Był sobie łajdak

There Was a Crooked Man... (1970 / 126 minut)
reżyseria: Joseph L. Mankiewicz
scenariusz: David Newman, Robert Benton

Dramat więzienny w westernowych realiach. Bandyta ucieka ze zrabowanymi pieniędzmi, ukrywa je w bardzo dobrej kryjówce (gniazdo węży), by wpaść w ręce sprawiedliwości w dość nieoczekiwanym momencie - leżąc w łóżku, z dwoma kobietami - i zdąży się ubrać tylko w pas z rewolwerem u boku. Już po tym początku widać, że reżyser unika schematycznych rozwiązań. I tak będzie do końca. Przez większą część filmu akcja rozgrywa się w więzieniu, w środku pustyni. Główny bohater poznaje takich jak on bandytów (tylko trochę głupszych) i próbuje ich wykorzystać do ucieczki. Popada w konflikt z naczelnikiem, który chce się dowiedzieć, gdzie przestępca ukrył zrabowane pieniądze. Można się próbować domyślać, jak to się skończy, ale końcówka jest niestereotypowa.

Reżyser Joseph Mankiewicz był często krytykowany za nadmiar dialogów i w tym filmie także buduje swoją opowieść za pomocą dialogów, a nie obrazów. Film pewnie byłby ciekawszy, gdyby główny bohater szybciej uciekł z więzienia, a szeryf ruszyłby za nim w pościg. Ale wtedy film byłby na pewno bardziej schematyczny. Nie ma tu pojedynków rewolwerowych, konnych galopad, malowniczych krajobrazów, szlachetnych jeźdźców na białych koniach, ani nawet postaci kobiecych (jedynie w epizodach). Są za to cyniczni i źli bohaterowie siedzący w brudnym więzieniu, gdzie gadają, ciężko pracują i buntują się przeciwko władzom więzienia. Tytułowy łajdak chodzi w okularach, co może sugerować, że nie dostrzega, jak bardzo czasy się zmieniły, nie odróżnia dobra od zła. Ale nie jest on jedynym łajdakiem w tym filmie. Mankiewicz nie chciał wzorem McLaglena być twórcą 'spóźnionej klasyki', wolał być oryginalny i stworzył nietypowy antywestern, co brzmi dziwnie, bo samo określenie antywestern oznacza nietypowy film o Dzikim Zachodzie.

Kirk Douglas w roli prawdziwego łajdaka, podstępnego, bezwzględnego, który kradnie, zabija, oszukuje, by w końcu przez swoją chciwość i pewność siebie wpaść we własne sidła. Henry Fonda w roli byłego szeryfa, naczelnika więzienia, który nie jest postacią jednoznacznie pozytywną, a niektóre jego zachowania zaskakują bezmyślnością - kiedy aresztuje przestępcę nie używa broni, a wręcz przeciwnie - odkłada broń na bok licząc, że przestępca potulnie się podda, by pójść do więzienia. Mankiewicz chyba jednak przesadził, tak jak przesadził z nadmiarem dialogów w Kleopatrze (1963). Widać tutaj ambicje stworzenia ponadprzeciętnego filmu, ale widać także, że reżyser nie czuje się dobrze w tym gatunku. Za to świetnie się w nim czują aktorzy: Kirk Douglas i Henry Fonda.

2 komentarze:

  1. Mam w planach głębsze zapoznanie się z twórczością Mankiewicza. Jak do tej pory, widziałam jedynie "Nagle, zeszłego lata" i "Kleopatrę", ale tę akurat bardzo dawno temu. Może reżyser nie czuje się dobrze w gatunku jakim jest western, czy antywestern, jak to określiłeś, ale za to w "Nagle, zeszłego lata" był świetny. Może jego konikiem są właśnie takie psychologiczne dramaciska :) Pozdrawiam =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też widziałem ten film. Mocny i kontrowersyjny jak na tamte lata (rok 1959). Robi większe wrażenie i bardziej zapada w pamięć niż osławiona Kleopatra. A Elizabeth Taylor przeszła samą siebie tworząc mistrzowską kreację.
    Bez wątpienia Mankiewicz najlepiej czuje się w dramatach psychologicznych i nawet jak kręci film innego gatunku to dodaje sporą dawkę psychologii.

    OdpowiedzUsuń