Vicky Cristina Barcelona

(2008 / 96 minut)
scenariusz i reżyseria: Woody Allen

Woody Allen to naprawdę niesamowita osobowość - w ciągu 43 lat (1969-2012) zrealizował 43 filmy, wszystkie według własnych scenariuszy. Niewielu jest twórców tak konsekwentnie realizujących swoją największą pasję. Niepozorny z wyglądu człowiek okazał się reżyserem i scenarzystą kreatywnym, dowcipnym i inteligentnym, który potrafił nakręcić zarówno lekki film rozrywkowy jak i nieco bardziej ambitne kino psychologiczne. Dzięki temu zyskał uznanie zarówno widzów jak i krytyków. W ostatnich latach coraz częściej bywa krytykowany, ale to go nie zraziło do dalszej pracy, zmieniał jedynie miejsce realizacji swoich kolejnych pomysłów - po opuszczeniu Nowego Jorku swoje kolejne projekty zrealizował w Londynie, Barcelonie, Paryżu i Rzymie. Piszący te słowa nie zalicza się do fanów jego twórczości, bo widział niewiele jego filmów. Po obejrzeniu Vicky Cristiny Barcelony także nie jestem zachęcony do poznawania reszty allenowskiego dorobku.

Dwie amerykańskie przyjaciółki Vicky i Cristina wyjeżdżają na wakacje do stolicy Katalonii, Barcelony. Poznają przystojnego (?) Hiszpana Juana Antonia i jego szaloną eksmałżonkę Marię Elenę. I co z tego wynika? Prawdę mówiąc - nic ciekawego. Rozmowy pomiędzy bohaterami, choć niegłupie, są nieśmieszne i nudne, a film jest przewidywalny i zmierzający w stronę latynoamerykańskich telenowel, w których kobiety nieustannie przeżywają zawody miłosne i wpadają w sieć powikłanych damsko-męskich relacji. Vicky i Cristina zarówno z wyglądu jak i charakteru znacznie się od siebie różnią. Ich uporządkowany świat wkrótce runie, gdy poznają bliżej jednego z tutejszych mieszkańców - ekscentrycznego malarza o artystycznej duszy i uwodzicielskim spojrzeniu. Odrzuca on purytańskie reguły i przyciąga do siebie atrakcyjne kobiety, by pokazać im uroki Hiszpanii i jej mieszkańców.

Widać, że Woody Allen zakochał się w Hiszpanii, ponieważ wszystko co łączy się z tym śródziemnomorskim krajem jest największą, by nie powiedzieć jedyną, zaletą filmu. A więc, Javier Bardem i Penélope Cruz biją na głowę całą anglojęzyczną obsadę filmu, natomiast krajobrazy katalońskiej Barcelony (a także Oviedo w Asturii) górują nad allenowskimi dialogami. Obok intelektualnych rozmów, śladowej ilości humoru i zetknięciu postaci barwnych z nieciekawymi występuje w filmie Allena wszechwiedzący narrator, komentujący w niezbyt interesujący sposób poszczególne wydarzenia oraz wyjaśniający moralne dylematy i refleksje tytułowych bohaterek.


Film nie jest słodką komedią romantyczną, co byłoby pewnie zaletą, gdyby scenariusz i dialogi miały w sobie coś, co mogłoby wstrząsnąć odbiorcą i sprawić, że romantyczne wakacje w Hiszpanii nabrałyby gorzkiego smaku. Jednak film jest pozbawiony jakiegokolwiek smaku i błyskotliwości, jest zupełnie nijaki, bezbarwny, nakręcony bez finezji i twórczej inwencji. Z pewnością najmocniejszą stroną filmu jest postać wykreowana przez Penélope Cruz. Wcześniej za nią nie przepadałem, ale muszę przyznać, że u Allena jest rewelacyjna. Każda scena z jej udziałem może z powodzeniem kandydować do miana najlepszej sceny filmu. Oscar za najlepszą rolę drugoplanową tylko potwierdza, że to Cruz powinna być muzą Allena, a nie Scarlett Johansson. Bo wtedy jego filmy stałyby się bardziej żywe i energiczne. W recenzowanej produkcji Penélope pojawia się dopiero w drugiej połowie, więc jej iberyjski temperament nie został w pełni wykorzystany.

Widziałem w całości zaledwie 5 filmów Woody'ego Allena: Bierz forsę i w nogi (1969), Purpurowa róża z Kairu (1985), Tajemnica morderstwa na Manhattanie (1993), Koniec z Hollywood (2002) i Vicky Cristina Barcelona (2008). Ten drugi z wymienionych podobał mi się najbardziej, ten ostatni - najmniej. Plusem jego filmu o Barcelonie i Oviedo jest to, że Allen w nim nie występuje, w zamian obserwujemy trzy atrakcyjne kobiety o różnym typie urody i różnym charakterze (obok wspomnianych Penélope i Scarlett ten trójkąt zamyka Rebecca Hall). Szkoda jednak, że scenariusz jest sztampowy, pozbawiony wdzięku i humoru, co sprawia, że zarówno tytułowe postacie jak i tytułowa stolica Katalonii nie mają dość uroku, by zachwycić widzów. Jestem jednak pewien, że Hiszpania jest milion razy ciekawsza i bardziej urokliwa niż opowiadający o niej film słynnego nowojorczyka.

10 komentarze:

  1. Dla mnie VCB to totalne rozczarowanie-a najlepsze, że większość moich znajomych lubi ten tytuł...
    Aktorzy byli jacyś 'wymemłani' z wyjątkiem Cruz, tylko mam wrażenie, że jej rola to jest to co potrafi najlepiej. Z dzieł Allena widziałam jeszcze "Annie Hall" i była dla mnie 20 razy lepsza produkcja niż ten hmm tworek;]. Sama mając styczność z Barceloną potwierdzam, że to co pokazano nie oddaje w pełni całej magii miasta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja podobnie - nie ma szału z tym filmem. Jest po prostu miłym zapychaczem czasu, ale nic więcej z niego nie wynika. Przyjemnie jest posłuchać Cruz i jej hiszpańskiego jazgotu. I to wszystko.

    Widziałam kilka filmów Allena i chyba tylko Annie Hall jest dla mnie ciekawy. Oglądałam też Manhantan i odniosłam wrażenie, że to kolejna część Annie Hall - te same twarze, te same dialogi, te same problemy. Niestety Allen mnie rozczarowuje, choć innych zachwyca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Vicky Cristina Barcelona pamiętam podobała mi się, jak oglądałem ją 3 lata temu, wtedy gdy była premiera. Ostatnio nawet wymieniałem zdania z Klapserką na temat tego filmu. Kiedy w tym tygodniu leciał w telewizji, no cóż, ale nie wytrwałem nawet do połowy. Po prostu już mnie ten film nie bawił, oprócz gry aktorskiej i krajobrazów, nic mnie tam nie zachwycało. Ooo tak, ostatnio do Penelope może i nie wytrwałem, ale bardzo dobrze pamiętam jak wielką rolę odegrała w produkcji. W pełni zgadzam się z recenzją :> Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ze starych filmów Allena widziałam tylko dwa: "Annie Hall" i "Co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać", z czego pierwszy jest moim zdaniem lepszy.
    Filmy od VCB są coraz gorsze. VCB jeszcze uchodzi za znośny, choć pod względem fabularnym jest nijaki. W ogóle nie podoba mi się ten nowy nurt kręcenia filmów w znanych miastach europejskich z bohaterami-turystami zwiedzającymi wyłącznie sztampowe miejsca. "O północy w Paryżu" jest bardzo kiepski, a "Zakochani w Rzymie" to już dno. Najgorszym tytułem jest jednak "Poznasz przystojnego bruneta", na którym zasnęłam (!), co mi się prawie nigdy nie zdarza :D
    Nie przepadam za Allenem, a już jego aktorstwa zazwyczaj nie trawię (w "Co chcielibyście wiedzieć o seksie..." jest odpychający i denerwujący). Z tego względu nie rozumiem też fascynacji wielu moich znajomych jego twórczością. Może po prostu jego wcześniejsze filmy były o niebo lepsze....

    OdpowiedzUsuń
  5. Aktorstwa Allena też nie trawię, dlatego napisałem w recenzji, że plusem VCB jest to, że Allen w nim nie występuje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też dziada nie lubię. Jako aktor, wiadomo, jedno monstrualne WTF ? Z jego nowszych filmów tylko ,, Celebrity'' mi się w miarę podobał - zasadniczo unikam jego wypłodów,a to jakoś w TV przypadkowo trafiłem i żeby oddac sprawiedliwośc - nie żałuję.
    Strasznie mi zachwalano ,, Match Point'' ( Wszystko Gra ) Uwierzyłem.
    Głupszego, bardziej pustego i pretensjonalnego ścierwa chyba nie idzie nakręcic ; coś, jak pilot do nowego sezonu ,, Mody na Sukces'' zrobiony przez gościa z zespołem Downa. Ta sama osoba równie gorąca rekomendowała mi ,, VCB''...
    A ze starych Allenów - ,, Bananas'' ,, Zeliga'' ,, Annie Hall'' i ,, Bierz forsę...'' można z niejaką przyjemnością obejrzec.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Bierz forsę..." to nawet fajna komedia, można się pośmiać. Jest też pewna grupa filmów Allena (np. "Scoop - gorący temat", "Nie wkładaj palca między drzwi"), których nie dałem rady obejrzeć do końca. Ale te cztery produkcje, które wymieniłem w ostatnim akapicie recenzji to filmy, że tak powiem, w miarę znośne.

    OdpowiedzUsuń
  8. No tutaj ja się nie zgodzę z tonem recenzji a dokładniej z werdyktem. Od tego chwili zaczęła się niejako moja przygoda z poznawaniem kina tego sympatycznego nowojorczyka. Bardzo spodobał mi się ten ironiczny, dowcipny narrator z offu. Fajnie współgrało to z dość banalną co prawda, historyjką. Po prostu bardzo przyjemne kino mające na celu głównie rozerwanie widza. Na dodatek bardzo przyjemne aktorstwo i piękna Penelope Cruz :) Niemniej, dostrzegając specyfikę tego dzieła jak i ogólnie stylu Allena zdaję sobie sprawę, że nie każdemu to odpowiada i każdy ma do tego święte prawo ;)
    Pozdrawiam, Dwayne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za spam ale w pierwszej linijce zamiast "chwili" miało być oczywiście "filmu" :D

      Usuń
  9. "Vicky Cristina Barcelona" widziałam jakiś czas temu. Film nawet mi się podobał, ale głównie ze względu na Penélope Cruz. Pierwsza połowa była nudna: wkurzała mnie Scarlett Johansson, nużył mnie lektor.
    Nie jestem fanką twórczości Allena. Z jego filmów widziałam jeszcze trzy - dwa nowsze: "Sen Kasandry" i "Wszystko gra" oraz "Wszyscy mówią: kocham cię". Ciekawe, jednorazowe kino. Wielbiciele Allena twierdzą, że najlepsze filmy nakręcił wiele lat temu. A mnie się jakoś nie śpieszy by je obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń