reżyseria: Raoul Walsh
scenariusz: Grover Jones, Lionel Houser, F. Hugh Herbert na podst. powieści Williama Rileya Burnetta i adaptacji Jan Fortune
Już w 1930 John Wayne otrzymał szansę, by zagrać główną rolę w westernie, ale jego występ w The Big Trail Raoula Walsha nie spotkał się z uznaniem krytyków ani publiczności. Finansowa klęska zahamowała karierę twórców. Walsh przez niemal całą kolejną dekadę lawirował między komedią, musicalem i romansem, nie mogąc znaleźć miejsca w mainstreamowym kinie, a Wayne ugrzązł w niskobudżetowych westernach, których tytułów dziś już nikt nie pamięta. Przełom dla nich obu nastąpił w 1939 - Walsh nakręcił wtedy dramat gangsterski Burzliwe lata dwudzieste, Wayne wystąpił w Dyliżansie, reżyserowanym przez Johna Forda. I znaleźli się na fali wznoszącej. Tytuł Dark Command trudno znaleźć w annałach historii kina, nawet w opracowaniach dotyczących westernów się nie pojawia, a jednak to pozycja ze wszech miar udana i godna uwagi.
Nie jest to western wypełniony po brzegi akcją, ale kino dojrzalsze, znakomicie korzystające z autentycznych zdarzeń i postaci. Tytułowy oddział to rebelianci zwani Brygadą Quantrilla (Quantrill's Raiders), tutaj jednak przemianowanego na Cantrella. Znakomicie ukazano rozłam w społeczeństwie jaki nastąpił przed wybuchem wojny secesyjnej. Położone w środkowej części kraju Kansas stało się małym polem bitwy - sympatycy Południa i Północy słowem lub przemocą bronili swoich przekonań. Oddział Quantrilla to nie patriotyczna organizacja, lecz zwykli bandyci, dla których wojna była pretekstem do rabowania i mordowania.
Na szczęście Walsh politykiem nie był i nie opowiada się tu ani za Północą ani za Południem. Jak najmniej wspomina o niewolnictwie, które było najważniejszą kością niezgody w tym konflikcie. Głównym bohaterem jest teksański kowboj, Bob Seton, skłonny do bijatyk, niewykształcony pastuch, poszukujący kawałka żyznej ziemi, na której mógłby zapuścić korzenie. Jego sojusznicy i wrogowie to Południowcy (mający szkockie korzenie) - nieistotne są ich przekonania polityczne, lecz stosunek do prawa. Konflikt dobra ze złem to nie konflikt Północ-Południe, ale poszanowanie ludzkiego życia przeciwko nieuzasadnionej przemocy i anarchii. Akcja filmu rozgrywa się w latach 1859-63, a w finale ukazano z rozmachem ponury rozdział w amerykańskiej historii - szaleńczy, apokaliptyczny atak na Lawrence, miasto w Kansas, dokonany przez ludzi Quantrilla/Cantrella.
Ważny jest w filmie konflikt między inteligentem i analfabetą. William Cantrell to nauczyciel, który ma dość nudnej pracy - nie udało mu się zdobyć posady szeryfa, więc zostaje przestępcą: przemytnikiem niewolników, handlarzem bronią, sabotażystą, łupieżcą i skrytobójcą. Krwią i ogniem znaczy swój szlak, prowadząc prywatną wojnę. Jego oponentem jest niepiśmienny kowboj z Teksasu, Bob Seton. On sam uważa, że na szeryfa się nie nadaje, zastanawia się nawet czy nie zająć się przemytem broni. Wątpliwości budzą też jego umiejętności strzeleckie, bo problemy załatwia zwykle pięścią. W swoim przemówieniu wspomina o koniokradach, tak jakby tylko z nimi miał do czynienia i prawdopodobnie nie zabił nigdy żadnego człowieka, nawet bandyty. Tak więc to swój chłop, a nie legenda Dzikiego Zachodu. Gdy cedzi przez zęby słowa Take your hands off of him to nie ma wątpliwości, że to tylko prosty chłop cechujący się empatią i poczuciem sprawiedliwości.
Film powstał w bazie produkcyjnej Republic Pictures, utworzonej w 1935 z unifikacji sześciu mniejszych firm (zwanych Poverty Row). Polem działania nowej korporacji były niskobudżetowe westerny z udziałem tak zróżnicowanych aktorów, jak John Wayne, George 'Gabby' Hayes i Roy Rogers. Producent Sol C. Siegel znał ich możliwości i ciekaw był, co wyniknie jeśli cała trójka wystąpi razem na ekranie. Na szczęście nie wszyscy zostali obsadzeni zgodnie ze swoim emploi, nie ma tu więc śpiewających kowbojów, jakich często grywał Roy Rogers, wokalista zespołu Sons of the Pioneers. Choć jest to poniekąd hołd dla westernów klasy B to kilka elementów (np. spektakularny finał) zdradza, że budżet był znacznie wyższy od sztandarowych pozycji wytwórni Republic.
Nad scenami akcji dominują dialogi, co w tym przypadku jest akurat zaletą, gdyż potyczki słowne są tutaj wyśmienite. Walka o stanowisko szeryfa to walka na słowa, a nie pięści czy rewolwery. Znakomite są także sceny pomiędzy Johnem Waynem i Claire Trevor. Wspólnie zagrali w czterech filmach, bo dało się wyczuć chemię między nimi. W roli córki bankiera Mary McCloud aktorka wypadła bardzo dobrze - jej gesty i sposób wypowiadania kwestii dodały tej postaci pewności siebie i dynamiki. Wobec mężczyzn zachowuje się protekcjonalnie - jak starsza siostra próbująca uczyć dobrych manier. Pierwszorzędny jest George 'Gabby' Hayes w roli dentysty/fryzjera/chirurga, a także mentora. No i czym byłby dobry western bez czarnych charakterów. Tych reprezentuje Walter Pidgeon - jego baryton doskonale pasuje do takich pryncypialnych, drakońskich postaci jak William Cantrell.
Można jeszcze odnotować, że autorem partytury muzycznej jest Victor Young, jeden z najwybitniejszych hollywoodzkich kompozytorów swoich czasów. W samym roku 1941 zdobył cztery nominacje do Oscara, w tym jedną za Czarny oddział. W sumie miał 22 nominacje, ale Oscarem wyróżniono go dopiero po śmierci (co za perfidia losu...). Wizualnie też super - plenery, dekoracje, kostiumy, zdjęcia i montaż. Gatunkowe klisze i uproszczenia w produkcjach z tamtych lat mają większą wartość od współczesnych, bo to one kształtowały kino gatunkowe. Dzieło Walsha to świetna rzecz dla fanów opowieści o Dzikim Zachodzie. Coś pomiędzy B-klasowym westernem z lat 30. a żelazną klasyką z kolejnych dekad. Wspaniale wyreżyserowane widowisko na podst. powieści Williama R. Burnetta (High Sierra, Asfaltowa dżungla) opowiadające o szukaniu własnego miejsca pośród równin i miasteczek, o uwikłaniu w polityczne gierki i przełomowe wydarzenia, także o kiełkowaniu uczucia mimo przeszkód. Elegancko i błyskotliwie - jak to w Hollywood.
Na szczęście Walsh politykiem nie był i nie opowiada się tu ani za Północą ani za Południem. Jak najmniej wspomina o niewolnictwie, które było najważniejszą kością niezgody w tym konflikcie. Głównym bohaterem jest teksański kowboj, Bob Seton, skłonny do bijatyk, niewykształcony pastuch, poszukujący kawałka żyznej ziemi, na której mógłby zapuścić korzenie. Jego sojusznicy i wrogowie to Południowcy (mający szkockie korzenie) - nieistotne są ich przekonania polityczne, lecz stosunek do prawa. Konflikt dobra ze złem to nie konflikt Północ-Południe, ale poszanowanie ludzkiego życia przeciwko nieuzasadnionej przemocy i anarchii. Akcja filmu rozgrywa się w latach 1859-63, a w finale ukazano z rozmachem ponury rozdział w amerykańskiej historii - szaleńczy, apokaliptyczny atak na Lawrence, miasto w Kansas, dokonany przez ludzi Quantrilla/Cantrella.
Ważny jest w filmie konflikt między inteligentem i analfabetą. William Cantrell to nauczyciel, który ma dość nudnej pracy - nie udało mu się zdobyć posady szeryfa, więc zostaje przestępcą: przemytnikiem niewolników, handlarzem bronią, sabotażystą, łupieżcą i skrytobójcą. Krwią i ogniem znaczy swój szlak, prowadząc prywatną wojnę. Jego oponentem jest niepiśmienny kowboj z Teksasu, Bob Seton. On sam uważa, że na szeryfa się nie nadaje, zastanawia się nawet czy nie zająć się przemytem broni. Wątpliwości budzą też jego umiejętności strzeleckie, bo problemy załatwia zwykle pięścią. W swoim przemówieniu wspomina o koniokradach, tak jakby tylko z nimi miał do czynienia i prawdopodobnie nie zabił nigdy żadnego człowieka, nawet bandyty. Tak więc to swój chłop, a nie legenda Dzikiego Zachodu. Gdy cedzi przez zęby słowa Take your hands off of him to nie ma wątpliwości, że to tylko prosty chłop cechujący się empatią i poczuciem sprawiedliwości.
Film powstał w bazie produkcyjnej Republic Pictures, utworzonej w 1935 z unifikacji sześciu mniejszych firm (zwanych Poverty Row). Polem działania nowej korporacji były niskobudżetowe westerny z udziałem tak zróżnicowanych aktorów, jak John Wayne, George 'Gabby' Hayes i Roy Rogers. Producent Sol C. Siegel znał ich możliwości i ciekaw był, co wyniknie jeśli cała trójka wystąpi razem na ekranie. Na szczęście nie wszyscy zostali obsadzeni zgodnie ze swoim emploi, nie ma tu więc śpiewających kowbojów, jakich często grywał Roy Rogers, wokalista zespołu Sons of the Pioneers. Choć jest to poniekąd hołd dla westernów klasy B to kilka elementów (np. spektakularny finał) zdradza, że budżet był znacznie wyższy od sztandarowych pozycji wytwórni Republic.
Nad scenami akcji dominują dialogi, co w tym przypadku jest akurat zaletą, gdyż potyczki słowne są tutaj wyśmienite. Walka o stanowisko szeryfa to walka na słowa, a nie pięści czy rewolwery. Znakomite są także sceny pomiędzy Johnem Waynem i Claire Trevor. Wspólnie zagrali w czterech filmach, bo dało się wyczuć chemię między nimi. W roli córki bankiera Mary McCloud aktorka wypadła bardzo dobrze - jej gesty i sposób wypowiadania kwestii dodały tej postaci pewności siebie i dynamiki. Wobec mężczyzn zachowuje się protekcjonalnie - jak starsza siostra próbująca uczyć dobrych manier. Pierwszorzędny jest George 'Gabby' Hayes w roli dentysty/fryzjera/chirurga, a także mentora. No i czym byłby dobry western bez czarnych charakterów. Tych reprezentuje Walter Pidgeon - jego baryton doskonale pasuje do takich pryncypialnych, drakońskich postaci jak William Cantrell.
Można jeszcze odnotować, że autorem partytury muzycznej jest Victor Young, jeden z najwybitniejszych hollywoodzkich kompozytorów swoich czasów. W samym roku 1941 zdobył cztery nominacje do Oscara, w tym jedną za Czarny oddział. W sumie miał 22 nominacje, ale Oscarem wyróżniono go dopiero po śmierci (co za perfidia losu...). Wizualnie też super - plenery, dekoracje, kostiumy, zdjęcia i montaż. Gatunkowe klisze i uproszczenia w produkcjach z tamtych lat mają większą wartość od współczesnych, bo to one kształtowały kino gatunkowe. Dzieło Walsha to świetna rzecz dla fanów opowieści o Dzikim Zachodzie. Coś pomiędzy B-klasowym westernem z lat 30. a żelazną klasyką z kolejnych dekad. Wspaniale wyreżyserowane widowisko na podst. powieści Williama R. Burnetta (High Sierra, Asfaltowa dżungla) opowiadające o szukaniu własnego miejsca pośród równin i miasteczek, o uwikłaniu w polityczne gierki i przełomowe wydarzenia, także o kiełkowaniu uczucia mimo przeszkód. Elegancko i błyskotliwie - jak to w Hollywood.
Pojawia się, pojawia, jako ,, Mroczne Dowództwo''. Nie widziałem.
OdpowiedzUsuńZnasz jakiś dobry film o jeźdźcach Quantrilla?
UsuńCałkiem przyzwoity jest ,, Ride with the Devil'' Anga Lee z 99' , choć nie o Quantrillu, a o bandzie bushwhackerów kontynuujących wojnę po kapitulacji Południa ( czyli siejących rozpierdol gdzie się da :D ), takich raczej a la oddziały Bloody Billa Andersona. Postać Q jest tam przywoływana, o ile pamiętam.
OdpowiedzUsuńLuknąłem na imdb, no i tam jest parę tytułów do ewentualnego stestowania ; jak ,, Red Mountain'' 51' Wiliama Dieterle z Johnem irelandem w roli Q , do tego Arthur Kennedy , Neville Brand i Alan Ladd ( choć ten to raczej chujowa rekomendacja :D )
Obsadowo ciekawie wygląda ,, Stranger wore a Gun'' 53' Andre de Totha z Randolphem Scottem, Clarie Trevor i Lee Marvinem i Ernestem Borgnine na drugim planie - tylko tu Q jest postacią piątego planu, a story rozgrywa się już po Quantrillu .
,, Quantrill Raiders'' 58' Edwarda Berndsa z Leo Gordonem w roli tytułowej - i nie jestem pewien, czy ja tego nie widziałem w tv , jeśli tak, to jest kicha potworna.
Osobiście zainteresował mnie ,, Renegade Girl'' z 46' , o lasce ( Ann Savage) , która przyłącza się do bandy Q i zostaje bandziorką , żeby dokonać zemsty na złym Indianinie, który jej wyrżnął familię . Gnoją to równo, może być dobry film , tj. zabawny.
Najwyższe noty ( 6.1) zebrał ,, Kansas Raiders''50' reż. Ray Enright , Q ( Brian Donelve ) jako drugi w obsadzie , do tego Audie Murphy ( jako młody Jesse James ) i Scott Brady .
A tak a propos Scotta Brady'ego i zwyrodniałych , lowbudżetowych westerniów z wczesnych 70 ' o bandach okrutnych ex konfederatów , to nic nie przebije ,, Cain's Cutthroats''70' Kena Osborne'a . Tak, to w tym filmie John Carradine gra kaznodzieję-bounty Huntera, który pekluje odcięte głowy zabitych bandytów w beczce .
Jak widać, Q nie był za bardzo eksploatowaną postacią, będąc zbyt jednoznacznym łobuzem, żeby dorobić się brązowniczo-romantycznego liftingu, jak Billy the Kid, czy bracia Jamesowie.