reżyseria: Paul Haggis
scenariusz: Paul Haggis, Robert Moresco na podst. fabuły Paula Haggisa
Kto by pomyślał, że współtwórca serialu Strażnik Teksasu stanie się wkrótce godnym następcą Roberta Altmana. A jednak Paul Haggis stworzył w altmanowskim stylu wielowątkowy spektakl obyczajowy o trudnej egzystencji w Ameryce. Podobnie jak Na skróty (1993), Miasto gniewu to zbiorowy portret mieszkańców Los Angeles. Dyskryminacja rasowa i etniczna to tematy wciąż aktualne, szczególnie w Ameryce, a w scenariuszu Haggisa zostały one przedstawione w poruszający sposób. Można zarzucać reżyserowi, że w pogoni za sukcesem poszedł na łatwiznę, podejmując wielokrotnie eksploatowany w kinie temat. Ale nie można zaprzeczyć, że przygotował świetny scenariusz, w którym zaprezentował bardzo różne ludzkie postawy borykające się z problemami.
Jeśli opowiada się historię o zwykłych obywatelach trudno uniknąć oczywistości i banałów. Podstawowa oczywistość w filmie Haggisa jest taka, że Ameryka jest krajem wieloetnicznym. Wśród bohaterów mamy więc białych, czarnych, Latynosów, Persów i Chińczyków. Nie ma tu jednak typowej poprawności politycznej, reżyser bardzo rozsądnie korzysta ze stereotypów rasowych. Narzekający na dyskryminację Murzyni okazują się przestępcami, a biały rasista dokonuje bohaterskiego czynu. Nienawidzący rasistów młody policjant sam ulega stereotypom, co prowadzi do tragedii, a przewrażliwiony Irańczyk wpada w furię i strzela do dziecka i jej ojca. Akcja toczy się różnymi ścieżkami, trudno przewidzieć co będzie za zakrętem. Bohaterowie mogą się boleśnie zderzyć ze sobą, ale mogą również w porę się wyminąć lub wycofać. Życie pełne jest przykrych niespodzianek, ale i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Ironia losu potrafi być czasem okrutna, a osoby mające na sumieniu sporo grzechów mogą stać się bohaterami. I vice versa - nieskazitelni obywatele, oceniający negatywnie innych, sami mogą ulec bezpodstawnej przemocy i agresji.
Na zaprezentowanie swoich bohaterów w Short Cuts Robert Altman potrzebował trzech godzin, Paul Haggis zmieścił swoją historię w dwugodzinnym filmie. Doskonale rozpisany scenariusz dość jasno i dosadnie opisywał charaktery i postawę Amerykanów. To sprawiło, że nawet aktorzy mający nieduży czas ekranowy mogli się wykazać. Brendan Fraser choć na chwilę nie musi błaznować, otrzymał szansę by zagrać poważną rolę, lecz blednie w porównaniu z resztą obsady. Sandra Bullock zaskakuje w roli wrednej suki, a Jennifer Esposito jest stworzona do ról inteligentnych i wrażliwych policjantek i w tym filmie znalazła się w swoim żywiole. Don Cheadle, Matt Dillon i Ryan Phillipe tworzą zaś portrety gliniarzy, którzy dostają od życia mocnego kopniaka. W Los Angeles nie mogło zabraknąć także filmowców i tę profesję reprezentuje w filmie bohater grany przez Terrence'a Howarda - człowiek spokojny i ostrożny, który pod wpływem wydarzeń staje się zgorzkniały i podminowany. Rewelacyjna i najbardziej wyrazista jest Thandie Newton - chyba nikt nie spodziewał się po niej tak poruszającej kreacji. Aktorka dosłownie w każdej scenie błysnęła talentem i urokiem, wyciągając maksimum z granej przez siebie postaci. Scenariusz trafił po prostu we właściwe ręce, bo obsada to naprawdę bardzo mocny punkt tej produkcji. Bez takich charyzmatycznych aktorów film by się nie obronił.
Postępowanie człowieka często nie zależy od pochodzenia i rasy, ale życiowych zakrętów i dołków, w które wpada. Nie należy więc ulegać stereotypom, bo one tylko utrudniają życie. Miasto gniewu zaskakuje rozwojem wypadków i ewolucją bohaterów. Mądre kino, lecz pozbawione frazesów i wyświechtanych haseł. Narysowany wprawną ręką obraz stosunków międzyludzkich z domieszką moralizatorskich zabiegów i nieco ckliwym finałem. Bardzo dobrze zmontowana historia, w której świetnie radzą sobie doświadczeni aktorzy. Centralne miejsce zajmuje tu skrzyżowanie dróg, gdzie krzyżują się ksenofobia, rasizm, hipokryzja, a także niewiedza. Amerykanie mylą Persów z Arabami, a meksykański ślusarz zostaje potraktowany jak oszust i złodziej, zarówno przez białą kobietę jak i irańskiego imigranta. Niewiedza może i nie byłaby takim problemem, gdyby nie to, że czasem prowadzi do niesprawiedliwości i przemocy. Debiut Paula Haggisa to bardzo udany wielowątkowy dramat, będący wnikliwą panoramą wielkiego miasta, w którym swoje miejsce próbują znaleźć przedstawiciele wielu kultur i grup społecznych.
Bardzo dobry, zapadający w pamięć film. I tak jak piszesz, unika banały. Aż bym do niego wróciła, bo oglądałam kilka lat temu :)
OdpowiedzUsuńWidziałam ten film dwa razy, wprawdzie w sporych odstępach czasu, ale za każdym razem film robił wrażenie. Myślałam, że drugi raz wynudzę się, ale wręcz przeciwnie, miałam okazje zwrócić uwagę na szczegóły i obsadę - Fraser, Phillipe, Dillon to zaskakujący wybór, oraz to, że w filmie występuje tylko jedna supergwiazda tj. Sandra. No i ta fabuła, spokojna, ale bardzo dramatyczna.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że na ceremonii oscarowej prowadzący mówił coś w stylu: "niech podniosą rękę ci, którzy nie wystąpili w Mieście gniewu", co miało sugerować, że niemal wszyscy znani aktorzy tu zagrali. Ale faktycznie, mimo że większość pokazała profesjonalizm to tylko Sandra jest gwiazdą pierwszej wielkości. I to się nie zmieniło do dzisiaj - minęło już 8 lat od premiery i wielu tych aktorów nadal nie trafiło do pierwszej ligi.
OdpowiedzUsuńJa obejrzałem ten film w całości dopiero ostatnio jak był pokazywany w telewizji. Ale pewnie jeszcze do niego wrócę. Nie przepadam za filmami z dużą ilością wątków, nie należę do wielbicieli "Na skróty" Altmana, ale film Haggisa mnie jednak zaangażował i dał do myślenia.
owszem znane twarze, ale nazwiska już nieznane [przynajmniej dla mnie, a zwłaszcza 8 lat temu! kupa czasu] ... O tych aktorach napisałam, że zaskakujący wybór bo oni kojarzą mi się raczej z "lżejszymi gatunkowo" produkcjami i niekoniecznie dobrymi jakościowo ...
UsuńA z podobnych filmów polecam "Babel" [jak niższej napisał też Simon]
No szczególnie taki Fraser jest 'lżejszy gatunkowo', więc jak za pierwszym razem dowiedziałem się, że tu gra, to byłem w lekkim szoku :)
Usuń"Babel" widziałem, całkiem niezły interesujący dramat.
UsuńSporo jest takich filmów, które korzystając z podobnego motywu, przedstawiają jakąś historię na przykładzie kilku na pozór niepowiązanych ze sobą ludzi, czy to żyjących w jednym mieście (Magnolia), czy niemal na całym świecie (Babel). A potem losy wszystkich w jakiś sposób zostają splecione. Podobnie jest tutaj. osobiście bardzo lubię ten schemat, dlatego wszystkie z wymienionych filmów sobie cenię, szczególnie Magnolię, za to do Crash podchodziłem dość sceptycznie. Nie wiedziałem nawet czego się spodziewać i myślałem sobie tylko: fajna obsada. Ale szybko się wciągnąłem. Zgodzę się też, że Newton zagrała naprawdę świetną rolę, a po niej bym się raczej tego nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńDodałbym jeszcze polski film Zero. Na tle innych polskich produkcji to obraz naprawdę warty uwagi.
UsuńWidziałem dawno temu - angażujące i inteligentne kino. Najlepszy był Matt Dilon ; doskonały rasista i doskonały bohater w jednym :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ten kapitalny aktor nie zrobił większej kariery, może to jeszcze przed nim, oby.
Możliwe - Dillon jako jedyny z obsady zdobył nominację do Oscara. Według mnie nie był najlepszy, ale to i tak bardzo dobra rola.
OdpowiedzUsuńA ja lubię tę wielowątkową, wielopostaciową mozaikę Altmana. "Miasto gniewu" (wolę jednak angielski tytuł "Crash") również przypomniało mi "Na skróty" Altmana, ale jednak klimat tego filmu jest inny (bardziej mroczny, lekko desperacki... - brakuje tu np. altmanowskiej "podskórnej" ironii, czy cynizmu).
OdpowiedzUsuńSłusznie przywołany został "Babel" w tym kontekście - jednak historie jakie pokazał Iñárritu były chyba bardziej spójne (co pewnie wyrastało z perfekcjonizmu tego reżysera).
Przypomniał mi się również polski - moim zdaniem mocno niedoceniony - obraz, a mianowicie "Zero" Pawła Borowskiego, który bardzo zgrabnie zastosował podobny sposób narracji, kręcąc swój film (i pisząc do niego scenariusz).
(Na marginesie: co się dzieje z tak zdolnymi ludźmi w Polsce, że po jednorazowym zabłyśnięciu, słuch o nich ginie? Nie zdołali wejść do układu? ;) )
Najwidoczniej zadebiutować nie jest trudno, znacznie trudniej jest powtórzyć sukces debiutu. Może ci debiutanci chcąc zabłysnąć pakują swoje najlepsze pomysły do pierwszego filmu i brakuje im weny na kolejne produkcje :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię kino, które bardzo mnie angażuje i emocjonuje. Genialny jest wówczas moment wyjścia z seansu i próba zwrócenia uwagi na to, co dookoła. "Miasto gniewu" robi sieczkę z mózgu, zmusza do refleksji i do zastanowienia się nad tym, co dookoła. To jeden z najbardziej emocjonujących filmów, jakie widziałem. W tym w dużej mierze dzięki przywołanym przez Ciebie aktorom :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
widziałem - spodobał mi się ten film
OdpowiedzUsuń