reżyseria: James Wan
scenariusz: Leigh Whannell
Reżyser i scenarzysta tego filmu w roku 2004 znaleźli się w centrum uwagi, gdy wspólnymi siłami nakręcili przerażający horror Piła. Zapoczątkowali tym samym nurt filmów, które klasyfikowano jako horrory nie z powodu pierwiastka niesamowitości, lecz z powodu brutalnych scen przemocy i wylewającej się z ekranu posoki. Naznaczony nie należy do tego nurtu, bo choć jest to film twórców Piły, straszy za pomocą dawnych metod - niepokojących dźwięków oraz tajemniczych zjaw ukrywających się w ciemności, zaglądających przez okno, wyskakujących z szafy, wchodzących bez zaproszenia do cudzego mieszkania. Gdy zapada noc, ludzie zwykle zasypiają w swoich pokojach i nie myślą o tym, że ktoś może stać nad ich łóżkiem lub zaglądać przez okno, próbując się dostać do środka. Takie filmy jak Naznaczony mają właśnie spotęgować u widzów lęk przed zaśnięciem, sugerując że kiedy ludzie popadają w sen, prowokują do działania różne demony ukrywające się po kątach w pomieszczeniu tonącym w ciemnościach.
W fabule widoczne są podobieństwa do zrealizowanego 30 lat temu horroru Duch (Poltergeist). W obu filmach mamy małżeństwo z trójką dzieci, nawiedzony dom, dziecko doświadczające niezwykłych zjawisk oraz postać kobiety-medium, która podejmuje się zadania przywrócenia ładu zakłóconego przez duchy i demony. Dziecko, które nie zdążyło jeszcze poznać wszystkich aspektów rzeczywistości jest skłonne uwierzyć w rzeczy niezwykłe, takie jak potwory chowające się w szafach, piwnicach lub na strychu. Gdy jednak osoba dorosła dowiaduje się o istnieniu rzeczy nadprzyrodzonych jej świat nagle wali się w gruzy. Człowiek inaczej patrzy na otaczającą rzeczywistość, kiedy otrzymuje potwierdzenie, że dusza ludzka może żyć także poza ciałem i wpływać na niektóre wydarzenia.
Mimo obecnej w scenariuszu wtórności i zawartej w drugiej połowie filmu sporej dawki kiczu film Jamesa Wana spełnił moje oczekiwania. Twórcy filmu wykazali się znajomością reguł rządzących gatunkiem i nastrój grozy zbudowali tak solidnie, że parę razy można podskoczyć w fotelu. W filmie widać bardzo zgraną współpracę reżysera, scenarzysty, operatora, dźwiękowców i kompozytora - ich zaangażowanie w ten projekt sprawiło, że mamy tu do czynienia z dobrym jakościowo produktem. A jeśli doda się do tego fakt, że film powstał przy minimalnym jak na hollywoodzkie warunki budżecie (półtora miliona dolarów) to otrzymamy receptę na sukces - dobry horror może powstać za małe pieniądze, bez krwawych scen, bez nadmiaru efektów komputerowych, bez wielkich gwiazd w obsadzie. Nie trzeba nawet myśleć nad stworzeniem oryginalnej historii, bo aby powstała interesująca opowieść z dreszczykiem wystarczy umiejętnie połączyć motywy z innych filmów. Ja nie jestem wielbicielem Poltergeista (1982) Tobe'a Hoopera, ale korzystający ze schematów tamtego filmu Insidious znacznie bardziej przypadł mi do gustu.
Zwykle jeśli film mi się podoba to zapominam o jego wadach, dlatego nie będę się czepiał paru mankamentów, takich jak seans spirytystyczny z udziałem maski gazowej i szybko piszącego gościa. A także kilku chybionych pomysłów występujących w dalszej części filmu. Trudno jednak o nich zapomnieć, więc ocena nie może być maksymalna, ale to nie zmienia faktu, że film jest bardzo dobry i nie żałuję czasu poświęconego na jego obejrzenie. Można mieć jeszcze zastrzeżenia co do obsady, ale na temat Rose Byrne nie powiem złego słowa. Rose bardzo dobrze odegrała rolę matki, postaci nieco zmęczonej wychowywaniem trójki dzieci, z trudem znajdującej czas na swoją muzyczną pasję i z przerażeniem malującym się na twarzy odkrywającej zjawiska, o których istnieniu nie miała pojęcia. W roli jej męża, z mniejszym zaangażowaniem i wyczuciem, wystąpił Patrick Wilson - mąż Dagmary Domińczyk, znanej z roli Mercedès w arcyciekawej adaptacji Hrabiego Monte Christo z 2002 roku.
Film Jamesa Wana mimo zapożyczeń okazuje się nietypową ghost story, w której krzyki, szepty, niepokojące odgłosy, pojawiające się znikąd postacie i pokazywanie pustki w taki sposób, by zasugerować obecność intruza wraz z odpowiednim filmowaniem tworzą gęstą atmosferę, której nie udałoby się wykreować przy pomocy hektolitrów krwi i licznych efektów komputerowych. Takie filmy jak Piła i Naznaczony są dowodem na to, że James Wan szuka różnych środków i metod, które mają budować napięcie, niepokoić i straszyć widzów. A sukces odnosi nie tylko dlatego, że pracuje z niewielkim budżetem - także dlatego, że potrafi nadzwyczaj sprawnie korzystać z elementów klasycznego kina grozy. W Insidious momenty alarmującej ciszy, intrygujące odgłosy i posępne obrazy składają się na horror bardzo klimatyczny i atrakcyjny. Czasem dobrze podkręcone napięcie opada z powodu niezbyt przemyślanych zagrań scenarzysty lub reżysera, lecz nawet gdy twórcy gubią się w tych domowych ciemnościach, film pozostaje idealną propozycją na nocny seans. W zalewie remake'ów i krwawych horrorów film duetu Wan & Whannell zaskakuje świeżością i inwencją, a wypowiadany przez Lin Shaye i Rose Byrne tekst Idź za moim głosem (Follow my voice) wydaje się idealnym zaproszeniem do tego stworzonego przez filmowców świata.
W fabule widoczne są podobieństwa do zrealizowanego 30 lat temu horroru Duch (Poltergeist). W obu filmach mamy małżeństwo z trójką dzieci, nawiedzony dom, dziecko doświadczające niezwykłych zjawisk oraz postać kobiety-medium, która podejmuje się zadania przywrócenia ładu zakłóconego przez duchy i demony. Dziecko, które nie zdążyło jeszcze poznać wszystkich aspektów rzeczywistości jest skłonne uwierzyć w rzeczy niezwykłe, takie jak potwory chowające się w szafach, piwnicach lub na strychu. Gdy jednak osoba dorosła dowiaduje się o istnieniu rzeczy nadprzyrodzonych jej świat nagle wali się w gruzy. Człowiek inaczej patrzy na otaczającą rzeczywistość, kiedy otrzymuje potwierdzenie, że dusza ludzka może żyć także poza ciałem i wpływać na niektóre wydarzenia.
Mimo obecnej w scenariuszu wtórności i zawartej w drugiej połowie filmu sporej dawki kiczu film Jamesa Wana spełnił moje oczekiwania. Twórcy filmu wykazali się znajomością reguł rządzących gatunkiem i nastrój grozy zbudowali tak solidnie, że parę razy można podskoczyć w fotelu. W filmie widać bardzo zgraną współpracę reżysera, scenarzysty, operatora, dźwiękowców i kompozytora - ich zaangażowanie w ten projekt sprawiło, że mamy tu do czynienia z dobrym jakościowo produktem. A jeśli doda się do tego fakt, że film powstał przy minimalnym jak na hollywoodzkie warunki budżecie (półtora miliona dolarów) to otrzymamy receptę na sukces - dobry horror może powstać za małe pieniądze, bez krwawych scen, bez nadmiaru efektów komputerowych, bez wielkich gwiazd w obsadzie. Nie trzeba nawet myśleć nad stworzeniem oryginalnej historii, bo aby powstała interesująca opowieść z dreszczykiem wystarczy umiejętnie połączyć motywy z innych filmów. Ja nie jestem wielbicielem Poltergeista (1982) Tobe'a Hoopera, ale korzystający ze schematów tamtego filmu Insidious znacznie bardziej przypadł mi do gustu.
Zwykle jeśli film mi się podoba to zapominam o jego wadach, dlatego nie będę się czepiał paru mankamentów, takich jak seans spirytystyczny z udziałem maski gazowej i szybko piszącego gościa. A także kilku chybionych pomysłów występujących w dalszej części filmu. Trudno jednak o nich zapomnieć, więc ocena nie może być maksymalna, ale to nie zmienia faktu, że film jest bardzo dobry i nie żałuję czasu poświęconego na jego obejrzenie. Można mieć jeszcze zastrzeżenia co do obsady, ale na temat Rose Byrne nie powiem złego słowa. Rose bardzo dobrze odegrała rolę matki, postaci nieco zmęczonej wychowywaniem trójki dzieci, z trudem znajdującej czas na swoją muzyczną pasję i z przerażeniem malującym się na twarzy odkrywającej zjawiska, o których istnieniu nie miała pojęcia. W roli jej męża, z mniejszym zaangażowaniem i wyczuciem, wystąpił Patrick Wilson - mąż Dagmary Domińczyk, znanej z roli Mercedès w arcyciekawej adaptacji Hrabiego Monte Christo z 2002 roku.
Film Jamesa Wana mimo zapożyczeń okazuje się nietypową ghost story, w której krzyki, szepty, niepokojące odgłosy, pojawiające się znikąd postacie i pokazywanie pustki w taki sposób, by zasugerować obecność intruza wraz z odpowiednim filmowaniem tworzą gęstą atmosferę, której nie udałoby się wykreować przy pomocy hektolitrów krwi i licznych efektów komputerowych. Takie filmy jak Piła i Naznaczony są dowodem na to, że James Wan szuka różnych środków i metod, które mają budować napięcie, niepokoić i straszyć widzów. A sukces odnosi nie tylko dlatego, że pracuje z niewielkim budżetem - także dlatego, że potrafi nadzwyczaj sprawnie korzystać z elementów klasycznego kina grozy. W Insidious momenty alarmującej ciszy, intrygujące odgłosy i posępne obrazy składają się na horror bardzo klimatyczny i atrakcyjny. Czasem dobrze podkręcone napięcie opada z powodu niezbyt przemyślanych zagrań scenarzysty lub reżysera, lecz nawet gdy twórcy gubią się w tych domowych ciemnościach, film pozostaje idealną propozycją na nocny seans. W zalewie remake'ów i krwawych horrorów film duetu Wan & Whannell zaskakuje świeżością i inwencją, a wypowiadany przez Lin Shaye i Rose Byrne tekst Idź za moim głosem (Follow my voice) wydaje się idealnym zaproszeniem do tego stworzonego przez filmowców świata.
Filmu nie widziałem, ale spotkałem się już z dośc przychylnymi opiniami na jego temat. Motyw nawiedzonego domu jest dokładnie tak stary, jak .... sam horror - pierwsza w historii powieśc grozy , ,, Zamczysko w Otranto'' sir Horace'a Walpole'a z 1764 r. traktuje właśnie o nawiedzonym pałacu. Ten topos nigdy nie obumrze, zawsze znajdą się mniej, lub bardziej uzdolnieni, by go po raz kolejny reanimowac, tak w filmie, jak w literaturze.
OdpowiedzUsuńHowgh!
Nie szczególnie interesuje się współczesnymi horrorami. Oglądając bowiem przeróżne Piły (choć pierwsza część jak najbardziej udana) i wszelkiego rodzaju inne straszaki, dochodzę do wniosku, że horror jako gatunek nie ma już praktycznie nic do zaoferowania.
OdpowiedzUsuńO Naznaczonym słyszałem co prawda, właśnie ze względu na wspomnienie o twórcach Piły, ale nigdy jakoś nie paliłem się do jego obejrzenia.
I przyznam szczerze, że widząc iż piszesz o tym właśnie filmie, byłem absolutnie pewien, że będzie to recenzja negatywna, w której zjedziesz go od góry do dołu.
Tak więc to dosyć pozytywne i przychylne spojrzenie mocno mnie zaskoczyło:) Ale i zainteresowało. Przez to może nabiorę trochę dystansu i spróbuję jednak zapoznać się z tym filmem.
Pozdrawiam
Ostatnio mam szczęście i trafiam na same dobre filmy :D Z "Naznaczonym" jest taka sytuacja, że pierwsze zagraniczne recenzje były pochlebne i one sprawiły, że polscy widzowie byli w większości rozczarowani filmem, spodziewali się czegoś lepszego. Ja z kolei przeczytałem wiele negatywnych opinii o filmie i dlatego spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. I być może stąd moja wysoka ocena.
OdpowiedzUsuńJa nie należę do miłośników "Lśnienia" Kubricka i "Ducha" Hoopera, które wykorzystują temat "rodzina z dzieckiem w nawiedzonym domu", ale wykorzystujący te same motywy "Naznaczony", ku mojemu zaskoczeniu przypadł mi do gustu.
Pozdrawiam.
Mnie się ten film spodobał właśnie ze względu na brak wylewających się bebechów. Takie trochę retro bez zbędnych pierdół.
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem gdzie skomentować zmiany na Twoim blogu, więc tylko napiszę, że z wielką klasą teraz wyglądasz i brzmisz:)
OdpowiedzUsuńscoutek
Ostatnio zaczynam oglądać wszystkie horrory. Co raz bardziej ciekawi mnie ten gatunek. Szukam też czegoś z nowszych filmów. Ten film polecali mi wszyscy, ale dziś po twojej recenzji utwierdziłem się w przekonaniu, że muszę ten film obejrzeć!
OdpowiedzUsuń@ scoutek:
OdpowiedzUsuńTe zmiany zostały poniekąd wymuszone. Z tamtym szablonem był jakiś problem. Obrazek, który miałem wklejony w nagłówek co jakiś czas znikał i musiałem go odświeżać. Dlatego postanowiłem zmienić szablon :)
@ emil:
Gdyby mi wszyscy polecali ten film, to pewnie bym się mocno rozczarował :) Mnie raczej odradzali, ale ze względu na obsadę (Rose!) zdecydowałem się obejrzeć i nie żałuję. Niektóre pomysły, takie jak demon przypominający Dartha Maula z "Gwiezdnych wojen" albo przedziwny seans spirytystyczny, mogą raczej widzów rozbawić niż przestraszyć. Ale tego typu kicz cechuje wiele starych horrorów i film Jamesa Wana można uznać jako mrugnięcie okiem do widza, ceniącego w horrorach przede wszystkim klimat, a nie krwawą jatkę.
dzięki :)
OdpowiedzUsuńscoutek