Rio Bravo - miasto nieujarzmione

Rio Bravo (1959 / 141 minut)
reżyseria: Howard Hawks
scenariusz: Jules Furthman, Leigh Brackett na podst. noweli B.H. McCampbella

Klasyczne westerny można podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy to filmy o starciu człowieka z naturą na otwartej przestrzeni, takie jak dwa znakomite westerny Hawksa: Rzeka Czerwona (1948) i Bezkresne niebo (1952). W takich filmach ludzie przemierzają dzikie równiny Zachodu, walcząc z Indianami lub bandytami, szukając miejsca, w którym mogliby się osiedlić, zapuścić korzenie. Drugi rodzaj to westerny, w których Dziki Zachód został już podbity, Indianie trafili do rezerwatów, zaś na bezkresnych terenach, należących wcześniej do Indian, ludzie wybudowali miasta, w których oprócz praworządnych obywateli zadomowili się bandyci, oszuści, zabójcy. Jednym z takich miast jest właśnie Rio Bravo.

Możliwe, że ten film by nie powstał, gdyby Fred Zinnemann nie nakręcił westernu W samo południe. Tamten film także rozgrywał się w miasteczku, które ze spokojnego i bezpiecznego miejsca zmieniło się w siedlisko zła. Moim zdaniem jednak Rio Bravo jest filmem bardziej realistycznym, w sposób bardziej wiarygodny przedstawia bohaterów zamieszkujących jedno z miasteczek na Dzikim Zachodzie. Na początku mamy rozegraną bez słów scenę, która kończy się aresztowaniem przestępcy. Potem zaś twórcy filmu przedstawiają nam zróżnicowane ludzkie charaktery - ludzi pełnych wad, nerwowych, słabych psychicznie i fizycznie, próbujących sobie jakoś poradzić w trudnej sytuacji. Scena, w której dwaj główni bohaterowie patrolują ulicę pokazuje szeryfa jako osobę bardzo nerwową i niespokojną, która zdaje sobie sprawę, że aresztowanie przestępcy to dopiero początek kłopotów. A kiedy widzimy, że funkcję jego zastępców pełnią pijak i kaleka to mamy obawy co do tego, czy happy end wypadnie przekonująco.

Rio Bravo to przede wszystkim film rozrywkowy, więc nie mogło zabraknąć elementów humorystycznych oraz wątku miłosnego. Za dostarczenie widzom humoru zadbał Walter Brennan w roli upartego, kulawego starca, którego utarczki słowne z Johnem Wayne'em należą do najlżejszych fragmentów filmu (np. Wayne mówi „Wchodzimy”, na co Brennan odpowiada „Nie zamierzam was wnosić”). Wątek miłosny jest zaś obecny dzięki pojawieniu się na ekranie Angie Dickinson. Zagrała ona postać poszukiwanej listem gończym karcianej oszustki, której spotkanie z szeryfem powoduje, że musi zastanowić się nad swoim postępowaniem. Kiedy podejmuje decyzję o pozostaniu w mieście można się domyślić, że wybrała właściwą drogę. A pod koniec obserwujemy oryginalne oświadczyny w wykonaniu Johna Wayne'a („Jeśli wyjdziesz w tym stroju, to cię aresztuję”).


W scenariuszu doskonale rozbudowano charaktery postaci, dając pole do popisu aktorom - wspaniała jest chociażby Angie Dickinson, ale męska ekipa z Johnem Wayne'em na czele też nie zawiodła. Sceny akcji są wyreżyserowane mistrzowską ręką Howarda Hawksa - ten twórca, mimo że nie nakręcił tak wielu westernów jak John Ford, uchodzi całkiem słusznie za mistrza tego gatunku. Krew kapiąca do kufla czy rzut doniczką w okno to nie są elementy kojarzące się z westernami, lecz Hawks zrobił z nich trzymające w napięciu, oryginalne sekwencje, które na długo zapadają w pamięć. A jedna z pierwszych scen filmu, w której przyjeżdża wóz pełen dynamitu zapowiada, że finał będzie efektowny. Oprócz tego reżyser bardzo rozsądnie wykorzystuje muzykę, zaledwie w dwóch scenach muzyka wychodzi na pierwszy plan - najpierw, gdy grany jest meksykański utwór Degüello (pieśń o podrzynaniu gardeł), przywodzący na myśl obronę twierdzy Alamo, później, gdy aktorzy śpiewają dwie piosenki: My Rifle, My Pony and Me oraz Cindy.

Nie ma w tym filmie moralizowania i zbędnych słów, bohaterowie sami decydują o swoim postępowaniu. Kiedy szeryf pyta się młodego rewolwerowca o imieniu Colorado, czy mógłby mu pomóc w rozprawieniu się z bandytami młodzieniec odpowiada, że najlepiej mu wychodzi pilnowanie własnego nosa. Colorado z początku nie zamierza się mieszać w lokalne zatargi z bandytami, ale z czasem znajdzie w sobie odwagę i chęć do ryzyka, by zmierzyć się z silniejszymi i bardziej doświadczonymi przeciwnikami. Szeryf przyznaje, że młodzieniec by mu się przydał i czeka cierpliwie na moment, gdy chłopak sam zdecyduje, kiedy stanąć u jego boku. Co ciekawe, w filmie W samo południe szeryf nie chciał pomocy niedoświadczonego młodzieńca, a także jednookiego starego pijaka, więc Hawks tak jakby na złość Zinnemannowi uczynił szeryfami: nowicjusza, kulawego staruszka i pijaka.


Ciekawą postacią jest Dude, któremu trzęsą się ręce (nawet ogolić się sam nie potrafi) i który musi wybrać pomiędzy butelką whisky a lojalnością wobec przyjaciół. Nikt mu jednak nie powie, że alkohol go zabije i powinien to rzucić. On zdaje sobie sprawę ze swojej ułomności i sam podejmie decyzję, kiedy odstawić butelkę. Wyrazistym bohaterem jest pragmatyczny szeryf John T. Chance. Na pytanie kobiety „Jak się zostaje szeryfem” stróż prawa odpowiada „Z lenistwa”, co jest potwierdzeniem, że czas pionierów przemierzających Zachód minął bezpowrotnie, ich miejsce zajęli ludzie, którzy zamiast w siodle czują się lepiej przy pokerowym stole z kumplami. Wiarygodny jest także główny czarny charakter - to nie jest zwykły przestępca, bo chce tylko uratować swojego brata przed karą śmierci, dla niego aresztowany człowiek nie jest mordercą tylko bratem i jak powiedział szeryf: nawet gdyby zabił 20-tu ludzi to i tak brat chciałby go uratować.

W takich bohaterów i w taką wizję Dzikiego Zachodu jestem w stanie uwierzyć bardziej niż w bohaterów filmu W samo południe. W filmie Zinnemanna szeryf łaził po mieście bezskutecznie szukając pomocy, a w finale okazało się, że żadnej pomocy nie potrzebował. Rio Bravo jest więc filmem bardziej klarownym i logicznym, wyreżyserowanym z dużą lekkością i pomysłem. Westernowe schematy zostały wykorzystane w sposób inteligentny, reżyser bardzo rozsądnie wyważył proporcje, znajdując miejsce na rozbudowanie postaci, akcję, humor i romans. Sprawne połączenie tych elementów z dopracowaną stroną wizualną i dźwiękową przyczyniło się do powstania wspaniałego widowiska. Do niedawna moim ulubionym westernem był film Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, ale teraz zmieniłem zdanie - Rio Bravo to zdecydowanie najlepszy western w historii kina.

15 komentarze:

  1. Widzę, że wzięło cię na stareńkie westerny, na których się wychowałam. "Rio Bravo" jeden z ukochanych, może także ze względu na tę śliczną oprawę muzyczną. Nie napiszę już nic więcej, niewiele już z nich pamiętam, nie ciągnie mnie by do nich z sentymentem wracać, są ciągle nowe fajne filmy (ot choćby "Zabójstwo Jesse'go Jamesa...", którego kilka dni temu z rozkoszą powtórzyłam) a więc sobie tylko chlipnę i otrę łezkę z oka. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm widziałam połowę, ale coś mi pamiętam przeszkodziło i nie mogłam dokończyć, ale z tego co pamiętam film zapowiadał się całkiem przyzwoicie; bardzo podobała mi się postać kobieca, ta złodziejka i zastępca szeryfa, ciekawa postać alkoholika balansującego miedzy potrzebą a powinnością; ogólnie fajny klimat i ładne zdjęcia, aczkolwiek nie ocenię całokształtu bo nie skończyłam jeszcze oglądać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy w telewizji są pokazywane stare dobre filmy to zawsze staram się korzystać z okazji. A jeśli są to filmy z wymarłego gatunku, takiego jak western, to tym bardziej mam ochotę obejrzeć. "Zabójstwo Jessego Jamesa..." jest bardzo dobre, ale nie ma tej siły, by przyciągnąć mnie do ekranu po raz kolejny.

    Postać kobieca też mi się podobała, ale podobały mi się w także trzy inne postacie: szeryf i jego dwaj zastępcy (alkoholik i kuternoga). No a ten meksykański właściciel hotelu, Carlos, przypominał mi Manuela z serialu "Hotel Zacisze" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z westernami jestem na opak, ale teraz nabrałam ochoty na to "Rio Bravo". Skoro nowicjusz, pijak i kulawy są obrońcami prawa i porządku, brzmi to jak film dla mnie :)
    No i Dean Martin! Cudnie, w roli trzęsącego łapkami pijaka, na pewno się zakocham.

    Chociaż westernów raczej nie oglądam, muzykę z westernów lubię (czyli tak naprawdę lubię Morricone, innej muzyki z westernów zbytnio nie znam...), ale "My Rifle, My Pony and Me" to piosenka świetna, którą bardzo lubię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że kobietom ten film też może się podobać, w końcu współscenarzystką filmu jest kobieta Leigh Brackett :) Ostatnio oglądałem także western "El Dorado" (1966), zrobiony przez tą samą ekipę: reżyser Howard Hawks, aktor John Wayne i scenarzystka Leigh Brackett. Film ten jest bardzo podobny do "Rio Bravo", są podobne sceny, podobni bohaterowie (nowicjusz, pijak, staruszek), nowicjusz zamiast Colorado nazywa się Mississipi, a w ostatniej scenie dwaj główni bohaterowie (Wayne i Mitchum) idą o kulach :) No i w tym filmie także jest znakomita piosenka, ale tym razem w czołówce. W "El Dorado" jest kilka niezłych pomysłów (np. paraliż ręki Johna Wayne'a), ale jest to film znacznie słabszy od "Rio Bravo".

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeden z moich ulubionych filmów. Western idealny. Wszystko jest w nim na swoim miejscu i wszystko takie, jakie powinno być. A rechot Stampy'ego po prostu zwala mnie z nóg :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Podzielam Twoje zdanie i również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Oh la la, ledwo się do "Rio Bravo" zachęciłam, już kolejny tytuł... Spokojnie, powoli, żeby nie przesadzić :) obejrzę sobie ten film skoro taki najlepszy, podumam nad kolejnym.
    Ale skoro scenarzystka, to wszystko jasne ;))
    Piosenkę z "El Dorado" też znam, i chociaż też jest dobra, nic nie przebije mojego ulubionego "My Rifle, My Ponny and Me" :)

    OdpowiedzUsuń
  9. W empiku w komplecie z Dziką Banda za 24,90. Może mi ktoś kupić, miałbym w kolekcji ;P.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jestem bezrobotny, nie mam kasy :P

    OdpowiedzUsuń
  11. @liritio
    To jeszcze nie wszystko, bo istnieje jeszcze jeden film tria Hawks-Brackett-Wayne pod tytułem "Rio Lobo" (1970), ale widziałem go dość dawno i nie pamiętam już o czym jest. A propos "El Dorado" to trochę przesadziłem pisząc, że są w nim podobne sceny co w "Rio Bravo", bo z tego co mi się przypomina to tylko jedna scena jest bliźniaczo podobna, reszta jest rozegrana nieco inaczej. W dodatku "El Dorado" rozgrywa się częściowo na otwartej przestrzeni a nie tylko w miasteczku.

    OdpowiedzUsuń
  12. Obejrzałam go kilka dni temu i przychylam się do opinii, że to najlepszy western w historii kina...
    Pozdrawiam, Scoutek

    OdpowiedzUsuń
  13. Dokładnie, to jeden z największych Westernów w historii. U mnie na blogu sklasyfikowany na 3 miejscu, za "Poszukiwaczami" i "Skarbem Sierra Madre" (gdyby "Skarb..." uznać za film przygodowy, to byłby na drugim :)). W notce o "Rio Bravo" też zwracałem uwagę na ułomności głównych bohaterów i myślę, że to jest bardzo ważne. Widz lubi bohaterów, którzy nie różnią się od niego - są chorzy, mają nałogi, czy nieciekawą przeszłość. Film trafiony w dziesiątkę praktycznie pod każdym względem - scenariusz, reżyseria, dobór i gra aktorów, tematyka nawiązująca do "W samo południe", zdjęcia, a przede wszystkim muzyka, która w tym filmie jest jak kolejny główny bohater :). Gorąco polecam ten film, każdemu, nawet jeśli nie przepada za Westernami.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja też myślę, że ten film spodoba się także tym, którzy nie przepadają za westernami. Także dlatego, że jest to film bardzo optymistyczny, rozrywkowy, poprawiający humor i przez to powinien zainteresować każdego bez względu na wiek, płeć czy zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
  15. Westerny to zupełnie nie moja bajka. Ciekawe, czy udałoby się "Rio Bravo" odczarować ten gatunek w moich oczach :)

    OdpowiedzUsuń