Świadek

A tanú (1969 / 105 minut)
reżyseria: Péter Bacsó
scenariusz: Péter Bacsó, János Ujhelyi

Obejrzałem ostatnio kilka filmów węgierskich, ale tylko jeden z nich zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Świadek w reżyserii Pétera Bacsó to satyra na absurdy ówczesnej rzeczywistości, czyli coś w stylu filmów Barei, tylko że po węgiersku. Zrealizowany pod koniec lat 60-tych film miał oficjalną premierę dopiero w latach 80-tych, co sugeruje, że przedstawiona w filmie krytyka reżimu komunistycznego jest wyraźna i wzbudziła kontrowersje.

József Pelikán, główny bohater filmu, jest przeciętnym, niewyróżniającym się pracownikiem - opiekuje się groblą, sprawdza czy nie ma niebezpieczeństwa powodzi. Zabija także świnie i robi z nich wędliny, co jest niezgodne z prawem. Ta jego nielegalna działalność szybko wychodzi na jaw, przez co trafia do więzienia. Z czasem jednak staje się narzędziem w rękach władz, zostaje zatrudniony na ważne stanowisko, bo tylko tak można wzbudzić jego zaufanie, sprawić, by robił to, czego się od niego oczekuje. A oczekuje się od niego między innymi, że będzie zeznawać przeciwko pewnemu ministrowi, oskarżonemu o szpiegostwo i współpracę z wrogiem. Pelikán kiedyś przyjaźnił się z ministrem i trudno mu uwierzyć, że może on być szpiegiem.

József Pelikán to postać idealnie pasująca do komedii. Już jego wygląd wskazuje, że to typowy nieudacznik, któremu nic w życiu nie wychodzi. Owszem, ma całkiem udaną rodzinę, z którą nie ma większych problemów, ma również pracę, z której jest zadowolony, ale kiedy zostaje wmieszany w politykę, każdy jego ruch prowadzi do katastrofy. Musi się zmagać z dygnitarzami i komunistami zamiast spokojnie żyć i pracować. Nie pasuje do świata polityki i nie radzi sobie na wysokich stanowiskach, dlatego jego działania prowadzą do serii katastrof. Jedyne na czym się zna, to praca strażnika wałów przeciwpowodziowych - ten fakt został podkreślony tym, że kraj nawiedza powódź podczas jego nieobecności w pracy.

Fotografowane w przepięknych kolorach naddunajskie plenery dodają filmowi uroku - od razu widać, że to produkcja lekka, łatwa i przyjemna, mająca rozbawić widzów, a nie przytłaczać wszechobecnym pesymizmem i nadmiernym patosem. Nie brak tu także kolorów bardziej stonowanych, jak np. w scenach więziennych, ale cały czas film pozostaje komedią, skoro nawet scena egzekucji pełni rolę ironicznego przerywnika, a nie wstrząsającej kulminacji. Nie ma w tym filmie zbędnych scen, nawet pozornie nieistotne momenty, jak łapanie susłów czy łowienie ryb, mają swoje uzasadnienie w dalszej części filmu jako część absurdalnej rzeczywistości  i przejaw przesadnej podejrzliwości ówczesnych władz. Prawdziwą perełką jest scena, podczas której jeden z bohaterów przekonuje, że cytryna to węgierska pomarańcza - „jest bardziej żółta i kwaśna, ale przynajmniej nasza własna, węgierska”.

Na pewno warto oglądać takie filmy, by poznać inny punkt widzenia na sprawy, które także nas dotyczą, bo przecież Węgrzy byli w podobnej sytuacji co Polacy - po II wojnie światowej nie byli wolnym narodem, byli podporządkowani ZSRR, a wszelkie próby buntu i walki o niepodległość były krwawo tłumione (jak rewolucja w 1956 roku). W filmie Świadek nie zobaczymy jednak krwawych scen, bo twórcy filmu postanowili walczyć z władzami za pomocą humoru, ironii i absurdu, a nie dosłowności i pustych frazesów. Wyszło z tego całkiem udane, niebanalne dzieło znad Dunaju o człowieku, którego życie zmienia się gwałtownie pod wpływem gier politycznych.

0 komentarze:

Prześlij komentarz