reżyseria: David O. Russell
scenariusz: Eric Warren Singer, David O. Russell
Realizując American Hustle David Russell udowodnił, że potrafi doskonale blefować. Na jego sprawnie przyrządzoną sztuczkę nabrali się członkowie Akademii przyznając produkcji aż 10 nominacji do Oscara. Na ten trik dali się też nabrać widzowie, którzy oczekiwali lekkiej i trzymającej w napięciu opowieści kryminalnej, a otrzymali ciężkostrawne i przewidywalne kino obyczajowe o skomplikowanych relacjach między ludźmi. Reżyser miał w rękawie sporo asów, którymi się posłużył by ukryć swoją niekompetencję. Mając wiele atutów, do których zaliczyć należy przede wszystkim znakomitych aktorów, można było poszaleć i pobawić się gatunkowymi kliszami. Martin Scorsese czy Quentin Tarantino z pewnością wiedzieliby jak wykorzystać dobrą sensacyjną fabułę i zdolnych aktorów, by opowiedzieć historię wciągającą i pełną emocji.
Amerykańska metropolia w czasach prezydentury Jimmy'ego Cartera (przełom lat 70. i 80.). Życie przypomina kolorową maskaradę, targowisko próżności i grę pozorów. Pełno tu fałszu i ściemy, a każdy zakłada maskę, by choć na chwilę stać się kimś innym, próbując wykorzystać naiwność drugiej osoby. Gra toczy się o wysokie stawki, każdy facet chce zwyciężyć, żadna kobieta nie chce przegrać. Znakomicie, poprzez stronę wizualną i muzyczną, przedstawiono atmosferę lat 70. Fikuśne fryzury, głębokie dekolty, gustowne stroje, dyskotekowe szlagiery wiele mówią na temat tego, jak fajne to były czasy. Ale też niebezpieczne, bo nikt nie lubi być oszukiwany i tego typu działalność przestępcza wiąże się z poważnymi następstwami.
Mafia, agenci federalni, hochsztaplerzy, nieuczciwi politycy i Robert De Niro w roli włoskiego gangstera to są elementy, w których drzemie ogromny potencjał i można z nich poskładać przeróżne historie - dramatyczne, sensacyjne lub komediowe. Niestety, American Bullshit jest filmem gatunkowo nijakim. Humoru jak na 130 minut jest zdecydowanie za mało, De Niro pojawia się tylko w jednej scenie, a wątek sensacyjny pozbawiony jest zaskakujących zwrotów akcji. Dominują dialogi, ale brakuje w nich błyskotliwości Quentina Tarantino czy choćby twórców Chłopców z ferajny. Można było darować sobie nudne wprowadzenie, które zajmuje mniej więcej połowę filmu, a skupić na tym co najciekawsze - walce z korupcją i przestępczością oraz związanych z nią konsekwencjach.
Nie mogę jednak całkowicie zmiażdżyć tego filmu, gdyż są w nim momenty godne zapamiętania, dzięki którym na pewno do niego wrócę, gdy pojawi się w telewizji. Fragment z Robertem De Niro jest kapitalny - widać że aktor dobrze czuje się w roli Victora Tellegio, ale nie pozwolono mu bardziej zaszaleć. Do najlepszych scen z pewnością należą te z udziałem Jennifer Lawrence. Zagrała ona postać Rosalyn, w której mieszka wiele osobowości: perfidna i irytująca żona, nierozważna matka, spragniona miłości kobieta, lekkomyślna blondynka, uwodzicielska i kusząca diablica oraz dusza towarzystwa ceniona za poczucie humoru i temperament. Jennifer jest tu lepsza niż we wszystkich poprzednich filmach razem wziętych. Christian Bale, Bradley Cooper i Amy Adams dostali więcej czasu ekranowego, ale to Jennifer przyciąga jak magnes, stając się prawdziwym wulkanem humoru i emocji.
Sporą zaletą produkcji jest dobór piosenek - soundtrack jest po prostu lepszy od filmu, a fragment z Live and Let Die wyjątkowo zapada w pamięć. Wykorzystane w filmie utwory świetnie komponują się z bogatą, wielobarwną stroną plastyczną. Aby forma nie przysłoniła treści należało tylko lepiej dopracować kryminalną intrygę, która niestety cierpi z powodu braku ciekawych zakrętów fabularnych i nadmiaru dialogów. Filmem rządzi stara hollywoodzka szkoła, według której dobra rola aktorska to „rola gadana”. A to nie do końca tak jest - skoro Christoph Waltz dwa razy dostał Oscara za „rolę gadaną” to wcale nie oznacza, że tylko takie role są prawdziwym aktorskim wyzwaniem. Znacznie doskonalszym filmem o kanciarzach jest nakręcony 40 lat temu oscarowy klasyk pt. Żądło, bo w nim wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Teraz kilka słów o postaciach występujących w filmie Russella (z wyjątkiem wspomnianej Rosalyn). Irving Rosenfeld (Christian Bale) to cwaniak, którego życie przekonało, że nie opłaca się żyć uczciwie. Zaczyna więc kantować, kłamać, prowadzić nielegalne interesy, a także flirtować z ukochaną kobietą ... w tajemnicy przed żoną. Jego kochanką jest seksowna kocica o imieniu Sydney (Amy Adams), która uwodzi angielskim akcentem i bystrością umysłu - okazuje się zdolną manipulantką i oszustką. Richie DiMaso (Bradley Cooper) to ambitny agent federalny, który myśląc o własnej karierze wciąga parę oszustów w niebezpieczny świat pełen politycznych i mafijnych rozgrywek. Kto ten świat pozna bliżej może stracić życie. Sferę polityczną reprezentuje burmistrz Carmine Polito (Jeremy Renner) - mąż, ojciec i osoba publiczna, która przez swoje ciemne sprawki staje na celowniku FBI.
Mając takich bohaterów z pewnością można było stworzyć bardziej udany film. Czy David Russell faktycznie złamał tu reguły gatunku? Trudno stwierdzić. O jego poprzednim filmie (Poradnik pozytywnego myślenia) można było powiedzieć, że łamie reguły komedii romantycznej, ale w przypadku American Hustle sytuacja nie jest już taka prosta. Bo właściwie z jakim gatunkiem mamy tu do czynienia? Może „film hochsztaplerski”, do którego należy m.in. Żądło Georga Roya Hilla. Jeśli tak, to na pewno u Russella nie ma łamania schematów - tak jak w innych filmach gatunku zwyciężają ci, którzy najwięcej oszukują. W jednej scenie Rosenfeld patrzy na falsyfikat obrazu Rembrandta, zadając retoryczne pytanie: Czy geniuszem był malarz czy fałszerz? Wielu reżyserów potrafi tak skopiować cudze pomysły, by na ekranie uzyskać genialny efekt. W tej „paradzie oszustów” Davida Russella mistrzostwo objawia się w pojedynczych scenach, ale całość powoduje niedosyt. Historia nie wciąga, czasem tylko budzi widza z letargu.
mamy bardzo podobne zdanie do Twojego. Film nas rozczarował, praktycznie rzecz biorąc mieliśmy ochotę wyjść z kina po kwadransie. Okazał się nudny, przewidywalny (jak to ująłeś) oraz zwyczajnie napuszony. Więcej w tym filmie jest pozowania na wartościowe dzieło niż rzeczywistej wartości. Nie rozumiemy tak wielu nominacji oskarowych.
OdpowiedzUsuńObsada - raczej przeciętna. Christian Bale to jeden z najbardziej przereklamowanych aktorów amerykańskich, facet dysponuje oszałamiającym zestawem dwóch min. Ten film akurat mu przypasował, bo nie musiał grać twarzą: przez niemal cały czas snuje się po ekranie z nijaką twarzą,jakby non stop pod wpływem czegoś i jakby nie kontaktował otoczenia. Amy Adams - bardzo ją lubię - też tak sobie, choć sceny z jej udziałem miały w sobie odrobinę autentyzmu. Lawrence... tak, masz rację, zagrała zaskakująco dobrze.
"Okazał się nudny, przewidywalny (jak to ująłeś) oraz zwyczajnie napuszony", dokładnie, "napuszony" jest słowem, którego mi brakowało.
OdpowiedzUsuńZabawna rzecz, niespecjalnie doceniam talent Lawrence i na ten film szłam nastawiona na jej krytykę a wychwalanie Amy Adams - wyszłam z odwrotną opinią. Nadal nie uważam Lawrence za cud, ale jej Rosalyn była o niebo ciekawsza, od w teorii znacznie bardziej złozonej Sydney. Tutaj Adams mnie zawiodła, nie pasowała, może nie potrafiła się wczuć, nie wiem.
Christian Bale jak zwykle dobry, w przeciwieństwie do Onibe nie nazwałabym go przereklamowanym. Moim zdaniem dość skromna ekspresja to jego specyfika, nie trzeba być od razu furiatem, żeby zagrać złość.
I soundtrack jest tak naprawdę największą zaletą "American Hustle". A sam film przypominał ostatnie dokonania Scorsese, z tym że miałam wrażenie, że o ile Scorsese wie co robi ustawiając film jakby był pozbawiony redakcji scenariusza, Russel nakręcił zdecydowanie za długie nie wiadomo co.
Bale, Lawrence, której jestem wdzięczna za nieliczne humorystyczne wstawki, Renner... A Cooper chyba sam nie wiedział, kogo miał zagrać.
Moją opinię na temat filmu znacie, jest podobna jak Wasza, więc dodam jeszcze parę słów na temat aktorów. Przed obejrzeniem filmu myślałem, że może tym razem Cooper będzie miał szansę na Oscara, ale teraz wiem że raczej nie ma za co go nagradzać - z nominowanej czwórki wypadł zdecydowanie najsłabiej. Bale moim zdaniem jest dobry, na pewno lepszy niż w roli Batmana, ale ma zbyt mocną konkurencję, więc nagrody nie dostanie. Amy Adams, szczerze mówiąc to za nią nie przepadam, ale według mnie zagrała i tak lepiej niż w innych filmach, w których ją widziałem (m.in. "Wątpliwość", "Julie i Julia"), byłoby jednak bardzo dziwne, gdyby pokonała Meryl Streep, Judi Dench i Cate Blanchett. Natomiast Jennifer Lawrence pewnie przegra z chwaloną wszędzie Julią Roberts, ale moim zdaniem jest najjaśniejszym punktem filmu. Na pojawienie się jej na ekranie dość długo się czeka, ale gdy się już pojawia, to chce się ją oglądać w tej roli jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńRaczej mnie ta recenzja nie zasakakuje, bo uważam, że Akademia Filmowa ma naprawdę kiepski gust. Z tego też powodu staram się współczesnych filmów nominowanych do Oscarów i tych które je zgarnęli nie oglądać. Oczywiście, są drobne wyjątki od tej mojej reguły, ale jeśli chodzi o "American Hustle" to już po opisach wniosłam, że nie ma tam nic dla mnie, a Twoja recka tylko mnie w tym utwierdziła.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to nie wiadomo dla kogo jest ten film. Ja po opisie wnioskowałem że to film dla mnie, ale jednak się rozczarowałem. Russell nakręcił chyba film specjalnie pod gusta Akademii Filmowej, która nie ma zbyt dużych wymagań, dobre aktorstwo + solidna oprawa wizualna w zupełności wystarczą, by film zyskał poklask członków Akademii.
OdpowiedzUsuńmnie się nawet podobał, ale jednak bardziej mi spodobała mi się książka "Amerykański przekręt" w oparciu o którą film został nakręcony
OdpowiedzUsuńMieszane uczucia. To było takie ,, zróbmy film, jakby Alrman parodiował Scorsesego''. I to częściowo się udało, melodię i ducha Marty'ego uchwycili nawet trafnie, gorzej z Altmanem . Największym minusem jest długośc filmu, jakieś 20 min - do pół godziny trzeba było wyrzucic ( przeciągnięte, nieistotne sceny typu wizyta Bale'a z przeprosinami u Rennera, kiedy on go wywala na zbity ryj, a Amy ciągnie go potem do auta i jeszcze parę innych, upchanych, żeby sobie jeden z drugą mogli więcej ,,poaktorzyc ). No i niewykorzystany imo motyw szejka, który dawał potężne możliwości rozrywkowe.
OdpowiedzUsuńAktorstwo ogólnie bardzo dobre, Bale pokazał, jak się powinno grac na jednej nucie ( a to też sztuka ) , obie panny bardziej, niż wyraziste : fajne zderzenie charakterów . Amy urodzona mistyfikatorka, spełniająca się w życiowych gierkach, Jenny - serce na dłoni, głupia jak wiadro i jednocześnie zaradna i skuteczna właśnie dzięki temu brakowi niuansów, który intuicyjnie i pozornie wbrew logice zawsze obraca na swoją korzyśc. Brawa dla scenarzystów za taką postac.
Świetna narracja - rozpoczęcie od środka historii i równoległa jazda wstecz i do przodu,
początek, jak Bale montuje sobie ,,pożyczkę'' na łbie i wchodzi piosenka o bezimiennym koniu mnie powalił, w ogóle przyjemny, przede wszystkim pasujący do całości soundtrack . Wniknięcie w hedonizm kolorowych lat 70 tych ok, z jednym uderzającym absurdem ( nikt nie wciągał kreski ) Ale zabrakło prawdziwie altmanowskiego jadu, to właściwie jest taki strasznie pozytywny film o tym, jak się jeszcze jeden american dream spełnił. Para Bale - Adams , to idealnie dobrany związek, dla nich sama kasa jest jakby tylko środkiem, najbardziej liczy się przeżywanie wyzwań, do jakich są stworzeni : przekręcanie innych ( też przekręciarzy, tu nikt uczciwy nie ucierpiał i dla tego ten film jest bardzo moralny :D )
Jedyny uczciwy ( przełożony Coopera ) to smutny, brzydki, tępy i zapuszczony dziad, któremu scenarzysta nawet nie dał dokonczyc opowiastki. Może dla tego, że nawet jego opowiastka jest chuja warta. Bale to też zapuszczony, wyliniały do tego komiczny dziad, ale ma w sobie mądrośc, energię, spokój i harmonię z tym światem, w którym żyje.
Film oparty na faktach, ale nie znam tej historii.
U mnie minimalnie naciągnięte 4/6