Drive - nocna przejażdżka przez piekło

Drive (2011 / 100 minut)
reżyseria: Nicolas Winding Refn
scenariusz: Hossein Amini na podst. książki Jamesa Sallisa

Tak powinno wyglądać dobre kino akcji, bo w tym filmie wszystko dawkowane jest z umiarem. Fabuła nie jest skomplikowana, dialogi sprowadzone do minimum, scen akcji nie ma w nadmiarze, zaś przemoc, choć wyjątkowo brutalna, jest w pełni uzasadniona. Główny bohater ma wiele zajęć - jest kierowcą, kaskaderem, mechanikiem, a wkrótce dojdzie jeszcze jedno zadanie, związane z młodą kobietą imieniem Irene. Nie jest to jednak film o miłości - Irene jest żoną i matką, a driver nie zamierza wikłać się w romans, mimo że pojawia się między nimi jakieś większe uczucie. To uczucie wyrażane jest bez słów, wyczuwalna jest jednak chemia między nimi, a scena pocałunku w windzie zaskakuje tym, jak w krótkiej chwili jeden romantyczny moment przechodzi w brutalne morderstwo.

Wykreowany przy pomocy nastrojowych zdjęć i odpowiednio dobranej muzyki klimat wciągnął mnie już od początku. A klimat filmu jest specyficzny, typowo 'samochodowy' - przejażdżka po oświetlonych latarniami nocnych uliczkach, ucieczka do podziemnego garażu, praca w warsztacie samochodowym, finałowa rozgrywka na parkingu. Radość z prowadzenia auta może jednak gwałtownie zmienić się w walkę o przetrwanie, kiedy w ponurym miasteczku dochodzi do napadów rabunkowych, wymuszania posłuszeństwa przy pomocy pięści, zabijania niewygodnych świadków. Jednak nawet w tym nieprzyjaznym mieście znajdzie się tajemniczy bohater, który wymierzy sprawiedliwość przestępcom oraz pomoże bezbronnej kobiecie i to zupełnie bezinteresownie. Reżyseria, sposób filmowania, nastrojowe ujęcia wskazują, że film nakręcił prawdziwy wizjoner, a nie hollywoodzki rzemieślnik. Film nagrodzono w Cannes zapewne z powodu oryginalnego sposobu filmowania, a nie z powodu treści. Na pewno zasłużył na tę nagrodę, bo klimat mocno wciąga, a fabuła, choć nieco przewidywalna, momentami zaskakuje i trzyma w napięciu.

Świetnie są skonstruowane postacie, szczególnie postać głównego bohatera. Każdy mężczyzna może się z nim identyfikować, to człowiek opanowany i małomówny, który lubi swoją pracę, dobrze wykonuje swoje obowiązki, ale nie boi się działać wbrew prawu. Kiedy poznaje rodzinę, która wpadła w kłopoty z mafią nie zawaha się udzielić pomocy, chociaż wie, że wtykanie nosa w nie swoje sprawy nie przyniesie mu chwały ani zysków. A wtrącanie się do mafijnych porachunków to raczej samobójstwo. Nie wiemy nic o jego przeszłości, nie znamy motywów jego działania, a jednak wzbudza zaufanie i sympatię. Driver z filmu Refna przypomina mi bohaterów filmów drogi z lat 70-tych (takich jak np. Znikający punkt), dla których prawdziwym domem jest samochód, najlepszym przyjacielem głos wydobywający się z radia, a życie polega na ciągłym podróżowaniu.

Chociaż czarne charaktery są zawsze ciekawsze od bohaterów pozytywnych, a Albert Brooks świetnie zagrał bezwzględnego przestępcę, to jednak największe wrażenie zrobił na mnie odtwórca głównej roli, Ryan Gosling. Już w prologu widzimy jego opanowanie w stresującej sytuacji, umiejętność szybkiego działania, a także brak emocji i chłód w jego oczach. Zaś scena, w której bez mrugnięcia okiem (dosłownie) grozi facetowi w barze jest zapowiedzią, że drzemie w nim bestia, która na pewno wkrótce się ujawni. Wkrótce w jego przenikliwych niebieskich oczach pojawia się gniew i wściekłość, dochodzą do tego wymowne gesty, takie jak zaciskająca się pięść i już wiadomo, że nie będzie litości ani bezsensownego gadania tylko przemoc, krew i śmierć. Gosling jest przekonujący zarówno jako kontrolujący swoje emocje kierowca jak i nieobliczalny i groźny antybohater.

Zupełnie nie przeszkadza brak efektownych pościgów samochodowych. Twórcy filmu jako miłośnicy motoryzacji starali się uniknąć niszczenia samochodów. Dobrym pomysłem jest także prawie całkowita rezygnacja z wątku policjantów prowadzących śledztwo w sprawie morderstw i ścigających głównego bohatera, a który to wątek często się pojawia w tego typu filmach. Widać, że reżyser wraz ze scenarzystą dokonali słusznych wyborów, dzięki czemu powstał znakomity film. Mimo nagrody w Cannes jest to pełnokrwiste kino akcji, w którym nie należy się doszukiwać głębszych treści. Ale kto nastawi się na dynamiczne i efektowne kino akcji też może się rozczarować. Tak jak samochód powoli nabiera prędkości tak i akcja w tym filmie powoli nabiera tempa i przyśpiesza tylko sporadycznie, w momentach pełnych napięcia. I pod tym względem Drive przypomina filmy sensacyjne z lat 70-tych (np. The Driver z 1978 w reż. Waltera Hilla), w których akcja i fabuła były tylko dodatkiem i pretekstem dla wyczynów głównego bohatera - outsidera i samotnika, ceniącego spokój i wolność, walczącego o te cenne dla każdego człowieka wartości.

20 komentarze:

  1. Ciekawe co byś napisał o wcześniejszych filmach Refna :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jestem ciekaw :) "Drive" to pierwszy film Refna jaki widziałem. Tym filmem trafił idealnie w mój gust, więc nie mogłem go skrytykować, chociaż przyznaję, że zakończenie trochę mnie rozczarowało.

    OdpowiedzUsuń
  3. A dla mnie film naprawdę średni, a Refn to chyba największy hochsztapler współczesnego kina. Naprawdę ja nie rozumiem czym się tu zachwycać. Nudną fabułką przepuszczoną przez arthousową wrażliwość (czytaj: nuuuudne, bezcelowe i rozpraszające długie ujęcia w slooow motion, które sprytnie udają bów wie jakie to artystyczne dzieło sztuki)? Nie rozumiem też czemu wszyscy są tak zaskoczeni przemianą bohatera: od początku wiedziałem , że w windzie pocałunek jest tylko wstępem do masakry, a przemiana z milczącego pasjonata kierownicy w groźnego zabijakę była oczywista, że już bardziej się nie dało. Zgadzam się, że film ma świetne zdjęcia, swój własny styl, znakomity klimat i dobrą muzykę, a poszczególne swekwencję są bardzo sprawnie sfilmowane (Refn ma szansę na niezłą karierę z takim warsztatem).
    Tylko, że całość jest jak dla po prostu przereżyserowana, Refn z uporem maniaka daje o sobie znać w co każdej możliwej scenie i maha do mnie z ekranu krzycząc, że nakręcił arcydzieło. A ja nie potrzebuję co chwilę przypominania mi , że za kamerą siedzi nowy geniusz kina, chcę po prostu dobrej, angażującej historii. Mimo wszystko ode mnie 5/10 za ociecujący doskonały początek i zdjęcia. Wracam do Tarantino.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja także nie lubię nudy i artystycznych eksperymentów, ale w filmie Refna mi one wcale nie przeszkadzały. Film mnie po prostu wciągnął, zaintrygował, że nie mogłem oderwać się od ekranu. Tak sobie myślę, że chyba jednak wolę ciszę i spokój na ekranie niż bezsensowne gadanie jak u Tarantino, więc jeśli miałbym wybrać powtórny seans "Death Proof" albo "Drive" to wybrałbym jednak ten drugi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze a propos sceny w windzie to zaskakująca była wcale nie scena morderstwa, ale raczej ten pocałunek, który tu nie pasował. Kiedy pojawił się ten facet w windzie spodziewałem się, że driver go załatwi, ale ku mojemu zaskoczeniu on całuje dziewczynę, co było ryzykowne, bo mógł dostać kulę w plecy lub w głowę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bezsensowne gadanie u Tarantino? O, stary... Akurat dialogi WE WSZYSTKICH FILMACH TARANTINO, choć długie, to są niesamowicie realistyczne, dowcipne, przesycone geniuszem. A u Refna? Sorry, ale gadanie w zwolnionym tempie realistyczne nie jest :P

    quentinho

    OdpowiedzUsuń
  7. Niektóre dialogi u Tarantino, owszem, są dowcipne, realistyczne itp., ale w niektórych scenach można by te sceny zastąpić innymi, bardziej wyciszonymi :) A film Refna, podobnie zresztą jak i filmy Tarantino, nie miał być wcale realistyczny, to film akcji i w tej funkcji sprawdza się idealnie. Kto lubi kino akcji ten nie powinien narzekać na schematyczność, która jest jedną z podstawowych cech kina akcji, a kto lubi klimat filmów z lat 70-tych nie powinien narzekać na zbyt wolną akcję :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z quentinhem na temat Quentina i jego dialogów :P Dla mnie tak naprawdę medota jest obojętna: brak dialogów i więcej strojenia min, czy 25 minutowe gadanie na jeden temat - liczy się końcowy efekt. U Refna w pewnym momencie zwyczajnie straciłem kontakt z bohaterami, bo jak rozmawiali to w tle dudniła muzyka, jak tylko siedzieli to kamera w spowolnieniu robiła jakieś dziwne ruchy w górę lub w dół. Przytłaczający jest ten styl po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Po co wyciszać świetne dialogi? Spójrzmy na "Pulp Fiction", czy "Bękarty Wojny". Tam wszystkie rozmowy, z naciskiem na "wszystkie", są po prostu wyborne. Świetni bohaterowie prowadzą fenomenalne rozmowy na różne tematy. To styl Tarantino i nie widzę sensu, by pozbawiać jego filmy najsilniejszej, obok aktorstwa, broni. Refn kreuje swój styl, z tą różnicą, że do prawdziwej rozmowy to mu naprawdę daleko. Gadałeś kiedyś z kimś, kto odpowiadał Ci na zdanie dziesięć minut później, a siedział obok Ciebie? Ja nie :P To mi się kompletnie w "Drive" nie podobało. Rozmowy były niesamowicie sztuczne.

    quentinho

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubię filmy Tarantino i w większości jego filmów mi nie przeszkadzały dialogi, a nawet pomagały w budowaniu klimatu i charakterystyce postaci. Jednak oglądając "Death Proof" miałem wrażenie, że Tarantino wpadł w pułapkę własnego stylu i jego dialogi w takim filmie nie robią już wrażenia. Mam również obawy co do jego nowego filmu "Django Unchained", bo spaghetti westerny nie powinny być przegadane, wręcz przeciwnie - liczą się w nich długie ujęcia, cisza i spokój (tak jak u Leone).

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja nie mam żadnych obaw, bo od dawna wiadomo, jak Tarantino kocha spaghetti-westerny. To jego ulubiony gatunek filmowy, a Leone chwali na każdym kroku. Jestem zatem spokojny.

    Co do dialogów w "Death Proof". Owszem, nie były tak błyskotliwe, jak w "Pulp Fiction"(któremu jednak żaden film pod tym względem nawet do pięt nie sięga), jednak dialogi o motoryzacji , czy realizacji filmów były kapitalne. No i co by nie mówić, Quentin stworzył drugi najlepszy pościg w historii, oczywiście po "Bullicie", co jest powszechnym zdaniem. A za to już mu się w tym filmie szacun należy.

    quentinho

    OdpowiedzUsuń
  12. Ani dialogi u Tarantino, ani dialogi (czy ich brak) w "Drive" nie są czymś na co dzień spotykanym. W każdym razie porównywanie Refna do QT nie ma sensu. To kino wyrosłe z podobnych, a czasem nawet z tych samych inspiracji, ale ostatecznie skrajnie różne. QT to radykalny postmodernista, Refn to klasyczny modernista.
    "Drive" nie jest filmem realistycznym. To baśń wrzucona w kino gatunków, poetyckie wizje kinomaniaka na temat sztuki filmowej - coś, co kiedyś uprawiał wspominany tu Leone. Albo z innej beczki, i już na nieco innych zasadach, ale do pewnego stopnia także - Jean-Pierre Melville.

    Mam podobne do Peckinpaha zdanie nt. "Death Proof" - QT zjadał tam własny ogon. Nie pierwszy raz zresztą ("Jackie Brown"), ale teraz na większą skalę. Także uważam, że nawał dialogów zepsuł trochę "Bękarty wojny", choć to ciągle dobre kino.
    Nie mniej jednak jestem dobrej myśli co do "Django Unchained".

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam problem z pojęciami postmodernizm i modernizm, więc ja bym ich nie użył, ale na pewno film Refna ma wiele wspólnego z baśnią. Poza tym wątek miłosny jest nienachalny, akcja wartka, główny bohater niejednoznaczny, a wszystko to przedstawione w sposób niezwykle klimatyczny, intrygujący. Aż mam ochotę sięgnąć po inne filmy Refna.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj tam postmodernista, czy modernista. Nie widzę nic złego w porównywaniu Tarantino do Refna mimo, że różnią ich style. Fakt jest faktem, że obydwaj kręcą filmowe baśnie o kinie i obydwaj posługują się dużą ilością przeróżnych stylizacji i obydwaj lubią przeciągać strunę (nadmiar dialogów lub ich zupełny brak). Dla mnie w tym sporze liczy się fakt, że Tarantino z tych dwóch twórców bardziej szanuje widza: najpierw opowiada, a potem bawi się w stylistę. Najpierw bohaterowie, historia, wreszcie potem slow motion, westernowe czcionki i nietypowa głośna muzyka. Refn zaczyna od drugiej strony: najpierw wmawia nam, że jest geniuszem kina, bo tak ładnie potrafi wszystko postylizować, a kiedy zaczyna opowiadać na dobre , film się kończy i okazuje się w efekcie pozbawiony historii (czego o Leone już dajmy na to powiedzieć nie możemy). I nie liczą się środki, bo samymi spojrzeniami bohaterów można uzyskać tyle samo co kilometrowymi dialogami. Trzeba tylko oddać się bohaterom, a nie eksponować własny geniusz. PS i ja też nie jestem fanem Death Proof, dla mnie to najsłabszy film Quentina. Za to "Bękarty" to już inna bajka, gdzie i jakie dialogi tam cokolwiek psują , po kilkunastu seansach, pozostaje dla mnie zagadką ;) A o "Django śpię spokojnie, ten film nie zejdzie poniżej arcydzieła ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Świetna recenzja! Już dawno miałam się wybrać na do kina na "Drive" (tym bardziej że to pierwszy film akcji Goslinga,którego swoją drogą uwielbiam;) może wreszcie znajdę czas, bo zapowiada się świetnie. Poza tym widziałąm też trailer do Id marcowych Clooney'a które też zapowiadają sie ciekawie (Gosling też w jednej z głównych ról). Pozdrawiam
    Ela

    OdpowiedzUsuń
  16. mam takie techniczne pytanie nie związane z recenzją; w jaki sposób na bloggerze można wstawić obrazek w pole "tytuł bloga"? od paru dni próbuje to rozkminić a widzę że ty wstawiłeś, więc wydajesz się kompetentny by mi odpowedzieć i wytłumaczyć ten fascynujący, techniczny problem ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Najpierw trzeba poszukać hasła 'Edytuj kod HTML' / 'Edytuj szablon' i w odpowiednie miejsce należy wpisać odpowiedni kod. Ja nie tworzyłem nowego szablonu tylko zamieniłem obrazek z gotowego szablonu własnym obrazkiem zrobionym w paincie.

    W kodzie szablonu musisz więc poszukać znacznika który jest odpowiedzialny za tytuł bloga. Tag 'div id=logo', coś w tym stylu, nie mogę napisać dokładnego kodu, bo wtedy komentarz mi się nie publikuje. A potem adres swojego obrazka wpisujesz przy tagu 'src'.

    OdpowiedzUsuń
  18. czy mógłbyś mi ten kod wysłać na maila z mojego profilu, bo nie mogę znaleźć miejsca w którym powinnam ten kod obrazkowy wkleić ;p (tak ps wkleja się adres url jakiegos obrazka??)

    OdpowiedzUsuń
  19. "Fabuła nie jest skomplikowana, dialogi sprowadzone do minimum, scen akcji nie ma w nadmiarze, zaś przemoc, choć wyjątkowo brutalna, jest w pełni uzasadniona."

    Podpisuję się pod taką charakterystyką filmu.

    Nigdy bym nie powiedział, że Refn jest hohsztaplerem kina, a zwłaszcza "największym".
    Jeśli już, to filmowej hohsztaplerce bliższy jest wg mnie Tarantino, którego dialogi - a zwłaszcza to szpanowanie przemocą i przesadną stylistyką - są dla mnie irytujące ("Kill Bill 2" to jeden z niewielu filmów, z jakich wyszedłem przed zakończeniem projekcji.)

    OdpowiedzUsuń
  20. "Kill Bill" też był dla mnie irytujący i do niego nie wracam, obejrzałem raz i wystarczy. Faktycznie po obejrzeniu filmu poczułem się oszukany, więc też nazwałbym reżysera hochsztaplerem :) Ale nowy film Tarantino "Bękarty wojny" bardzo przypadł mi do gustu i czekam z niecierpliwością na jego kolejny film, niestety chyba jeszcze rok trzeba będzie poczekać albo i dłużej.

    OdpowiedzUsuń