Kondory Wschodu

Dung fong tuk ying / Eastern Condors (1987 / 93 minuty)
reżyseria: Sammo Hung Kam-Bo
scenariusz: Barry Wong

Znany z komedii kung fu Sammo Hung próbował także sił w nieco poważniejszym repertuarze. W związku z tym zrealizował m.in. dramat sensacyjny Serce smoka (1985), w którym zagrał upośledzonego brata Jackiego Chana i w którym nie stoczył ani jednej walki. Drugim krokiem w stronę przeciwną do komediowego repertuaru miał być film wojenny Kondory Wschodu. Wykorzystuje on motywy znane z zachodnich filmów sensacyjno-wojennych, takich jak Parszywa dwunastka, Działa Navarony i Rambo 2, łącząc najlepsze cechy amerykańskich filmów batalistycznych i sensacyjnych z brutalną przemocą, typową dla dramatów wojennych o Wietnamie. Zgodnie z zasadą, że prawdziwy mężczyzna poradzi sobie bez broni mamy tu więc, oprócz typowych dla kina wojennego strzelanin, także walki z użyciem pięści i nogi, w efekcie otrzymując mocne męskie kino.

Po zakończeniu wojny w Wietnamie Amerykanie zdają sobie sprawę, że popełnili błąd, zostawiając w Indochinach skład wyjątkowo niebezpiecznej broni, której utrata na rzecz wroga może mieć katastrofalne konsekwencje. Aby naprawić ten błąd zostaje wysłany do Wietnamu oddział 10-ciu pochodzących z Azji skazańców. To ludzie nie mający nic do stracenia, więc w zamian za udział w misji oferuje im się wolność. Mają wysadzić w powietrze magazyn, w którym znajdują się będące zagrożeniem dla wolności i demokracji rakiety. Chińczykom pomagają już tam na miejscu trzy odważne, dobrze wyszkolone kambodżańskie dziewczyny z partyzantki. Wkrótce do oddziału straceńców dołączają: cwany przemytnik i udający wariata osobnik.

Film opowiedziany jest z dużą lekkością i nawet występująca na początku patetyczna scena zawieszania amerykańskiej flagi została tu (celowo) zepsuta przez nieudolność jednego z amerykańskich żołnierzy, który potrafi spieprzyć nawet tak prostą czynność, jak wywieszenie flagi na przeznaczonym do tego słupie. Azjatyccy bohaterowie zostają przetransportowani bardzo szybko do Wietnamu, by wykonać misję. Bez żadnego szkolenia, bez przygotowania, nie wiedząc zupełnie nic o tym, na czym ma polegać ich zadanie zostają zrzuceni na spadochronach nad terytorium Wietnamu. Pierwsza ofiara pojawi się już w momencie lądowania na ziemi i do końca filmu regularnie ktoś umiera.


W porównaniu do innych filmów Hunga jest tu zdecydowanie więcej trupów, mniej zaś humoru. Przede wszystkim jest brawurowa akcja, podczas której ludzie tracą życie w widowiskowy sposób. A sposoby umierania są bardzo różne, w zależności od broni jaką się dysponuje - noże, maczety, karabiny, materiały wybuchowe, liście palmy (nie wiedziałem, że można z nich tak wystrzelić i zabić). Mega efektowny i brutalny jest finał, który oprócz typowych dla kina wojennego sekwencji zawiera także inne atrakcje. W natłoku strzelanin i wybuchów reżyser nie zapomniał jednak o postaciach - każdy z biorących udział w operacji Kondory Wschodu ma tu jakiś określony charakter i osobowość, nie są jedynie statystami przeznaczonymi do odstrzału. Ale w ogólnym rozrachunku ludzie okazują się ofiarami, a nie herosami - zarówno jedna jak i druga strona konfliktu z powodu wojny traktowana jest jak tarcze strzelnicze lub worki treningowe. O tym, że reżyser miał większe ambicje niż stworzenie typowej rozrywki świadczą nawiązania do antywojennego dramatu Łowca jeleni - chodzi konkretnie o fragment z rosyjską ruletką, tylko że w Kondorach... to dzieci grają w ruletkę, co jeszcze bardziej podkreśla moralną zgniliznę spowodowaną przez wojnę.

Wiele tu scen, które mają w sobie spory ładunek emocjonalny i sprawiają, że trudno oderwać wzrok od ekranu. Takie momenty jak nocny atak kambodżańskich bojowniczek, wyłaniająca się z wody Joyce Godenzi z nożem i gotowością do zabijania wypisaną na twarzy, masakra na moście, spektakularny finał i wiele innych scen głęboko zapada w pamięć oraz imponuje sposobem filmowania i umiejętnościami wykonawców. To opowieść o tym jak w obliczu zbliżającej się śmierci ludzie na co dzień źli i nieokrzesani jednoczą się, by osiągnąć wspólny cel. I mimo że ten film wykorzystuje niektóre motywy z filmu Rambo 2 to nie ma tu takiego jednego superbohatera jak John Rambo, który by rozwalił wszystkich przeciwników. To film o zwykłych ludziach, którzy mają na sumieniu sporo grzechów, ale otrzymują szansę, by pokazać też swoje zalety: odwagę, odpowiedzialność, rozsądek. A ci, którzy mają na swoim koncie morderstwo przekonują się, jak cenne jest ludzkie życie.


Produkcje z Hongkongu mają swój rozpoznawalny charakter. Zachowanie bohaterów cechuje się przesadą i karykaturą, dialogi są z reguły niezbyt kreatywne, fabuła to zaś mieszanka gatunkowa, łącząca elementy dramatu i komedii, powagi i pastiszu, sensacyjnej akcji i wojennych realiów, rozrywki i przemocy. Jeśli widz przyjmie tę hybrydalną konwencję i aurę typową dla azjatyckiej odmiany kina akcji to może się świetnie bawić, a wtedy dziwne zachowanie niektórych postaci i niedopracowane dialogi nie powinny irytować (chociaż ten dialog w ostatniej scenie - rewelacyjny). Osoby oczekujące solidnego kina wojennego powinny przymknąć oko na pojawiający się od czasu do czasu dziwny humor, tym bardziej, że film zawiera odpowiednią dawkę przemocy. Przemoc to najważniejsza część wojennej rzeczywistości i nie mogło jej tu zabraknąć.

Scenariusz Barry'ego Wonga, mimo iż korzysta z wielu zachodnich wzorców, nie jest bezmyślną kopią amerykańskich filmów sensacyjnych i wojennych. Fabuła nie jest tu tylko pretekstem dla scen walk, zabaw z bronią oraz popisów kaskaderów i pirotechników. Ten film to ciekawa i trzymająca w napięciu opowieść o braterstwie, walce o wolność i działaniach w słusznej sprawie. Doskonale pokazana jest walka partyzancka, której celem jest pokonanie zaborcy nękającego ludność. Zasadzki, leśne podchody, obserwacje, ataki z ukrycia, obecność zdrajcy w oddziale, przygotowywanie ucieczki z „wodnej celi” - to wszystko zostało świetnie zobrazowane na ekranie, dzięki czemu są emocje, niepewność i niepokój o los bohaterów. No i rewelacyjne są sceny batalistyczne, profesjonalnie zrealizowane, z dobrymi efektami.


Świetnie została dobrana obsada, każdy doskonale wczuł się w powierzoną postać. W większości zagrali tu przyjaciele z Opery Pekińskiej o tym samym nazwisku: Yuen Biao - jako cwaniak i przemytnik, pełniący funkcję komediową, Yuen Wah - jako chichoczący generał z wachlarzem, pełniący rolę łajdaka, oraz znani obecnie w Hollywood choreografowie scen walk, Yuen Woo Ping i Corey Yuen (w Azji znany jako Yuen Kwai). Obsadę dopełniają m.in. laureat Oscara za Pola śmierci Haing S. Ngor i reżyser filmu, Sammo Hung, zaskakujący rolą brutalnego komandosa - scena, w której oszalały z wściekłości oddaje serię z karabinu maszynowego idealnie pokazuje szaleństwo męskich „zabaw wojennych”. W innym fragmencie efektownie skacze z urwiska na ciężarówkę, uzbrojony w granaty. Znakomitą kreację stworzyła mająca australijsko-chińskie korzenie Joyce Godenzi - zanim została aktorką otrzymała tytuł Miss Hongkongu, a w 1995 roku poślubiła Sammo Hunga. W recenzowanym filmie zagrała bojowniczkę ruchu oporu, z doskonałym wyczuciem pokazując twardy charakter swojej bohaterki, a jej reakcja na odcięcie ręki maczetą - bezcenna.

Sceny akcji do Kondorów Wschodu przygotowało sześciu specjalistów, w tym kilku występujących tu aktorów, a także grupa kaskaderska Hunga. I właśnie tę współpracę widać idealnie na ekranie. Nie tylko reżyserowi zależało na tym, by stworzyć dynamiczne i pełne emocji widowisko, ale każdy zaangażował się maksymalnie w ten projekt. Film Hunga to produkcja stylowa i energiczna, zawierająca mnóstwo wybornie nakręconych scen, nie unikająca ironii i czarnego humoru. Nie jest to film, który zapisał się w świadomości prawdziwych kinomanów, ale z pewnością warto się z nim zapoznać, aby się przekonać, że w Hongkongu są filmowcy realizujący filmy z pasją i zaangażowaniem. Podejmujące tematykę wietnamską filmy, takie jak: Kondory Wschodu oraz m.in. Kula w łeb (1990) Johna Woo to nieliczne przykłady bardzo dobrych filmów wojennych z Hongkongu. Ten region nie był zaangażowany w żaden większy konflikt zbrojny i dlatego niewiele powstało tu filmów rozliczających się z wojenną przeszłością. Na koniec dodam jako ciekawostkę, że „sceny amerykańskie” były kręcone w Kanadzie, zaś „sekwencje wietnamskie” - na Filipinach.

Od lewej: Lam Ching Ying, Billy Lau, Sammo Hung, Yuen Biao, Charlie Chin, Yuen Woo Ping i Corey Yuen

11 komentarze:

  1. Obadałem te ,,Kondory...''. Taki ,,pretty standard'', typowy reprezentant dżunglowych akcyjniaków z HC, jakich wtedy powstało co nie miara. Pamiętam, jakieś 10 lat temu, może więcej, na TV4 co niedziela w nocy regularnie zapuszczano azjatyckie filmy akcji. Oglądałem pasjami, żałuję, że nie nagrywałem i nie notowałem tytułów, bo było tam sporo absolutnie zajebistych rzeczy. Nie raz, nawet w durnych i banalnych filmach trafiały się sceny, będące majstersztykiem pomysłowości.
    ,,Kondory'' to czysto rozrywkowy obraz pod piwo i lufę z kumplami, najlepiej w dwupaku z HC klonem ,,Nikity'' , albo jakimś przegiętym slasherem z 80-tych. Debilny humor, to norma w czymś takim, tak że nie ma się co przejmowac.
    Z ,,Bullet in the Head'' Woo bym jedank tego nie porównywał, styl zbliżony, ale nie ten poziom. W finale już myślałem, że tam będzie reaktor jądrowy i film się skończy wyjebaniem w kosmos połowy Indochin. Tak jak w jedynce ,,Dead or Alive'' Takashi Miike - tam dwaj antagoniści faszerują się ołowiem i rozjeżdżają nawzajem samochodami, a jak to nie pomaga, strzelają do siebie z brudnych bomb atomowych i cała Japonia idzie w drebiezgi:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno widziałem "Bullet in the Head", ale nie wydaje mi się, aby poziom tegoż był jakiś znacznie wyższy. Oba filmy są równie dobre, oba nieco przerysowane. "Kondory..." to i tak jeden z najlepszych filmów akcji z Hongkongu, jakie widziałem, mnóstwo tu świetnych pomysłów i zapadających w pamięć scen. Nie czyniłbym zarzutu z tego, że to standardowy reprezentant gatunku, bo można to powiedzieć o wielu innych gatunkach, np. każdy film giallo jest standardowym reprezentantem włoskiej odmiany thrillera :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to wcale nie zarzut. Czy ja gdzieś napisałem, że jest to film kiepski, czy jakoś tam nie udany?
    Łączy w sobie wszystko, co wojenne kino dżunglowe made in HK ma do zaoferowania, gdzie poniżej pewnego poziomu wykonania scen dynamicznych się nie schodzi. Ale nie zaskoczył mnie niczym specjalnym, dostałem dokładnie tyle, ile oczekiwałem, a że widziałem i lepsze i gorsze produkcje tego typu, no to dla mnie standard.Co w tym złego? :)
    ,,Kula w Łeb'' miała lepszą story,dużo ciekawsze relacje między bohaterami no i był to film dużo mocniejszy. Przynajmniej dla mnie. Chociaż jak na Johna Woo, to i tak nie jest to szczyt możliwości, plasuje się za ,,Killerem'' i dwoma pierwszymi częściami ,,Better Tomorrow''.

    OdpowiedzUsuń
  4. Okej, rozumiem. Sammo Hung ma jednak swój specyficzny styl i moim zdaniem jego film się wyróżnia na tle innych filmów tego gatunku. Tak więc dla mnie to coś więcej niż standard. W recenzji zestawiłem oba filmy ("Condors" i "Bullet") obok siebie, bo są to jedyne filmy wojenne z Hongkongu, jakie kojarzę, w dodatku oba o Wietnamie. Nie przypominają mi się inne filmy, które opatrzyłeś etykietą "wojenne kino dżunglowe made in HK", bo tacy twórcy jak Hung, Chan, Woo, Lam, Tsui, Yip z reguły kręcili filmy o wielkomiejskiej dżungli, a nie takiej dżungli jaką widzimy w "Kondorach".

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,Better Tomorrow III'' Tsui Harka rozgrywał się podczas wojny w Wietnamie, były tam też sceny akcji w plenerach, choc nie dominowały. Natomiast typowo dżunglowym filmem akcji z gatunku ,, komandosi vs kartel narkotykowy'' jest mniej znany obraz Johna Woo ,,Heroes Shed No Tears'' z 1986. I to była ostra jazda. Też go widziałem lata temu na tv4,bardziej pamiętam ogólne wrażenie, niż szczegóły. Pasowałoby to odświeżyc.
    Wtedy puszczano też filmy tajwańskie, tajskie i południowokoreańskie, nawet coś z Chin kontynentalnych i było w tym trochę obrazów typu ,,dżungla( normalna) + komandosi w akcji'', ale niestety, tytułów ani nazwisk nie pomnę .

    OdpowiedzUsuń
  6. Kojarzą mi się te tytuły takie jak "Bohaterowie nie płaczą" oraz wspomniana wcześniej "Kula w łeb" i na pewno któryś z nich widziałem, może nawet oba. Wcześniej myślałem, że oglądałem "Kulę w łeb", ale teraz mi uświadomiłeś, że może to było jednak "Heroes Shed No Tears" :) Na youtubie jest dostępnych kilka filmów Johna Woo, więc w wolnych chwilach trzeba je obadać (tzn. przypomnieć). Zresztą w ogóle jest więcej dostępnych filmów z Hongkongu niż z Japonii (nie mogę nigdzie znaleźć np. "Lady Snowblood", który już od wielu miesięcy szukam - podobno wyszedł na DVD, ale w lubelskich wypożyczalniach i empikach go nie znalazłem). Jeszcze a propos hongkońskiego kina akcji to niedawno w TV Puls można było obejrzeć "Bezwzględną grę" (2007) w reżyserii Wilsona Yipa z Donnie'm Yenem (ten sam duet nakręcił też dwie części "Ip Mana"). Raczej standardowe (co oczywiście nie jest wadą :)) i dość brutalne kino akcji, z domieszką sztuk walki, ale jak na film z udziałem mistrza kung fu (D. Yen) to tych walk jest zaskakująco mało. Ogląda się jednak całkiem nieźle, choć na pewno są lepsze filmy tego gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na ,,Lady Snowblood'' też poluję. A z tego, co pamiętam, to ,, Heroes shed no Tears'' był bliższy w stylu ,,Kondorów'' niż ,,Bullet in a Head'', możliwe że, że Ci się filmy pomyliły, albo ,,Bulleta'' nie widziałeś, bo tam są bardzo charakterystyczne motywy. ,,Bulet...'' to miał trochę scen dżunglowo-rambowych tylko w środkowej partii filmu, to była taka historia trzech przyjaciół, których drogi tragicznie się rozeszły. Motyw kuli w głowie jest tu bardzo istotny, ale na wszelki wypadek nie będę spoilerował.

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie skończyłem oglądac ,,Heroes Shed No Tears''. Powiem krótko: film bez porównania lepszy od ,,Kondorow,,.Tak po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tymi tytułami to można się pogubić: na imdb są dwa filmy Johna Woo o podobnych tytułach "Lepsze jutro" i "Byle do jutra", oba z 1986 roku. Ten pierwszy jest znany także jako "Heroes Shed No Tears", więc zapewne to o nim mówisz. Ten film na imdb ma ocenę 6.1/10, a więc mniejszą od "Kondorów", które mają ocenę 7.1/10. A więc wielu widzów nie podziela Twojego zachwytu. Mnie też pewnie spodoba się mniej, bo nie jestem wielbicielem twórczości Johna Woo, doceniam jego "Killera", ale jednak bardziej od tych przestylizowanych strzelanin z gołębiami w tle wolę styl jaki występuje w "Kondorach": lekkość narracji, sztuki walki, profesjonalizm pracy kaskaderów.

    OdpowiedzUsuń
  10. No właśnie, ,,Heroes Shed No Teras'' figuruje na imdb pod z dupy wysranym, polskim tytułem ,,Lepsze Jutro'', ten drugi, to oczywiście ,,Better Tomorrow'', którego 1 i 2 bardzo polecam (m. in. nie ma gołębi).
    Co do oceny tych filmów, oczywiście jest to rzecz indywidualna ; ksiądz woli Kaśkę, organista Marynę:) Natomiast, to co na imdb ustala vox populi, to ja mam na prawdę serdecznie gdzieś.
    Ja to bezskutecznie poluję na taki rodzynek z HK cate III , jak ,,Day without a Policeman'':ponoc nieludzko brutalny akcyjniak prowincjonalny z Simonem Yam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pewnie tytuł chiński znaczy jeszcze coś zupełnie innego :) Podobno "The Killer" z chińskiego powinien być przetłumaczony dosłownie jako "Krew dwóch bohaterów", który jest raczej tytułem lepszym niż banalny tytuł eksportowy :) Ale w przypadku tych dwóch filmów z 1986 wygląda to raczej na zwykłą pomyłkę, bo "Heroes..." był pokazywany w tv jako "Bohaterowie nie płaczą", a co do "Better Tomorrow" to wydawało mi się, że ma dwa polskie tytuły "Lepsze jutro" i "Byle do jutra". Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że jednak to są dwa różne filmy.

    OdpowiedzUsuń