Hugo i jego wynalazek

Hugo (2011 / 126 minut)
reżyseria: Martin Scorsese
scenariusz: John Logan na podst. książki Briana Selznicka The Invention of Hugo Cabret

Najnowszy film twórcy Infiltracji to nostalgiczna podróż do początków kina, kiedy kino było miejscem magicznym i pełnym uroku. Uważano je za ciekawostkę i nikt nie myślał o tym, by zbić na tym fortunę. Dzisiaj już jest inaczej, produkcja filmowa pochłania wiele pieniędzy, aktorzy zarabiają wiele milionów dolarów, a dla filmowców ważniejsze jest, ile film zarobił, zaś sprawą drugorzędną jest, czy film wart jest pieniędzy wydanych na bilet. W dzisiejszych czasach niewielu jest takich reżyserów, którzy za pomocą nowoczesnej technologii potrafią zabrać widzów w magiczną podróż do przeszłości. I Martin Scorsese do takich wizjonerów nie należy - w pracy nad adaptacją książki Briana Selznicka zabrakło mu pasji i zaangażowania, jakie cechują chociażby twórców filmu Artysta. Hugo to film, który ogląda się z przyjemnością, ale jest to film banalny, przewidywalny i nastawiony na zysk, jak każda hollywoodzka superprodukcja.

Pomysł by pokazać historię kina z punktu widzenia dzieci, poznających twórczość pioniera sztuki filmowej, był pomysłem znakomitym, tym bardziej w czasach, gdy już minęła setna rocznica powstania filmu Podróż na Księżyc Georgesa Mélièsa, zawierającego wiele innowacyjnych rozwiązań. Ten stary film zapoczątkował nowy gatunek filmowy, science fiction, który rozwija się nadal, zaś ostatnio coraz częściej można go oglądać w technice trójwymiarowej (3D). Film Scorsese'go ma kilka cech wspólnych z archaicznym dziełem Mélièsa. Przede wszystkim oba filmy to specyficzny przegląd technicznych możliwości kina, ponadto oba widowiska łączą satyrę, zabawę i przygodę ze spektakularnymi efektami specjalnymi i sztuczną scenografią. Jeden i drugi film, mimo bogactwa użytych środków, cechuje się prostą strukturą narracyjną. Méliès był jednak magikiem, który potrafił zaczarować publiczność, Scorsese'mu ta sztuka się nie udała, bo dzisiejsza widownia jest bardziej wymagająca i nie zadowoli się jedynie ładnymi obrazami i precyzyjnie wykonanymi trikami.

Chociaż gusta publiczności są zmienne to jest sposób na to, by zapisać się w świadomości następnych pokoleń i ani czas ani żadna inna siła nie są w stanie zniszczyć zaangażowania i pracy włożonej w pewne projekty. Na początku filmu pojawia się wieża Eiffla, która już od ponad stu lat jest symbolem Paryża, często wykorzystywanym w filmach, zaś drugim elementem przewijającym się przez długi czas w filmie jest ujęcie przedstawiające rakietę w oku księżyca, kojarzące się z filmem Podróż na Księżyc z 1902 roku. I chociaż to ujęcie prawie wcale nie jest cytowane w filmach, to chyba każdy kinoman je zna z wielu opracowań dotyczących historii kina. Ten fragment z Podróży... jest symbolem niezwykłej wyobraźni i prawdziwej magii kina. Ludzie obdarzeni taką nieprzeciętną wyobraźnią nigdy nie popadną w zapomnienie, bo efekty ich pracy mogą przetrwać wieki, jeśli będą się wyróżniać oryginalnością, szaleństwem lub specyficznym poczuciem humoru. Te trzy cechy posiada wspomniane ujęcie z filmu Mélièsa i kojarzy się ono najbardziej z pierwszym istotnym przełomem w dziejach kina, kiedy to kamera zaczęła filmować fikcyjne wydarzenia zamiast służyć wyłącznie rejestrowaniu rzeczywistości.

Ten film jest jak ten sklep z zabawkami - sporo tu ładnych rzeczy, które zachwycają na pierwszy rzut oka,
potem zaczynają nudzić i lądują gdzieś głęboko w zakamarkach pamięci.

Już od pierwszych kadrów ten barwny spektakl zachwyca stroną wizualną, pomysłowym wykorzystaniem wybranych motywów filmowych i niestety niczym więcej. Wyczuwalna jest od początku pewnego rodzaju tajemniczość, postacie ukrywają jakieś sekrety, które stopniowo są odkrywane przez scenarzystę i reżysera. Jednak te tajemnice, które odkrywają bohaterowie po godzinie filmu widz może rozszyfrować w 10 minut (ja odgadłem rozwiązanie nawet bez oglądania filmu, znając jedynie dwa elementy układanki - czas akcji i postać Georgesa Mélièsa). Napięcia nie spowoduje również wątek bezwzględnego inspektora, który czyha na błąkające się po dworcu sieroty, by odesłać je do domu dziecka. Biegający bez kagańca, duży i groźny, lecz mimo wszystko groteskowy pies sugeruje, że sceny z nim miały być w równym stopniu zabawne co przerażające, ale to nie wyszło, bo te sceny nikogo raczej nie rozbawią ani nie dostarczą emocji (znacznie lepiej wykorzystano psa w Artyście Hazanaviciusa).

Ciekawie wypada w filmie porównanie człowieka do maszyny. Kiedy człowiek popada w rozpacz z powodu niespełnionych marzeń oraz traci cel w życiu i nadzieję na lepszą przyszłość staje się podobny do zepsutej maszyny, którą należy naprawić, bo jeśli nie będzie wykonywać tego, do czego została stworzona to stanie się bezużyteczna. Film zawiera piękne, pomysłowo skonstruowane sekwencje, szczególnie w drugiej połowie, kiedy wraz z bohaterami odkrywamy historię kina niemego, obserwując przedostające się do świadomości dziecka motywy z wczesnych filmów, takie jak pociąg wjeżdżający na stację albo człowiek wiszący na wieży zegarowej. Reżyser próbuje przekonać odbiorców, że kino to fabryka marzeń, zaś sny utkane są z filmowej rzeczywistości. Scorsese nie jest jednak czarodziejem i zabrakło w tym filmie magii, dzięki której można by uwierzyć w to, że bzdurne, infantylne pomysły Mélièsa mogą kogoś porwać do działania i zainspirować do większej kreatywności. Anachroniczne pomysły francuskiego wizjonera wyglądają tandetnie w czasach, kiedy nowoczesna technologia się rozwija, zaś kino stało się czymś więcej niż rozrywką.

Hugo i jego wynalazek to standardowy przedstawiciel kina familijnego. Naiwna i niezbyt oryginalna bajka, w której dzieci próbują poznać bliżej tajemnice dorosłych, zaś dorośli odkrywają w sobie dziecięcą wrażliwość i skłonność do sentymentalnej podróży w przeszłość. Do tego klasycznego, familijnego schematu wprowadzono niezapomniane elementy starego kina, które dzięki reżyserowi, projektantom oprawy wizualnej i grafikom komputerowym ożyły na ekranie w budzącej podziw baśniowo-realistycznej scenerii Paryża okresu międzywojennego. Nad stolicą Francji nieprzerwanie od wielu lat góruje wieża Eiffla, będąc świadkiem wielu historii zróżnicowanych bohaterów. Choć często są to historie smutne i wzruszające to trudno się przejąć losem bohaterów recenzowanego filmu - ich przygody są mało ciekawe, średnio zajmujące i szybko wypadną z pamięci.

Klucz na szyi Chloë Moretz jest jednym z elementów układanki, którą próbują ułożyć dzieci w tym filmie.
Ale dorośli widzowie, znający historię kina, nie potrzebują go, by rozwiązać zagadkę tajemniczego sklepikarza.

Ważnym tematem filmu jest upływający nieubłaganie czas. Kino ma już ponad 100 lat, które minęły szybko i bezpowrotnie, no i obecnie już mało kto kojarzy takie nazwiska jak Georges Méliès i Douglas Fairbanks. Film Scorsese'go przybliża widzom postać reżysera-wizjonera, który uwierzył, że produkcja filmowa ma przed sobą długą przyszłość. To między innymi dzięki niemu i podobnym do niego marzycielom i pasjonatom kinematografia zaczęła się porządnie rozwijać, zyskiwać coraz lepszą pozycję, zdobywać coraz więcej zwolenników, by w końcu stać się ważnym medium do komunikowania się z ludźmi na całym świecie.

Perfekcyjna realizacja, spektakularna scenografia, piękne zdjęcia i znakomite efekty specjalne robią niesamowite wrażenie, doskonale współgrając z opowiadaną historią i świetnie oddając tę atmosferę Paryża lat 30-tych, gdzie wieże zegarowe na dworcu Montparnasse cały czas pokazują mijające godziny, zaś tłum ludzi na tym samym dworcu zasuwa do przodu jak zaprogramowane roboty, by nie tracić cennych minut (w jednej scenie o mało co nie rozdeptują młodej dziewczyny i nie zadają sobie trudu, by się zatrzymać i pomóc jej wstać). Wykształceni ludzie, szczególnie ci, którzy są odpowiedzialni za rozwój techniki, niczym rozpędzony pociąg gnają do przodu, nie oglądając się za siebie, bo wskazówki zegara przypominają im, że nie należy tracić czasu na głupstwa i dziecięce zabawy.

Hugo to z pewnością film dobry, który jednak rozczarowuje, bo po takim twórcy jak Martin Scorsese należało się spodziewać czegoś więcej niż dobrze poskładanej serii ładnych (może nawet pięknych) obrazków. Film może się spodobać zarówno dzieciom jak i dorosłym, szczególnie tym, którzy lubią nostalgiczne powroty do starych czasów, to trudno się oprzeć wrażeniu, że sporo tu jednak zbędnego kiczu, za pomocą którego pokazano w skrócie życie i twórczość Georgesa Mélièsa. Film ogląda się z przyjemnością, ale w przeciwieństwie do Artysty nie udało się zachęcić widzów do sięgnięcia po stare filmy. Agnieszka Holland nazwała film Hazanaviciusa „idiotyczną wydmuszką”, ale takie określenie bardziej pasuje do filmu Scorsese'go.

14 komentarze:

  1. Niestety takie były moje obawy, jak dowiedziałam się o czym jest film. Pewnie jako dziecko byłabym zachwycona, teraz jednak zostanę przy wcześniejszej twórczości pana Scorsese :)

    zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Określenie Agnieszki Holland pasuje do wszystkich tegorocznych fimów oscarowych, oprócz takich dzieł jak: "O północy w Paryżu", "Rozstanie" i "Służące"

    OdpowiedzUsuń
  3. eh film nie zachęca, brzmi trochę jak film- wydmuszka a takich nie lubię, tematyka w teorii ciekawa, ale wątpię by w praktyce dało się pokazać "magię kina" szczególnie że takie nazwiska jak Melies wcale mi się z nią nie kojarzą

    obejrzenie 20 minutowej Podróży na księżyc wynudziło mnie bardziej niż nie jeden dramat polityczny czy Moda na sukces

    zeszłoroczny Scorsesee nie dla mnie niestety, czekam na lepsze projekty ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Scorsesee i "Hugo.." na pierwszy rzut oka coś mi tu nie gra. Na drugi zdecydowanie wolę kino gangsterskie, w którym MS jest najlepszy. Dla mnie "Infiltracja" to bajka, a nie jakiś Hugo :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Ee, tam, nie znacie się. Narzekacie, zamiast się cieszyc, że Scorsese w końcu przestał się taplac w rynsztoku nihilizmu i odkrył w sobie dziecko. Czyż to nie piękne? Każdy pewnie woli normalną wydmuszkę bardziej od idiotycznej, ale dajmy reżyserowi jeszcze trochę czasu; niech jego nowo narodzne wewnętrzne dziecko podrośnie i zobaczycie, że ,,Hugo II Strikes Again'' będzie wybitnym Sikłelem-Lepszym-Od-Jedynki.
    A na razie cieszcie się z tego, co jest, zamiast marudzic.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może i pies nie spełnił wszystkich oczekiwań, ale Sacha Baron Cohen był genialny. Nie raz uśmiałem się z jego akcentu, nieporadnych zalotów i postaci jako całej.
    Należę do osób, które polubiły film i będę sie tego trzymał. Ja, co brzmi mało profesjonalnie, dopiero po tym filmie zainteresowałem się kim był twórca Podróży... Najwidoczniej sięgając po klasykę nie byłem jeszcze, az tak daleko :) Oglądałem Huga, oczarowany światem jak zaprezentował reżyser, wiedząc doskonale, że to kino familijne i tak też do niego podchodząc.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja bym był najbardziej oczarowany, gdyby dr Uwe Boll zekranizował ,,Lato Muminków''.

    OdpowiedzUsuń
  8. No, wreszcie recenzja jakiegoś normalnego filmu:P Normalnego w sensie nieprehistorycznego:P i o którym mogę coś powiedzieć, bo go widziałam:)

    Dla mnie muzyka jest absolutnym numerem 1 i pierwszoplanowym bohaterem tego filmu. Właściwie sama historia mnie nie uwiodła - była bardzo ładna, ale bez przesady. Natomiast muzyka ewidentnie pochodzi z niebios i czaruje każdą nutą:)

    Scenografia robi wrażenie. Piękne zdjęcia, świetny montaż. I to jest sukces tego filmu i rewelacyjne wykorzystanie nowych technologii.

    Bardzo też podobał mi się Ben Kingsley.

    Postać inspektora była okropna, a już Cohen - choć dobry w tej komicznej i nieco tragicznej roli - mnie odrzuca na kilometr.

    Twoje "jedynie dwa elementy układanki" były bardzo znaczącymi podpowiedziami:) Ja ich nie znałam, więc wytrzymałam trochę dłużej, gdzieś do godziny:)

    Zgadzam się z puentą (wypowiedź Holland). Bardzo celna uwaga.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja przyznam, że oglądając film byłem oczarowany, ale następnego dnia czar przestał działać i zacząłem narzekać. Film dostał 5 Oscarów za stronę techniczną i na pewno zasłużył, bo to właśnie strona techniczna i wizualna (czyli przede wszystkim zdjęcia, scenografia i efekty) sprawiają, że widz jest oczarowany podczas seansu. Aktorzy nie zawiedli, z tym się zgadzam, muzyka też bardzo przyzwoita, dobrze współgrała z obrazem. Nie uważam tego filmu za porażkę, bo tak jak napisałem w recenzji, oglądałem go z przyjemnością, wytrwałem do końca bez bólu (więc lepszy jest moim zdaniem od innego oscarowego dzieła "Benjamina Buttona", którego oglądało mi się ciężko), ale i tak jest to dla mnie jednak film zbyt banalny jak na Scorsese'go i daję mu najwyżej 6/10.

    @ Ania:
    cytat: "obejrzenie 20 minutowej Podróży na księżyc wynudziło mnie bardziej niż nie jeden dramat polityczny czy Moda na sukces"

    Do tego filmu trzeba podejść z pewną dozą wyrozumiałości, to były początki kina, Melies pokazał, że kamera może kłamać, a nie tak jak u braci Lumiere pokazywać wyłącznie rzeczywistość. Melies był pierwszym w historii kina twórcą efektów specjalnych i należy docenić jego wkład w kino rozrywkowe.

    @ Klapserka:
    cytat: "No, wreszcie recenzja jakiegoś normalnego filmu:P Normalnego w sensie nieprehistorycznego:P i o którym mogę coś powiedzieć, bo go widziałam:)"

    No to Cię zmartwię i powiem, że następny na blogu będzie film "prehistoryczny" (a konkretnie z lat 60-tych), którego pewnie nie widziałaś, a może nawet o nim nie słyszałaś, w dodatku wojenny ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Najlepiej ,,Dark in the Sun'' Jacka Cardiffa.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tego filmu Cardiffa nie widziałem, obejrzałem niedawno inny film wojenny, który mi się spodobał. Na razie tylko powiem, że to produkcja nieanglojęzyczna.

    OdpowiedzUsuń
  12. że skorzystam z nieśmiertelnego argumentu: oj tam, oj tam :P Jak dla mnie filmowi trochę schodzi zanim się rozkręci, ale jak już się rozkeci to potem jest już sama magia. Naprawdę poruszyły mnie projekcje "Podróży na księżyc" (fenomenalnie zrobione w 3D) czy ogólnie cała postać Bena Kingsleya. Fabuła banalna owszem, ale świat wykreowany dookoła już moim zdaniem nie: tyle tam ruchu, energii i poszanowania dla detali, poza tym ta dwójka głównych bohaterów jest jak dla mnie wspaniała i wspaniale zagrana przez dzieciaki. Ode mnie 8/10 i nr 1 tegorocznych oscarów :)

    OdpowiedzUsuń
  13. oj tam, oj tam :P Wiesz, jaki jest mój nr 1 tegorocznych oscarów, "Hugo" zrobił na mnie mniejsze wrażenie i uważam, że to film po prostu dobry. U Scorsesego nie odczułem tej magii, którą mnie zaczarował "Artysta" :) O aktorstwie nie wspomniałem w recenzji, ale zgadzam się z tym, że zarówno Ben Kingsley jak i dzieciaki wypadły przekonująco. A Chloe Grace Moretz widziałem ostatnio w filmie "Kick Ass", gdzie też zagrała świetnie, możliwe, że to jedna z lepszych dziecięcych aktorek ostatnich lat.

    OdpowiedzUsuń