutkich gangsta produkcyjniaków Suzuki, potrafił mimo tych ograniczeń ''sprzedac'' rzeczy nieprzyzwoicie oryginalne. I to do tego stopnia, że bez pardonu wylano go a roboty, co znalazło swoj finał w sądzie.
    Wprawdzie, nie o ten film poszło, ale już tu możemy przesledzic pełne spektrum reżyserskiej szarży Suzukiego. Niby wszystkie klasyczne, gatunkowe klisze mamy w komplecie :jest stary boss Kurata , chcący zakończyc przestępczą działalnosc i odsprzedac dochodowe nieruchomości wspólnikowi, konkurencja mieszająca im ostro szyki i wierny cyngiel Tetsu idący z odsieczą. Ale ten ostatni nieoczekiwanie deklaruje swoje odejście... bez wyrażnego celu, czy motywu.. chce byc po prostu tokijskim włóczykijem. Jednak wiadomo, że rozstac się z yakuzą to nie bułka z masłem i łatwo mu nie będzie. Niby wszystko tu proste, lecz to nie treśc, a styl opowieści czyni ten film wyjątkowym. Suzuki bawi się narracją, sceny dynamiczne rwie w nieoczekiwanych momentach, punktując je oderwanymi, ni to retro ni to futuro-spektywnymi obrazami, by za chwilę nonszalancko kontynuowac własciwą akcje w innym miejscu i czasie, pozostawiając ich przeskok domysłom widza. Nie waha się w ważnej dramaturgicznie scenie przesunąc punkt widzenia na postac niemal trzecio planową, spychając właściwą akcje do rangi tła. Słowem - jeśli Goddard zakłada, że ,, każdy film powinien miec początek, środek i koniec, choc nie koniecznie w takiej kolejności'' , to Suzuki n ie widzi przeszkód, by zastosowac tę ideę do pojedynczych scen. Nade wszystko zaś caly czas bawi się wysmakowanym kiczem, takim burackim również, zestawieniami kolorow, tak w kontrastach, jak w monochromach, dizajnerską elegancją wnętrz... Gdy Tetsu ląduje w piwnicy pod podłogą fioletowej knajpy z dyskoteką, widzimy , że tam też gości pop art, rury są pomalowane w różnych kolorach, pod kontrast do jasnych ścian, mozaika w okienku.. :D
    W innym lokalu, wystylizowanym na westernowy saloon , dostajemy ogólną bijatykę ,,wszyscy na wszystkich'' i to w 100% slapstickową, jak w westernach z lat 30'. Nie zabrakło tez obsesyjnie powracającej, piosenki o tokijskim włóczykiju.
    Żeby było śmieszniej, finałowa konfrontacja jest bardzo na serio w treści i prostolinijnie oddająca gatunkowi to, co gatunkowe. Formalnie zaś pod względem inscenizacji, scenografii,zakomponowania kadrow, i ruchu sceniczego układa się w przeskurwysyńsko brawurowy mis-en-scene, jakiego dawno nie widziałem.
    Zamykając konto długów i wierzytelności, Tetsu - może już bez przeszkód byc tokijskim włóczykijem, jak sobie wymarzył , co jest aż nadto dobitnym manifestem twórczej swobody Suzukiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już chyba kino dla widzów bardziej obeznanych z gatunkiem. Bo osoba początkująca po takim nieprzyzwoicie oryginalnym dziele może się zniechęcić do japońskich filmów gangsterskich.

      Usuń
  11. Niby dla czego? Wystarczy zaakceptowac takie igranie z formą i nie wieszac się uparcie na założeniach i rygorach konwencji przyjmując, że ona też bywa płynna.
    Bo kto powiedział, ze wszystko musi byc ustalone raz na zawsze.
    A wtedy pełny relaks gwarantowany.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ogladalem w kinie dawno temu podobal mi sie jak teraz musialbym zobaczyc jest troche bajka ale w normie nie jak teraz duzo mozliwosci technicznych i za wiele cyrku

    OdpowiedzUsuń