reżyseria: Kevin Billington
scenariusz: Tom Rowe na podst. powieści Julesa Verne'a pt. Le Phare du bout du monde
W tekście występują spoilery!
Osoby, które mogły się czuć zawiedzione wizerunkiem zabawnych piratów w filmach o przygodach Jacka Sparrowa powinny sięgnąć po wyprodukowaną przez Kirka Douglasa adaptację powieści Juliusza Verne'a. Ten film pokazuje najgorsze i przez to najbardziej prawdziwe oblicze piratów, plądrujących statki, dokonujących grabieży, zachowujących się jak banda rozjuszonych zwierząt. Bandyci mórz portretowani są w filmach zwykle jako szlachetni awanturnicy, a ich przygody obfitują w egzotyczne podróże i przypadkowe romanse. Piraci u Billingtona to nie są typowi bohaterowie kina przygodowego - to bestie dowodzone przez socjopatę i żeby ich pokonać należy zapomnieć o honorze i etyce. Nie ma tu również egzotycznych przygód, bo cała historia rozgrywa się w jednym miejscu, wyglądającym jak kraniec świata.
Druga połowa XIX wieku, kiedy w Stanach Zjednoczonych zakończyła się wojna secesyjna, a walki z Indianami nadal trwały, gdzieś u wybrzeży Oceanu Atlantyckiego miały miejsce dramatyczne wydarzenia, których świadkiem była pewna latarnia morska. Dla żeglarzy i podróżników taka latarnia jest bardzo pomocna, pełni rolę wskazówki, oświetla drogę i pozwala ominąć skały. Dla latarników jest oazą spokoju, a także miejscem pracy, z którym wiąże się duża odpowiedzialność. Wkrótce jednak pojawią się ludzie, którzy zburzą ten spokój i zmienią to miejsce w przeklętą osadę, gdzie każda podróż ma swój koniec. Latarnia, która przez wiele lat oświetlała morskie przestrzenie, wkrótce gaśnie, ukazując mrok i ciemność oraz wydobywając na zewnątrz najgorsze koszmary i ludzkie wady. Nic dziwnego, że to właśnie w latarni rozegra się decydujący, efektowny pojedynek pomiędzy dwoma antagonistami.
Yul Brynner, który kiedyś zagrał słynnego pirata Jeana Lafitte'a w filmie pt. Korsarz (The Buccaneer, 1958, reż. Anthony Quinn) tym razem zaskoczył postacią demonicznego złoczyńcy. Odtwarzany przez Brynnera Jonathan Kongre to noszący ekstrawaganckie stroje przywódca morskich rozbójników. Ma on swoje słabości oraz jest egoistą i despotą. Ten nieustępliwy herszt bandy znajdzie jednak godnego dla siebie przeciwnika w postaci zbiegłego z Zachodu „samotnego kowboja”. Grany przez Kirka Douglasa Will Denton był poszukiwaczem złotego kruszcu, bo tak jak tysiące innych ludzi także i jego ogarnęła żądza bogactwa (słynną gorączkę złota w San Francisco datuje się na 1849 rok). Ale zabicie człowieka w pojedynku diametralnie odmieniło jego życie. Teraz, około 15 lat po tamtych wydarzeniach, żyje z dala od cywilizacji i jedyne co mu pozostało z dawnych lat to rozmyślanie o ukochanej kobiecie, którą utracił w dramatycznych okolicznościach. Opiekuje się latarnią morską wraz z dwoma kompanami, ale wkrótce zmuszony jest uciekać przed bandytami, by w pewnym momencie podjąć z nimi nierówną walkę. Walka z piratami nie przyniesie mu chwały ani żadnych nagród, gdyż na „krańcu świata” nie ma nikogo, kto by docenił jego wysiłek i odwagę. Jedyne co może zyskać to spokój, który został mu odebrany wraz z przybyciem pirackiego okrętu.
Film Kevina Billingtona to ciekawe, lecz typowe dla początków lat 70-tych, kino demaskujące kłamstwa hollywoodzkich produkcji. Tak jak antywesterny demitologizują bohaterów Dzikiego Zachodu tak Latarnia na końcu świata stara się odtworzyć w sposób boleśnie realistyczny spotkanie zwykłego człowieka z bandą okrutnych piratów, których nawet twardy i opanowany szef nie jest w stanie pohamować. Brutalne sceny przemocy, której ofiarami padają zarówno ludzie jak i zwierzęta wydają się w takim okrutnym świecie zbyt oczywiste. Wiadomo że jeśli główny bohater ma psa lub kota to zabicie zwierzaka jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem przed zbliżającym się złem - w filmie Billingtona taką właśnie rolę pełni niegroźna, wytresowana małpka. Jednak podane zostało to w taki sposób, że jest w stanie zaskoczyć, a nawet zaszokować widza (może dlatego, że to nie małpka jest pierwszą ofiarą, ale niczego niespodziewający się ludzie).
Jak na kino przygodowe jest to produkcja tocząca się w wolnym tempie, nie ma tu szybkiej akcji ani typowych dla filmów o piratach abordaży i pojedynków na szpady lub miecze. Zamiast tego mamy galerię barwnych postaci, rzuconych w wir wydarzeń, gdzie realistyczna przemoc kontrastuje z różnymi dziwactwami, które wskazują na całkowite odejście od schematycznych rozwiązań, typowych dla filmu korsarskiego. Yul Brynner na białym koniu „ucharakteryzowanym” na jednorożca, pirat ubrany w suknię i odstawiający „indiański” taniec albo np. retrospekcje wmontowane w sekwencje podwodne to przykłady świadczące o przełamywaniu obowiązujących konwencji. Ciekawą rolę w tym szalonym, zdeprawowanym świecie pełni Angielka o imieniu Arabella, grana przez Samanthę Eggar. Sprawia wrażenie kobiety rozsądnej i opanowanej, ale okazuje się zbyt zaślepiona bogactwami zrabowanymi przez piratów, by podjąć właściwą decyzję o swoim dalszym postępowaniu.
Latarnia... to bardzo udane survivalowe kino przygodowe, które niestety nie doczekało się należnego uznania i dziś już mało kto o nim pamięta. Nie jest to mój ulubiony film o piratach, gdyż miejsce pierwsze w tym gatunku ma u mnie zarezerwowana włoska produkcja Czarny korsarz z 1976 roku, ale bez wątpienia film z Douglasem i Brynnerem jest godny zapamiętania. W tej okrutnej opowieści będący postrachem mórz piraci wyglądają naprawdę jak postrach mórz, a nie baśniowi rozbójnicy jak np. piraci z Karaibów „ze stajni” Walta Disneya. Film Billingtona boleśnie pokazuje, że życie jest pasmem cierpień, a śmierć może być tylko wybawieniem i nagrodą - szczególnie dobitnie zostało to przedstawione na przykładzie włoskiego rozbitka, którego zagrał Renato Salvatori. Operator obrazu stara się pokazywać wydarzenia w taki sposób, by wstrząsnąć odbiorcą i na przykład scenę, w której Kirk Douglas wisi do góry nogami pokazuje z jego punktu widzenia, by widz wczuł się w sytuację bohatera, a nie był tylko biernym obserwatorem.
Można narzekać, że gdyby ten scenariusz trafił w ręce lepszego, bardziej doświadczonego reżysera to powstałby film bardziej dynamiczny i mocniej wciągający tych, którzy są zafascynowani odległymi i pełnymi tajemnic zakątkami świata. Latarnia... to interesujący i jedyny w swoim rodzaju film przygodowy z jedną pełną napięcia przygodą, kilkoma ciekawie nakreślonymi postaciami i doskonale wykreowanym klimatem. Niepowtarzalną atmosferę udało się stworzyć nie dzięki muzyce, która jest raczej przeciętna, ale dzięki pracy kamery, w szczególności świetnie filmowanym skalistym krajobrazom. Wyglądające złowieszczo skały, wyżłobione w nich jaskinie oraz górująca nad nimi biała latarnia morska okazały się miejscem idealnym, by pokazać, gdzie kończy się piracka zuchwałość a zaczyna zezwierzęcenie rodzaju ludzkiego oraz gdzie kończy się ludzka cierpliwość a zaczyna dramatyczna walka o przetrwanie.
Ja tylko dodam, że akcja rozgrywa się na jednej z wysepek w pobliżu przylądka Horn - najdalej na południe wysuniętego cypla Ameryki Południowej - stąd ten ,, koniec świata''. Plenery kręcono w Hiszpanii ( Katalonia).Za sugestywne, surowe zdjęcia odpowiada Henri Decae - wybitny francuski operator o potężnym dorobku: współpraca m.in. z Louisem Malle, Sydneyem Polleckiem, Henri Verneuil'em, także komedie z De Funesem i Pierre Richardem. A przede wszystkim twórca monochromatycznych zdjęc barwnych do ,,Samuraja'' i ,,W Kręgu Zła'' Jean Pierre Melville'a. Film rewelacyjny i ...nostalgiczny; trudno sobie wyobrazic, żeby teraz jakaś wytwórnia wyłożyła kasę na coś takiego.
OdpowiedzUsuńNazwisko tego operatora często widziałem w czołówkach filmów, szczególnie francuskich, z niewymienionych przez Ciebie reżyserów to pracował jeszcze z Georgesem Lautnerem m.in. przy znakomitym filmie z Belmondo "Zawodowiec" (1981). Wcześniej mi się mylił z reżyserem Henri'm Decoin'em ("Człowiek w żelaznej masce" z 1962 roku), ale po obejrzeniu "Latarni na końcu świata" już nie powinienem mieć problemów z odróżnieniem tych dwóch nazwisk :)
OdpowiedzUsuńWiem, film ze słynnym tematem Morricone, wykorzystanym też bodajże w jakimś zagranicznym ,,czymś''' Kawalerowicza. Tam jeszcze coś Lautnera Decae miał w dorobku, może ,,Śmierc Człowieka Skorumpowanego'' bo to film z tego okresu, co ,,Zawodowiec''. Solidny fachura, ale u Melville'a - artycha:)Takiego minimalizmu na ,,kolorze'' wcześniej w filmach ,,noir'' nie było, musieli się na prawdę świetnie rozumiec.
OdpowiedzUsuńZ tym tematem Morricone to było odwrotnie, bo chyba najpierw kompozytor skomponował tę muzykę do "Maddaleny" Kawalerowicza z 1971 roku i zarówno muzyka jak i film przeszły bez echa, a 10 lat później ten utwór został przypomniany w "Zawodowcu" Lautnera i tym razem zauważono tę melodię, o czym świadczy nominacja do Cezara, mimo że to nie był utwór oryginalny.
OdpowiedzUsuńPS. Niestety, nie znam twórczości Melville'a. Praca Decae'go najbardziej zwróciła moją uwagę w komediach Gerarda Oury'ego "Gamoń" i "Mania wielkości" oraz we wspomnianym filmie Lautnera. Podobno artyzmem wykazał się nie tylko w kolorowych filmach Melville'a, ale również w czarno-białych, nowofalowych filmach Chabrola.
Ąri się nie obijał, nawet ,,Chłopaków z Brazylii'' zaliczył:D.A Melville to doskonałe kino pod każdym względem, a jak się nie spodoba, to chocby z ,,dziennikarskiego obowiązku'' wypada znac.
OdpowiedzUsuńA wracając do tematu, ,,Latarnia,,,'' ma fajny plakat, jak do jakiegoś giallo. W ogóle poetyka horroru jest w tym filmie silnie obecna: tak w ogólnym klimacie, jak i w dosłowności wielu scen (korowanie bosakami gościa wiszącego na maszcie).
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, to prawdziwy rarytas, uwielbiam odkrywac takie skazane na zapomnienie perełki.
Z drugiej strony, nie jestem w stanie pojąc, jak Polański, dla którego zrobienie filmu o piratach było ponoc marzeniem życia, mógł popełnic takie ścierwo, jak ,,Piraci''. Spotkałem się z opinią, że jego film zrobił klapę, bo nie trafił w swój czas. Uważam, że to bzdura, ,,Piraci'' są według mnie produkcją kompletnie do dupy, więc nie da się trafic w coś, co nie istnieje ( tj. w czas dla badziewia). A to, że wtedy się wszyscy jarali Lucasem, Spielbergiem i Zemeckisem nie wiele ma do rzeczy. Moim zdaniem przedsięwzięcie było martwe już w chwili narodzin - mam na myśli rozlazły, kulawy i ogólnie idiotyczny scenariusz tandemu Polański-Gerard Brach. Jedyne , co tym udowodnili, to że formuły takiego kina ni w ząb nie czują, ani nie rozumieją.
Zdecydowanie się zgadzam - "Piraci" Polańskiego to totalny gniot i jeden z najgorszych filmów o piratach, jaki widziałem. Nawet nominowana do Maliny za reżyserię "Wyspa piratów" Renny'ego Harlina bije na głowę film Polańskiego. A co do plakatu "Latarnii..." to mnie się jakoś średnio podoba, brakuje na nim latarni :D Mnie się nie skojarzył z giallo, bo chyba mało filmów giallo widziałem, bardziej mi się ten plakat skojarzył z fantastyką, bo wydał mi się jakiś taki zbyt efekciarski (by nie powiedzieć kiczowaty).
OdpowiedzUsuńJa również uwielbiam odkrywać zapomniane perełki i wolę pisać o nich niż o nowościach kinowych, o których pisze większość.
Ja nawet nigdy nie słyszałem o opisywanym tu filmie. Mniemam, że warty obejrzenia. Co do filmu o piratach Polańskiego, to niestety zgadzam się z Waszymi opiniami. Tam zawiodło wszystko. Płytki scenariusz, karykaturalne postacie i nierealne sceny walk i bitew morskich. "Wyspa Piratów" mi się bardzo podobała, a Geena Davis pasowała do swojej roli jak ulał. Lubię też "Karmazynowego Pirata" choć to kino już nieco archaiczne, z naciskiem na aspekt przygodowo-romantyczny. "Piraci z Karaibów" to całkiem solidne kino. Jego najjaśniejszą stroną jest Depp i aż dziwie się, że nie dostał za tę kreację Oscara. Osobiście polecam też film "Wyspa Skarbów" z Charltonem Hestonem. Kiedyś oglądałem i mi się bardzo podobał. Niezłe, przygodowe kino z wieloma wątkami z historii piractwa. Jest to wogóle ekranizacja powieści Stevensona, którą też namiętnie czytałem w młodości i dalej mam na półce z książkami.
OdpowiedzUsuńZ mniej znanych pirackich filmów, fajny był ,, Swashbuckler'' reż. James Goldstone 1976. Starring: Robert Shaw, Genevive Bujold, James Earl Jones, Peter Boyle. Za mojego dzieciństwa obadany w kinie , pt. ,,Szkarłatny pirat''. Jakiś czas temu był w tv, pt. ,,Załoga Kapitana Lyncha''. Pamiętam recenzje z lat 70 tych z prasy filmowej, jak komunistyczne pedały określiły ten film , jako ,,wulgarny''.
OdpowiedzUsuńRenny Harlina z Geeną Davis, też widziałem w kinie i był to całkiem spoko odmóżdżaccz, przynajmniej nie udawał czegoś, czym nie jest. Prosty, jak chuj i tyle. A Polański, to była ściema, film w jakimś sensie nieuczciwy. Nie powinien był w ogóle się za to brac.
"Swashbucklera" widziałem w tv pod tytułem "Załoga kapitana Lyncha" i również określiłbym go jako fajny, czyli niezły lecz bez zachwytów :) Co do "Wyspy piratów" jestem mocno zaskoczony niską oceną na imdb, bo w gatunku kino rozrywkowe jest to produkcja ponadprzeciętna.
OdpowiedzUsuń@ Westerny:
Co do tych nierealnych walk i w ogóle braku jakiegokolwiek realizmu to bym się nie czepiał, bo w filmach przygodowych nigdy nie liczył się realizm :) "Wyspa piratów" też w paru momentach jest mocno przegięta, a jednak ogląda się świetnie.
Z "Piratów z Karaibów" to najwyżej cenię pierwszą część, zaś każda kolejna jest według mnie coraz gorsza. "Wyspę skarbów" z Hestonem widziałem, całkiem udane widowisko. Lubię też archaiczne produkcje w stylu "Karmazynowego pirata". Zauważyłem, że na youtubie jest dostępny inny archaiczny klasyk o piratach, "Anna z Indii" z 1951 roku, zamierzam wkrótce go obejrzeć :)
Polańskiego można jedynie pochwalić za wyborny przekaz. Co ukazał na początku i końcu filmu, gdzie główni bohaterowie dryfują tratwą, gdzieś na pełnym morzu, bez jedzenia i picia. Mimo, iż w życiu pirata zdarzają się wzniosłe chwile, walka, przygody i romanse, to jednak większość czasu spędzają w samotności, zapomnieniu, walcząc o kawałek chleba i wody, i tak w kółko...
OdpowiedzUsuńMyślę, że dobrze to ująłeś. Ten przekaz sugeruje jednak, że Polański na siłę chciał zrobić pierwszy ambitny film o piratach, ale poległ zarówno jako scenarzysta jak i reżyser. Rozczarowanie było wtedy tym większe, gdyż film powstał po dość długiej przerwie - po filmie "Tess" z 1979 Polański czekał z pokazaniem "Piratów" do roku 1986, miał więc sporo czasu na przemyślenie tego projektu.
OdpowiedzUsuńWalki w tego typu filmach, owszem , nie muszą wyglądac realistycznie, za to powinne byc efektowne, czy wręcz efekciarskie, tj. rozmaite przegięcia są dozwolone. W ,,Piratach'' są nijakie łamane przez byle jakie - a to już raczej ciężko wybaczyc. U Renny'ego Harlina jest pod tym względem bez zarzytu.Poza tym opowiadana historia , choc prosta, jak budowa cepa, niczym nie razi - można to łyknąc i się dobrze bawic, albo po prostu sobie odpuścic, ale żadnych rażących zgrzytów ja się tam nie dopatrzyłem. Zaś największą bolączką ,,Piratów'' jest właśnie dramaturgiczny chaos, po obiecującym początku ten film zachowuje się, jak panienka, która chciałaby, ale się boi: i tak już pozostaje do końca. Rozłazi się toto w nieistotne - acz celebrowane - nie budzące emocji epizody, przez cały czas próbuje byc śmieszne na siłę, zero twistów, kulminacji, wszelkiego napięcia, bohaterowie są typami bez właściwości za to dużo jest takiego reżyserskiego puszczania oka, klepania po ramieniu...film jest po prostu prymitywny, mało inteligentny.
OdpowiedzUsuńA komuś takiemu, jak Polański, czegoś takiego nie nie da się puścic płazem.
Dokładnie tak. Jeśli miałbym coś dodać to film nie sprawdza się ani jako pastisz gatunku (bo tak jak napisałeś, próbuje być śmieszny na siłę) ani jako widowisko przygodowe (bo nie ma twistów, kulminacji i wszelkiego napięcia) ani jako kino ambitne (z powodu przerysowanych bohaterów i braku realizmu).
OdpowiedzUsuńCoś ci nasi reżyserzy-emigranci wybitnie sobie nie radzą z kostiumowym kinem awanturniczym. Także Jerzy Skolimowski poległ mierząc się z ekranizacją zapoznanej powieści Conan Doyle'a ,,Przygody Gerarda''. Też mu wyszła taka wymęczona dętka, mimo niezłej obsady, m. in. Claudia Cardinale i Elli Wallach ( w roli Napoleona: Tuco I Bonaparte!) Tylko junacki temacik Riza Ortolaniego broni się, jak należy.
OdpowiedzUsuńZa to udało się Skolimowskiemu zrobic nietypowy i interesujący film o piratach, ,,Lightship'' ( Latarniowiec) z 1985.Rzecz dzieje się bodajże w latach 40, czy 50 XX w. Tytułowy kuter-latarnia, którego załogę stanowi kapitan ( Klaus Maria Brandauer) i jego młodociany syn, zostaje opanowany przez trzech zbirów. Psychologiczny pojedynek między kapitanem, a szefem piratów ( Robert Duvall) zajmuje większa częśc tego kameralnego dramatu. Widziałem to lata temu, pamiętam, że Duvall był niesamowity. Jego bohater, to przeciekawa i niekonwencjonalna figura, taki gangster-myśliciel, żeby nie powiedziec filozof. Film z ducha bardzo conradowski, studium wewnętrznej walki między odwagą( ryzykanctwem?) a tchórzostwem ( odpowiedzialnością?).
Jedynym filmem Skolimowskiego jaki widziałem jest "Essential Killing". Rozczarowanie tym filmem spowodowało, że nie miałem ochoty poznawać wcześniejszej filmografii reżysera. Ale Claudię w "Przygodach Gerarda" chętnie bym zobaczył. Co do "Latarniowca" to jednak takie psychologiczne kino w conradowskim stylu kojarzy mi się z nudnym filmem Wajdy "Smuga cienia", no ale może jednak dla Duvalla warto ten film zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńOglądałem ostatnio dwa klasyczne filmy o piratach: "Czarny łabędź" (1942) Henry'ego Kinga i "Anna z Indii" (1951) Jacquesa Tourneura. Oba mi się podobały. To filmy opowiedziane szybko i zwięźle, historia jest prosta lecz ciekawa, akcji i napięcia nie brakuje, zaś aktorstwo jest bez zarzutu. Oba filmy zrealizowano w Technicolorze, ale to ten pierwszy bardziej zachwyca stroną wizualną, bo nakręcono go na Kubie, w Hondurasie i w Port Royal na Jamajce, ten drugi zaś powstał w studiu. W filmie Kinga wystąpili w rolach antagonistów Tyrone Power i George Sanders, zaś na drugim planie można wypatrzyć Anthony'ego Quinna. Dodam jeszcze, że film zdobył Oscara za zdjęcia. Natomiast film Tourneura, "Anna z Indii", wprowadza do tematu korsarskiego postać kobiecą pełniącą funkcję kapitana piratów. Zaczyna się standardowo, lecz akcja w pewnym momencie przybiera zaskakujący obrót. Oba filmy oglądałem z zainteresowaniem i stawiam je na równi z bardziej znanym "Karmazynowym piratem", chociaż Lancaster jest na pewno lepszym odtwórcą postaci awanturnika niż Tyrone Power.
Jacquesa Tournera, to bym sprawdził. Robił dobre, stylowe horrory ( ,,Ludzie Koty'' ,, Wędrowałam z Zombie''), ciekawe , czy coś z tych klimatów przeniósł do filmu pirackiego.
OdpowiedzUsuń,,Latarniowiec'' jest bez porównania lepszy od ,,Smugi Cienia''; kino wprawdzie spokojne i stonowane, ale wciągające, gdzieś tam pobrzmiewają echa ,,Skamieniałego Lasu'' i,,Godzin Rozpaczy''. O mistrzu Andrzeju nie będę może nic pisał, bo by tylko bluzgi poleciały:)
Skolimowski jest wyjątkowo nierówny. Z polskich starych filmów podobały mi się ,,Ręce do Góry'' i ,,Walkower''( ale nie, żebym wył z radości). Z zagranicznych - surrealistyczny ,,Wrzask'' wg. Roberta Gravesa, który uważam za jego nr 1. Ponoc ,,Deep End'' jest niezły, z muzyką Cata Stevensa i Can. ,,Essentiala....'' nie widziałem.
"Ludzie koty" Tourneura to jeden z moich ulubionych horrorów. Mimo że nie jest ani straszny ani brutalny to ten specyficzny nastrój, niedomówienia, wykorzystanie oświetlenia oraz całkiem oryginalna fabuła składają się na stylowe i niepokojące kino grozy, jakiego w dzisiejszych czasach już się nie robi. Z podobnych w klimacie dreszczowców (produkcji Vala Lewtona) widziałem jeszcze "Porywacza ciał" Roberta Wise'a (wg noweli Roberta Louisa Stevensona). Film również według mnie bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńA co do filmów korsarskich to mój ranking wygląda obecnie tak:
1. Czarny korsarz (1976)
2. Latarnia na końcu świata (1971)
3. Karmazynowy pirat (1952)
4. Czarny łabędź (1942)
5. Anna z Indii (1951)
6. Piraci z Karaibów (2003)
7. Caraibi (1999, miniserial tv)
8. Wyspa piratów (1995)
9. Wyspa skarbów (1990)
10. Korsarz (1958)
Z horrorów ciekawie zapowiada się "Chernobyl diary". Luknijcie na zwiastun na YouTube.
OdpowiedzUsuńA co do pirackich, to oglądałem jeszcze dwa filmy o Czarnobrodym, którego zawsze lubiłem z ksiazek. Jeden bardzo stary z Torinem Thatcherem, który jak dla mnie byl królem pirackich filmow (vide "Pirat jej królewskiej mości", "Blackbeard", "Karmazynowy..."), oraz remake z 2006r. z Angusem Macfadyen'em, film dużo gorszy, ale o niezłym klimacie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ja widziałem ten remake i mi się nie podobał. A postać Czarnobrodego pojawia się we wspomnianym wyżej filmie "Anna z Indii", w którym tego słynnego pirata zagrał Thomas Gomez. Ważną rolę Blackbeard ma również w czwartej części "Piratów z Karaibów", gdzie zagrał go Ian McShane.
OdpowiedzUsuń"Anny..." Nie widziałem, ale na "Piratach... 4" byłem w kinie i tam Czarnobrody jest bardzo fajny. Fajna jes też jego córka ;).
OdpowiedzUsuńIan McShane =zajebisty aktor. W Stanach nie zrobił kariery, musi grac dla kasy takie różne duperoły.
OdpowiedzUsuńMcShane zagrał niedawno ciekawą rolę w serialu "Filary Ziemi".
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się, że dawno temu (w latach 90-tych) oglądałem starocia z Errolem Flynnem: "Kapitan Blood" (1935), "Sokół morski" (1940) i "Pod piracką banderą" (1952). Chętnie bym sobie przypomniał te filmy, bo słabo je pamiętam. Pierwszy z nich, "Kapitan Blood", to przełomowy, wzorcowy film tego gatunku, z którego czerpało wiele późniejszych filmów przygodowych.
Kojarzy mi się jeszcze wspomniany przez Westerny tytuł "Pirat Jego Królewskiej Mości". Wydaje mi się, że taki film leciał kiedyś w telewizji, na pewno go oglądałem, chociaż jedyne co pamiętam to, że grała tam jedna z najbardziej irytujących dziewczyn Bonda, Jill St. John :)
Ja jeszcze z dzieciństwa pamiętam francuskie przygodówki z czasów napoleońskich z Gerardem Barray w roli korsarza ( nie pirata), walczącego z Anglikami. Dokładnie: pamiętam, że mi się wtedy podobały, to było strasznie dawno. Też jakieś Hammery z Oliverem Reedem , no i ,,Sandokana Tygrysa Malajów'', serial Sergio Sollimy.
OdpowiedzUsuńTo ja dodam, że jak byłem dzieckiem to namiętnie oglądałem filmy pirackie i czytałem książki. Oglądałem też w TV program "Morze", który zaczynał się świetną czołówką z motywem pirackim. Piosenką "Victory" zespołu The Pirates, oraz motywem z pewnego filmu. Nie wiem czy kojarzycie ten film. Wydaje mi się, że to był musical "The Pirate Movie".
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=H0QfVDebLFg
Ten link, który podałeś, zawiera sceny z filmu "Czarny łabędź" (1942) Henry'ego Kinga, o którym zresztą napisałem wyżej, gdyż niedawno go obejrzałem. Być może oglądałem ten program "Morze", bo pamiętam tę czołówkę i tę piosenkę :)
OdpowiedzUsuńA propos horrorów:
OdpowiedzUsuńObczaiłem trailer ,,Czernobyl Diaries'' i szczerze mówiąc szału się nie spodziewam. Pewnie obejrzę, bo miejsce akcji jest strzałem w dychę, a betonowa, martwa sceneria wygląda kusząco. Ale mam wrażenie, że będzie to taka powtórka z ,,Blair Witch...'' i nic poza tym ( radioaktywnych ,lateksowych, oryginalnie pomyślanych mutantów się nie spodziewam). Reżyser Oren Peli nie powalił mnie swoim przereklamowanym,,Paranormal Activity'', ale aż tak tragicznie nie było, można dac chłopu drugą szansę.
Dwa najbardziej oczekiwane przeze mnie horrory młodych, obiecujących reżyserów wypadły poniżej oczekiwań: ,,Innkeepers'' Ti Westa i ,,Livide'' Bustillo & Maury'ego.Ti West, który zabłysnął kapitalnym ,,House of the Devil''tu rozmienił się na drobne. Tandemowi Francuzów było pewnie jeszcze trudniej dorównac poprzedniemu dziełu, bo masakrujący mózg ,,Inside'', to arcydzieło kina gore, jakiego nie było od lat ( dla mnie horror nr 1 minionej dekady). Nie mniej ,,Innkeepers'' i ,,Livide'' można śmiało i bez stresu obejrzec, na tle ogólnej gatunkowej nędzy, wypadają całkiem znośnie. Z ,,młodych, obiecujących'', to obecnie czekam na ,,Wolf Creek 2'' Grega McLeana i ,,Torture Chamber'' Dante Tomaselliego.
@Peckinpah, to właśnie ten film "Czarny Łabędź" jest u mnie na 1 miejscu filmów pirackich. On mi najbardziej utkwił w pamięci z młodości i opowiada historię (o ile dobrze pamiętam) najważniejszej postaci piractwa czyli Henry Morgana. 2 miejsce "Czarny Korsarz" i trzecie "Klątwa Czarnej Perły".
OdpowiedzUsuń@Simply na pewno obadam te filmy, bo moja lepsza połowa ciągle ciśnie mnie żeby horrory oglądać. A jak zdobywam namiar na fajny horror, który daje popalić nerwom, to mam zawsze dużego plusa ;).
@ Westerny:
OdpowiedzUsuń,,...dużego plusa...'', nieżle, to tak się to teraz nazywa? :):) Spoko, służę bezinteresowną pomocą, tylko musisz odpowiedziec na trzy pytania:
- jakie klimaty panna lubi najbardziej? ( horror to ogromne spektrum stylów, estetyki wizualnej, środków wyrazu...wszystkiego)
- czy lubi starsze dokonania ( np. lata 70-te i 80-te), czy tylko jara się nowościami?
- czy nie ma uprzedzeń do kina azjatyckiego?
@Simply, ma uprzedzenia do Azjatów :). Najbardziej lubi filmy, w których bohaterów ściga charyzmatyczny psychol - vide. "Halloween", "Texańska...", "Piątek 13", lub grupa kreatur - vide "Zejście", "Wzgórza mają oczy", "Wrong Turn". Starsze rzadko oglądamy, bo ciężko je trafić w TV, wypożyczyć lub kupić w sklepie. A oglądanie horrorów na laptopie traci klimat i tego nie robimy...
OdpowiedzUsuńAcha... To ja pomyślę i podrzucę tytuły na blogu westernowym.
OdpowiedzUsuń