reżyseria: John Frankenheimer
scenariusz: Robert Alan Aurthur
Już na samym początku zostajemy wprowadzeni w świat kierowców Formuły 1, którzy rywalizują ze sobą, ryzykując wiele, by zdobyć cenne trofeum. Nawet wypadek lub śmierć jednego z kierowców nie zakończą wyścigu. Jak mówi jeden z bohaterów: „kiedy widzę wypadek na torze, dodaję gazu, bo wiem, że inni zwolnią”. Ten sam bohater mówi, że „zwycięstwo zawsze smakuje tak samo”, ale w dalszej części filmu przekonujemy się, że wcale tak nie jest - zwycięstwo może mieć także gorzki smak, kiedy dochodzi do tragicznego wypadku na torze wyścigowym.
Pierwsze co zwraca uwagę w tym filmie to świetnie zrealizowane sceny wyścigów samochodowych. Aby osiągnąć zamierzony efekt reżyser wraz z ekipą techniczną stworzyli nowoczesne typy kamer, dzięki czemu wyścigi wyglądają imponująco pod względem wizualnym. Można wczuć się w sytuację kierowcy w nabierającym coraz większej prędkości samochodzie albo obserwować w napięciu samochody zbliżające się z tyłu, próbujące wyprzedzić rywala. Wrażenia autentyzmu dodaje także warstwa dźwiękowa. I nie chodzi tu o muzykę, bo mimo że Maurice Jarre skomponował kojarzący się ze sportową rywalizacją temat przewodni to reżyser stosuje go oszczędnie, zaś w scenach wyścigów starał się rezygnować z muzyki, zastępując ją odgłosem silników.
Wbrew pozorom to jednak nie samochody są głównymi bohaterami, ale ludzie. Jest kobieta, cierpiąca z tego powodu, że mąż uprawia sport, który może doprowadzić do kalectwa lub śmierci. Jest pełna rozterek i wątpliwości dziennikarka zakochana w żonatym mężczyźnie. Jest tłum widzów, dziennikarzy i fotografów, którzy tylko czekają aż komuś powinie się noga. Przede wszystkim są kierowcy, którzy realizują swoją pasję, dostarczają publiczności mocnych wrażeń, walczą o to, by być pierwszym i najlepszym. W centrum uwagi jest czterech kierowców, Francuz, Włoch, Anglik i Amerykanin, i każdy z nich wygrywa co najmniej jeden wyścig w tym filmie. Ale tylko jeden z nich zdobędzie tytułowe, najwyższe trofeum.
Nie jestem fanem Formuły 1, ale film mi się podobał. Długi czas trwania (prawie trzy godziny) nie przeszkodził mi obejrzeć go kilka razy. Grand Prix Johna Frankenheimera to bardzo dobrze zrealizowane widowisko sportowe, które ogląda się nieźle przede wszystkim dzięki znakomitej, międzynarodowej obsadzie, w której wyróżniają się: Eva Marie Saint, Yves Montand i Toshirō Mifune. Oprócz tego film ma dobre dialogi, ciekawe ujęcia i niezłą muzykę Maurice'a Jarre'a. Widać, że wszyscy przyłożyli się solidnie do pracy i dzięki temu możemy poczuć ten klimat panujący na torze wyścigowym oraz tę rywalizację, która prowadzi do zdobycia tytułu mistrza świata. Wypadki się zdarzają, ale by film dostarczył emocji nie należy oczekiwać efektownych kraks, tylko wczuć się w sytuację kierowcy lub takiego widza, którego przyciągają nie porażki zawodników, ale poczucie rywalizacji, zwycięstwo w dobrym stylu i obserwowanie jak sportowiec dochodzi do zwycięstwa, pokonując licznych przeciwników.
O coś dla mnie. Film może być ciekawą opcją w trakcie oczekiwanie na rozpoczęcie sezonu 2012.
OdpowiedzUsuńW zapowiedzi na IMDb dzieje się sporo, to i Twoja rekomendacja wystarczą by odszukać i zobaczyć :)