reżyseria: Joe Wright
scenariusz: Tom Stoppard na podst. powieści Lwa Tołstoja
Poprzednia znana wersja Anny Kareniny, pochodząca z 1997 roku, została zrealizowana w Rosji i oprócz dramatycznej historii tytułowej bohaterki (granej przez Sophie Marceau) można zauważyć, że zachodni filmowcy potrafią z szacunkiem i zachwytem opowiadać o mocarstwie powszechnie znienawidzonym z powodu panującego tam ustroju totalitarnego. Nie można tego samego powiedzieć o nowej wersji, bo konwencja jaką zaproponował reżyser wykluczała wyjazd do Rosji w celu nakręcenia filmu w tamtejszych plenerach. Zrealizowany w Anglii melodramat Joe'go Wrighta to kino widowiskowe i urzekająco pięknie sfotografowane, lecz także skromne i skupione na emocjach. Film wyglądający jak angielski dramat kostiumowy, w którym jednak wyczuwa się „rosyjską duszę”.
Na podstawie powieści Tołstoja znany dramaturg Tom Stoppard prezentuje widzom dwie historie miłosne, z których jedna zmierza w stronę happy endu (Lewin i Kitty), druga zaś skazana jest na klęskę (Anna i Wroński). Tytułowa bohaterka ma wysoką pozycję w wyższych sferach dzięki małżeństwu z dumnym arystokratą, Kareninem. Wielki świat arystokracji nawet podczas balów i uroczystości wydaje się światem sztucznym, ponurym i pustym. Ludzie żyją w zgodzie z ustalonymi przez przodków regułami, a osoba, która ośmieli się złamać reguły zostaje uznana za godnego potępienia intruza. Powodem, dla którego Anna łamie zasady jest miłość. Serce jej podpowiada, że jeśli chce zaznać przynajmniej odrobiny szczęścia powinna opuścić męża i zamieszkać z kochankiem. Ale nawet będąc z ukochanym nie czuje się szczęśliwa, dają o sobie znać poczucie winy, osamotnienie, tęsknota za synem, z czasem popada w coraz większą rozpacz i zwątpienie.
Zabiegiem, który wzbogacił wymowę filmu jest prowadzony równolegle z historią Anny wątek Konstantego Lewina, który zakochuje się w Jekaterinie Szczerbackiej zwanej Kitty. Oboje pochodzą z arystokracji, zaś Lewin będący alter ego Tołstoja to człowiek rozczarowany hipokryzją moskiewskich elit, uciekający na prowincję, która nie wydaje mu się takim sztucznym i fałszywym miejscem jak należące do możnowładców eleganckie pałace. Wystawny styl arystokracji wydaje się ułomny i destrukcyjny, potrafi zniszczyć ludzi słabych i delikatnych (takich jak Anna), zaś życie na wsi leczy rany, przynosi wolność i ukojenie, o czym przekonuje wątek Konstantego Lewina.
Film zdobył 4 nominacje do Oscara: za zdjęcia, scenografię, kostiumy i muzykę. Wyróżnianie scenografii i kostiumów w filmie kostiumowym jest pójściem na łatwiznę, trudno z tym polemizować, bo faktycznie te elementy w tym gatunku musiały być na wysokim poziomie. Poprzednie filmy kostiumowe Wrighta (Duma i uprzedzenie, Pokuta) też otrzymywały nominacje w tych samych kategoriach, cechowały się także dobrym aktorstwem. Nie mogę tego powiedzieć niestety o jego nowym filmie, w którym aktorstwo nie zachwyca. Frustracja w wykonaniu Keiry Knightley czasem jest przekonująca, czasem nie, a odtwórca roli hrabiego Aleksieja Wrońskiego, Aaron Taylor-Johnson, to już totalna porażka. Gdyby Karenin nie był taki święty jak w interpretacji Jude'a Law, ale bardziej stanowczy i okrutny, natomiast Wrońskiego zagrałby aktor obdarzony większą charyzmą to wtedy film byłby z pewnością bardziej wiarygodny.
Anna Karenina z 2012 roku to barwne i zrealizowane z rozmachem widowisko, ale także kameralny dramat psychologiczny o poszukiwaniu wolności, łamaniu moralnych zasad i uciekaniu od nudnego życia rosyjskiej arystokracji. Reżyser totalnie zaskakuje inscenizacją niektórych scen (np. wyścig konny rozegrany w teatrze), ale niestety coś w tym filmie nie zagrało tak jak powinno, momentami ciężko się oglądało tę produkcję. Sam nie wiem czy to wina reżyserii, scenariusza czy aktorów, czy może tej przytłaczającej teatralnej formy. Film nie porywa, wręcz nudzi, także aktorsko jest bez rewelacji. Przedstawiony w filmie motyw życia jako scenicznego spektaklu ma swoje dobre strony, widać że Wright miał większe ambicje niż stworzenie tradycyjnego wzruszającego romansidła. Ale co z tego, skoro nie potrafił tej historii opowiedzieć w bardziej zajmujący sposób. Melodramat Wrighta i Stopparda wydaje się tak samo niewiarygodny i fałszywy jak olśniewające spektakle sceniczne próbujące udawać prawdziwe życie.
Nie oglądałem anny Kareniny - nie przepadam za kinem Joe Wright, a do tego jeszcze Keira Knightley - to już było ponad moje siły... zastanawiałem się nad tą teatralnością i miałem skojarzenie z Braćmi Karamazov Petra Zelenki - ale tam sztuka i życie przenikają się w przedziwny, ale pasujący do siebie sposób, Twoja recenzja utwierdziła mnie, że nowe odczytanie Anny K. mogę sobie zignorować :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Piszesz, że "gdyby Karenin nie był taki święty jak w interpretacji Jude'a Law, ale bardziej stanowczy i okrutny...". Zapoznałem się dość dobrze z powieścią i chociaż wiem, że film rządzi się swoimi prawami, ale w tym wypadku Karenin jest oddany taki sam, jak w książce. Natomiast swoją drogą, bardzo ciężko przenieść taki romans na ekran, żeby trzymał w zaciekawieniu tak jak książka. Jak do tej pory żadnej ze znanych mi interpretacji powieści Tołstoja, nie była równie dobra jak książka. Niestety.
OdpowiedzUsuńJa książki nie czytałem, bo literatura rosyjska mnie z reguły rozczarowuje (za to uwielbiam niektóre radzieckie filmy). "Annę Kareninę" AD 2012 oceniam więc jako film, a nie jako adaptację powieści. Jak na razie widziałem tylko dwie wersje "Anny Kareniny", także tę z Sophie Marceau, która nieco bardziej mi się podobała.
OdpowiedzUsuńCo do Keiry to uważam, że jest dobrą aktorką, ale jej ostatnie role mnie rozczarowały ("Przyjaciel do końca świata", "Anna Karenina").